Nowy18(1).txt

(15 KB) Pobierz

Rozdział 18



Przez całš długš podróż z Kossut Randżi niezmiennie straszy kolegów minš tak zaciętš i ponurš, że mało kto odważał się doń zagadać. Powszechnie jednak uznano, że to odpowiedzialnoć tak go gniecie, iż się nie odzywa, bo planuje w pocie czoła przyszłe zwycięstwa. Zostawiano go w spokoju.
Randżi nie miał nic przeciwko odrobinie samotnoci. Gdyby wyznał kolegom prawdziwe przyczyny przygnębienia, straciłby zapewne cały szacunek podwładnych. Owszem, starał się jak najlepiej zaplanować szczegóły kampanii, z drugiej wszakże strony szukał sposobu, by uniknšć walki.
Aż za często zadawał sobie pytanie, czy winien tak mocno angażować się w sprawę. Ostatecznie był tylko jednostkš zaplštanš w tysišcletniš wojnę; wojnę ogarniajšcš sporš częć galaktyki, angażujšcš miliardy istot inteligentnych. Był kawałkiem drewna, niesionym przez oceanicznš falę, i wiedział, że nie jemu decydować, na jaki brzeg cisnš go ostatecznie pršdy historii. Chwilami miał ochotę porzucić wszystkie plany i zamiary i ograniczyć wysiłek do przeżycia. Jeli wyniesie głowę z zawieruchy, to potem urzšdzi sobie życie, zapomni. Jako to będzie.
W takich chwilach wracały doń uparcie koszmarne sny. Widywał w nich swš młodziutkš siostrę: rzucała się do gardeł mrocznym, kanciastym postaciom. Wiedział, że to Ziemianie. Nie potrafił uciec przed majakami.
Co poczšć? Miał wzišć udział w ataku na wysoko rozwinięty wiat Gromady, zamieszkały przez całkiem pokojowš rasę, zwanš

Waisami. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa sam widok sił inwazyjnych sparaliżuje autochtonów. Walczyć będzie tylko garnizon Massudów i Ziemian. Dowódca nie zdoła nijak uniknšć walki, co gorsza, będzie musiał wiecić przykładem. Będzie musiał zabijać pobratymców. Sytuacja wyglšdała na beznadziejnš. Przygnębienie Randżiego zaczęło sięgać dna.
A czas uciekał. Do celu zostało już tylko pięć dni lotu przez podprzestrzeń i nadeszła pora ostatnich przygotowań. Randżi pomylał, że może niepotrzebnie się martwi; wystarczy jedna celna salwa, a wahadłowiec runie na powierzchnię pod postaciš ognistej kuli. I już, koniec trosk. Sam się zdumiał tak ambiwalentnš postawš wobec własnej mierci.
Oczywicie wszystko to odbijało się na jego fizys i zachowaniu, jednak uznawane było za wyraz zupełnie innych odczuć.
W desperacji Randżi pomylał nawet, czyby nie zasymulować załamania nerwowego, jednak szybko uznał, że w ten sposób nie pomoże ani bratu, ani siostrze. A nie chciał zostawiać ich samym sobie.
Lšdowanie było coraz bliżej, przygotowania dobiegały końca. Musiał poszukać innego sposobu.
Dopiero w przeddzień inwazji pomylał znów o tym jedynym Leparze, którego miał okazję poznać. Itepu, chociaż zwykł postrzegać wiat nader prosto, pełen był zwykłego ciepła, współczucia i zrozumienia. Randżi odtworzył w pamięci fragmenty długich rozmów, które toczyli podczas przelotu na Omafil.
Gdy w końcu polecono żołnierzom zebrać ekwipunek, podopi-nać pancerze i narzucić broń na ramię, Randżi był już o wiele spokojniejszy. Wiedział, co zrobić. Perspektywa ewentualnej mierci też go nie przerażała.
Podwładni młodzieńca odetchnęli widzšc, jak ich dowódca pewnym krokiem wstępuje na pokład ładownika. Pomyleli, że widać głębokie skupienie i zamylenie dało pożšdane efekty. Ich morale znaczšco wzrosło.
- Patrzcie tylko - odezwał się jeden z kadetów. - Skupiony i gotowy.
- Podobno on zawsze taki - odparła jego towarzyszka. - Słyszałe, jak poradził sobie na Eirrosad?
Kadet sprawdził naładowanie baterii miotacza.
- Żadnej paniki. Gdy inni tracili głowę, on zawsze panował nad sytuacjš. Cieszę się, że jestem w jego oddziale.

- Na Cel przenajwiętszy - mruknšł z tyłu przysadzisty Aszregan. - Mnie wystarczy, że jestemy w tym samym ładowniku!
Zlustrowali nawzajem swoje pancerze i hełmy, przeładowali i raz jeszcze skontrolowali broń. Zaraz po lšdowaniu mieli wybiec czym prędzej na zewnštrz, być może pod ogień nieprzyjaciela. Wiedzieli, że muszš być gotowi na każdš ewentualnoć; na dole nie będzie już czasu na jakiekolwiek przygotowania.
Widok musiał być imponujšcy, gdy dwanacie gigantycznych transportowców zmaterializowało się równoczenie w górnych warstwach atmosfery Ulaluable. Z miejsca zostały namierzone przez sieć automatycznych czujników, które uaktywnił system obronny.
Transportowce błyskawicznie sypnęły ładownikami, pokładowe baterie poszukały celów. Z powodzeniem, wszelako jeden wielki statek trafił na samonaprowadzajšcš się minę orbitalnš. Eksplodował wulkanem ognia i szczštków. Pięć innych zostało ciężko uszkodzonych skoncentrowanymi wišzkami ognia z promienników wielkiej mocy.
Pozostałe błyskawicznie pozbyły się balastu. Chronione ceramicznymi ekranami ładowniki runęły w gęstsze warstwy atmosfery. Ledwie wylšdowały, żołnierze wysypali się, szukajšc kryjówek w terenie.
Nie wszystkie maszyny dotarły do celu bezpiecznie. Sporo zostało zestrzelonych przez myliwce przechwytujšce. Do chwili, gdy ocalałe transportowce zniknęły z powrotem w podprzestrzeni, ponad połowa sił inwazyjnych zapadła w lasy, pola i wzgórza Ulaluable. Obrońcy nie mogli ryzykować użycia ciężkiej broni na własnym obszarze.
W normalnych okolicznociach utrata ponad czterdziestu procent stanu wyjciowego już podczas lšdowania byłaby wystarczajšcym powodem, aby odwołać całš operację. Jednak tym razem gra szła o zbyt wysokš stawkę. Liczono też na nadzwyczajne możliwoci grupy specjalnej.
Ładownik Randżiego przyziemił na rozległej, trawiastej polanie porodku nader strzelistych drzew. Gęsty las wietnie chronił przed zwiadem powietrznym, podobnie jak szare, sšczšce deszczem chmury. Szybko wyładowali sprzęt. Załoga czekała cierpliwie, pewna, że włšczone uprzednio pozoratory spełniš swoje zadanie. Na ekranach obrońców winno widnieć w tej chwili przynajmniej kilka fałszywych ech.

Randżi miał pod swoimi rozkazami prawie tysišc zmodyfikowanych żołnierzy, z pozoru Aszreganów. Do tego całkiem sporo lizgaczy jedno- i wieloosobowych. Oddział sprawnie przegrupował się, saperzy wykopali stosowny dół do ukrycia ładownika, zadbali o maskowanie zgrupowania. Statek miał posłużyć za tymczasowy orodek dowodzenia. W ostatecznoci ewakuowałby ocalałych. Jego pozycję zaznaczono na wszystkich mapach jako punkt odniesienia.
Celem oddziału było zajęcie centrum dyspozycji mocy, zawiadujšce jednš trzeciš kontynentu. Instalacje mieciły się stosunkowo daleko od wszystkich orodków miejskich.
W pobliskich górach wzniesiono cały system zapór, gromadzšcych wodę dla kanałów irygacyjnych i hydroelektrowni. O wiele łatwiej byłoby zniszczyć je ogniem dalekosiężnym, ale przecież potem trzeba by to wszystko odbudowywać. Przechwycenie samego orodka kontrolnego dawało szansę na znacznie tańsze zwycięstwo. Ponadto należało powštpiewać, czy obrońcy byli skłonni zniszczyć opanowanš przez siły inwazyjne dyspozytornię: w jednej chwili pozbawiliby dopływu energii połowę populacji planety. A to oznaczało również paraliż przemysłu, transportu i łšcznoci.
Ostrzeżenie przed możliwociš ataku pomogło Waisom przygotować się psychicznie na wybuch walk. Zgodnie z zapowiedziami władz nie było żadnej paniki: ptakowaci po prostu zamknęli się w domach, aby czekać tam spokojnie na wynik batalii. Nieco trudniej było tym, którzy odkryli w pewnej chwili obecnoć najedców na własnych podwórkach; w gęciej zaludnionych rejonach było to nie do uniknięcia. Nie mogšc udawać, że nic się nie dzieje, spróbowali ucieczki. Inni jeszcze zabarykadowali się w miejscach pracy. Stosunkowo nieliczna grupa wybrała niewiadomoć katatonii.
Niestety, Waisowie byli mało odporni na wszelkie przejawy agresji. Sama myl, że kto mógłby toczyć wojnę w ich wypielęgnowanych ogrodach, była dla nich wstrzšsajšca. Wszystkie ważne dla obronnoci, nawet niemilitarne stanowiska trzeba było na czas walk obsadzić przeszkolonymi Hivistahmami.
Druga grupa inwazyjna rozpoczęła szybki marsz ku centrum telekomunikacyjnemu na przedmieciach stolicy, ale została zatrzymana przez niewielki, wszelako dobrze okopany oddział Massudów. Ponieważ obrońcy dysponowali całym arsenałem

broni przeciwlotniczej, lizgacze musiały trzymać się od nich z daleka.
Atakujšcy zapadli z koniecznoci w terenie, obrońcy za wezwali posiłki z niedalekiego miasta. Wród przybyłych był ziemski dywizjon kawalerii powietrznej, która rzuciła się na Aszreganów z takš gwałtownociš i pogardš dla mierci, że cały misterny plan ataku z miejsca diabli wzięli.
Mimo że walki toczyły się jak dotšd głównie poza obszarami zamieszkanymi, odnotowano ofiary i wród ludnoci cywilnej. Szok, zaburzenia pracy serca, wylewy krwi do mózgu. Wywołane stresem choroby zbierały doć obfite żniwo. Ci Waisowie, których strach nie sparaliżował, uwijali się, aby nieć pomoc współbraciom.
Grupa Soratiiego zdobyła pomocny port kosmiczny. Wieć o tym uradowała żołnierzy Wspólnoty. Jeli obrońcy nie odbijš portu, będzie można Uczyć na regularne uzupełnienia i dostawy sprzętu.
Randżi otrzymał meldunek o poczynaniach przyjaciela w chwili, gdy przedzierał się jeszcze na pełnej szybkoci ku wyznaczonemu celowi. Jego podwładni byli zbyt zajęci, aby dawać upust radoci.
Sam dowódca przeżywał wszystkie rozterki na nowo. Podwładni, rzecz jasna, interpretowali jego milczenie po swojemu.
Randżi zrzucił wszystkie mniej ważne sprawy na barki Winun i Tourmasta i nie wtršcał się, gdy samodzielnie podprowadzili swoje kolumny do wylotu głębokiej doliny, skšd miał się zaczšć właciwy atak. Nikt też nie dziwił się jego milczeniu; wszyscy przywykli już do małomównoci dowodzšcego.
Poczštek akcji zaplanowano na głębokš noc, mimo bowiem tysišca lat techniki wojskowej, ciemnoć wcišż była dla większoci żołnierzy czynnikiem deprymujšcym i cišgle zapewniała atakujšcym niejakš przewagę. Wobec braku naturalnych kryjówek terenowych miało to swoje znaczenie.
Sam orodek leżał na jałowej równinie między górami a miastem....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin