TR-3B Astra, antygrawitacja i... dezinformacja.pdf

(184 KB) Pobierz
68335776 UNPDF
TR-3B Astra, antygrawitacja i...
dezinformacja
Czy coraz liczniejsze informacje z tzw. „dobrze poinformowanych kręgów wojskowo-
rządowych” opisujące egzotyczne konstrukcje latające oparte na technologii antygrawitacyjnej
stanowią faktyczne przecieki, czy celową dezinformację?
Wizerunek ufologii jako nowej gałęzi nauki lub jedynie gigantycznego, ogólnoświatowego
archiwum, w którym od ponad pół wieku gromadzone są raporty o różnych zjawiskach
wymykających się powszechnie uznanym standardom wiedzy, nie zmienia jej jednej zasadniczej
cechy – ciągłej ewolucji, jakiej podlega. Z pozoru nie ma w tym nic dziwnego. Kolejne zdarzenia
odsłaniają fakty, które po przekroczeniu pewnego poziomu ilościowego mogą być poddawane
wstępnej ocenie oraz weryfikacji. Przyrost wiedzy o każdym zjawisku nieuchronnie prowadzi zaś
do powstawania nowych hipotez i spekulowania pod kątem ich trafności. Jednak ta standardowa
tendencja w ufologii przybierać zaczyna ostatnio dość zaskakujące kształty. Coraz liczniej
pojawiające się od kilku lat informacje zdają się bowiem wskazywać, że to, co jeszcze do niedawna
stanowić mogło dowód potwierdzający nieziemską genezę fenomenu UFO, może obecnie równie
dobrze dowodzić demonstracji niezwykle zaawansowanej i doskonalonej potajemnie technologii,
jaką dysponuje armia i która niekoniecznie ma cokolwiek wspólnego z obcymi istotami. Mowa tu
przede wszystkim o pogłoskach mówiących o istnieniu całej floty sprawnych bojowo wojskowych
konstrukcji o napędzie antygrawitacyjnym.
Oczywiście, aby ufologia podobnie jak szereg uznanych już nauk przyrodniczych nie stała się z
czasem niewolnikiem utrwalanych przez lata dogmatów wstrzymujących lub wręcz blokujących
pokonywanie kolejnych horyzontów wiedzy, musi być otwarta na wszelkie nowe sugestie, które w
taki czy inny sposób starają się wyjaśnić niewątpliwą zagadkę, jaką jest zjawisko UFO. Jeżeli zatem
okazałoby się, że różne mocarstwa ze Stanami Zjednoczonymi na czele są rzeczywiście od pewnego
czasu w posiadaniu nieznanych powszechnie rozwiązań technologicznych, w tym napędu opartego
na kontroli ziemskiego pola grawitacyjnego, a za fenomenem UFO kryją się de facto liczne tajne
wojskowe programy, to taki fakt należałoby zaakceptować bez względu na konsekwencje, jakie
miałby on dla ufologii. Pytanie brzmi jedynie: na ile informacje o wojskowych pracach nad
napędem antygrawitacyjnym są efektem niezależnie odsłanianych przez ufologów zakamarków
wojskowych tajemnic, a na ile sprytnie spreparowanym materiałem dezinformacyjnym, który
rządowe agencje wywiadowcze przekazują celowo wespół z armią badaczom...
Katastrofy, odnalezienia i wojskowe badania wraków UFO
Przez wiele lat nić łącząca armię z fenomenem UFO ograniczała się w zasadzie do posądzania jej
przez wielu badaczy o zatajanie przed społeczeństwem prawdy o faktycznej naturze tego zjawiska.
Nie licząc takich publikacji, jak wydana w roku 1950 słynna książka Franka Scully'ego Behind The
Flying Saucers („Za kulisami latających spodków”) opisująca rzekome przejęcie przez USAF
(United States Air Force – Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych) wraku UFO rozbitego w roku
1948 w pobliżu Aztec w stanie Nowy Meksyk czy pochodząca z roku 1973 książka majora Donalda
Keyhoe'a Aliens from Space: the Real Story of Unidentified Flying Objects („Obcy z kosmosu –
prawdziwa opowieść o Niezidentyfikowanych Obiektach Latających”), dopiero badania Leonarda
Stringfielda i jego wydana w roku 1977 książka Situation Red, The UFO Siege oraz odczyt
wygłoszony na IX Kongresie MUFON-u (Mutual UFO Network – Wspólna Sieć Do Badań UFO) w
Dayton w roku 1978 sprawiły, że konspiracyjna rola armii amerykańskiej w sprawie zjawiska UFO
nabrała zupełnie nowego wymiaru. [1,2] Oto bowiem armia już nie tylko miała ukrywać same fakty,
podając fałszywe wyjaśnienia wielu dobrze udokumentowanych obserwacji UFO, ale była ponoć
także w posiadaniu ich wraków.
Początkowo ten nowo powstały aspekt badań ufologicznych określany obecnie mianem
„Katastrof UFO”, a przez nieżyjącego już Leonarda Stringfielda „Odnalezieniami Trzeciego
Stopnia”, traktowany był z dużą dozą nieufności. Później sytuacja ta uległa diametralnej zmianie, a
szeroko zakrojone badania skoncentrowane na poszukiwaniu oraz gromadzeniu materiałów
potwierdzających autentyczność katastrof obcych konstrukcji na naszej planecie stały się prioryte-
towym celem wielu liczących się ufologów.
Bezsprzecznie stymulatorem tej metamorfozy była – i do dziś pozostała – patowa sytuacja, w
jakiej od kilkudziesięciu lat znajduje się ufologia, która dysponując tysiącami wiarygodnych rapor-
tów z obserwacji UFO oraz setkami różnych innych dowodów poszlakowych sugerujących manifes-
tację jakiejś obcej inteligencji na naszej planecie, wciąż nie mogła (i nadal nie może) przedstawić
jednego, konkretnego i niezbitego dowodu, który raz na zawsze rozwiałby wszelkie wątpliwości w
tej kwestii.
Dowodem takim w iście materialnym tego słowa znaczeniu stać się miały szczątki jakiegoś
obiektu nie wykonanego ręką człowieka. Co ciekawe, dowód taki był nie tylko marzeniem części
sfrustrowanych ignorowaniem ich badań ufologów. Domagali się go także sceptycy, zarzucający
wręcz, że gdyby cała „afera z UFO” była prawdziwa, taki dowód już dawno by istniał. Janusz
Wojciechowski oskarżenie takie formułuje następująco:
„Tysiące samolotów zestrzelono dotychczas w wojnach, tysiące uległo wypadkom lotniczym;
natomiast żaden UFO nie został zestrzelony, zniszczony lub znaleziony po przymusowym
lądowaniu”. [3]
A że podobnych głosów było na przełomie lat 70-tych i 80-tych znacznie więcej, wątek katastrof
UFO zaczął być przez niektórych badaczy traktowany jako praktycznie jedyna szansa na
wykazanie, że nasza planeta jest odwiedzana przez obce inteligencje. Niestety dla tych wszystkich,
którzy swój czas oraz pieniądze zaangażowali na tropienie wojskowych akcji przejmowania
wraków rozbitych UFO kolejne lata badań przyniosły niemiłą niespodziankę. Poszukiwanie
materialnego dowodu manifestacji UFO – za jaki traktować należy cały aspekt Odnalezień
Trzeciego Stopnia – z roku na rok zaczęło przeradzać się w dobrze już ufologom znany schemat
kolekcjonowania i weryfikowania setek słownych relacji. I choć w relacjach tych wielu szanujących
się obywateli potwierdzało, że co najmniej od drugiej połowy lat 40-tych armia amerykańska
zaczęła wchodzić w posiadanie wraków UFO, były to wciąż tylko słowne relacje. W efekcie
dziesiątki skatalogowanych do tej pory przypadków katastrof UFO niewiele się różnią z punktu
widzenia ich wiarygodności oraz co najważniejsze mocy dowodowej od materiału, jaki udało się
ufologom zgromadzić w latach 50-tych i 60-tych. Różnica polegała jedynie na ich sensacyjności,
która zdecydowanie przewyższa raporty na temat obserwacji dziwnych świateł na nocnym niebie, a
nawet wszelkich Bliskich Spotkań.
Pod koniec lat 80-tych na bazie dość obszernego już wówczas zbioru informacji o
Odnalezieniach Trzeciego Stopnia powoli zaczął wyrastać kolejny mroczny aspekt łączący fenomen
UFO z armią. W tej trzeciej odsłonie tajnej działalności armii jej konspiracyjna funkcja uległa
dalszej modyfikacji do roli instytucji, która nie tylko przetrzymuje i ukrywa przed społeczeństwem
obcą technologię, ale czyni również wszelkie starania, aby wykorzystać ją do swoich celów. Jednym
z pierwszych rzeczników tej teorii był John Lear, który 29 grudnia 1987 roku w swoim
„Oświadczeniu” wspomniał między innymi o ściśle tajnym projekcie Aquarius realizowanym przez
NSA 1 oraz USAF, którego częścią był inny projekt o nazwie Snowbird. Jego celem było testowanie
oraz oblatywanie UFO przejętych przez wojsko. Miejscem tych eksperymentów miała być według
Leara w owym czasie mało jeszcze wówczas znana baza Groom Lake mieszcząca się na terenie
poligonu Nellis w Nevadzie. [4] Z czasem baza ta określana również terminem Dreamland lub
Strefa 51 (Area 51) stała się nie tylko najsłynniejszym amerykańskim tajnym poligonem
wojskowym, ale również jedynym w swoim rodzaju miejscem, gdzie starły się ze sobą dwie
początkowo dość zróżnicowane pod względem zainteresowań grupy badaczy – ufolodzy oraz
tropiciele tajnych wojskowych programów zbrojeniowych.
Zanim do tego doszło, kolejnych informacji na temat zaangażowania wojska w doskonalenie
obcej technologii dostarczył Robert Lazar podający się za byłego pracownika tej bazy, a konkretnie
jej ściśle tajnego sektora S-4 obejmującego podobno gigantyczną podziemną bazę ukrytą w zboczu
pobliskiej góry. W swoich wywodach Lazar poszedł znacznie dalej niż Lear, nie ograniczając się
jedynie do powielania opowieści z tzw. drugiej ręki o tym, co się tam rzekomo dzieje. Jak twierdził,
sam brał udział w realizowanym tam projekcie badawczym, którego celem było rozpracowanie
zasady działania napędu przetrzymywanych w Strefie 51 obcych pojazdów. Według Lazara tempo,
w jakim zgromadzeni w rejonie S-4 naukowcy borykali się z tym problemem, było dalekie od
pożądanego, czego głównym powodem były kłopoty w zastąpieniu obcych surowców materiałami
możliwymi do wytworzenia na Ziemi. Cała zaś praca sprowadzała się w zasadzie do testów i prób
poderwania w powietrze najlepiej zachowanych UFO.
Mimo iż sensacje Lazara, podobnie jak nieco wcześniej opowieści Leara, większość badaczy
UFO przyjęła z głębokim sceptycyzmem, to sama hipoteza o zaawansowanych i ściśle tajnych
badaniach wojska nad wykorzystaniem obcej technologii na trwałe zadomowiła się w ufologii lat
90-tych. A z czasem stała się obok zdarzenia z Roswell, syndromu wzięć oraz piktogramów
zbożowych jednym z jej najczęściej poruszanych aspektów. Był to jednak dopiero półmetek
swoistej mutacji, jakiej ta hipoteza miała niebawem ulec...
Kopiowanie obcej technologii
Za sprawą informacji podanych przez Lazara Strefa 51 stała się prawdziwą mekką badaczy UFO.
Coraz częściej dało się również słyszeć pogłoski na temat dziwnych świateł, jakie można było nocą
zaobserwować nad samą bazą i które wykonywały podczas lotu manewry niemożliwe do
przypisania żadnej konwencjonalnej konstrukcji latającej. Francuski badacz Pierre Guerin zdarzenia
te opisuje dość ogólnikowo, stwierdzając jedynie:
„Wielu naocznych świadków widziało nocą, jak twierdzą, dziwny, świecący, bezgłośny obiekt
latający, którego tor lotu wyklucza możliwość, że był to samolot”. [5]
O wiele ciekawszy i pełniejszy przebieg obserwacji świetlnych obiektów nad Groom Lake
podaje amerykański badacz dr Richard J. Boylan, z zawodu psychiatra-klinicysta, który odwiedził
między 9 kwietnia i 15 maja 1993 roku okolice kilku amerykańskich baz wojskowych, w tym w
rejon Groom Lake.
„O godzinie 21.15 nad skalną grań wzniosła się intensywnie świecąca złocista kula i zawisła
w powietrzu lekko chybocząc się na boki. Intensywność emanowanego przez nią światła była
wprost proporcjonalna do poboru mocy koniecznej do wykonania danego manewru. (...) Po
około pięciu minutach obniżyła się i zniknęła za górskim grzbietem.
O godzinie 21.40 w powietrze wzniosła się kolejna kula, która świeciła dla odmiany
jaskrawobiałym światłem z niebieskawym odcieniem. Osiągnąwszy pułap około 500 metrów
zawisła nieruchomo, po czym przesunęła się powoli na południe, a następnie zawróciła,
przeleciała na północ i ponownie zawisła nieruchomo. Potem pojazd zaczął mrugać i wykonywać
trudne do opisania manewry, które niemal przeczyły znanym prawom fizyki.
Kula skakała z miejsca na miejsce przemieszczając się na odległość od 100 do 200 metrów w
ciągu niespełna sekundy. (...) Obiekt przez kilka minut wykonywał te chaotyczne ruchy, łamiąc
w tym czasie prawa rządzące siłami bezwładności i grawitacji. Żaden samolot nie byłby w stanie
wykonać takich manewrów, bowiem żaden samolot nie potrafi zawrócić w ułamku sekundy pod
kątem prostym ani zawrócić tak szybko w miejscu, sprawiając wrażenie, że znajduje się w
dwóch miejscach równocześnie”. [6]
Te i inne podobne raporty dały podstawę dla hipotezy, jakoby na terenie Groom Lake odbywały
się testy zupełnie nowych pod względem systemu napędowego pojazdów. Odpowiedź na pytanie, o
jaki napęd mogło w ich przypadku chodzić, nasuwała się sama – napęd antygrawitacyjny.
Zaakceptowanie takiej hipotezy było dla szerokiego grona badaczy długo oczekiwanym dowodem
na to, że armia amerykańska dysponuje technologią, do jakiej nie mogła dojść jedynie własnymi
siłami – technologią pochodzącą z przejmowanych w katastrofach UFO. Pytanie, czy konstrukcje
widywane nad Groom Lake były obcymi statkami pilotowanymi przez wojskowych pilotów, czy też
pojazdami uzyskanymi na drodze odtworzenia ich technologii, pozostawało drugoplanowe.
Najistotniejszy był sam fakt manifestacji technologii, której geneza musiała być w taki czy inny
sposób pozaziemska. Mechanizm zegarowy bomby, jaką była akceptacja teorii o odtwarzaniu obcej
technologii przez wojsko, zaczął powoli tykać...
Amerykańska flota antygrawitacyjna
Z roku na rok hipotezy stawały się coraz odważniejsze, a w niektórych materiałach zaczęły
pojawiać się nawet głosy, jakoby dyskoidalne konstrukcje o napędzie antygrawitacyjnym stosowano
już w hitlerowskich Niemczech. Fakt taki usiłował na przykład w roku 1993 udowodnić w swoim
filmie „Tajemnice Trzeciej Rzeszy” Gerd Burde, opisując całą gamę niemieckich dyskoplanów serii
Haunebu i RFZ. [7] Jednak prawdziwą sensacją okazały się dopiero informacje na temat najnowszej
generacji amerykańskich maszyn bojowych realizowanych w ramach tak zwanych Czarnych
Projektów i określanych terminem Floty Antygrawitacyjnej.
O konstrukcjach tych jako pierwszy wspomniał cytowany już dr Richard J. Boylan, opierając się
na danych przekazanych mu przez emerytowanego pułkownika USAF Steve'a Wilsona. Według
tych informacji w skład amerykańskiej Floty Antygrawitacyjnej wchodzić miały:
Lockheed Dark Star, a w zasadzie jej „prawdziwa” tajna wersja o kryptonimie X-22A będąca
dwumiejscowym pojazdem w kształcie dysku.
Śmigłowce XH-75D (określany również skrótem TRA SH-75) oraz XH-Shark opracowane
przez Teledyne Ryan Aeronautical Corporation z San Diego w Kalifornii.
Olbrzymi Czarny Trójkąt, który swoje jawne (?) loty miał rozpocząć 3 stycznia 1992 roku.
Pułkownik Wilson podał również pewne szczegóły na temat historii wojskowych badań nad
antygrawitacją, stwierdzając:
„(...) pierwszy w Stanach Zjednoczonych udany lot z napędem antygrawitacyjnym odbył się
18 lipca 1971 roku w sektorze S-4, w czasie którego zademonstrowano możliwości zaginania fal
świetlnych, co pozwoliło na uzyskanie całkowitej niewidzialności obiektu”. [8]
Pułkownik Wilson powrócił także do omawianego już tematu obserwacji dziwnych świateł nad
Groom Lake, mówiąc:
„Widziałem tę antygrawitacyjną kopię latającego spodka w locie testowym w roku 1992 na
terenie Strefy 51. W czasie lotu jego metaliczną powłokę otacza białoniebieska pulsująca
poświata, która pojawia się i znika co dwie sekundy”. [8]
20 września 1997 roku garść nowych rewelacji na temat amerykańskiej Floty Antygrawitacyjnej
przedstawił Donald Ware, podobnie jak Steve Wilson pułkownik USAF w stanie spoczynku. Tym
razem informacje były o tyle frapujące, że dotyczyły samolotu, co do którego istnienia nikt nie miał
najmniejszych wątpliwości – niewidzialnego dla radaru bombowca Northrop B-2 Spirit. Według
informacji, jakie posiadał pułkownik Donald Ware, samolot ten może latać w dwóch trybach:
konwencjonalnym (o którym informacje były jawne) oraz niekonwencjonalnym z użyciem... napędu
antygrawitacyjnego (o którym rzecz jasna informacje były tajne). [9] Taka miała być właśnie
największa tajemnica bombowca B-2 Spirit, który był powszechnie podziwiany głównie za swój
unikalny kształt i zastosowanie w nim technologii Stealth drugiej generacji.
Na dalszy ciąg rewelacji o wojskowych aparatach latających bazujących na napędzie
antygrawitacyjnym nie trzeba było już długo czekać. W miarę jednak, jak projektów tych
„przybywało”, coraz mniej mówiło się na temat pozaziemskiego pochodzenia zastosowanej w nich
egzotycznej technologii, a coraz więcej o tym, że to właśnie owe konstrukcje są odpowiedzialne za
większość doniesień na temat UFO.
Rys. 1. Śmigłowce XH-75D (z lewej) i XH-Shark (z prawej).
Podczas międzynarodowego kongresu ufologicznego w Loughlin w stanie Nevada w roku 1998
kolejne tajemnice dotyczące amerykańskiej Floty Antygrawitacyjnej odsłonił Edgar Rothschild
Fouche, były pracownik przemysłu zbrojeniowego przez przeszło 30 lat związany z badaniami
realizowanymi w ramach różnych Czarnych Projektów, między innymi na terenie Groom Lake i
bazy sił powietrznych Nellis. Przedstawione tam informacje zawarł również w swojej książce Alien
Rapture – The Chosen („Ekstaza obcych istot – wybrani”) napisanej wspólnie z Bradem Steigerem.
Opisana w niej historia brzmi doprawdy niesamowicie.
Począwszy od roku 1982 USAF rozpoczęły ściśle tajny program mający doprowadzić do budowy
obiektów latających wykorzystujących przełomową pod względem zaawansowania technologię.
Projekt ten określany także jako Program Aurora koordynowany był między innymi przez NSA
oraz CIA. Efektem całego przedsięwzięcia były początkowo dwie konstrukcje opracowane przez
tajne zakłady Lockheeda Skunk Works:
SR-75 Penetrator – hipersoniczny samolot rozpoznawczy, którego pierwszy lot miał się
odbyć w roku 1987.
SR-74 Scramp – hipersoniczny pojazd bezzałogowy w kształcie delty wykorzystywany przez
USAF do umieszczania na orbicie wokółziemskiej wojskowych satelitów.
Kolejnym osiągnięciem Programu Aurora miał być Kosmiczny Orbitalny Nuklearny Pojazd
Przechwytujący (SON-SIV) o kodowej nazwie Locust stosowany przez NSA, CIA i NRO 2 do
napraw tajnych satelitów wojskowych. Jednak bezsprzecznie najbardziej niezwykłą konstrukcją
opisaną przez Fouche'a była TR-3B Astra w kształcie trójkąta równobocznego o długości boku
wynoszącej 180 metrów. Był to ów tajemniczy olbrzymi „Czarny Trójkąt”, o którego istnieniu
napomknął wcześniej pułkownik Wilson. Tym, co miało wyróżniać TR-3B w stosunku do
pozostałych konstrukcji opracowanych w ramach Programu Aurora, była możliwość wpływania na
ziemskie pole grawitacyjne. Nazywając zaś rzecz po imieniu, według Fouche'a TR-3B miała
wykorzystywać napęd antygrawitacyjny, którego głównym elementem była jednostka określana
jako Rozrywacz Pola Magnetycznego ( Magnetic Field Distrupter – MFD), czyli plazmowy
akcelerator pierścieniowy otaczający kabinę załogi opracowany przez laboratoria Sandia i
Livermorc. [10]
68335776.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin