NAUKA REKOLEKCYJNA 2 (SZKOŁA ZASAD).doc

(45 KB) Pobierz
SZKOŁA ZASAD

SZKOŁA ZASAD

(dla młodzieży)

 

              Zaczęliśmy mówić o człowieku z charakterem, że jest to przede wszystkim człowiek z zasadami, z porządnymi, szlachetnymi zasadami. Z kolei rodzi się pytanie: Gdzie ten człowiek z charakterem ma znajdować, zdobywać, wypracowywać swoje zasady?

              Zwróćmy uwagę jeszcze raz na tego młodego człowieka, który podszedł do Chrystusa i postawił mądre pytanie o pomysł na życie udane tu na ziemi i w wieczności. W tej rozmowie z Chrystusem w pewnym momencie powiedział takie słowa: „Od młodości zachowywałem to wszystko”. Od młodości, czyli od domu rodzinnego. Tam jest ten grunt, z którego człowiek wyrasta. Tam jest ten fundament, na którym buduje swoje życie. Tak to już jest, że zgodnie z planem Boga, człowiek z miłości się rodzi, dzięki miłości wzrasta i tylko na miłości może ukształtować swoje szczęście. Tylko w domu rodzinnym możesz znaleźć miłość autentyczną, ofiarną, cierpliwą, wyrozumiałą, przebaczającą. Każdy młody człowiek, który zrywa z rodziną, zrywa równocześnie z prawdziwą miłością. Nie nauczy się tej miłości, nie będzie miał pojęcia o miłości. A przecież szczęście można zbudować tylko na miłości. Jeżeli nie nauczysz się tej miłości w domu rodzinnym, nie będziesz umiał także zbudować własnego szczęścia rodzinnego.

              A więc w domu rodzinnym jest pierwsza szkoła zasad i charakteru; tam gdzie nauczyłeś się  pierwszych słów swojej modlitwy, gdzie po raz pierwszy dowiedziałeś się, że nie wolno kłamać, kraść, przeklinać, gdzie twoje oczy po raz pierwszy ujrzały ludzki trud, pot i łzy, gdzie jako dziecko smuciłeś się, patrząc na cierpienia matki i wysiłki ojca. W domu rodzinnym przede wszystkim człowiek przyswaja sobie zasady życia. I na człowieka z charakterem zapowiada się ten chłopak, ta dziewczyna, którzy trzymają się jakoś tego życia rodzinnego. A więc chętnie przebywają w domu rodzinnym, chętnie posiedzą przy swoich dziadkach, rodzicach, porozmawiają, sprawią im radość opowiadaniem o szkole, wycieczce, zabawie szkolnej czy dyskotece.

              Niestety ze smutkiem można zauważyć, że młodzi ludzie nie lubią przebywać w domu rodzinnym. Bardzo chętnie z niego wybywają. Życie rodzinne traktują jako dopust Boży. Dom rodzinny to dla nich miejsce, gdzie się szybko nudzą. Oto scena w jednym z autobusów. Woła chłopak ponad głowami innych osób do stojącej parę kroków od niego dziewczyny: Agnieszka! Co dzisiaj robisz po południu? Ona odpowiada: Nic, siedzę w domu! Na jego twarzy pojawia się bolesny grymas i mówi: Co? W domu? W domu ludzie umierają. Tak właśnie patrzy się wśród młodzieży na dom rodzinny. Dom nie jest po to, aby w nim żyć; w domu się umiera, a nie żyje.

              Wasz stosunek do życia rodzinnego wypowiada się w tej chwili w waszym stosunku do rodziców. Zwróciliście chyba uwagę, że czwarte przykazanie Boże jest jedynym przykazaniem, do którego Bóg dodał obietnicę: „Czcij ojca i matkę, abyś długo żył i dobrze ci się powodziło”.

              Trzeba przyznać, że dzisiaj posłuszeństwo nie jest popularne. Ale przecież nie istnieje żadna organizacja społeczna, nie istnieje w ogóle życie zorganizowane bez dobrowolnego poddania się jednych drugim, bez dobrowolnie przyjętego posłuszeństwa. I przez całe życie będziesz musiał kogoś słuchać. Teraz niewygodnie ci z tym, że musisz słuchać swoich „starych” – ale nadejdzie czas, kiedy będziesz musiał słuchać jakiegoś obcego kierownika, naczelnika, prezesa, dyrektora – bo inaczej wyleją cię z pracy; będziesz musiał słuchać przepisów, ustaw sejmowych, prawnych – bo w przeciwnym razie możesz wylądować we więzieniu; będziesz musiał słuchać nawet policjanta na drodze, bo jeśli nie posłuchasz – zapłacisz mandat. I tak już będzie zawsze. I dlatego już teraz trzeba się przyzwyczajać do posłuszeństwa i dyscypliny. Jeżeli teraz nie nauczysz się posłuszeństwa, będziesz później człowiekiem nieszczęśliwym, będą cię usuwać z każdego stanowiska, nie znajdziesz dla siebie miejsca w żadnej organizacji społecznej ani w żadnym zorganizowanym społeczeństwie.

              To zresztą odnosi się nie tylko do młodzieży niepełnoletniej. Bo może wydaje ci się, że kiedy już osiągniesz pełnoletność, skończysz studia i będziesz umiał samodzielnie utrzymać się przy życiu – to rodzice staną ci się niepotrzebni, będą przydatni co najwyżej do zabawiania twoich dzieci. Ale osiągnięta pełnoletność, ukończone szkoły i umiejętność zapracowania na siebie, nie zastąpią ci długich lat doświadczenia twoich rodziców i twardej szkoły życia, którą oni przeszli. I z tego ich wykształcenia trzeba korzystać, do tego doświadczenia trzeba sięgać, bo bez przeszłości nie można zbudować przyszłości. Jeśli ktoś zamierza napisać pracę dyplomową, to przecież nie zasiada nad pustą kartką papieru, ale sięga do tzw. Źródeł, patrzy co już inni na ten temat powiedzieli i dopiero na tym opiera swoją pracę; jeśli student nie odwołałby się sumiennie do źródeł, profesor musiałby mu pracę odrzucić. Tak samo jeśli ktoś chce wypracować własną mądrość życiową, musi sięgnąć do mądrości i doświadczenia tych, którzy już coś o życiu wiedzą, gdyż inaczej całe jego życie stanie się jednym wielkim wygłupem.

              W czasie misji parafialnych w pewnej podrzeszowskiej parafii przychodzi do zakrystii starszy człowiek i pyta kiedy będzie głoszona nauka dla młodzieży i czy będzie w niej coś o tym, aby także młodzież pełnoletnia zechciała korzystać z rad swoich rodziców. Dlaczego mu tak na tej nauce zależało? Opowiada: mam córkę, właściwie to już jej nie mam; jest wykształcona, skończyła WSP, obroniła pracę magisterską. Jest profesorką w jednym z liceów. Postanowiła wyjść za mąż. Poznała jakiegoś człowieka. Minęło dopiero dwa miesiące i już chcą się pobrać. Mówię, tłumaczę: Dziecko, bój się Boga, zaczekaj, przecież go dobrze nie znasz. W odpowiedzi usłyszałem takie słowa: Cóż ty stary, Pana Boga każesz mi się bać; a cóż to miłość jest grzechem? A cóż ty wiesz o miłości? To ja mogłabym cię o tym pouczyć, ja jestem przecież magistrem psychologii! Ale - to ja cię pytam: Cóż ty wiesz o tym człowieku? Tak jak widzę, to nie jest mąż dla ciebie ani ojciec dla twoich dzieci! Przypatrz się, jakie on ma zasady, jakie poglądy, jaki charakter? No i wyszła za niego. Ale już po roku okazało się, że z tym człowiekiem nie da się żyć. A że Kościół nie chce udzielić rozwodu – to teraz Kościół winien, mąż winien, rodzice winni, Pan Bóg winien, cały świat winien bo ona cierpi! A któż chciał, aby ona cierpiała?

              Mówił pewien starszy człowiek: Kiedy miałem 20 lat – wydawało mi się, że jestem mądrzejszy od swoich rodziców. Kiedy miałem 30 lat – wydawało mi się już tylko, że jestem tak mądry jak moi rodzice. A kiedy stuknęła czterdziestka – zrozumiałem, że jestem głupszy od swoich rodziców i zacząłem ich dopiero wtedy pytać we wszystkich sprawach o zdanie. Nie czekaj, aż wreszcie osiągniesz czterdziestkę, ale już teraz korzystaj z rad starszych. Bo cóż to, zapytać się nie wolno?

              Do redakcji pisma młodzieżowego nadszedł taki list: „Byłam zawsze dziewczyną rozsądną, kochaną przez rodziców jedynaczką, ale nie rozpieszczaną. Po prostu było nam dobrze. A potem zjawił się on. Byłam na drugim roku studiów uniwersyteckich. Miałam ambitne plany, poważne zamiary. Zakochałam się zupełnie bez pamięci. Nie widziałam niczego i nikogo poza nim. Nie pomagały perswazje i rozmowy z rodzicami i przyjaciółmi. Nie widziałam tego, że jest niepoważny, że lubi zaglądać do kieliszka, że jest źle wychowany. Tego wszystkiego wtedy nie widziałam. Dziś widzę. On odszedł; wcale tego nie traktował poważnie, ja tak. Jeszcze zapomniałam – jak w tanim melodramacie, porzucona dziewczyna oczekuje dziecka. Tak właśnie jest i u mnie. Tylko na szczęście, w moim dramacie rodzice okazali się prawdziwymi przyjaciółmi. Zostaję w domu, tu urodzę dziecko, rodzice będą mi pomagali, potem znajdę pracę i skończę studia zaoczne. Nie chcę żebyście mi odpowiadali na ten list. Chcę tylko żebyście go opublikowali, jeśli to możliwe. Chciałabym przestrzec inne dziewczęta i namówić, żeby jednak słuchały swoich rodziców. Przecież oni są dojrzalsi i mądrzejsi od nas młodych, młodych co najważniejsze – kochają nas. Czy spełnicie moją prośbę?”

              Gdzie jeszcze młody człowiek zdobywa swoje zasady?

W Kościele. Kościół jest doświadczonym wychowawcą, bo ma już ponad 2 tysiące lat. Przez te dwadzieścia wieków wychował Kościół miliony ofiarnych ojców, wiernych małżonków, światłych uczonych, dzielnych wyznawców, odważnych żołnierzy, uczciwych pracowników. Pracowników jakież są te zasady, które Kościół nam zaszczepia? Oczywiście, Boże przykazania. Ale Kościół ukazuje całą bogatą, życiową treść każdego przykazania. Uczy też Kościół więcej niż przykazań: wprowadza nas Kościół w zasady życia Jezusa Chrystusa, kształtuje postawy chrześcijańskie. Czy te postawy są obce światu i życiu? Czy słuszne jest to, co się nieraz słyszy, że Kościół odrywa człowieka od ziemi, od pracy, od społeczności. Otóż Kościół uczy, takich wartości, które decydują o wzorowej, obywatelskiej, patriotycznej postawie. Uczy Kościół pracowitości, obowiązkowości, ofiarności, trzeźwości, uczciwości, poszanowania cudzej i wspólnej własności. A więc ten, kto słucha Kościoła, staje się obowiązkowym, ofiarnym, pracowitym, trzeźwym, uczciwym. Słyszy się nieraz w waszych kręgach powiedzenie, że Kościół swymi kazaniami „truje”. To wy nie wiecie, kto nas truje? Truje nas 950 zakładów przemysłowych, z których tylko 80 zatroszczyło się o filtry ochronne i strefę ochronną. Mówią wam nieraz i piszą, że Kościół uczy średniowiecznych zabobonów. Zabobonów więc obowiązkowość to jest zabobon? Ofiarność – zabobon? Trzeźwość, uczciwość – zabobony?

              Jesteśmy świadkami, jak młodzież całego świata chętnie poddaje się nauczaniu Ojca Świętego, jak tłumnie gromadzi się na wielkich placach i stadionach, aby się z nim spotkać. Tam w sposób bardzo oczywisty dochodzi do głosu ten Kościół nauczający. Ale Kościół naucza nie tylko na olbrzymich stadionach, gdzie rzesze ludzi spotykają się z najwyższym nauczycielem, ale i w salach szkolnych, gdzie naucza was skromny, ale oddany wam katecheta. To jest ta sama nauka. Ksiądz w czasie katechezy naucza dokładnie tego samego, co Ojciec Święty głosi na Placu św. Piotra w czasie każdej środowej audiencji.

              Ale nawet najlepszy nauczyciel pozostanie bez wpływu, jeżeli zabraknie zainteresowania i dobrej woli ze strony uczniów. Ktoś w gazecie obcej ideowo religii katolickiej napisał mniej więcej tak: O czy tu dyskutować z tymi młodymi ludźmi? Przecież oni nie znają ani marksizmu, ani katolicyzmu! To przecież ideologiczne ciemniaki! Nieładnie ten ktoś powiedział, ale to on powiedział, nie ja. I jakże często trzeba się z nim zgodzić. Kiedy nieraz w kancelarii parafialnej przy sporządzaniu protokołu przedślubnego ksiądz pyta pana młodego o pewne podstawowe wiadomości religijne, a on nie ma o nich pojęcia, to można się zgodzić, że nie zna katolicyzmu, że jest „religijnym ciemniakiem”.

              Kilka lat temu gościł w Polsce znany protestancki zespół wokalno – instrumentalny „Living Sond”. Podczas pięknych koncertów piosenki religijnej w Warszawie poszczególni członkowie zespołu mówili również o sobie, o tym, w którym momencie ich życia stanął przed nimi Chrystus, w jaki sposób spowodował ich nawrócenie, Kim jest dla nich teraz. Mówili, że Chrystus jest Kimś niezwykłym, że obok Niego nie można przejść obojętnie, że fascynuje, pociąga, mobilizuje do lepszego życia, skłania ku sobie serca, daje wzór, radość i nadzieję zbawienia. Mówiąc to, prosili też, aby podszedł do mikrofonu ktoś z widowni i dał świadectwo, Kim w jego życiu jest Jezus Chrystus. I wyobraźcie sobie, nie wstał nikt, by podejść do mikrofonu, chociaż chyba wszyscy byli ludźmi wierzącymi w katolickim kraju. I to był wstyd przed tymi zagranicznymi, protestanckimi gośćmi.

              Oczywiście, kochani młodzi przyjaciele, nie czarujmy się! Musi się zawalić religijność, jeśli jest oparta na książeczce do nabożeństwa i to w dodatku pożyczonej od kogoś z rodziny, jeśli jest płytko zakorzeniona, ciemna, tylko formalistyczna. Taka religijność nie przetrwa życiowych prób i doświadczeń. Tylko wiara ustawicznie pogłębiana może przetrwać.

              Dołóżcie więc więcej starań w czasie katechezy szkolnej, chociażby przez posiadanie i korzystanie z podręcznika do katechezy. Nieraz wydaje się, że jeśli opuści się jedną czy drugą godzinę katechezy, to jeszcze nic wielkiego się nie stanie. Ale właśnie na tej jednej czy drugiej katechezie może być powiedziane coś bardzo ważnego, coś co może się przydać w jakiejś trudnej godzinie życia – i tego zabraknie człowiekowi, gdy ta trudna chwila nadejdzie. Niechże więc nie będzie w waszym życiu takich opuszczonych, przeoczonych, przegapionych godzin i słów w katechizacji czy w kazaniach.

              Myślę, że teraz na zakończenie naszego rozważania powinniśmy pomodlić się za tych wszystkich, którzy trudzą się nad ukształtowaniem waszych zasad: za rodziców, za kapłanów, nauczycieli i wychowawców – aby Bóg w ich szlachetnym trudzie błogosławił.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin