Nowy32(1).txt

(20 KB) Pobierz
Rozdział 31
Kapitan Wišzu Oceanu czuł głębokš satysfakcję. Mimo że statek nie należał już do niego i wielu członków załogi zostało zamordowanych, a on musiał przetrwać najgorszy sztorm, jakiego dowiadczył na Oceanie Południowym, czuł przepełniajšcy go spokój.
Włanie był wiadkiem akcji ratunkowej, która nie miałaby najmniejszych szans powodzenia, gdyby nie przeprowadzili jej Krucy. Mężczyzna, który - jak sam widział - jednym ciosem położył Selika, po prostu nie wierzył, że może mu się nie udać.
I tak oto na statku zajętym przez Czarne Skrzydła on i jego załoga byli wolni. Erienne odeszła i teraz mogli wybrać swój los. I wybiorš go. Tryuun widział, jak magowie Kruków opucili statek, wycišgnęli wojownika z morza i zniknęli w mroku. A kusznicy i dordovańscy magowie nie mogli im niczego zrobić, gdyż natychmiast pochłonęła ich ciemnoć. Na dodatek zginęło siedmiu Łowców Czarownic. Mimo gradu, który z wielkš siłš uderzał w skórzanš czapkę kapitana, noc okazała się wspaniała.
Ale jeszcze lepsze było to, że Selik włanie wspinał się po drabinie na pokład sterowy. Szyper był sam, ponieważ wczeniej odesłał swojego nowego sternika, nie chcšc, by stała mu się jaka krzywda. On sam nie obawiał się o swoje życie, więc tylko umiechnšł się szeroko, gdy Selik wcišgnšł się na górę i zaczšł kutykać w jego kierunku. Z jednej strony jego szczękę zdobił ciemniejšcy siniec, a z drugiej na skroni wyrastał guz wielkoci jaja.
- Potrzebujesz pomocy? - zapytał.
Selik zbliżył swojš rozwcieczonš twarz tak, że niemal stykali się nosami.
- Nie zapominaj, kto kieruje tym statkiem - warknšł.
- Nie zapominam - odpowiedział szyper. - Zawsze to robiła Gildia Drech. Wy mielicie tylko przypilnować jednej kobiety, i nawet to się wam nie udało. Jak się z tym czujesz?
Selik chwycił go za kołnierz.
- Twoje szyderstwa, elfie, będš cię kosztowały życie. Ciebie i twojš załogę. Pamiętaj, kto tu ma całš broń i całš magię.
Szyper spoważniał, ale nie mógł tak do końca zetrzeć umiechu z twarzy.
- Będę pamiętał.
- Teraz kieruj statek prosto do Ornouth. Jakakolwiek zmiana kierunku i twoja załoga będzie za to odpowiadać.
Szyper zamiał się.
- Ech, Czarne Skrzydło, jak ty mało pojmujesz. Nie mam zamiaru płynšć gdzie indziej. My przynależymy do Ornouth, to wy będziecie tam obcy. Wczeniej zabierałem was tam po to, bycie zabijali. Ale teraz, kiedy Erienne odeszła, zabieram was po to, bycie tam zginęli.

* * *
Choć umysł Erienne wcišż wzdragał się na wspomnienie Czarnych Skrzydeł, kobieta pracowała przez resztę nocy, okazało się, że wymuszony odpoczynek od magii przywrócił jej siły. Rozpaczliwie pragnęła ciepłych objęć Densera, ale kto jeszcze bardziej jej potrzebował.
Koć biodrowa Bezimiennego była roztrzaskana niczym waza upuszczona na kamień. Odłamki koci wbiły się w ciało i mięnie, cięgna i wišzadła były rozerwane i obumierały, a staw popękał tak, że nie będzie w stanie utrzymać ciężaru i nie pozwoli na ruch. Nawet w magicznym nie ból musiał być straszliwy.
Z jej oczu płynęły łzy, gdy umysłem i delikatnymi palcami oceniała straszliwe rany. Powiedziałaby, że nic nie da się tu zrobić, nawet za pomocš Uleczenia-Ciała, ale nie mogła, widzšc spojrzenie Hirada, gdy pytał jš, czy może co uczynić. Nie mogła go zawieć. Nie pozwolił nawet na wyjęcie bełtu z własnej łydki, póki nie powiedziała, że spróbuje. Wtedy jš pocałował, przyciskajšc szorstkš skórę do jej policzka. Zawsze mylała, że Hirad nie jest zdolny do przeżywania w taki sposób, a tymczasem okazało się, że oceniała go niesprawiedliwie. Barbarzyńca ukrywał emocje pod grubš skórš wojownika, ale odczuwał tak samo jak inni. A może nawet bardziej.
Stworzyła kształt Uleczenia-Ciała, zaklęcia wszechstronnego, ale bardzo trudnego do opanowania. Było goršce i ogrzewało jej dłonie wspaniałym ciepłem. Gdy ponownie badała biodro Bezimiennego, macki zaklęcia na jej życzenie leczyły ranne ciało mężczyzny.
Potem, wykorzystujšc manę, uwalniała każdy odłamek koci po kolei i wstawiała go na właciwe miejsce niczym element w dziecięcej układance. Zaklęcie pomagało jej nazwać dany fragment koci i wskazywało, skšd pochodzi. A jeli kawałki były za małe, wycišgała je na zakrwawione przecieradło, majšc nadzieję, że i bez nich koć sama się zronie.
Nie mieli wiele czasu. Erienne była całkowicie wiadoma, że czekajš ich kolejne walki. Wkrótce Dordovańczycy odnajdš Herendeneth i wtedy Bezimienny będzie musiał stanšć wród Kruków.
Znów pochyliła się nad rannym, Uleczenie-Ciała odtwarzało, łšczyło ze sobš i leczyło tkanki. Wykorzystywanie cienkich jak włos włókien many do wstawiania odłamków na swoje miejsca, zasklepiania pęknięć w stawie i ponownego łšczenia nerwów i mięni było powolnym, żmudnym i wyczerpujšcym zajęciem.
Oczywicie efekt nie będzie doskonały. Zbyt wiele fragmentów koci zostało zmiażdżonych. Może gdyby znalazła się na miejscu zaraz po tym, jak został ranny, wszystko wyglšdałoby inaczej, ale minęło zbyt wiele czasu i ciało w niedoskonały sposób odbudowało się. Teraz nawet Uleczenie-Ciała nie mogło już tego odwrócić.
Bezimienny już nigdy nie będzie taki sam jak dawniej. Ale jak się do tego przystosuje, będzie zależało tylko od niego.

* * *
Następnego dnia Hirad dołšczył do Ren, Ilkara i Jevina, stojšcych na pokładzie sterowym, długo po tym, jak słońce minęło południe. Wcišż czuł ból łydki, ale Denser zrobił kawał dobrej roboty słabym Dotykiem-Ciepła, a elfy miały łagodzšce balsamy, które pieciły ciało i zmniejszały ból. Kiedy zejdš na lšd, będzie zupełnie zdrowy.
Sztorm szalejšcy poprzedniej nocy uspokoił się i teraz kołysanie Słońca Calaius wydawało się całkiem łagodne. Chmury przerzedziły się i pomiędzy ulewami pojawiały się nawet słabe promienie słońca.
Jevin nakazał postawić wszystkie żagle, płynęli szybko przez ocean, oddaleni o kilkanacie godzin drogi od Wišzu Oceanu.
- Czemu on wcišż kieruje się na południe? - Dziwił się Hirad, patrzšc na sylwetkę statku na południowym horyzoncie.
- Ponieważ pokazuje nam drogę - odpowiedziała Ren. - Da nam znać, kiedy już powinnimy się zatrzymać, i wtedy będziemy musieli przesišć się na łodzie.
- A jeli nie da nam znać? - dopytywał się wcišż niepewny Hirad.
- Nie pozwolę, by ten statek wpadł na mieliznę.
- Ja również - warknšł Jevin.
- Jak długo nam to jeszcze zajmie? - zapytał Ilkar.
- Trzy dni, może więcej. Wczoraj stracilimy trochę czasu - odparła Ren.
- W takim razie może przepię resztę drogi - postanowił z umiechem Hirad.
- Zasłużyłe sobie na to - stwierdził elf.
- Ty też, Ilks. To była niezła zabawa, co?
Ilkar wpatrywał się w niego przez dłuższš chwilę.
- Nie, wcale nie. Chyba że uważasz za dobrš zabawę poszukiwanie w rodku nocy jednego głupca na czarnym, wzburzonym morzu, z dala od jakiegokolwiek lšdu. Co ty, na piekło, robiłe w tej wodzie? Już prawie cię miałem, a ty nagle zaczšłe tonšć.
- Chowałem miecz do pochwy.
- Ach tak, jakże głupio z mojej strony, że się nie domyliłem. Czemu po prostu nie wyrzuciłe tego żelastwa? Przecież mogłe się utopić. - Głos Ilkara złagodniał, lekko uderzył Hirada w ramię. - Mylałem, że utonšłe. Nie rób tego więcej. Nie chcę stracić cię w taki sposób.
- Nie zostawię tego miecza, póki nie przebiję nim Selika.
- Mylisz, że będziesz miał okazję? - zapytała Ren.
- Ja to wiem - odparł Hirad.

* * *
Okno sypialni wpadło do rodka i Aviana krzyknęła, a jej cierpienie odbiło się echem w umysłach wszystkich Al-Drechar. Myriell włanie się ubierała, przygotowujšc się do przejęcia o wicie straży, ale teraz wszystkie się obudziły, zostały wyrwane z niewiadomoci przez krzyk o pomoc, który trwał i trwał.
Myriell wezwała elfich pomocników.
- Zabierzcie mnie tam. Biegnijcie i sprowadcie innych.
- Tak, Myriell. - Dwa elfy podniosły jš na rękach i pospiesznie wyszły z komnaty, po drodze wycišgajšc innych z łóżek.
Wiatr wył w korytarzach, napędzany siłš umysłu Lyanny, uderzał w ich twarze. Nagle rozległ się straszliwy łomot i zachodnie skrzydło domu zadrżało. Dach zapadł się do rodka, drewniane belki runęły, a cegły rozsypały się na boki, ziemiš pod ich stopami wstrzšsały wibracje.
- Bogowie, ona się uwolniła. Szybciej, szybciej! - popędzała Myriell.
Elfy przebiegły, nie zatrzymujšc się, przez salę balowš i jadalnię. Postawiły Myriell na ziemi i otworzyły drzwi prosto w wyjšcš burzę. Aviana leżała na ziemi, a obok stała wyprostowana Lyanna. Jej włosy unosiły się nad głowš. W ręce ciskała lalkę, oczy miała szeroko otwarte, lecz niczego nie widziała.
- Sprowadcie tu pozostałe! - krzyknęła Myriell.
Usiadła na krawędzi łóżka i przycišgnęła dziewczynkę do siebie, dostrajajšc swój umysł i oczy do spektrum many. Ujrzała czekajšcy jš horror.
Avianę otaczała pulsujšca masa ciemnej szaroci, która nieustannie atakowała jej umysł, kierowana przez siły, których Myriell nie rozpoznawała. W duszy Lyanny czaiło się co złowrogiego, co musi zostać zniszczone.
Umysł dziewczynki otaczał pomarańcz splamiony ciemnym bršzem. Wydawała się idealnie cišgać przypadkowe ródła magii i tworzyć kształty przypominajšce wiry, a potem wyrzucać je na zewnštrz w postaci fali zniszczenia.
Myriell stworzyła w umyle lekkš sieć i zaczęła jš ostrożnie przesuwać w stronę Lyanny, pragnšc oddzielić jš od mocy, która atakowała bezbronnš Avianę. Za plecami słyszała jaki ruch, wiedziała, że to siostra jej pomaga, więc próbowała dalej. Nie zaszła jednak daleko. Kiedy Lyanna wyczuła jš, wypuciła macki pomarańczowej many, które odepchnęły sieć i pochłonęły jej energię. Myriell rozproszyła jš na chwilę przed tym, nim dotarła do jej uszkodzonego umysłu, i wycofała się ze spektrum. Głowa jej pulsowała, a widziany obraz rozmywał się na krawędziach.
Lyanna próbowała oswobodzić się z ucisku, więc Myriell wypuciła jš. Dziewczynka wpatrywała się w niš uważnie, w końcu odezwała się.
- Czeć, Myra. Czemu trzymacie mnie w tym ciemnym miejscu? - Głos dz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin