Courths-Mahler Jadwiga - Co stanie się z Lori.pdf

(772 KB) Pobierz
Microsoft Word - Courths-Mahler Jadwiga - Co stanie się z Lori.rtf
Jadwiga Courths - Mahler
Co stanie się z Lori
1
Heinz Rommersdorf wrócił z objazdu pól. Zeskoczył z
wierzchowca, a wodze rzucił stajennemu.
— Trzeba konia dobrze wytrzeć i trochę z nim pochodzić po
dziedzińcu — rzekł do młodego mężczyzny. Potem wszedł szerokimi
kamiennymi schodami do dworu. W sieni czekał już stary lokaj i
odebrał dżokejkę i szpicrutę. Badawczo spojrzał na poważną opaloną
twarz. Lokaj miał na sobie skromną liberię. Kurtkę w biało-niebieskie
pasy nosił do pracy przed południem; po południu wkładał granatową
marynarkę.
Heinz Rommersdorf przyjaźnie skinął głową i poszedł do
swojego gabinetu, gdzie czekały na niego gospodarskie księgi. Lokaj
patrzył za nim z troską w oczach.
Ledwo młody dziedzic usiadł przy biurku, lokaj zjawił się i
zamierzał postawić na biurku małą tacę z drugim śniadaniem. Heinz
Rommersdorf podniósł oczy:
— Nie jestem głodny, zabierz to, Karolu!
Lokaj zmartwiony odpowiedział:
— Proszę pana, cztery godziny jeździł pan po polach, pierwsze
śniadanie ledwo pan tknął!
Heinz Rommersdorf uśmiechnął się lekko.
— Karolu, widzę, że mnie kontrolujesz.
— Tak, ponieważ wiem, że pan zaniedbuje posiłki!
— Czy chcesz mnie utuczyć?
— Nie, ale nie pozwolę, żeby pan opadł z sił!
Dziedzic wzruszył ramionami:
— No to dawaj to, co przyniosłeś. Wiem, że nie dasz mi
spokoju!
Zjadł kanapkę, wypił filiżankę herbaty i odsunął tackę. Lokaj
zadowolony opuścił pokój.
Heinz Rommersdorf nachylił się nad księgami. Obliczał
dochody — były wysokie. Majątek odziedziczył po zmarłym wuju.
Jego synowie polegli na froncie, a stary pan nie miał sił ani ochoty
zajmować się rolnictwem, więc zostawił wszystko w nie
najlepszym stanie. Od dziesięciu lat, od kiedy majątek przejął
Heinz Rommersdorf dochody stale rosły.
Młody dziedzic pracował od świtu do nocy. Miał szczęście:
nadzorca i pracownicy byli uczciwi i oddani, ponieważ był dla nich
dobry. Żył skromnie, nie miał rodziny, więc dużo pieniędzy
inwestował w nowoczesne maszyny rolnicze, konie i bydło.
Tuż przed objęciem majątku młody dziedzic miał ciężkie
przeżycie, które uczyniło z niego człowieka poważnego i
zamkniętego w sobie. Dawniej, mimo że biedny, był pełen radości,
kochał życie. Tragiczny wypadek — myślał, że ponosi winę za to, co
się wydarzyło — zaciążył na jego losie. Odsunął się od świata.
Uważano go za dziwaka i odludka, chociaż miał dopiero trzydzieści
osiem lat.
Po śmierci rodziców zabrał do siebie starego lokaja Karola i
jego żonę — oboje wiernie służyli w rodzinie od wielu lat. Mieli
jedynaka Petera Lenza, który dzięki pilności i zdolnościom został
nadzorcą w majątku młodego dziedzica. Stary lokaj nie chciał
słyszeć o emeryturze i bezczynnym życiu u syna. Nadal służył u
swojego młodego pana i był jego powiernikiem.
W majątku Lindenhof wszystkim domownikom, służbie i
robotnikom powodziło się bardzo dobrze; dziękowali Bogu za
łaskawy los. Wyjątkiem był młody dziedzic. W jego życiu
wydarzyła się tragedia: jak sądził, ponosił winę za śmierć człowieka,
którego bardzo kochał. Stało się to bez jego wiedzy i winy, kiedy z
przyjacielem Fryderykiem Roda przyjęli zaproszenie na polowanie
w majątku znajomego.
Podczas polowania Fryderyk padł od kuli. Widząc
martwego przyjaciela u swoich stóp, Heinz poczuł, że świat wokół
niego się zawalił. Potem dowiedział się, że żona przyjaciela,
słysząc o śmierci męża, zmarła na udar serca. Czuł się winny
również tej drugiej śmierci. Był bliski obłędu; chciał popełnić
samobójstwo, ale powstrzymała go od tego desperackiego kroku
myśl, że nieżyjący przyjaciel Fryderyk Roda i jego żona zostawili
dziecko — ośmioletnią córeczkę. Dziewczynka nie miała
krewnych, była sama na świecie.
Fryderyk Roda nie miał majątku. Był dobrze zarabiającym
naczelnym inżynierem w dużej fabryce, ale zostawił tylko niewielkie
oszczędności. Dziecko zostało bez środków do życia.
Heinz Rommersdorf nie był jeszcze wtedy bogaty, jednak
uważał za swój święty obowiązek zaopiekować się sierotą.
Niedługo potem odziedziczył po wuju majątek i postanowił
zapewnić dziewczynie jak najlepsze wychowanie i wykształcenie.
Zwrócił się do przyjaciółki swojej matki, pani Sanders, wdowie
po majorze. Prosił ją, żeby się zajęła osieroconym dzieckiem.
Starsza pani, żyjąca samotnie, z radością zgodziła się wychowywać
małą Lori Roda. Przyrzekła, że będzie j ą traktować jak własną
córkę, a dziecko będzie się u niej czuło jak we własnym domu
rodzinnym.
Heinz Rommersdorf hojnie wynagradzał panią Otylię Sanders
prosząc, żeby dziecko miało wszystko co najlepsze. Regularnie
otrzymywał listy od pani Sanders, ale nigdy nie odwiedzał małej
Lori od dnia, kiedy ją przywiózł do miłej damy. Raz w roku
otrzymywał list od Lori, w którym dziękowała za wszystko
dobremu “wujowi". Oczywiście, dziecko nie wiedziało, że Heinz
Rommersdorf czuje się winny śmierci jej rodziców. Lori widziała w
nim człowieka, który jej pomógł, kiedy została sama. Czuła
wdzięczność i szanowała dobrego “wujka".
Kiedy przychodziły listy od małej Lori lub od pani Sanders,
poczucie winy odżywało i Heinz Rommersdorf był jeszcze bardziej
ponury i milczący niż zwykle.
Mijały lata. Heinz Rommersdorf stale myślał o Lori jak o
małej dziewczynce, mimo, że wyrosła już na panienkę. Postanowił
ją adoptować, kiedy zgodnie z prawem będzie mógł to zrobić.
Chciał, żeby osierocona dziewczynka odziedziczyła po nim
majątek. Na razie powinna zostać u pani Otylii Sanders, dopóki nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin