Silber_Diana_-_To_jeszcze_nie_koniec.pdf

(2349 KB) Pobierz
437140412 UNPDF
Silber Diana
To jeszcze nie koniec
Cassie, lekarz ginekolog - obowiązkowa, porzucona przez męża matka dorastającej córki - bierze
na siebie wszystkie winy tego świata. Ewa - agentka handlu nieruchomościami, której zawodowy
sukces nie idzie w parze z powodzeniem w życiu osobistym - dwa małżeństwa zakończone
rozwodem, jedno śmiercią męża. Nona - ekspedientka w ekskluzywnym butiku, słodka i naiwna,
której, pomimo olśniewającej urody, nie udaje się zrealizować marzenia o domu, mężu i
dzieciach.
Co łączy tak diametralnie różne kobiety? Oczywiście przyjaźń, fakt, że mieszkają w Los Angeles
i są mniej więcej w jednym wieku - około czterdziestki...
Ale przede wszystkim w ich życiu nie ma mężczyzny na stałe. Każda po swojemu radzi sobie z
samotnością, z przygodnymi znajomościami, lękiem przed starością, z tęsknotą za miłością,
każda inaczej patrzy na swoją przyszłość.
Cassie walczy, by się nie obudzić, ale niczym pokonany, znużony bitwą żołnierz opieszale wyłania się na
powierzchnię jawy. Niechętnie otwiera oczy. Leży na wznak i obserwuje drżące wzory na suficie wyma-
lowane promieniami słońca, przenikającymi zza cienkich zasłon.
Wpół do ósmej! Boże! Kto kosi trawę o siódmej trzydzieści rano?!
"Wysoki mężczyzna w trykotowej koszulce z napisem Raiders sunie kosiarką przez jej trawnik,
pozostawiając za sobą równiutkie pasy. Cassie przygląda się z okna idealnie schludnym rzę-
6
Diana Silber
dom wystrzyżonej murawy i krzyczy coś do nieznanego tytana, ale jej głos ginie w hałasie maszyny.
Wreszcie z obrzydzeniem zatrzaskuje okno, narzuca na siebie szlafrok i schodzi na dół.
- Hej! Kim pan jest? - Wypadła na ganek od strony kuchni i machnięciem ręki nakazała mu przestać.
Po tak strasznym jazgocie cisza aż dźwięczy w uszach i nagle Cassie zaczyna się czuć niezręcznie. Wyrwana
ze snu, ma rozczochrane włosy i twarz bez śladu makijażu. Nerwowo pociera bosymi stopami o chłodną
drewnianą podłogę ganku.
- Kim pan jest? Co się stało z Yangiem?
- Robię teraz dla niego. Nazywam się Jake.
Cassie owija się ciaśniej szlafrokiem i krzyżuje ramiona na piersiach. Oczy mężczyzny są twarde jak dwa
odłamki lazulitu, a spojrzenie pewne siebie. Patrzy na nią inaczej niż Yang, nie ucieka ze wzrokiem, nie
unika jej oczu. - Musi pan tak wcześnie zaczynać? Obudził mnie pan. Pretensja, jeszcze owiana snem,
brzmi trochę zbyt ostro, jakoś tak bez sensu. Cassie prawie przeprasza. Piekąca złość wobec kosiarki i
kosiarza - do licha, czy nigdy nie wymyślą cichszej maszyny? - zaczyna z wolna ustępować. Stojąc twarzą w
twarz z Jake'em, Cassie, nie wiadomo dlaczego, czuje się winna. To na pewno przez te stracone pół
godziny snu. Każda minuta się liczy. Cassie uwielbia sen tak, jak grubasy lody. Cierpiącym na bezsenność
zazdrości nie kończących się nocy przerwanego snu. Całej winy za to psychiczne rozbicie skłonna jest
upatrywać w wyjeździe Mandy do szkoły miesiąc temu, ale i przed trzema laty, w lipcu, kiedy Doug od niej
odszedł, było dokładnie tak samo. Tak naprawdę, zawsze, gdy życie niosło jakieś kłopoty, sen okazywał
się najlepszym lekarstwem. To głupie, bo sen niczego nie rozwiązuje, ale tak się jakoś działo, że
niewidzialny ciężar przygniatał jej barki, giął kręgosłup jak słomkę, powietrze dławiło w gardle, a ona
opadała na łóżko niczym wdzięczna kochanka. I tyle rozgoryczenia przez durne, stracone trzydzieści
minut! Jake, pracownik Yanga, znów włącza kosiarkę. Cassie odwraca się gwałtownie. Za jej plecami fruwa
świeżo ścięta trawa.
Kiedy Cassie znów zjawia się przed domem, ogrodnika już
To jeszcze nie koniec
4
dawno nie ma. Jego furgonetka nie wpija się zderzakiem w krawężnik. Przy schodkach do domu Cassie
znajduje bukiecik kamelii w metalowej puszce. Niemal potyka się o nie. Spomiędzy kwiatów sterczy kartka
z nabazgranym ołówkiem: „Przepraszam''.
Miły gest - myśli Cassie i wnosi kamelie do domu. Stawia je przy zlewie, ale to przypomina jej poranną
scenę, Jake'a i ją w ogrodzie przed schodkami ganku. Przypomina sobie mrok jego oczu i kropelki potu
lśniące nad górną wargą. Przywołuje się do porządku. Zapomnij! Ale obraz Jake'a uparcie trzyma się
pamięci.
Ewa wytłumaczyłaby to jednym słowem: „Biologia. Biologia w czystej formie". Cassie wręcz słyszy głos
Ewy. I komu tu mówić o biologii? To ona, Cassie, jest lekarką. Ale, ale! Słyszy śmiech Ewy w wyobrażonej
rozmowie: „Ty w klinice leczysz tylko kobiety, to ja się znam na mężczyznach". Naprawdę się zna? Czy w
ogóle jakakolwiek kobieta zna się na mężczyznach?
Cassie nic nie wiedziała o Dougu. Dokładnie tak jak w opowiadaniach z czasopism, co wieczór wracał na
kolację. Nigdy nie pachniał ciężkimi damskimi perfumami. Marynarkę Douga ozdabiały tylko jej, Cassie,
jasne włosy, nie jakieś tam rude, kasztanowe czy jeszcze inne. W łóżku obdarowywał ją hojnie, uważnie
wypatrując wskazówek. Przynosił jej nawet kwiaty bez okazji, może akurat w dni, gdy w porze lunchu
spotykał się z kochanką? Przecież tych róż nie było aż tak wiele, na pewno nie dość, żeby tak po prostu
spakować manatki i odejść. Z udanym wdziękiem mężczyzny, który żyje poezją, powiedział tylko:
„Kocham inną". Czy można usłyszeć słowa bardziej brutalne? Cassie za wszelką cenę chce o tym
zapomnieć, próbuje uciec w sen, ale ostrza jego słów ranią ją cały czas i czyhają na jej przebudzenie;
szczerzą zęby już o kulawym świcie. Wystarczy chwila nieuwagi, a usta Douga będą niezmiennie po-
wtarzać: Inną, inną, inną...
Z założenia nienawidzi Trący, kochanki i nowej żony Douga, która mieszka sobie teraz otoczona zbytkiem
szkła i słońca w Marina del Rey. Mandy po powrocie z przepisowych dwóch wizyt w miesiącu opowiada,
że Doug i Trący nie są szczęśliwi. Trący na śniadanie pija niskokaloryczną Pepsi i słucha Julio
8
Diana Silber
Iglesiasa. Jest niechlujna. Nie przejmuje się brudnymi talerzami w zlewie i ścierkami rozrzuconymi po
podłodze; z plaży ciągnie za sobą tony piasku. Ale Cassie właściwie odczytuje opowieści Mandy, jako
deklaracje miłości. Ta „inna", Trący, po prostu jest kobietą.
Wrażenie z jedynego ich spotkania: Trący jest młoda i pod-lotkowato niezręczna, poza tym posępnie
zamknięta w sobie. Gdyby nie złapała męża Cassie, odstrzeliłaby go komuś innemu. To kłusowniczka.
Senna ociężałość powiek zdradza w niej kobietę nazbyt leniwą, by wyruszyć na legalne polowanie.
Cassie za często rozmyśla o Dougu. I to nie tylko w pierwszym okresie szoku i opuszczenia, kiedy zraniona
do żywego chodziła jak błędna, szlochała i tworzyła najróżniejsze teorie, ale i znacznie później. Wraca do
życia, bo tak właśnie zachowują się zdradzone kobiety; inaczej stają się żałosnymi stworzeniami, ofiarami
upartych schorzeń, które nie poddają się żadnemu leczeniu. Cassie zgadza się z przyjaciółkami, że Doug
jest zerem, że lepiej o nim zapomnieć, że nie jest wart choćby jednej łzy, czy jednej nie przespanej godziny.
Zresztą akurat snu nie zakłóca jej ani Doug, ani żaden inny maruder. Sen jest dla niej lekarstwem. Już
dawno powinna była zerwać z nałogiem spania - o tak, zdaje sobie sprawę, że w pewnym sensie jest
narkoleptyczką - i z mrocznymi zawodzeniami podświadomości. Chce, żeby wrócił, nie dla samego
Douga, ale żeby wymazać tę skazę odrzucenia, chce rehabilitacji. Powracający mąż znakomicie oczyszcza.
Klinika Magdalenę usytuowani jest na południu National, dzielnicy, którą w skomplikowanych
konfiguracjach zamieszkują przedstawiciele klasy średniej i robotniczej. Cassie, gineko-log-położnik,
lekarka bab, całe życie oddała tajemnicy. Słowa takie jak: piersi, macica, szyjka macicy, jajniki, jajowody,
srom, pochwa mają dla niej znaczenie na co dzień, podobnie jak bolesne miesiączkowanie, zapłodnienie,
ciąża, aborcja, histere-ktomia. Tyle jest chorób i stanów zupełnie obcych mężczyznom. Tyle
nieprawidłowości w pracy dziwnych kobiecych narządów. Konstrukcja kobiety, jakkolwiek cudowna, ma
jednak swoje niedociągnięcia. Cassie poznała ból rodzenia, zna niepokój okołomiesiączkowy, zapierające
dech czekanie na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin