pw.pdf

(3522 KB) Pobierz
248686974 UNPDF
Sergiusz Żemajtis
PŁYWAJĄCA WYSPA
przekład
Konrad Frejdlich
KAW 1987
248686974.001.png
Wieczór pożegnalny
W dole leżało wielkie miasto. Ściśnięta łukami mostów prężyła się rzeka Moskwa. W promieniach
zachodzącego słońca różowiły się kopuły Kremla. Skupiska budynków, jakby w nieładzie rozrzuconych
wśród drzew, przypominały archipelag wysp na zielonym morzu. Jak szare stalagmity wznosiły się stareńkie
drapacze chmur, zimne i samotne. Staliśmy pod dachem ich bliźniaka, budynku uniwerstyteckiego na
Leninowskich Wzgórzach. Ten wysoki, tarasowaty dom nie wydaje się zimny ani samotny, ma rozumne
zamyślenie starego nauczyciela, troszkę zdziwaczałego ze względu na niezrozumiałe przyzwyczajenia, lecz
drogiego i bliskiego.
Niebo nad miastem było wolne od latających aparatów – bardzo mądra decyzja Moskiewskiej Rady,
zabraniająca lotów w godzinach wieczornych. Tylko daleko, gdzieś na horyzoncie, przepłynął srebrny
sterowiec, który utrzymuje łączność między Moskwą a satelickimi miastami.
U naszych stóp – białe budynki fakultetów z czerwonawymi bokami, boiska sportowe, stary park z
fantastyczną siecią alei i ścieżek już prawie niewidocznych w wieczornych cieniach.
Na tarasie jest z nami wielu studentów. Zgodnie z tradycją po minięciu wypełnionych nauką dni
odbywaliśmy pielgrzymkę na starą wieżę. Jutro większość poleci we wszystkie strony Ziemi, a nawet na
Księżyc. Jest z nami Biata. Dostała skierowanie na największy sputnik astronomiczny, prawdziwą sztuczną
planetę. Na tym sputniku już prawie od roku prowadzi się obserwację wycinka nieba, gdzie powinna
wybuchnąć Supernowa Gwiazda. Biata jest zadowolona, że się tam znajdzie, w najbardziej niebiezpiecznym
miejscu, ale w głębi duszy czuje niepokój.
Wszystkim jest nieco smutno, żal się rozstawać, a jednocześnie chciałoby się jak najczybciej zatonąć w
świecie nowych wrażeń. Mnie i Kostii udało się: wybieramy się na BS-1009 – biologiczną stację, prawdziwą
pływającą wyspę na Oceanie Indyjskim. Jest na niej cały kompleks przemysłowy i naukowe centrum o
bardzo szerokim zakresie problemów biologicznych. Wiele takich wysp znajduje się po obu stronach
równika w strefie intensywnego morskiego przemysłu, wielorybich pastwisk i pól planktonowych
Kostia i Biata stoją przy poręczy i szepczą o czymś, spoglądając w dół. Zdaje się, że wiem o czym.
Kostia wspomina, jak spotkaliśmy ją dwa lata temu „całkowicie przypadkowo” na pomoście
astronomicznym, i oczywiście nie zdradza się, że ten przypadek został przez nas starannie przygotowany.
Chociaż trudno zgadnąć, o czym rozmawia Kostia. A może mówią o mnie. Od jakiegoś czasu Biata jakby
mnie unikała. Stanowi dla mnie zagadkę. Przy okazji powiedziałem jej o tym i wzięła moją szczerość za
niezgrabny komplement. Rzeczywiście, po przeanalizowaniu swojego postępowania mogę się z nią zgodzić,
chociaż wcale tak nie uważam. Mój dziadek mówi, że kobiety są równie pełne zagadek jak warstwy pliocenu
(dziadek jest paleobotanikiem), i ma absolutną rację.
Na przykład dzisiaj, kiedy wchodziliśmy po schodach do głównego wejścia, Biata oparła się na mojej
ręce, chociaż Kostia szedł w takiej samej odległości od niej. Co prawda teraz odwiodła go na bok, lecz to nic
nie znaczy. Moje doświadczenie psychologa (wszyscy zauważają u mnie zadatki na psychoanalityka) mówi
mi, że Kostia mamniej szans. Nawet teraz Biata szuka mnie wzrokiem wśród tłumu.
- Iw! - woła. - Co ty tam robisz samotnie?
- Nie wiem, co się z nią dzieje – mówi Kostia, kiedy się do nich zbliżam. - Wyobraź sobie, że opanował
ją kosmiczny smutek.
Biata, uśmiechając się, pokiwała głową:
- Absolutnie nie. To tylko trzeźwe przewidywania i całkowicie uzasadnione zagrożenie. I przyznaję, że
wasza lekkomyślność jest dla mnie niezrozumiała. Nikt nie wie, co się wydarzy, kiedy ona wybuchnie.
Kostia wzruszył ramionami:
- Supernowe gwiazdy wybuchały niejednokrotnie i jak widzimy, nie zdarzyło się nic szczególnego ani z
planetą, ani z nami.
- Teraz wiemy już coś niecoś o zmianach w biosferze w trakcie i po wybuchu supernowych gwiazd.
- Jednakże nic strasznego, to są wszystko domysły.
- A zagłada jaszczurów? A mutacje?
- Ach, biedne brontozaury! Ach, mutacje! Przecież to wspaniale być mutantem! Czy to by było złe,
gdyby wyrosły nam skrzydła i pojawiły się skrzela albo jeszcze para nóg i zamienilibyśmy się centaury, lecz
z rękami? Jak wspaniale można się poruszać! Jakie rekordy ustanowimy w biegach i skokach.
Biata mimo woli uśmiechnęła się:
- Lecz mnie taka perspektywa nie urządza.
Było dość gwarno. Pojawiły się nowe grupy studentów zmierzających ku barierom, rozlegały się
entuzjastyczne okrzyki, śmiech, pozdrowienia.
Miasto w dole pociemniało, lecz na ulicach i placach jeszcze nie zapalono świateł, żeby nie zakłocić
harmonii zmierzchu.
W głośnikach rozległo się znajome pokasływanie. Wszyscy od razu umilkli i odwrócili się do ekranów
zamontowanych w ścianach wind. Operator pokazywał w bliskim planie twarz rektora. Niebieskawe oczka
rektora mrużyły się w uśmiechu. Zawsze się uśmiecha ten zagadkowy człowiek, którego oglądaliśmy tylko
na ekranach uniwerstyteckiego telecentrum i z rzadka w kronikach nadawanych na wszystkie kontynenty:
Hipolit Iwanowicz Riepnin, jeden ze współprzewodniczących Wszechświatowego Stowarzyszenia Zdrowia i
Szczęścia.
Uczony pomachał ręką, witając niewidoczne audytorium.
- Moi drodzy przyjaciele! - jego głos brzmiał młodo i dźwięcznie. - Ja i wszyscy moi bliscy pozdrawiamy
was z początkiem wakacji...
Operator pokazał całą, wieloosobową rodzinę rektora siedzącą przy dużym, okrągłym stole i robota
trzymającego tacę z kielichami z przydymionego kryształu.
Hipolit Iwanowicz stał, opierając się rękami o krawędź stołu.
- ... podczas których na pewno rozszerzycie i utrwalicie wiadomości uzykane z Alma Mater, i głębiej
poznacie życie oraz dziedziny nauki i związaną z nimi produkcję, gdzie w przyszłości przyjdzie wam
sprawdzić swoje siły i zdolności. Coś podobnego mówię o tej porze co roku od wielu lat (szeroki uśmiech
rektora i uśmiechnięte twarze siedzących przy stole), a nie myślcie, że z roztargnienia czy braku pamięci
(figlarny uśmiech). Bynajmniej. Mam obowiązek czegoś was nauczyć, przekazać wam kilka prostych i
znacznie więcej kontrowersyjnych prawd... - zamilkł wyczekująco.
A my zgodnie kontynuowaliśmy:
- Powtarzanie jest matką wiedzy.
Kiwnął głową:
- Właśnie tak: „Powtarzanie jest matką wiedzy”. Tak więc latem zajmujcie się powtarzaniem, ale już
zastosowanym praktycznie. Nie jestem jednak przeciwny twórczym porywom i olśnieniom. Niech nas
nawiedzają, jak można najczęściej. Powtarzam: miejcie wątpliwości! I... - Riepnin wyczekująco umilkł
unosząc palec.
My zaś zaśpiewaliśmy:
- Obalajcie błyszczące z wierzchu, lecz zmurszałe prawdy.
Rozłożył ręce:
- Całkiem słusznie. Nie mam już nic do dodania oprócz życzeń zdrowia i szczęścia – wyciągnął dłoń w
stronę robota, tamten podtoczył się do niego, rektor wziął kielich z przydymionego kryształu u uniósł go
wysoko.
Hipolit Iwanowicz coś jeszcze mówił. Zapewne niebanalne słowa – na zakończenie swoich krótkich
przemówień rektor olśniewał niekiedy improwizacją, która później długo krążyła wśród studentów
przekształcana i przyjmująca formę anegdoty. Tym razem podniósł się taki gwar i śmiech, że dojrzeliśmy
tylko jego uśmiechniętą twarz. Wszyscy zorientowali się, że już dawno powinni być w studenckiej stołówce
albo w domu na uroczystej kolacji. Kiedy zjeżdżaliśmy windą, Kostia powiedział:
- Z pauzami półtorej minuty. To jest przemówienie! Ten człowiek pamięta, że sam był studentem. Szkoda,
że nie dosłyszeliśmy puentującej i zasadniczej części jego mowy.
Bardzo wysoki student w modnych okularach zacytował nad naszymi głowami:
- „Być użytecznym, to tylko być użytecznym, być doskonałym, to tylko być doskonałym, lecz być
użytecznym i doskonałym, to znaczy być wielkim”.
Towarzyszka studenta zauważyła:
- Bez tego jesteś wielki, pozostaje ci stać się albo użytecznym, albo doskonałym.
Całe towarzystwo wybuchnęło głośnym śmiechem, a najgłośniej ze wszystkich chichotał głuchym basem
student w modnych okularach.
Biata nawet się nie uśmiechnęła. Kiedy wysiedliśmy z windy i skierowaliśmy się ku wyjściu,
powiedziała:
- Zamiast dość wątpliwego aforyzmu mógł wspomnieć o ważniejszych rzeczach.
Kostia spytał:
- Uważasz, że powinien napomknąć o gwieździe?
- Właśnie! Powinien powiedzieć, uprzedzić! On wiele wie. Wskazać niebezpieczeństwa!
- Wywołać panikę?
- Nie, zjednoczyć wobec zagrożenia.
Kostia rozumiał, że wstępuje na zgubną drogę, lecz wierny sobie nie mógł się powstrzymać i posprzeczał
się z Biatą. Pozwoliła nam zaledwie odprowadzić się do autokaru i odjechała do swojego Golicyna.
Kostia, zmarszczywszy się, powiedział z głębokim namysłem:
- Tak to głupcy psują życie sobie i otoczeniu. - Po chwili milczenia dodał: - Bliskim.
Zgodziłem się:
- Dość wierny wynik samoanalizy.
Tym razem Kostia przyjął moje uszczypliwości jako coś należnego i pokornie kiwał głową, powtarzając
jednocześnie:
- Masz słuszność, Iw! Absolutna racja! Ale dlaczego nie skierowałeś rozmowy na inny temat, nie
odwróciłeś uwagi?
- Próbowałem.
- Tak, próbowałeś. Przeklęta gwiazda! Żeby tam spłonęła przed czasem.
- Słaba pociecha.
- Tak, masz słuszność, Iw! Przydałaby mi się twoja rozwaga.
Jego szczera skrucha i pokora doprowadziły do tego, że kiedy przyszliśmy do siebie, do akademika,
podawałem do stołu i chodziłem koło Kostii jak koło chorego. Nasz robot Charly wciąż jeszcze spoczywał
we wnęce przy drzwiach. Na pierwszym semestrze Kostia próbował go udoskonalić, rozebrał i z braku czasu
nie mógł złożyć do tej pory, toteż na domiar wszystkiego po „uroczystej” kolacji przyszło mi jeszcze
posprzątać pokój, żeby nie robić tego jutro, w dniu odjazdu, chociaż powinien się tym zająć Kostia: przecież
to on wypatroszył Charly'ego. Póki majstrowałem przy odkurzaczu, Kostia zniechęcony i pełen winy siedział
przed ekranem, oglądając jakąś smętną audycję z serii „Jeśli nie masz się czym zająć”. Spieszyłem się,
ponieważ około północy obiecałem być u rodziców.
A mimo wszystko wieczór skończył się wspaniale. Na ekranie wideofonu nieoczekiwanie pojawiła się
Biata. I zwyczajnie, jakby nic się nie stało, zapytała:
- Jesteście w domu, chłopcy?
- W domu, w domu! - ryknął, zrywając się, Kostia.
- Jak to dobrze, że was zastałam.
- Olśniewający przypadek – znalazł się Kostia.
- Naprawdę myślałam, że w żaden sposób was nie odnajdę.
Kostia umilkł. Obaj uśmiechnęliśmy się radośnie. A ona, krytycznie na nas spoglądając, po chwili
milczenia spytała:
- Jak sądzicie, nie przyjechalibyście teraz do mnie?
- O-o-o! - było naszą odpowiedzią.
- No to wspaniale. Siedzą we dwójkę w taki wieczór i jeszcze zajmują sięsprzątaniem.
Kostia z udaną skromnością spuścił oczy:
- Umiłowanie pracy jest jedną z naszych licznych zalet.
- Szczególnie twoich. No, czekam. Potańczymy. U mnie w domu jest tylu ludzi – gości siostry. Patrząc na
nich, przypomniałam sobie także o was. Proszę, przyjeżdżajcie – obdarowała na uśmiechem i rozpłynęła się.
Kostia nabrał pełną pierś powietrza i jak przed zanurzeniem się w głębokiej toni wypuścił je ze świstem,
mówiąc:
- Zauważyłeś, ani cienia aluzji do tej diabelskiej gwiazdy!
Odlatujemy
Studenci naszego wydziału odjeżdżali i odlatywali na praktyki. Staliśmy na podłodze z żółtego plastiku w
centralnym punkcie nowego budynku portu lotniczego Szieriemietiewo. Nasza hałaśliwa i pstra gromada
zwracała powszechną uwagę. Szczególnie rzucały się w oczy kostiumy dziewcząt z pentasilonu zdobione
iluzorynem. Na ostatnim semestrze braliśmy udział w pozyskaniu tego zadziwiającego barwnika,
zmieniającego kolor pod wpływem bioprądów. Za tydzień ulice miast rozkwitną zaćmiewającymi umysł
pentasilono-iluzorynowymi odcieniami, a teraz tylko nasze dziewczęta zwracają ogólną uwagę i wywołują
dobrze ukrywaną zawiść rówieśnic z innych szkół. Iluzoryn otwiera wspaniałe perspektywy przed
biologiczną praktyką. Najmniejsza zmiana biopola zmienia odcień kolorystyczny, jego natężenie. A jakież
perspektywy otwierają się dla psychologów! Na tej podstawie Oleg Zotow prorokuje krótkotrwałość mody
na iluzorynowe farby i niestety ma rację. Kobieta zawsze powinna być tajemnicza i nieprzenikniona, a teraz
można wyczytać wszystkie jej upodobania, sympatie i antypatie – wystarczy przyjrzeć się, jakie odcienie
przyjmują bluzeczki, swetry i spodnie naszych dziewcząt. Dopóki kostia Bołotin, złotowłosy przystojniś,
uczył Olę Gołowinę skomplikowanego pas z Oj ho-ho , ubranie Lity Czawkanadze przeszło wszystkie
odcienie fioletu. Wreszcie Kostia zostawił Olę i podszedł do Lity. Początkowo jej sweter zrobił się
popielatoszary, a potem buchnął jak trawa w słońcu. Jedynie Biata miała kombinezon ze zwykłej ochronnej
tkaniny złocistego koloru, popularnego w tym roku wśród kosmonautów. Tylko Biata z całego falkutetu
astronomicznego wybierała się w kosmos. Jej grupa, mająca zmienić stary personel obserwatorium, składa
się przede wszystkim z wybitnych astrofizyków. Żadnego z nich nie ma jeszcze na dworcu. Nie pasują do
nas, studentów. Nauczyli się cenić czas i pojawiają się dokładnie w wyznaczonym terminie. A Biata
przyjechała razem z nami.
Wśród barwnego tłumu spotykał się tu i tam roboty przewodników wysyłanych przez krewnych do
ostatnich zleceń. Nie oddalając się ani na krok, chodził za mną wujek Wania. To chyba jeden z najstarszych
na świecie robotów skontruowanych do posług, pilnowania dzieci, przechowywania rodzinnych informacji i
rozliczeń w gospodarstwie domowym. Więcej nie potrafił, lecz lubiliśmy tę niezawodną maszynę, od dawien
dawna związaną z naszą rodziną. W swojej pamięci wujek Wasia przechowywał wszystkie w jakiś sposób
interesujące przypadki z naszego życia i rodzinne anegdoty. Od chwili, gdy zepsuł się w nim przekaźnik
wyłączania zapisu magnetycznego, „zapamiętywał” wszystkie domowe dźwięki i nierzadko pomagał ustalić
prawdę w razie sporu. Ta ostatnia okoliczność wyprowadzała z równowagi moją siostrę Katię, lecz i ona
broniła go, kiedy dochodziło do rozmowy o zamianie Wasyla na bardziej doskonały model.
Wujek Wasia mówił spokojnie lekko trzęsącym się głosem mojego dziadka:
- Iwanie, wysyłam waszym „Albatrosem” swoją ostatnią pracę Procentowa zawartość pyłku araukarii w
górnych warstwach pliocenu . Praca ta, ze względu na twój młody wiek i braki w przygotowaniu naukowym,
zupełnie odbiega od problemów, które ciebie interesują, lecz zawiera ona szereg, według mnie,
interesujących myśli natury ogólnej...
- Wasia, przyśpiesz tempo nadawania – rozkazałem i głos mego uczonego dziadka zabrzmiał z szybkością
tysiąca znaków na minutę. Kiedy na moje polecenie Wasia przełączył odtwarzanie na poprzednią
częstotliwość, dziadek zakończył:
- Mam nadzieję, że nie zanudziłem cię swymi użytecznymi, lecz nie całkiem współczesnymi sentencjami.
Bądź zdrów i niekiedy pokazuj swoje oblicze na moim wideofonie.
Potem rozległa się brawurowa muzyka – Katia z ojcem grali na cztery ręce Wschód słońca Ignatowa.
Muzyka nagle się urwała i usłyszałem mamę:
- Mój chłopcze, zamówiłam dla ciebie kostium łyżwiarski z podgrzewaniem.
Kochana mama! Kostium łyżwiarski z podgrzewaniem – w tropiku!
To chyba zimowy zapis. Wasyl wszystko poplątał – pomyślałem. Ale nie, mama wspomniała naszą stację,
nawet wymieniła jej współrzędne, i na zakończenie dodała ze smutkiem:
- Jaka szkoda, że ostatnimi czasy widywaliśmy się tak rzadko. Zawsze mi ciebie brak. Dlaczego wy
wszyscy jesteście tacy dalecy od sztuki, i ojciec, i ty? Boję się także o Katarzynę, jest najbardziej
utalentowana spośród nas. Powinna poważnie zająć się muzyką, a niedawno zaczęła uczęszczać na
dodatkowe zajęcia z biochemii: to twój zły wpływ. Wybacz, za trzydzieści minut powinnam być w studiu...
Nie, poczekaj! Nie zapomnij, że możemy się oglądać w środy od trzynastej czterdzieści do trzynastej
pięćdziesiąt pięć.
Wśród odprowadzających były także nowoczesne, uniwersalne roboty z masy plastycznej, w pełni
imitujące ludzki wygląd. Z tymi robotami zdarzało się wiele przezabawnych przypadków, póki rozmówca
nie domyślił się, z kim ma do czynienia. Z dziesiątka takich robotów złożył się niezły chór-orkiestra.
Kostia otrzymał informacje na drogę od pasiastego robota, również dość archaicznej generacji.
- No, dziękuję Marfa – powiedział Kostia. - Przekaż wszystkim pozdrowienia, a teraz zabieraj się razem z
Wasią. On także wyczerpał strumień poleceń. Tylko nie zamierzajcie jechać pociągiem osobowym i
flirtować w drodze z nieznajomymi ludźmi.
- Wiem – westchnął żałośnie Wasia. - Jaki tam flirt. Musimy jechać w zardzewiałej rurze razem z
nieożywionymi przedmiotami.
Kiedy nasze roboty skierowały się w stronę towarowej kolei podziemnej, ja i kostia zaczęliśmy
dyskutować o przyczynach porażki naszej reprezentacji w Rio de Janeiro. Przy okazji też włączaliśmy się do
rozmów sąsiadów na różne tematy, pozdrawialiśmy nadchodzących kolegów z roku i razem z innymi
skandowaliśmy chórem: „Szczęśliwego lądowania.” Naraz gdzieś spod nóg rozległ się donośny głos robota
dyspozytora przypominającego, że do odlotu kolejnej grupy zostało dziesięć minut. Podjeżdżał autokar tego
samego koloru co żetony uprawniające do lotu; co prawda rzadko który z naszych chłopców wsiadał do
autokaru – z wrzawą, niczym studenci pierwszego roku, mknęli barwną ścieżką, która ścieliła sięprzed
kołami samochodu, kierując go na estakadę startową.
Z początku Biata stała z koleżankami, a gdy tamte, szczebiocząc, odeszły, zbliżyła się do nas, ujeła kostię
pod rękę i odeszła z nim na bok. Kostia z ukosa spoglądał na mnie, a na jego twarzy odmalowało się
ubolewanie i źle ukrywany triumf.
Wczoraj, po wspaniale zaczętym wieczorze u Biaty, posprzeczałem się z nią w najgłupszy sposób. I znów
Zgłoś jeśli naruszono regulamin