Zygmunt Zeydler-Zborowski - Złoty centaur.pdf

(2044 KB) Pobierz
990479632.001.png
990479632.002.png
ROZDZIAŁ I
Nie mógł już dłużej wytrzymać.
Cały dzień przez kolorową zasłoną prażyło słońce. Nagrzane wielogodzinnym
upałem powietrze było gęste i lepkie jak błotna kąpiel.
Na kartce papieru czerniło się kilka zdań. Przeczytał je jeszcze raz, skrzywił
się z obrzydzeniem i odsunął od siebie maszynę. Strugi potu spływały mu po
plecach.
Wstał, poszedł do łazienki, zrzucił slipy i odkręcił prysznic. Wiedział, że to
tylko chwilowa ulga, że potem będzie jeszcze gorzej, ale nie mógł oprzeć się
pokusie.
Żeby chociaż Joanna była ze mną - myślał, wycierając się kosmatym
ręcznikiem. Nie lubił, kiedy Joanny nie było w domu. Ale przecież to on ją
namawiał, żeby pojechała do matki. Wolał to niż dwudniową wizytę teściowej.
Zresztą miał zamiar pracować.
Zajrzał do pokoju Joanny. Tu także było duszno, ale nie tylko duszno. W
powietrzu unosił się intensywny zapach smażonego dorsza. Najwidoczniej
sąsiedzi z dołu zabrali się do przygotowywania wczesnej kolacji.
To przyśpieszyło decyzję, która zaczynała się wykluwać już w łazience.
Niedbale narzucił na siebie koszulę i spodnie, wsunął stopy w sandały i wybiegł z
mieszkania. Wiedział, że nie napisze tego artykułu, a bezmyślne ślęczenie przy
maszynie nie miało najmniejszego sensu.
Ulice były pełne upału. Domy jak ogromne piece wyrzucały żar ze swych
murów. Rozmiękły asfalt uginał się pod nogami.
Marceli zszedł w dół i minąwszy Park Kultury, znalazł się nad Wisłą. Tu było
trochę chłodniej. Mógł swobodniej odetchnąć.
Usiadł na trawie i patrzył na rzekę. Po praskiej stronie plaże roiły się od
ludzi, mimo iż słońce już się zniżyło. Na moście dudniły przepełnione tramwaje.
Siedział tak może godzinę, może trochę dłużej. Rytmiczny ruch wody działał
nasennie. Powieki stawały się coraz cięższe. Miły bezwład ogarniał całe ciało.
I nagle pojawił się niepokój. Zrodził się najzupełniej niespodziewanie i
uderzył na alarm.
Czy zamknąłem mieszkanie? Rany boskie, czy zamknąłem mieszkanie? W
żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć momentu przekręcenia klucza w
zamku.
Senność w jednej chwili zniknęła. Zerwał się i ruszył z powrotem przez Park
Kultury. -Radio, lodówka, telewizor... Wszystko wyniosą, absolutnie wszystko,
jego ubrania, sukienki Joanny, bieliznę... Zaczął biec.
Zadyszany zwolnił w Alejach Ujazdowskich i skręcił w kierunku Wilczej.
Rozhuśtana wyobraźnia tworzyła obrazy pełne grozy. Widział drabów
ogałacających mieszkanie. Jednocześnie uświadomił sobie, że zapomniał
odnowić polisę asekuracyjną. Miał to załatwić w zeszłym tygodniu, ale tak jakoś
zeszło...
Znowu przyśpieszył kroku. Nie czekając na windę, wbiegł na trzecie piętro.
Mieszkanie było oczywiście zamknięte. Wszystko w najzupełniejszym porządku.
Włamywaczy ani śladu.
Marceli odetchnął z ulgą i wytarł spocone czoło. Przez chwilę zastanawiał się,
co robić. Nie miał ochoty siedzieć w czterech ścianach, tym bardziej, że jeszcze
ciągle nie było czym oddychać. Zadzwonić do któregoś z kolegów? Nie miał
ochoty na wódkę, a zresztą kogóż o
tej porze w sobotę mógłby zastać w domu? Więc co? A może do kina? Ten
pomysł najbardziej mu się podobał. Wziął „Express” z biurka i zaczął przeglądać
kina. W „Kongresowej” szedł kryminalny film francuskiej produkcji. Już dawno
miał ochotę zobaczyć go. Ale czy dostanie jeszcze bilet? Bardzo wątpliwe.
Postanowił spróbować.
Kasy były zamknięte. Wszystkie bilety na dwudziestą sprzedane. Marceli
doznał uczucia ogromnego rozczarowania. Miał jednak nadzieję, że jedno
miejsce znajdzie się dla niego. Nagle zrodziła się w nim gwałtowna chęć, żeby
obejrzeć ten film. Lubił kryminały i podobała mu się Simone Signoret, a poza
tym sala Kongresowa miała klimatyzację. Nareszcie trochę chłodnego,
orzeźwiającego powietrza.
Stał niezdecydowany i posępnym spojrzeniem odprowadzał ludzi śpieszących
do kina.
A może jakiś konik? - I nagle, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, pojawił
się przy nim szczupły, młody człowiek.
- Potrzebuje pan bilecik? - spytał konfidencjonalnym szeptem.
- Tak, jeden.
- Mam jak raz jeden. Sam środeczek.
- Ile?
- Trzy dychy.
- Dwadzieścia pięć - zaproponował Marceli.
Szczupły blondyn rzucił wokoło szybkie, niespokojne spojrzenie.
- No, dobra. Niech będzie moja strata. Chodź pan trochę na bok.
Po chwili Marceli podawał bileterowi zdobyty bilet. Był bardzo zadowolony,
że udało mu się dostać do kina, ale jednocześnie dręczyły go wyrzuty sumienia.
Nie tak dawno przecież wydrukował energiczny artykuł wymierzony przeciwko
„konikom”.
Rewia mody dobiegała końca. Odnalazł swoje miejsce i bez większego
zainteresowania patrzył na kościste modelki, prezentujące najnowsze „kreacje”
Centralnego Domu Towarowego. Sympatyczny pan, stojący przed mikrofonem,
zachwalał sukienki, kostiumiki i garsonki. Wreszcie ostatnia modelka zniknęła
za kulisami, pianista uderzył końcowy akord światło na sali zgasło. Podczas
kroniki Marceli zauważył, że miejsce z prawej strony nie było zajęte. Więc
jednak nie wszystkie bilety sprzedane - pomyślał. - A może ktoś się spóźnił,
może przyjdzie po kronice? Ciekawe, kto to będzie: mężczyzna, kobieta? Ktoś
samotny. Może jakaś staruszka.
Nie, to nie była staruszka. Aż się zdziwił, że taka śliczna dziewczyna przyszła
sama. Spojrzała na niego. Wydało mu się, że w dużych, ciemnych oczach dojrzał
porozumiewawczy błysk.
Zaczął się film. Przez pewien czas Marceli kątem oka obserwował swą
sąsiadkę. Niebawem jednak akcja tocząca się na ekranie zaczęła przykuwać jego
uwagę. Już na samym początku w pociągu znaleziono ciało zamordowanej
młodej kobiety. Była trochę podobna do tej z prawej strony.
Film był nieźle zrobiony i akcja toczyła się wartko. W pewnej chwili Marceli
poczuł, że dziewczyna podaje mu paczkę zawiniętą w papier. Zdziwił się, ale nie
zdążył zareagować, bo właśnie rozpoczął się na ekranie pościg za mordercą..
Siedział zaciskając kurczowo palce na zawiniątku, zupełnie tak, jakby to on
prowadził samochód policyjny w zawrotnym tempie. Sala rozbłysła światłem.
Oprzytomniał. Miejsce po jego prawej stronie było puste.
Rozejrzał się, szukając wśród wychodzących dziewczyny o czarnych oczach.
Nie mógł jej dostrzec. Trochę zdziwiło go to, że tak szybko zniknęła. Przecież
jeszcze nie mogła wyjść. Zapomniała paczki. A w ogóle dlaczego dała mu ją do
potrzymania? Co to znaczy? Zapatrzony w ekran nie zauważył, kiedy wstała i
wyszła. Jak to się stało?
Zaczął przepychać się do wyjścia. Chciał wsunąć tajemniczą paczkę do
kieszeni marynarki, ale się nie zmieściła. Sądził, że dziewczyna czeka na niego
przed kinem, żeby odebrać swoją własność.
Na dworze było duszno. Ponad domami kłębiły się gęste chmury przecinane
zygzakami błyskawic. Zbierało się na burzę.
Zbiegł po schodach, szukając wzrokiem dziewczyny. Nie było jej.
Zapomniała o swojej paczce - pomyślał. - Co za idiotka.
Zaczął iść w kierunku Alei.
Nagle podeszło do niego dwóch mężczyzn.
- Pan pozwoli z nami.
Cofnął się gwałtownie, szykując się do obrony. Był przekonany, że napadają
go chuligani. Błyskawicznie ocenił sytuację. Nie wyglądali na atletów. Mógł
zaryzykować.
- Pan pozwoli z nami do radiowozu - powtórzył niższy. - Milicja.
Dopiero teraz Marceli zauważył stojący opodal radiowóz.
-
O co chodzi?
-
Porozmawiamy w komendzie. Pan pozwoli z nami. Proszę nie stawiać
oporu.
-
Ależ ja nie mam zamiaru... Nic nie rozumiem... Czego panowie chcą ode
mnie?
- Porozmawiamy w komendzie. Proszę, niech pan siada. Chyba nie zależy
panu na zbiegowisku.
Marceli posłusznie wsiadł do szarej warszawy. Był zupełnie oszołomiony. Nie
mógł zrozumieć, co znaczy ta cała historia. Dopiero po chwili przyszło mu na
myśl, że może powinien się wylegitymować. Sięgnął do kieszeni i wyjął
legitymację dziennikarską.
- Jestem dziennikarzem. Panowie chyba się pomylili. Proszę, oto moja
legitymacja.
Siedzący koło niego mężczyzna nawet nie spojrzał w tym kierunku.
-
Niech mi pan da tę paczkę - powiedział.
-
To nie moja paczka. Jakaś dziewczyna dała mi ją w kinie do potrzymania.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin