V. Nabokov - opowiadania.txt

(339 KB) Pobierz
VLADIMIR NABOKOV

FERALNA TRZYNASTKA

(zbiór opowiadań)

Przełożyli:
z języka angielskiego: Leszek Engelking
z języka rosyjskiego: Eugenia Siemaszkiewicz

WIOSNA W FIALCIE
Wiosna w Fialcie jest chmurna i nudna. Wszystko pokrywa wilgoć: pstrokate pnie platanów, jałowce, ogrody, żwir. DaŹleko, w bladym przewicie, w nierównej ramie niebieskawych domów, co z trudem podniosły się z kolan i po omacku wspiŹnajš na zbocze (drogę wskazuje cyprys), nieostro zarysowana Góra w. Jerzego mniej niż kiedykolwiek podobna jest do przedstawiajšcych jš kolorowych widokówek, które chyba od roku 1910 (te kapelusze dam, ci młodzi dorożkarze) kuszš turystów na karuzeli swego stojaka w smutnym miasteczku kiosku, stłoczone pomiędzy ametystowozębymi bryłami skały i kominkowymi marzeniami muszel. Powietrze, nieruchome i ciepłe, lekko zalatuje spaleniznš. Morze, nasycone i odsolone deszczem, jest bardziej szare niż niebieskie, a fale zbyt sš leniwe, by się zapienić.
Włanie w jeden z takich dni na poczštku lat trzydziestych znalazłem się, szeroko otwarłszy wszystkie zmysły, na jednej ze stromych uliczek Fialty, wchłaniajšc od razu wszystko: morskie rokoko kiosku i koralowe krucyfiksy na wystawie sklepiku, i zdeprymowany afisz wędrownego cyrku (jeden róg zmoczonego papieru odkleił się od ciany), i żółty kawałek skórki niedojrzałej pomarańczy na starym, szaroniebieskim chodniku, który tu i ówdzie zachował blaknšce lady mozaiki.
Lubię Fialtę; lubię jš, bo w zagłębieniu tych fioletowych sylab czuję słodkš, mrocznš wilgoć najbardziej pomarszczonego z kwiatków, lubię jš też dlatego, że jej wiola brzmi echem altowej nazwy uroczego miasta na Krymie, i jeszcze dlatego, że sennoć jej wilgotnego okresu Wielkiego Postu jako szczeŹgólnie namaszcza duszę. Toteż byłem rad, że znów tu jestem, że mozolnie sunę w górę - w przeciwnym kierunku niż strumyk rynsztoka - bez kapelusza, z mokrš głowš, i że mojš skórę zalewa już ciepło, chociaż pod makintoszem mam jedynie koszulę.
Przyjechałem ekspresem Caparabella, który z wariackim zapałem, właciwym pocišgom jeżdżšcym przez górskie okoŹlice, robił, co mógł, by z hukiem zaliczyć w cišgu nocy tyle tuneli, ile się tylko da. Zamierzałem tu spędzić wszystkiego dzień bšd dwa, chwilę wytchnienia podczas podróży w inteŹresach. W domu zostawiłem żonę i dzieci, wysepkę szczęcia zawsze obecnš na jasnej północy mojego ja, zawsze płynšcš przy mnie, a nawet przepływajšcš przeze mnie, choć przez większoć czasu będšcš poza mnš.
Z progu gwałtownie zeszło malutkie dziecko płci męskiej, bez spodenek, z napiętym brzuszkiem koloru błota, i ruszyło kołyszšc się na pałškowatych nóżkach, starajšc się nieć jednoŹczenie aż trzy pomarańcze i cišgle upuszczajšc którš nich, aż wreszcie samo upadło, a wówczas swymi zręczniejszymi i liczniejszymi rękami wszystkie pomarańcze zabrała mniej więcej dwunastoletnia dziewczynka ze sznurem ciężkich korali wokół niadej szyi i w spódniczce długiej jak u Cyganki. Obok, na mokrym tarasie kawiarni, kelner wycierał blaty stolików; rozmawiał z nim, wsparłszy beznadziejnie pełny koszyk na dzielšcej ich popękanej balustradzie, melancholijny zbój, sprzedajšcy łakocie miejscowej produkcji, skomplikoŹwanie wyglšdajšce słodycze o księżycowym połysku. Ni to przestało mżyć, ni to Fialta przywykła do mżawki, doć że sama już nie wiedziała, czy dyszy mokrym powietrzem, czy ciepłym deszczem. Kciukiem nabijajšc w biegu fajkę tytoniem z gumowego woreczka, odziany w pumpy Anglik w solidnym eksportowym gatunku wychynšł spod arkad i wszedł do apŹteki, gdzie za szkłem niebieskiego słoja od dawna już umierały z pragnienia duże, blade gšbki. Jakie soczyste podniecenie falowało w moich żyłach, z jakš wdzięcznociš cała moja istota odpowiadała na trzepotanie i zapachy tego szarego dnia, nasyconego esencjš wiosny, ale jeszcze jej w sobie nie czujšcego! Po bezsennej nocy moje nerwy były niezwykle chłonne, przyswajałem wszystko: gwizd drozda wród drzew migdałowych za kaplicš, spokój rozpadajšcych się domów, pulsowanie odległego morza, dyszšcego we mgle, wszystko to wraz z zazdrosnš zieleniš butelkowego szkła połyskujšcego na górnej krawędzi muru i ostrymi kolorami cyrkowego afisza, przedstawiajšcego pióropuszastego Indianina na stajšcym dęba koniu; Indianin chwytał włanie na lasso miało umieszczonš w jego stronach zebrę, a całkiem ogłupiałe słonie wysiadywały jaja na swych upstrzonych gwiazdami tronach.
Ten sam Anglik teraz mnie wyprzedził. Kiedy wchłaniałem go w siebie razem ze wszystkim innym, dostrzegłem przypadŹkiem, jak nagle strzela w bok swym dużym niebieskim okiem ze szkarłatnym kšcikiem i tak samo nagle zwilża sobie językiem wargi - pomylałem, że to efekt działania tych wyschłych na pieprz gšbek; potem jednak spojrzałem tam, gdzie on, i zobaczyłem Ninę.
Za każdym razem, kiedy spotykalimy się przez całych piętnacie lat naszego... - hm, nie mogę znaleć precyzyjnego terminu na okrelenie tej relacji - poczštkowo zdawała się mnie nie poznawać; teraz także przez chwilę stała na przeciwległym chodniku całkiem nieruchomo, na wpół zwrócona ku mnie w życzliwej niepewnoci pomieszanej z zaintrygowaniem, tylko jej żółty szal ruszył już w mojš stronę, jak owe psy, które rozpoznajš cię, zanim zrobiš to ich właciciele. I nagle krzyknęła, wyrzucajšc ręce w górę i roztańczajšc wszystkich dziesięć palców, i zaraz, na rodku ulicy, ze szczerym żarem staŹrej przyjani (z którym zawsze żegnała mnie szybkim znakiem krzyża, kiedy się rozstawalimy) trzykrotnie mnie pocałowała, a ust było w tym pocałunku więcej niż znaczenia; potem uwiesiła się na mnie i szła tak, dopasowujšc do mojego kroku swój krok, który krępowała jej wšska bršzowa spódnica, od niechcenia rozcięta z boku.
- Tak, Fiernanduszka też tu jest - odpowiedziała i naŹtychmiast sama spytała o Jelenę. - Wałęsa się chyba gdzie z Segurem - cišgnęła temat swojego męża. - A ja muszę zrobić zakupy, po obiedzie wyjeżdżamy. Czekaj, dokšd ty mnie prowadzisz, Wiktorku?
W przeszłoć, w przeszłoć, jak zawsze, kiedy jš spotykałem, powtarzajšc całš nagromadzonš fabułę od samego poczštku, aż do ostatniego dodatku, jak w rosyjskiej bajce, gdzie to, co wczeŹniej powiedziano, zbiera się na nowo przy każdym kolejnym zwrocie akcji. Tym razem spotkalimy się w ciepłej i mglistej Fialcie i nie mógłbym z większym kunsztem celebrować tej okazji, nie mógłbym ozdobić bardziej żywymi winietkami listy uprzednich usług losu, nawet gdybym wiedział, że widzimy się po raz ostatni; mówię po raz ostatni, bo jako nie mogę sobie wyobrazić niebiańskiej firmy poredniczej, która zgodziłaby się zorganizować mi spotkanie z niš za grobem.
Nasza scena wprowadzajšca rozegrała się w Rosji już doć dawno, mniej więcej w 1917 roku, sšdzšc po hałasach czyŹnionych za kulisami przez lewicowy teatrzyk. Działo się to na przyjęciu urodzinowym w wiejskim majštku mojej ciotki koło Ługi, w najgłębszych otchłaniach zimy (jakże dobrze przypominam sobie pierwszy sygnał, mówišcy o zbliżaniu się do tego miejsca: czerwonš stodołę poród białego pustkowia). Ukończyłem dopiero co Imperatorskie Liceum, Nina była już zaręczona; aczkolwiek miała tyle lat, co ja i co nasze stulecie, wyglšdała przynajmniej na dwadziecia, i to mimo kruchej budowy ciała, a może włanie dzięki niej, natomiast w wieku lat trzydziestu dwu ta sama szczupłoć czyniła jš młodszš. Jej narzeczony był urlopowanym oficerem gwardii, przystojnym i ciężkim mężczyznš, niewiarygodnie dobrze wychowanym i powcišgliwym, ważył każde słowo na wadze najzdrowszego ze zdrowych rozsšdków i mówił aksamitnym barytonem, który stawał się jeszcze gładszy, kiedy zwracał się do niej; jego przyzwoitoć i oddanie prawdopodobnie działały jej na nerwy; obecnie jest cenionym, choć trochę samotnym inżynierem w odległym tropikalnym kraju.
Zapalajš się okna i kładš się długimi prostokštami na ciemnym, wzburzonym niegu, robišc między sobš miejsce dla wietlistego wachlarza znad drzwi frontowych. Obie kolumny po ich bokach przybrane sš puszystymi białymi frędzelkami, psujšcymi nieco linie tego, co mogłoby być doskonałym eksŹlibrisem księgi jej i mojego życia. Nie mogę sobie przyŹpomnieć, dlaczego wszyscy wypadlimy z dwięcznej sali w tę nieruchomš ciemnoć, zaludnionš tylko przez jodły, opuchłe od niegu do rozmiarów dwukrotnie przekraczaŹjšcych normalne. Czy może stróże zaprosili nas, żebymy popatrzyli na posępnš czerwonš łunę na niebie, zapowied zbliżajšcych się podpaleń? Niewykluczone. Czy wyszlimy podziwiać stojšcy koło stawu pomnik jedca, wykuty w lodzie przez szwajcarskiego guwernera moich kuzynów? Równie prawdopodobne. Moja pamięć przywraca do życia tylko drogę powrotnš do jasnego, symetrycznego dworu, ku któremu dreptalimy gęsiego wšskš koleinš pomiędzy dwiema zaspami, z tym skrzyp - skrzyp - skrzyp, które jest jedynym komentarzem milkliwej zimowej nocy na temat ludzi. Szedłem na końcu; o trzy piewne kroki przede mnš kroczyła mała zgięta sylŹwetka; jodły z powagš pokazywały swoje obładowane łapy. Poliznšłem się i upuciłem martwš latarkę, którš przedtem kto wcisnšł mi do ręki; diablo trudno było jš odzyskać; i natychmiast przywabiona moimi przekleństwami, z cichym ochoczym miechem, radujšcym się przedsmakiem czego zabawnego, w nikłym wietle obróciła się ku mnie Nina. Nazywam jš Ninš, chociaż chyba nie mogłem jeszcze znać jej imienia, raczej nie było czasu na żadne wczeniejsze wstępy.
- Kto to? - spytała zaciekawiona, a ja już całowałem jš w szyję, gładkš i bardzo goršcš od długiego lisiego kołnierza, który cišgle wchodził mi w drogę, póki nie klepnęła mnie w ramię i, z tak charakterystycznš dla niej prostotš, nie przycisnęła delikatnie swoich szczodrych, sumiennych warg do moich.
Ale nagle, rozdzielajšc nas eksplozjš wesołoci, pojawił się w mroku motyw bitwy na nieżki i kto, uciekajšc, upadajšc, chrzęszczšc, chichoczšc i dyszšc, wdrapał się na zaspę, spróŹbował biec i okropni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin