Robert Charroux
Nieznany wszechświat
Tytuł oryginału:
Archives des autres mondes
Wiedzę, to jest ogół wiadomości zdobytych przez naukę, należy zweryfikować. Stanowisko takie zajmują fizycy najbardziej otwarci na „realia" kontrolowanego doświadczenia. Od 1976 roku ci, których wielkodusznie nazywa się uczonymi, zwątpili w podstawy wiedzy i zapewne chętnie zapaliliby świeczkę świętemu Antoniemu, aby pomógł im odzyskać utraconą pewność. Co spowodowało, że zwątpili? Wiedza czarowników, spirytystów, ezoteryków, słowem - wiedza tych, z których dotąd się wyśmiewali, nazywając ich empirykami! Obserwuje się interesujący proces: fizycy stają się empirykami, radiestetami, znachorami, i bardziej manifestują swoją wiarę niż najwięksi bigoci z Saint-Nicolas-du-Chardonnet.
Najbardziej zadziwiające jest to, że owa naukowa wolta wywołana została przez medycznych szarlatanów: chirurgów filipińskich i kapryśnego ale prawdziwego cudotwórcę, Uri Gellera. Prawdę mówiąc, niewiele wiadomo o psychofizyku Uri Gellerze, który łączył podobno kuglarskie sztuczki z prawdziwymi zjawiskami paranormalnymi.
Co się tyczy chirurgów filipińskich, których przedstawiłem w 1973 roku[1], to po prostu zręcznie stosują oni sztuczki, a jeżeli któremuś z pacjentów udało się wyzdrowieć, to dzięki pewnym skłonnościom psychicznym czy raczej sugestii, powodującej bliżej nie znane procesy chemiczne, w tym wypadku terapeutyczne. Z tym samym zjawiskiem mamy do czynienia w Lourdes i w leczeniu przez znachorów. Jednak lekarze filipińscy leczą niektóre choroby, zwłaszcza nerwice i histerie. Być może uzyskują również pewne rezultaty w leczeniu łagodnych nowotworów (cofnięcie się choroby lub polepszenie stanu pacjenta), ale oddziałują oni na psychikę chorego; to sam chory leczy się pod wpływem sugestii. Zjawisko to nie jest niczym nowym! Przeciwnie, jest stare jak świat.
Niewyrażenie przez Uri Gellera zgody na zbadanie jego właściwości psychicznych przez zawodowych iluzjonistów spowodowało, iż zaczęto wątpić w jego niezwykłe możliwości. Mimo wszystko nie można kwestionować jego zasług, jeśli chodzi o zwrócenie uwagi na problem energii myślowej, siły myśli (Geller zginał klucze dotknięciem palca).
Całkiem prawdopodobne, że od czasu do czasu zdarza się coś nieprawdopodobnego - mawiał Arystoteles. U dawnych ludów, zwanych zacofanymi, cud - chociaż nie był powszechny - nie dziwił specjalnie nikogo i nawet w naszych czasach słyszy się, że w Tybecie jogowie uprawiający lung-gom (technika poruszania się skokami) mogą, będąc w transie, pokonywać bez zmęczenia dystans nawet 500 kilometrów z przeciętną szybkością 17 kilometrów na godzinę! Ale trzeba być nieufnym wobec wszystkiego, co dotyczy Tybetu! W swej książce Indaba my children stary czarownik południowoafrykański, Yuzumazulu Mutwa, opowiada o świętym plemieniu „Holy Ones of Kariba", którego członkowie żyli nie używając ubrań, jak Doukhoborowie na Ukrainie i w Kanadzie, w Kariba-Gorge (zapewne w okolicy Livingstone, w Zambii). Skąd przybyli? Jakiej byli rasy? Nikt nie potrafi powiedzieć, natomiast wiadomo że w nadzwyczajnym stopniu opanowali umiejętność posługiwania się swymi siłami mentalnymi.
„Wykorzystując swe zdolności umysłowe - pisze Mutwa - podejmowali się najbardziej skomplikowanych operacji chirurgicznych, operowali nawet na otwartej czaszce guzy mózgu. Potrafili dokonywać amputacji członków bez używa nia narzędzi, samą tylko siłą woli. Pewnego dnia święci Kariba zniknęli z Afryki i z powierzchni ziemi, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu". Zniknęła także ich kraina.
To właśnie tajemnicza siła psi pogrąża współczesnych fizyków w otchłań niepewności.
Psi, której istota i natura nie są znane, byłaby - jak się przypuszcza - czymś na kształt nieznanych fal mających właściwości sił fizycznych, emitowanych przez myśl lub pragnienie. Może należałoby powiedzieć: przez absolutną wiarę.
Od dziesiątków lat większość uczonych-materialistów dołącza do empiryków, konowałów, znachorów, spirytualistów i innych cudotwórców, których działania należały dotąd do sfery szarlatanerii.
Władza jogów? Bzdura! Lewitowanie, materializacje, telekineza, psychokineza[2]: banialuki na użytek frajerów! Wyleczyć klacz z kolki przez telefon lub modlitwą? Uleczyć - w ten sam sposób - barana, który zjadł za dużo mokrego siana i dostał wzdęcia? Przesąd! Zabobon! A jednak, tak naprawdę, uczciwi fizycy unikają zajmowania zdecydowanego stanowiska w tych sprawach, bowiem dostrzegają niepojęte zjawiska, które zaprzeczają oczywistym wynikom naukowych doświadczeń. Już w 1974 roku naukowcy Burton Richter z laboratorium Stanforda (Kalifornia) i Samuel Ting - laureat Nagrody Nobla w 1976 roku w dziedzinie fizyki - uczynili krok w kierunku odkrycia tych domniemanych fal, ujawniając cząstki, które nazwali psi i;', a wkrótce obu cząstkom nadali wspólną nazwę gipsy. Gipsy - zwane także urokliwym kwarkiem - miałyby naturę materialną, ale byłyby cząstkami posiadającymi bliżej nie znaną siłę, gdyż występowałyby one zawsze obok kwarka (podcząstki) zwanego wysokim, obok innego - zwanego niskim - i jeszcze innego, zwanego dziwnym. (Rzeczywiście, nazwy te nie pasują do naukowej terminologii!)
A potem pojawił się Jean-Pierre Girard; ważniacy nauki zamilkli zachowując rezerwę. Gdyż za sprawą Girarda oficjalna nauka doznała ciosu, zostały zachwiane jej podstawy, uważane dotąd za niewzruszone.
Jednym z głównych sprawców tej rewolucji był Związek Racjonalistów, grupa materialistów zażarcie negujących oczywistość istnienia Boga i Tajemniczego Nieznanego. Uparci, lekkomyślni, słabo poinformowani - sekciarze, lekceważeni przez uczonych - sprawili jednak, że paranormalność zatriumfowała, zyskując sobie prawo obywatelstwa w świecie nauki, a stało się to niejako wbrew ich woli, dzięki ich złej wierze i niezręcznym posunięciom[3].
Ów mistrz, Jean-Pierre Girard, wspiął się na szczyty tej nowej wiedzy, otoczony aureolą niczym młody bóg, jaśniejąc wszelkim światłem i prostoduszną poczciwością. Jean-Pierre Girard czyni cuda, dokonuje niemożliwego, łamie szczękę świętym prawom nauki klasycznej: samym tylko wzrokiem zakrzywia metalową sztabkę; zmienia naturę metalu; sprawia, że unoszą się w powietrzu ciężkie przedmioty; samą tylko myślą psuje komputer, zakrzywia wskazówki zegara, zabija bakterie...
Czyni to wszystko myślą, nie dotykając niczego! W przeciwieństwie do Uri Gellera, Jean-Pierre Girard demonstrujeswe umiejętności w naukowych laboratoriach przed jury złożonym z uznanych fizyków, biologów i nieufnych zawodowych iluzjonistów! Krótko mówiąc, cudów tych dokonuje pod kontrolą, w warunkach uniemożliwiających stosowanie jakichkolwiek sztuczek; w sposób wykluczający oszustwo.
I oto fizycy nie wierzą już ani własnym oczom, ani swej wiedzy, ani prawom nauki. I większość empiryków, specjalistów od ponadnormalności, a niekiedy i od kłamstwa - nie ośmiela się triumfować, tak bardzo ogłupia ich fakt, że ich tanie zmyślenia są niczym w porównaniu z tym, co prezentuje Girard! I co nie budzi żadnych naukowych obiekcji! Być może jedynie ezoterycy wiedzą, czego się trzymać: bo że istnieje psi wiedzą przecież od dawna, od zawsze, i uważają, że apokalipsa jest godziną prawdy i objawienia. W tym sensie Girard mógłby być aniołem - zwiastunem końca świata.
Młody - trzydzieści cztery lata - brunet, szczupły, średniego wzrostu, żonaty, bezdzietny, ten cudotwórca jest szefem promocji w pewnym laboratorium produkującym środki farmaceutyczne. Przyznaje, że posiada wyjątkowy dar, ale wyraźnie zaznacza, że nie ma zamiaru czerpać z tego materialnych korzyści, i że nie wystąpi nigdy w żadnym music-hallu. Jednakże przyznaje, że jako magik amator bywał w środowiskach manipulujących prawdą.
„Chcę jedynie przyczynić się do rozwoju nauki - mówi - i jestem do dyspozycji fizyków w ich badawczych laboratoriach. Występowanie przed publicznością zawsze jest niebezpieczne. Dla pieniędzy prawie każdy zgodziłby się na jakieś oszustwa; zatem wolę pozostawać poza podejrzeniami".
A gdy pytam go o wyjaśnienie zjawisk, których jest źródłem, odpowiada z wielką skromnością: „Nie rozumiem tego, co się dzieje, ale to, co ja robię, kiedyś będzie mógł robić każdy, jestem o tym przekonany. Najważniejsze to wierzyć w istnienie nieznanego..."Jean-Pierre Girard, były wychowanek opieki społecznej, był dzieckiem raczej trudnym, a jego wcześnie ujawnione talenty i nadzwyczajne możliwości percepcyjne raczej przysparzały mu dodatkowych kłopotów niż korzyści.
-Pomnóżcie 17 przez 363...
-Równo 6171.
- Kto to powiedział? - pyta nauczyciel. - Znów Girard...? Zawsze Girard, oczywiście...
- Skąd wiedziałeś, ile to będzie? - pyta nauczyciel. Nawet ja nie zdążyłem jeszcze policzyć. - Nie wiem, psze pana psora... Ale to musi być 6171.
Innym razem nauczyciel rozpoczynał zdanie: - Dobrze, dzisiaj tematem lekcji będzie, hm, na przykład...
- Bitwa pod Rocroy!
I znów uczeń Girard odczytał myśli nauczyciela, po raz kolejny wprawiając go w zdumienie i zakłócając tok rozumowania. Nauczyciel reagował jak nieodrodny członek ligi racjonalistów; sięgając po argumentum baculinum obijał młodego chuligana.
- Diabelski pomiot! - myślał sobie.
No bo wyobraźcie tylko sobie: jeden rzut oka na stronicę książki i malec mógł natychmiast cytować ją z pamięci! Wiejski proboszcz i nauczy ciel-racjonalista nie mogli uwierzyć w talent chłopca. Posądzali go o kontakty z diabłem lub o oszustwo!
Oto, co miliony telewidzów mogły zobaczyć w programie 3 telewizji francuskiej 1 kwietnia 1977 roku o godzinie 20.30 w programie poświęconym zjawiskom nadnaturalnym.
Uprzednio obszukany, przebadany, obmacany i osłuchany Girard zajął miejsce przy stole. Obserwowany był przez najwybitniejszych przedstawicieli nauki i sztuki iluzji: pana M. Philiberta, dyrektora programu badawczego Narodowego Ośrodka Badań Naukowych Francji, profesora w uniwersytecie Paryż-Południe, oraz sceptyka prestidigitatora, pana Ranky'ego. Zaprzysiężony urzędnik sądowy dokładnie notował to, co się działo.
Przyniesiono sześć - o ile nie zawodzi mnie pamięć - sztabek metalowych wykonanych w odlewni, w której produkuje się części do samolotu Concorde. Sztabki wybrane zostały bez wiedzy Girarda, który przed pokazem nie wiedział, z czego będą wykonane ani jakich będą rozmiarów. Zostały one przetestowane przez poddanie naciskowi o sile 45 niutonów[4]. Jest to siła znacznie większa od siły zawodowego atlety-ciężarowca. Tymczasem Girard filmowany przez kamery telewizyjne, bacznie obserwowany przez urzędnika, zawodowego iluzjonistę, fizyka i 10 milionów telewidzów tylko patrzył na sztabki i lekko gładził je czubkiem palca. Wybrał jedną sztabkę i położył ją przed sobą. Nastąpił długi moment oczekiwania.
Świadkowie bacznie śledzili ruchy wszystkich obecnych w studio; cudotwórca był bardzo spokojny, wydawało się, że na coś czeka... na jakiś sygnał, przeczucie... A potem nagłe zaczął gładzić sztabkę, bardzo delikatnie, końcem palców, jak kobiecą pierś, żarliwie, jak gdyby z miłością. Przypominam sobie, że Girard swym zwyczajem mówił coś przy tym, a bardziej wrażliwe osoby czuły wyraźnie, nie umiejąc nazwać tego uczucia, „że coś się dzieje" lub „że coś się stanie". Eksperyment trwał kilka długich minut. Girard powiedział w pewnej chwili: - „Sądzę, że jest już zgięta!" Odwrócił się w swym fotelu i czekał na wynik oględzin. Sztabka została następnie starannie zbadana przez panów Philiberta i Ranky'ego, a potem przedstawiona na wielkim planie, z profilu, przed kamerą.
I rzeczywiście - lekko ale wyraźnie była zgięta!
Obecność świadków była tylko formalnością: Girard nie mógł użyć żadnej sztuczki, a cudu, jaki się dokonał, nikt nie umiał wyjaśnić. Ranky, iluzjonista, chociaż sceptyczny na początku, potwierdził autentyczność eksperymentu:
- Tu nie było żadnej sztuczki, żadnego tricku, jestem tego pewien!
Dodam, że Ranky, założyciel Komitetu Iluzjonizmu, jest specjalistą od tego rodzaju sztuczek: skręca stalowe rurki i płytki żelazne, nawet „zamknięte w szklanych tubach". Chodzi oczywiście o sztukę iluzji. Nadaje to świadectwu Ranky'ego dodatkowego znaczenia.
Girard za pomocą swej siły psi zmienia naturę metalu, potrafi zahamować rozwój bakterii bulionowych[5], zakrzywia metalowe sztabki, sprawia, że przedmioty unoszą się w powietrzu, ale może także przekazywać swe zdolności.
Tak właśnie uczynił 23 marca 1977 roku w godzinach 14.00-15.00 w Radio Monte Carlo, gdzie występował w audycji profesora Roberta Tocqueta, znanego eksperta w dziedzinie parapsychologii. Obecni w studio, także Robert Tocquet, mogli - jak i Girard - zakrzywić kilka metalowych prętów.
Profesor tak wyjaśnił to, co się stało (dodając, że to „przekazanie było mimowolne i nie chciane" przez Girarda): „Znajdowałem się po jego prawej stronie i zakrzywiłem jeden metalowy pręt zaledwie dotykając go lekko, zaginał się stopniowo; widoczne to było gołym okiem. Zakrzywienie miało około trzech centymetrów. Podczas audycji niektórzy słuchacze powodowali wokół siebie również podobne zjawiska, ale - oczywiście - sprawdzenie tego po fakcie było już niemożliwe".
Tocquet kontynuuje, gwarantując autentyczność jeszcze bardziej fantastycznego eksperymentu: „W obecności dziennikarza, Alberta Ducrocqa, Girard zakrzywił metalowy pręt zamknięty w szczelnej tubie szklanej. Byłem świadkiem tego".
- Czy można jakoś wyjaśnić to zjawisko?
- Skłaniam się do przypuszczenia, że mózg Girarda zdolny jest emitować swą energię w kierunku przedmiotu, na podobieństwo wiązki laserowej, ale najprawdopodobniej za pośrednictwem promieniowania elektromagnetycznego. Inaczej mówiąc, nie wchodzi w grę jakaś siła mechaniczna czy klasyczna fizykalna, już znana, ale raczej bezpośrednie wtargnięcie myśli lub ducha w płaszczyznę cząstek atomowych lub podcząstek atomowych. W tym sensie wol...
izebel