Courths-Mahler Jadwiga - Skradzione życie.pdf
(
1001 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - Courths-Mahler Jadwiga - Skradzione życie.doc
JADWIGA COURTHS-MAHLER
Skradzione życie
Wśród wzniosłej ciszy gigantycznego świata południowych
Himalajów, po chińskiej stronie wlokło się dwóch mężczyzn. Dyszeli
ciężko, wyczerpani do ostateczności. Oczy ich nie widziały już
majestatycznego piękna górskich kolosów, piętrzących się po same
chmury; błyszczały gorączkowym blaskiem i spoglądały w górę na strome,
nielitościwe skały, wśród których zabłąkali się i które wydawały im się
podobne do więziennych murów.
Wiedzieli, że nie ma stąd wyjścia. Już od wielu dni skalny labirynt
drwił sobie z ich zmysłu orientacyjnego. Nie mogli odszukać drogi do
zamieszkanych okolic, gdzie znaleźliby pożywienie i spoczynek dla
strudzonych ciał. Odzież zmięta i poszarpana wisiała na ich wychudłych z
głodu postaciach — nie pomyśleli o tym, by zrzucić brudną bieliznę i
zastąpić ją czystą, chociaż posiadali jeszcze w plecakach po jednej
zmianie.
Zaprzątała ich wyłącznie jedna myśl: kiedy będą mogli zaspokoić
głód, kiedy będą mogli wyciągnąć się na posłaniu bez obawy, że umrą z
wycieńczenia lub zamarzną. Pragnienie gasili śniegiem lub lodem. Było to
ich jedyne pożywienie od chwili, gdy skończyły się ich zapasy żywności,
obliczone na dwa dni.
Jeden z mężczyzn zachwiał się nagle i osunął bez sił na ziemię.
— Nie mogę iść dalej. Pozwól mi umrzeć, Norbercie! Ratuj się sam,
jeżeli możesz... Masz więcej sił ode mnie. Pozdrów ojczyznę, moją
matkę... ja już nie mogę...
Norbert Greinsberg, sam blady i wyczerpany, spojrzał na
wycieńczonego towarzysza.
— Raveneck, zbierz siły! Jeśli cię tu zostawię, zginiesz niechybnie. Ja
sam ledwie żyję...
Jan Raveneck uczynił apatyczny ruch ręką.
— Wszystko skończone, śmierć się zbliża... Tu... tu jest mój
pamiętnik... dla mojej matki... Weź go... ja umieram...
Ostatnim wysiłkiem podniósł rękę, wskazując swój portfel. Potem
zamknął oczy. Towarzysz z wahaniem spoglądał na jego bezwładne ciało.
Widząc, że Raveneck nie daje znaku życia, sięgnął ręką do kieszeni i
wydobył kawałek czekolady. Pozostało jeszcze pół tabliczki. Chciwie
włożył kawałeczek do ust. Resztę schował znowu do kieszeni.
Zdołał poprzednio zabrać ze wspólnych zapasów prowiantu kilka
tabliczek czekolady. Krzepił się nimi ukradkiem, gdy towarzysz tego nie
widział. Dlatego też nie opadł tak szybko z sił. Nawet w ostatniej chwili
nie dał swemu towarzyszowi ani kawałeczka. Niechaj tamten umiera! On
chciał wędrować dalej i szukać ratunku.
Ponurym wzrokiem spojrzał na leżącą postać. Pochylił się nad
towarzyszem, ujął go za ramiona i mocno nim potrząsnął.
— Raveneck! Wstań! Musimy ruszyć dalej!
Jan leżał jednak bez ruchu. Norbert przyłożył ucho do jego piersi. Nie
usłyszał bicia serca.
— Nie żyje! — szepnął ochryple.
Wyjął teraz z kieszeni zmarłego jego portfel, pieniądze i płaski
niewielki notes. Był to pamiętnik Jana pisany dla matki. Norbert zabrał
również zegarek swego towarzysza. Zmarłemu te przedmioty są już
niepotrzebne, jemu natomiast mogą się przydać.
Norbert był zbyt osłabiony, aby wykopać grób dla zmarłego. Trudno,
niech tutaj leży! Lęk o własne życie kazał mu iść przed siebie i szukać
drogi. Pozostawił przy zmarłym tylko jego plecak, który zawierał trochę
bielizny. Naprzód! Naprzód! Przecież z tego labiryntu musi się znaleźć
jakieś wyjście!
Norbert wziął do ust jeszcze jeden okruch czekolady. Resztę schował
bohatersko do kieszonki. Potem powlókł się dalej.
Jan Raveneck i Norbert Greinsberg poznali się w Hongkongu.
Greinsberg pracował jako korespondent w dużej angielskiej firmie, Jan
Raveneck miał posadę sekretarza u pewnego Amerykanina, pana
Stenhove'a, dyrektora wielkiego koncernu. Pan Stenhove mieszkał od
wielu lat w Hongkongu. Lubił bardzo Jana Ravenecka, a przede wszystkim
cenił jego energię, pracowitość i zdolności.
Podczas urlopu Raveneck i Greinsberg spotkali się w pewnej górskiej
miejscowości, położonej w południowych Himalajach. Tutaj jeszcze
bardziej zbliżyli się do siebie. Raveneck zauważył wprawdzie, że
Greinsberg posiada niewiele sympatycznych cech charakteru, obcował z
nim jednak nadal, byli bowiem jedynymi Niemcami w tej małej chińskiej
wiosce.
Obydwaj młodzieńcy robili wycieczki w pobliskie góry. Wreszcie
pewnego dnia dotarła i tutaj wieść o wielkiej wojnie światowej. Wiedzieli,
że muszą się ratować ucieczką, inaczej bowiem zostaną internowani w
obozie dla jeńców wojennych. Przed zamierzoną ucieczką wysłali
oficjalnie swój bagaż koleją. Postanowili uciekać drogą wśród gór, aby
uniknąć granicy i rewizji paszportów.
Ponieważ oprócz języka francuskiego i angielskiego znali równie
dobrze język chiński, więc mogli zataić swoje pochodzenie. Sądzili, że uda
im się przedostać na wybrzeże. Wędrowali już od kilku dni, aż wreszcie
zabłądzili w górach. Jan Raveneck był tak wyczerpany, że padł bez życia
na drodze. Jego towarzysz powędrował dalej.
Po trzygodzinnej wędrówce Norbert Greinsberg poczuł, że i jego
opuszczają siły. Zjadł od dawna ostatni okruch czekolady. Dręczył go
straszliwy głód. Nie mógł już postąpić ani kroku dalej. Osłabiony oparł się
o jakąś skałę. Błędnym wzrokiem spoglądał przed siebie. Nagle drgnął.
Ujrzał nad skałami słup dymu. Gdzie się unosi dym, tam pewno pali się
ogień. A gdzie płonie ognisko — tam muszą przebywać ludzie.
Zebrał ostatek sił i powędrował w kierunku dymu. I oto ujrzał
wreszcie na wąskim płaskowzgórzu małą chatkę. Z piersi jego wyrwał się
okrzyk. Chwała Bogu, to z tej chaty unosi się dym. A więc jest
zamieszkana! Z chaty rozlegał się jakiś dziwny, jednostajny dźwięk.
Norbert nie zważał jednak na to. Było mu wszystko jedno. Mniejsza o to,
kto mieszka w chacie. Aby tylko mógł tam dostać kawałek chleba i
zaspokoić ten okropny głód.
Słaniając się dopadł chaty, otworzył drzwi i na pół omdlały padł na
progu. W chacie siedział samotny mnich, który odmawiał modlitwy
obracając przy tym specjalny modlitewny młynek.
— Jeść! Jeść! — jęknął Norbert, wyciągając błagalnie ręce.
Mnich, człowiek wysoki, szczupły, lecz silny, podniósł się z zydla.
Wziął Norberta za ręce i ułożył go na swoim własnym posłaniu.
Potem podszedł w milczeniu do komina. Na płycie stała miska, napełniona
jakąś papką. Mnich nakarmił zgłodniałego gorącą strawą, którą Norbert
łapczywie połknął. Potem napełnił kieliszek jakimś płynem. Był to napój
pachnący aromatycznie ziołami. Po wypiciu tego trunku Norbert poczuł,
Plik z chomika:
marylka05
Inne pliki z tego folderu:
Courths-Mahler Jadwiga - Żebracza księżniczka.pdf
(1011 KB)
Courths-Mahler Jadwiga - Danielo, szukam Cię.pdf
(957 KB)
Courths-Mahler Jadwiga - Na przekór złym mocom.pdf
(1006 KB)
Courths-Mahler Jadwiga - Testament starego dziwaka.pdf
(1335 KB)
Courths-Mahler Jadwiga - Uwolnij mnie.pdf
(1170 KB)
Inne foldery tego chomika:
- Joga doprowadziła mnie do przedsionka piekła - świadectwo - POSŁUCHAJ
Pliki dostępne do 01.06.2025
Adoracja
audiobooki
Audiobooki dla dzieci
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin