Courths-Mahler Jadwiga - Hiszpański zalotnik.pdf

(1211 KB) Pobierz
Microsoft Word - Courths-Mahler Jadwiga - Hiszpański zalotnik.rtf
JADWIGA COURTHS-MAHLER
Hiszpański
zalotnik
725254095.002.png
I
Było to w roku 1927. Rzęsiście oświetlona willa w eleganckiej
dzielnicy Berlina — Grünewaldzie. W wygodnie urządzonych
pomieszczeniach — wesołe towarzystwo. Pomiędzy gośćmi
przechadzało się dwóch mężczyzn. Wyższy z nich — interesująca,
rasowa postać — zwrócił się do swego towarzysza ze słowami:
— Nasz miły gospodarz, profesor Rasmusen, świętuje dziś jeden ze
swych licznych sukcesów zawodowych. Znów uratował życie osobie,
której śmierć byłaby dla nas wszystkich niepowetowaną stratą. To dla
niego ogromna satysfakcja. Podobno była to bardzo trudna operacja,
życie pacjenta wisiało na włosku.
— To prawda. I jak na słynnego chirurga jest niezwykle skromny.
— Wszyscy naprawdę wielcy ludzie są skromni.
— Wprowadził mnie pan we wspaniałe i wytworne towarzystwo,
panie doktorze!
— Doskonale pan do niego pasuje.
— Czy chce pan przez to powiedzieć, że ja też jestem wspaniały i
wytworny?
— Tak, i to pomimo tego ironicznego uśmiechu.
— Proszę mi wybaczyć, ale nie wydaję się sobie ani wspaniały, ani
wytworny. Zupełnie zdziczałem, nie nadaję się do salonów.
— Proszę zostawić innym ocenę własnej osoby; myślę, że nikt z
725254095.003.png
zebranych nie wpadłby na pomysł, by nazwać pana człowiekiem
zdziczałym. Jest pan horrendalnie bogaty, teraz, gdy wuj zostawił panu
olbrzymie posiadłości na Jawie.
— Ale przedtem, jak pan wie, kochany doktorze, byłem biedny jak
mysz kościelna. Uważam, że obowiązkiem bogaczy jest wydawać
pieniądze, by inni też mogli z nich korzystać. Dlatego zaraz jutro
obstaluję u krawca kilka ubrań z frakiem włącznie. Ale proszę pamiętać,
co mi pan obiecał, i nikomu nie mówić, że odziedziczyłem duży spadek.
Chcę uchodzić za ubogiego uczonego, wracającego z kilkuletniej
ekspedycji naukowej po Archipelagu Sundajskim. Zresztą to prawda. A
obcy ludzie nie muszą znać szczegółów mojego stanu majątkowego.
— Ma pan moje słowo. Ale jestem przekonany, że nawet jako ubogi
badacz będzie się pan godnie prezentował na tle tutejszego towarzystwa.
— Na miłość boską, przeraża mnie pan! Nie jestem gwiazdorem.
— Ale mógłby pan nim być. Zrobi pan wrażenie na młodych... i
starszych damach.
— Wcale się do tego nie palę. Bardzo pana proszę, by pan mnie
zbytnio nie reklamował, inaczej ucieknę.
W tym miejscu obaj wybuchnęli śmiechem.
— Nie ma pan wyboru. Pani domu, dzielnie sekundująca mężowi,
nakazała mi sprowadzić jak najwięcej interesujących osób. Wziąłem na
ambit i naopowiadałem jej o panu takich rzeczy, że nie może się
doczekać, kiedy pana pozna. Jak ją znam, upiększyła jeszcze te
725254095.004.png
opowieści — na pewno zrobi pan dziś furorę w towarzystwie.
— Teraz to już ucieknę, doktorze! To za dużo!
— Cicho! Oto i pani domu. Proszę nie zapominać, że jest żoną
sławnego człowieka.
— Do diabła, robi pan ze mnie pajaca!
— Przeciwnie — bóstwo! Proszę się trzymać roli, okazując
uprzejmość i łaskawość.
Przestali się śmiać. Stali przed piękną blondynką — panią domu,
obok której zjawił się zaraz profesor. Gospodyni z zalotnym uśmiechem
podała Gerdowi Rainsbergowi rękę.
— Och, jakże się cieszę, że pan doktor Gering dotrzymał słowa i
przyprowadził pana do nas. Zależy mi na ciekawych gościach.
Serdecznie pana witam w naszym domu.
— Łaskawa pani mnie zawstydza — odparł Gerd Rainsberg,
kłaniając się elegancko. — Obawiam się, że panią rozczaruję. Nie mam
talentów towarzyskich. Doktor Gering musiał pani wspomnieć, że
wracam z zupełnej dziczy; odzwyczaiłem się od cywilizowanych
spotkań.
— Och, zna pan tę uwagę Nietzschego: „Im gorzej mówią o sobie,
tym bardziej są uroczy”.
Pani domu rzuciła te słowa z takim wyrazem twarzy, jakby
codziennie czytywała Nietzschego. W rzeczywistości podchwyciła
gdzieś ten kalambur, by zręcznie żonglować nim w rozmowie. Chciała
725254095.005.png
się okazać godna swego wielkiego małżonka. Tym razem również
osiągnęła cel: Gerd Rainsberg, zaskoczony, przyjrzał jej się uważniej.
Ale dostrzegłszy kątem oka sarkastyczny uśmiech swego towarzysza,
zorientował się natychmiast, jak sprawy stoją.
Doktor Gering przedstawił uczonego lekarzowi, który przywitał go z
prostotą, podczas gdy pani domu podeszła do młodej dziewczyny,
rozmawiającej ze starszą damą, i biorąc ją pod ramię, pociągnęła ku
nowemu gościowi.
— Chodź, Jo, poznasz tego badacza, o którym ci opowiadałam.
Jolanta Warren pożegnała się grzecznie ze swą rozmówczynią,
której gospodyni skinęła niedbale głową, i podeszła ze swą ciotką do
trzech panów.
Była córką zmarłej siostry lekarza, a przy tym wykształconą i miłą
osobą, przydatną i chętną do pomocy, toteż ciotka zgodziła się ją
przygarnąć, ulegając gorącym namowom męża. Młoda sierota nie miała
lekkiego życia w domu wujostwa, ciotka była bowiem bardzo
wymagająca. Jo mówiła płynnie po francusku, włosku i angielsku, i
zatrudniana była przez panią domu jako tłumaczka, gdy zdarzali się
zagraniczni goście. Jeśli zjawiali się Włosi, była też tłumaczką wuja,
gdyż ten mówił tylko po francusku i angielsku.
Mimo iż Jolanta, sprawując w domu rozliczne funkcje, nie jadła
darmo chleba, ciotka raz na zawsze uznała się za jej dobrodziejkę,
oczekując od niej bezwzględnego posłuszeństwa. Życie Jolanty nie było
725254095.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin