Nowy21(1).txt

(17 KB) Pobierz
   
   * * *
   Na pokładzie Slanderscree nikt się nie poruszał. Wszyscy usiłowali wcisnšć się w poręcze albo jednš z prowizorycznych barykad z beczułek i skrzyń. Żadnego, nawet najmielszego pilota nie można było przekonać, żeby stał przy kole sterowym podczas ataku smoków, a Hunnar i Balavere nie chcieli nikogo zmuszać. Tak więc sterowanie odbywało się spod pokładu za pomocš systemu linek do pocišgania.
   Stado zbliżało się, wyranie doganiajšc statek.
    Musi ich być ze setka  zagadnšł Skua ze swadš.  Paskudnie wyglšdajšce ptaszyska, co, chłopcze?
   Rozległ się brzęk łuku i gdzie od dziobu dobiegł ich głos Balaverea.
    Wstrzymać mi tam ogień! Niech te strzały się liczš, idioto!
   Gutorrbyny nie atakowały. Ich przywódca skręcił w ostatnim momencie i zaczšł kršżyć nad tratwš. Slanderscree nadal brnęła przez wiatr, na jej pokładzie nikt ani nie drgnšł, a aureola kwiczšcych, kraczšcych potworów tańczyła naokoło masztów.
   Były potężne, przypominały nietoperze, ich skórzaste skrzydła wyrastały z włochatych, opływowych ciał, które kończyły się długimi, rozwidlonymi ogonami. W połowie długoci każdego skrzydła widoczne były pazury, a wielkie, zakończone szponami nogi podkurczyły się jak sprężyny pod miękkimi brzuchami. Każda głowa wyglšdała jak koszmarna krzyżówka krokodyla z wilkiem, długie, pomarszczone pyski nabite były podwójnymi rzędami ostrych jak brzytwa, trójkštnych zębów. Olbrzymie jak u małpiatek oczy wciekle wpatrywały się w dół z tępš, bezmylnš wrogociš.
    Uwaga na przywódców  ostrzegł Balavere.  Jeżeli zaatakujš, to ze zwrotu.
   Nie mogli jednak trwać zbyt długo bez ruchu, istniało niebezpieczeństwo, że po prostu zamarznš. Statek pędził dalej w szelecie stu par skrzydeł dudnišcych na wietrze i potrzaskiwaniu rei i żagli. Nagle otwarł się luk. Colette du Kane wychyliła się na pokład.
    Kiedy wreszcie co się będzie dzia...?
   Przypadkiem podniosła oczy w stronę nieba, zobaczyła masę kršżšcych demonów. Jeden histeryczny wrzask.
    Trinska!  zaklšł Hunnar.  A była szansa, że się zniechęcš!
   Colette wrzasnęła jeszcze raz.
   September nagle krzyknšł:
    Uwaga na zenit!  po terangielsku, co zostało pospiesznie przetłumaczone na trański, kiedy pojedynczy szereg gutorrbynów zwinšł skrzydła, opadł na prawo i zanurkował po pojedynczš postać widocznš na pokładzie.
    Strzelać, strzelać!  wrzeszczał Hunnar do łuczników.
   Rozległ się podniecony bełkot łuków. Jeden z potworów zwalił się na pokład niecały metr od Ethana; był niemal tak wielki jak człowiek i dwa razy tak potężny. Ethanowi wydawało się, że słyszał trzaniecie, kiedy przy uderzeniu w deski łamał się kark stworzenia. W jego piersi pogršżyły się trzy strzały.
   Colette chyba odzyskała rozum. Ethan usłyszał, jak zatrzaskujš się drzwi do luku. Nie widział tego, bo tuż przed jego twarzš błysnęły nagle zęby i rozległ się łoskot, jakby zatrzasnšł się potrzask na niedwiedzie. Cišł na olep mieczem. Poczuł, że miecz zagłębia się w co miękkiego. Rozległ się ochrypły wrzask jakby gigantycznego szczura i jego nagi przegub pokryła jaka lepka substancja. W nos uderzył ohydny, cuchnšcy smród, a potem wszystko zniknęło i miecz był znowu wolny.
   Trudno było odróżnić od siebie wrzaski tranów i smoków. Pogršżony w upiornym koszmarze krwi i zębów Ethan zobaczył, jak jeden ze smoków muska w locie powierzchnię lodu; z jego szponów zwisało bezwładne ciało jakiego marynarza. W pewnej chwili zębata paszczęka opuciła się i niemal bezwiednie chapnęła kołyszšcš się głowę.
   Drewno pokładu okrywały ciała padłych gutorrbynów. Małe grupki włóczników trzymały atakujšce zwierzęta na odległoć, a działajšcy z ukrycia łucznicy zbierali straszliwe żniwo mierci. Tuż obok przemknšł z wrzaskiem ranny smok i roztrzaskał się na lodzie. Wydawał się okryty piórami, tyle w nim było strzał. Ethan okręcił się i cišł w szczerzšcy zęby koszmar, który zataczał kršg i nurkował w kierunku jego pleców. Uchylił się i następna para szponów o centymetry minęła się z jego głowš; właciciel szponów rozwrzeszczał się, że mu pokrzyżowano plany. Uniósł się w powietrzu, żeby ponownie spać na pokład. Co jednak uderzyło go potężnie w bok i rozbił się o maszt. Ethan zauważył teraz, że spora częć rosnšcej sterty smoczych ciał po-nabijana była krótkimi, grubymi strzałami. Na moment spojrzał w górę.
   Na szczycie każdego masztu przywišzane były plecione klatki, które miały chronić obserwatorów od wiatru. Teraz w każdej z nich kryła się para kuszników. Siedzieli spokojnie, dopóki nie rozgorzała walka, teraz dawali o sobie znać; zestrzeliwali gutorrbyny i te w dole, i te które plštały się w olinowaniu. W całym zamieszaniu żaden smok nie starał się wypatrzeć skšd dosięgajš ich te zabójcze bełty. Spadały teraz po dwa, po trzy. Ethan znowu pchnšł do przodu mieczem, ale nie bardzo było już w co celować. Skrzeczšc wyzywajšco resztka potwornie przetrzebionego stada nagle uniosła się z wiatrem i pomknęła na zachód. Dyszšc ciężko Ethan podszedł do miejsca, gdzie Hunnar usiłował opatrzyć szpetnie zranionš rękę włócznika.
    No, odpędzilimy je. Jakie ponielimy straty?
    Może być ich więcej, ale wydaje się, że stracilimy tylko jednego człowieka i niezbyt wielu odniosło rany. I znowu dobrze nam się przysłużyła magia czarodzieja.
    To i może jeszcze co  powiedział Ta-hoding. Kapitan spędził cały ten czas kulšc się w pobliżu Hunnara, kłujšc od czasu do czasu swoim mieczem, przede wszystkim jednak pomstował na swoich przodków, że dopucili do tego, by znalazł się w podobnych opałach. W efekcie tylko jego ego doznało pewnych obrażeń. Stał teraz przy poręczy i wpatrywał się w północny horyzont.
    Jeszcze noc daleko, a nadchodzi ciemnoć. Czy zwrócilicie na to uwagę, panowie?
   Ethan nie zwrócił. Szczerze mówišc nawet teraz nie dostrzegał różnicy w natężeniu wiatła. Ale Hunnar chyba jš dostrzegał, podobnie jak Ta-hoding.
    Masz rację, kapitanie. Podszedł do nich September.
    O co właciwie chodzi? Znowu jaki atak? Dobrze, że te zwierzaczki nie majš za wiele rozumu. Mogłyby nas po jednym wyłapać, jakby trochę pomylały.
    Nie wiem, Skuo  wyznał Ethan.  Chyba Ta-hoding i Hunnar martwiš się, że co się dzieje ze wiatłem.
    Nie ze wiatłem, szlachetni panowie  powiedział Ta-hoding.  Popatrzcie jeszcze trochę uważniej tam, na zachód.  Obydwaj mężczyni zastosowali się do polecenia.  Rifs!
   Teraz Ethan zobaczył. Wielka, ciemna chmura zaczynała włanie wyłazić zza ostro zarysowanego horyzontu. Jej frontowa częć połyskiwała i błyskała, jak widzialny puls jakiego gigantycznego zwierzęcia. A niebo rzeczywicie wydawało się trochę ciemnieć.
    Wczenie nadchodzi  zaniepokoił się Hunnar.  Dziwiłem się, że gutorrbyny nadlatujš z północy. Zwykle lecš z wiatrem lub pod wiatr. Wyranie co odegnało nasze stado na południe.
    A więc to nie my je odpędzilimy?  zapytał September.
    Nie, Sir Skuo. Podejrzewam, że walczyły aż tak długo tylko dlatego, że były bardzo głodne. Prawdopodobnie już od jakiego czasu uciekajš przed tamtym. A teraz zmuszone sš próbować przelecieć na zachód, zanim dopadnie je Rifs.
   Żagle nad nimi strzelały i biły w maszty, młóciły w reje, nie obznajomione z takimi poprzecznymi wiatrami.
    Będziemy musieli skręcić dalej na południe i uciekać przed nim tyle, ile się da  powiedział Hunnar.  Jeżeli uda się nam utrzymać kurs na zachód, może to nawet pomóc... pod warunkiem, że nic się nie rozleci.
    Zacny panie  zaczšł Ta-hoding nerwowo  omieliłbym się zamiast tego zaproponować...
    I zrefujemy tyle żagli, ile uznasz za rozsšdne, zacny kapitanie...
   Ta-hoding odrobinę się odprężył.
    ...ale mniej niż dziesięć procent tego, co rozkażę dodatkowo postawić, bo podejrzewam, że możesz własnš skórę cenić wyżej niż jak najszybsze ukończenie naszej podróży.
    Okazujesz mi straszliwe lekceważenie, szlachetny panie, bo zaprawdę z radociš powięciłbym mojš nieszczęsnš osobę, żeby tylko zagwarantować, że czcigodni i wspaniali przyjaciele..
    Dosyć, dosyć!  powiedział Hunnar z niesmakiem, ale bez gniewu.  Pilnuj swoich żagli a nie komunałów, kapitanie, i to szybko!
   Ethan odwrócił się i rzucił okiem na chmurę. Podwoiła swojš wielkoć i zaczynała zajmować cały widnokršg, ze wciekłš szybkociš pochłaniajšc wiatło i błękitne niebo. Ruszył dc przodu.
    Schodzisz na dół, mój chłopcze?  zapytał Septembei
    Nie!  Ethan sam był zaskoczony gwałtownociš swoje] reakcji. Ale słowa przyjaciela brzmiały ociupinę protekcjonalnie. Może nie był gotów pucić się w tany na czubku głównego masztu, ale na Rotschilda, niech go diabli, jeżeli nie będzie po trafił zostać na pokładzie i znieć ataku jakiej tam burzy!
   Hellespont du Kane obrzucił pokład uważnym spojrzeniem, wyszedł z luku i podszedł wolnym krokiem. Ethan nie miał wielkiej ochoty rozmawiać z finansistš, ale jednš z cech jego charakteru była uprzejmoć. Poza tym może mu się kiedy przydać taki sławny znajomy  jeżeli kiedykolwiek odtaje. Du Kane tršcił stopš trupa jednego ze smoków, do którego jeszcze nie doszła ekipa sprzštajšcych. Prawdopodobnie oszacowuje jego potencjalnš cenę za kilo na międzygwiezdnych targowiskach, pomylał Ethan sucho.
    A więc skończyło się, panie Fortune?
    Przynajmniej ten etap  odparł Ethan usiłujšc nie mówić szorstko.  Wydaje się jednak, że teraz trochę nam powieje wiaterek. Proponowałbym, żeby zszedł pan na dół i poprzywišzywał wszystko, co według pana nie powinno się telepać po okolicy.
    Na dole mam tylko córkę, a ona potrafi o siebie zadbać.  Czy naprawdę tak mylał, czy też prowadził jakš rozgrywkę? Z tej kamiennej twarzy pokerzysty nie dało się niczego wyczytać.  A więc Rifs?
    Słyszał pan o nim?  powiedział Ethan nieco zaskoczony.
    O, tak, zostanę na pokładzie, żeby zapoznać się z tym nowym przeży...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin