Nowy22(1).txt

(15 KB) Pobierz

Rozdział 22



Wszyscy znali dobrze technikę wojskowš Gromady, jako że uczyli się o niej na Kossut, ale nie przywykli jeszcze do typowo ludzkiej broni. Równie osobliwym i nowym dowiadczeniem była walka po tej samej stronie, co Ziemianie i Massudzi, a nie przeciwko nim.
Zmienił się też ich status. Dotšd traktowano ich w szczególny sposób, ich oddział specjalny zaliczał się do elity sił zbrojnych. Jako członkowie ziemskiej dywizji stali się jednymi z wielu; tutaj przeciętny żołnierz nie ustępował w niczym nawet najlepszym sporód Kossutczyków.
Z drugiej strony miło było znaleć się w zbiorowoci takich samych istot, nie wyróżniać się nieustannie. Niektórzy oficerowie znali całš historię i wiedzieli, jakim cudem wieżo przybyła w ramach uzupełnień grupa mówi biegle po aszregańsku, inni tkwili w niewiadomoci, wszyscy jednak błyskawicznie zaakceptowali nowych towarzyszy broni. To ostatnie było dla Kossutczyków zupełnie nowym i nader miłym dowiadczeniem. W armiach Wspólnoty więzi nieformalne ograniczone były do minimum.
Szybko uznali, że warto być człowiekiem, i zaczęli niecierpliwie wypatrywać coraz bliższej bitwy. Wiedzieli już, że tym razem przyjdzie im walczyć o co więcej niż tylko o wštpliwego autoramentu, abstrakcyjnš ideę.
Saguio zgłosił się na ochotnika wraz z wszystkimi, ale Randżi sprzeciwił się stanowczo. Stwierdził, że nie mogš obaj jednocze-

nie narażać się na mierć. Saguio protestował, ale nic nie wskórał. Został w Usilayy.
Dowództwo zatwierdziło ostatecznie plan uderzenia na obiekt raz tylko, za to całš siłš. Z wahaniem, wszyscy bowiem byli wiadomi, iż w wypadku niepowodzenia trzeba będzie błyskawicznie ewakuować cały oddział. Dodatkowo niezbyt mšdrym wydawał się pomysł wystawienia odzyskanych na trudy boju, szczególnie że niektórzy odczuwali jeszcze skutki operacji kosmetycznych. Nie chciano też ryzykować, że trafiš z powrotem w ręce Ampliturów.
Zewnętrznie byli obecnie nie do odróżnienia od zwykłych Ziemian. Ponieważ nikt nie objawiał żadnych aszregańskich cišgotek, pozwolono im dobierać się w pododdziały według woli, zachowali też własnš, wewnętrznš strukturę dowodzenia. Uznano, że rozpraszanie odzyskanych po innych jednostkach byłoby błędem, mogłoby zaowocować niepotrzebnš alienacjš. Słusznie zakładano, że majšc u boku znajomych towarzyszy broni, będš lepiej walczyć, łatwiej też nawišżš kontakty z przedstawicielami innych jednostek. Kierowano się ogólnš zasadš: nic na siłę.
Tak zatem Randżi nie stracił z pola widzenia ani Soratiiego, ani Winuna. W jego kompanii był też w porę uratowany, mrukliwy Biraczii i obdarzona pięknym głosem, błyskotliwa Kossinza.
Jednak wielu Kossutczyków wcišż pozostawało po tej drugiej stronie. Tutaj, na Ulaluable i na rodzimej planecie. Ta wiadomoć nie dawała odzyskanym spokoju.
Randżi powtarzał sobie, że z czasem odnajdš i tamtych. Najpierw Ulaluable. Potem wszystko inne.
Kossinza kršżyła w pobliżu, pogadywała ze swoimi podwładnymi i co rusz umiechała się szeroko, wypróbowujšc nowe możliwoci własnej twarzy. Przez te kilka spędzonych w Usilayy miesięcy wiele z tych umiechów adresowała do Randżiego, skutkiem czego bardzo się ostatnio zbliżyli. Randżi dorósł już na tyle, by znać i inne kobiety. Szczególnie dobrze pamiętał tę z Omafil, jednak Kossinza była z Kossut. Znał jš, wierzył jej i wiedział, że dziewczyna nie zwodzi go, nie udaje. Z czasem odkrył, że dobrze jest mieć jeszcze kogo bliskiego oprócz brata.
Jednak uważał w kontaktach nawet z niš. Nie chciał mówić jej wszystkiego. Jeszcze nie. Dziewczyna wyczuwała pewien dystans, ale nie naciskała. Wszyscy wiedzieli, że Randżi jest z natury raczej introwertykiem. Była pewna, że gdy przyjdzie pora, ona pierwsza pozna jego myli.

Solidnie opancerzony lizgacz desantowy mknšł wraz z eskortš na północ. Cała formacja poruszała się z maksymalnš szybkociš, co rusz muskajšc brzuchami wierzchołki traw, burzšc powierzchnię jezior. Zapucili się na tyle daleko, że nie mogli liczyć na szybkie wzmocnienie czy posiłki. W razie przedwczesnego wykrycia, mieli oderwać się od nieprzyjaciela i rozpoczšć natychmiastowy odwrót. W takich okolicznociach byłaby to jedyna rozsšdna decyzja.
Jednak na niebie pojawiały się wcišż tylko zdumione obecnociš intruzów miejscowe ptaki.
Wszyscy uczestniczšcy w desancie byli ochotnikami, nawet załoga lizgaczy zgłosiła się dobrowolnie. I tak trzeba było odesłać wielu z kwitkiem. Połowę stanu tworzyli Massudzi, połowę Ziemianie. Na pokładzie było też paru szczególnie zdolnych Hiyistahmów. Ci ostami nie nosili oczywicie broni, zajmowali się obsługš lizgaczy i nawigacjš.
Podczas wczeniejszych symulacji założono, że starczy, jeli chociaż dziesięć procent atakujšcych (wedle stanu wyjciowego) przeniknie w głšb kręgu obronnego nieprzyjaciela. Tyle powinno starczyć, aby siły inwazyjne rzuciły się ratować własny sztab i przestały na chwilę troszczyć się o inne odcinki. Wtedy winna pojawić się szansa na odniesienie szybkiego zwycięstwa. W najgorszym razie można było liczyć na zadanie nieprzyjacielowi na tyle dużych strat, aby uznać cały wypad za opłacalny.
Pierwszy medyk i jego personel protestowali głono, ale nic nie wskórali. Dowodzili, że szafowanie tak cennym materiałem dowiadczalnym i obserwacyjnym, jak odzyskani, to czysty absurd. Na Omafil zapewne by ich posłuchano, jednak Ulaluable była planetš w stanie wojny, gdzie liczył się każdy żołnierz. Nawet Waisowie, którzy w normalnych okolicznociach poparliby Pierwszego, tym razem głosowali przeciwko jego wnioskowi.
Poza tym odzyskani byli już obecnie uznawani za pełnowartociowych Ziemian. Mieli takie same prawa, jak inni ludzie. Jeli zechcš uczestniczyć w eksperymentach naukowych, to proszę bardzo, stwierdzono, sztabowi nic do tego. I nie sztab jest winny, że "cenny materiał dowiadczalny" woli jednak walczyć.
Randżi zerkał przez wšskie okno na wymuskany krajobraz Ulaluable. Lecieli akurat nad piaszczystš pustyniš. Pozbawione korzeni roliny i mniejsze stworzenia pęd powietrza podrywał do góry i rozrzucał wachlarzem po okolicy. Całe szczęcie, że na

pokładzie desantowca nie było żadnego Waisa. Zaraz podniósłby lament nad dewastacjš rodowiska naturalnego.
Obok siedziała Kossinza. Nie tyle nawet siedziała, co leżała w modyfikowalnym legowisku z piany, które zastępowało tu krzesła czy fotele. W ten sposób Massud mógł spoczywać obok człowieka czy Hivistahma. Pianka przystosowywała się samoczynnie do każdego kształtu.
- Gdy Tourmast pojawił się u nas i opowiedział, co spotkało ciebie i innych, których od dawna uznawalimy za poległych, nie ja jedna pomylałam, że trudy wojny pozbawiły go rozumu - mówiła dziewczyna. - Jeszcze potem, gdy pokazał nam dowody, nie byłam przekonana. Dopiero gdy powiedział, że to ty dowodziłe i dowodzisz całociš, uwierzyłam. Zawsze sšdziłam, że jeste najlepszym z nas i wielu podzielało tę opinię. - Położyła mu dłoń na ramieniu. - To musiało być niesamowite, przejć przez to wszystko samotnie. Być pierwszym, który poznał prawdę.
Randżi oderwał ostatecznie wzrok od okna.
- Czy czujesz się już człowiekiem, Kossinza? - spytał i spojrzał na jej twarz: jasnoniebieskie oczy, szerokie usta o cienkich wargach, ostro zarysowany, ale drobny nos, wydatne koci policzkowe. Dziwnie wyglšdała bez aszregańskich atrybutów. Co jakby zniknęło, ale więcej przybyło. Cóż, trudno jest uchwycić istotę piękna, pomylał Randżi.
Cofnęła dłoń i ułożyła się wygodnie w piance.
- Czasem mam wrażenie, że nigdy nie byłam nikim innym. Ale w nocy bywa różnie. Sny cofajš do przeszłoci. - Zapatrzyła się w półkolisty sufit pojazdu. - Wraca dzieciństwo, szkoła, rodzina i przyjaciele. A gdy się budzisz, robisz, co możesz, żeby o nich nie myleć.
- Wcišż mnie intryguje, jak to było z naszymi aszregańskimi rodzicami. Sš chwile, że wszystko bym dał, aby wiedzieć. Kiedy indziej mam nadzieję, że będzie mi to oszczędzone.
To ostatnie dręczyło wszystkich odzyskanych.
- Teraz musimy polegać na sobie wzajem - mruknęła dziewczyna. Przytaknšł i znów zapatrzył się w okno.
- Można znienawidzić Ampliturów za to, co nam zrobili, ale z drugiej strony trudno ich nie podziwiać za próbę odniesienia zwycięstwa nie poprzez bitwy, ale z pomocš genetyki. To był plan zamierzony na setki lat, a jednak go podjęli. - Potrzšsnšł

głowš. - Nikt w Gromadzie nie ma tyle cierpliwoci. Może tylko Turlogowie.
- Nigdy nie widziałam Turloga - powiedziała Kossinza. - Podobno wyglšdajš wręcz niesamowicie i sš zupełnie aspołeczni. - Usiadła i przestawiła translator. - Ty tam! Widziałe kiedy Turloga? - spytała siedzšcego obok Massuda.
- Tylko na filmach - mruknšł tamten uprzejmie. - Sš bardzo nieliczni.
- Nie wiesz, gdzie można by znaleć jednego?
- Nie na Ulaluable. Poza ich wiatem można spotkać Tur-logów jedynie na planetach będšcych najważniejszymi centrami Gromady.
Kossinza pokiwała ze zrozumieniem głowš. Potem dodała beztrosko:
- Pić nam się chce. Może przyniósłby nam co mokrego? Massud zawahał się, spojrzał jako dziwnie, po czym wstał i skierował się do pokładowego dystrybutora napojów.
- Nie powinna tego robić - szepnšł Randżi do dziewczyny. - To oznaka braku szacunku i niepotrzebne ryzyko.
- Spokojnie - umiechnęła się. - Nie wszyscy sš tak biegli w tej sztuce, jak ty. Musimy trochę poćwiczyć.
- Wprawiajcie się na wrogu - mruknšł Randżi. - Nie na sojusznikach. Jeli przesadzimy, jaki S'van w końcu co odkryje. Żarty żartami, ale to akurat chyba nie wyda im się mieszne.
- Idziemy do walki. Możemy zginšć. Nie pora na takie rozważania.
- Tak czy inaczej, uważaj na przyszłoć - stwierdził Randżi celowo chłodnym głosem.
Gunekvod podszedł do dystrybutora i zamówił trzy pojemniki chłodnej wody. Dopiero napełniajšc drugi pojšł, co właciwie zdarzyło mu się przed chwilš. Podwinšł górnš wargę, aż odsłoniła zęby. Nie był na tyle pewien, aby powiedzieć o tym kolegom, jednak ni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin