Samozwaniec Magdalena - Młodość dla wszystkich(1).pdf

(253 KB) Pobierz
MAGDALENA SAMOZWANIEC
Magdalena Samozwaniec
MŁODOŚĆ DLA WSZYSTKICH
WSTĘP
Niniejsze dziełko będzie posiadało inny charakter niż owe liczne publikacje z
dziedziny savoir wivere’u, które się u nas ukazały po wojnie. Ma to być życiowy
poradnik dla starych i młodych. Będzie tu mowa nie tylko o ubraniu, jedzeniu,
przyjmowaniu gości, o tym, jakie gatunki alkoholu winno się podawać do
poszczególnych dań, ale także o tym, jak się zachowywać w różnych sytuacjach
życiowych i jak zachować młodość w późniejszym wieku.
Nasze rady i wskazówki życiowe będziemy traktowali lekko, z przymrużeniem oka —
ale miejmy nadzieje, nie ze skrzywieniem ust — Czytelnika. Będzie to lektura
typowo familijna: żona odczyta mężowi wszystkie złośliwostki wypisane na jego
temat wykrzykując co chwila: „Ach, przecież to jak gdyby twój portret!” Mąż zaś,
mając w ręce ową książkę, będzie się zaśmiewał radośnie, odnajdując w niej coraz
to obraz swojej żony. Babuni też się dostanie i dziadkowi, dla obojga znajdzie
się tu dużo rad i uwag krytycznych.
Nie będziemy oszczędzać ‘nikogo i każdy w owym dziełku znajdzie coś dla siebie,
w sumie coś pokrzepiającego dla ducha, ponieważ jak powiedział pewien francuski
pisarz starszego pokolenia: „Nie ma nic równie zabawnego jak ŻYCIE”.
Nie zawsze jednak jesteśmy tak optymistycznego zdania o życiu, które potrafi nam
nie tylko płatać złośliwe figle, ale i gorsze rzeczy — o których tutaj nie
będziemy wspominać, ponieważ wiemy o nich aż nadto dobrze — ale miłych i
radosnych godzin dostarcza nam ono chyba w równej mierze.
Gdybyśmy kulę ziemską wyobrazili sobie jako olbrzymi pojazd, tak wielki, że
ruchów jego nie czujemy, pojazd, w którym otwierają się nagle drzwiczki, a
niewidzialna dłoń spycha poszczególnych pasażerów w przestrzeń kosmiczną, to
zrozumiemy, iż najważniejszą rzeczą w owej ekspedycji „w nieznane” jest jakoś
możliwie wygodnie się urządzić, co już tylko od nas samych zależy. Pierwszym
warunkiem, aby to osiągnąć, jest optymizm i poczucie humoru.
Francuzi mają doskonałe powiedzenie o ludziach, którzy się wciąż martwią i
trapią: że „rozgniatają czarną farbę”. Każda choroba, każde nieszczęście
potęguje się tym bardziej, im bardziej o nim, rozmyślamy i się zastanawiamy. I
dlatego lekarze nie powinni choremu na złośliwego nowotwora mówić, co mu jest.
Błogosławiona blaga, że mu nic takiego nie grozi, polepszy jego stan psychiczny
i fizyczny, ponieważ żaden ból nie jest tak dotkliwy jak uczucie lęku. To samo
jak chodzi o ludzi starych, którym nie powinno się wciąż dawać do zrozumienia,
że są chorzy na tę również nieuleczalną i śmiertelną chorobę, jaką jest starość,
ale przeciwnie: wmawiać im, że są wiecznie młodzi i że wszystkich młodych
przeżyją.
Jednym słowem nie należy rozpatrywać i zagłębiać się w swoich biedach i
niepowodzeniach. „Nie tylko że mam zmartwienie, ale jeszcze powinienem się
martwić — tego byłoby już za wiele” — powiedział kiedyś pewien mądry pan.
Wspaniałą terapią na wiele strapień i niepowodzeń jest pies — ten wesołek i
klown dany człowiekowi przez Boga. Kto posiada w domu takiego czworonogiego
pajaca, ten musi się kilka razy w ciągu dnia roześmiać. Oprócz psa, którego
powinno się mieć w domu, o ile warunki na to pozwolą, należy zmartwienia
przewietrzać, czyli wychodzić z nimi na spacer. Leżenie na tapczanie i
rozpamiętywanie jakichś swoich życiowych niepowodzeń czy klęsk potęguje ich
znaczenie i może doprowadzić do rozstroju nerwowego, tym bardziej że palacze
mając jakieś strapienie palą bez opamiętania. Po godzinie popielniczka jest po
brzegi napełniona szarym popiołem, a głowa — sadzą czarnych myśli. Każde
nieszczęście zmaleje, gdy się z nim i swoim pieskiem na smyczy wyjdzie na ulicę.
Nasze rady i przestrogi zaczniemy od ludzi starych, których niesłusznie zwalnia
się od wszelkiej odpowiedzialności i traktuje nieraz jak małe pędraki, które
dopiero uczą się chodzić i winny jeść kaszkę na mleku i mielone kotleciki…
Starzy ludzie nie zawsze są niedołężni, czasem są po prostu leniwi, nie chce im
się wyjść na dwór, gdy jest niepogoda, nie chce im się wiele. „Nie pójdę
wieczorem do kina lub teatru, bo trzeba późno wracać”. Budują sobie zawczasu
„Domek Babci Mały”.
Dwie rzeczy zapobiegają starości — władza i sława, obie trudne do osiągnięcia,
przypadające w udziale tylko wybrańcom. Dla przeciętnych ludzi pozostaje
Przyroda, która tak samo udziela swoich licznych skarbów i urody życia młodym i
starym. No i gra w brydża.
MOŻNA BYĆ STARYM, ALE NIE NALEŻY
TEGO PO SOBIE POKAZYWAĆ
Czy to się da zrobić? Tak, ale trzeba zacząć od wczesnej starości. Jestem sama z
branży, więc mogę sobie pozwolić na krytykowanie obyczajów i zachowania ludzi w
wieku podeszłym. „Podeszłym”? Skąd się wziął ów; przymiotnik? Bo i komu taki
wiek „podchodzi”? Chyba tylko osobom jeszcze trochę od nas leciwszym, które się
cieszą, gdy nam siedemdziesiątek stuknął na zegarze lat. A przymiotnik
„wiekowy”? Czy nie nasuwa on nam ponurych myśli o wieku, ale wieku od trumny?
Starość to przede wszystkim zły przykład, osoby starsze, ale dobrze się
trzymające widzą na wszystkie strony swoich rówieśników w formie zgrzybiałych
dziadków i babek i z przerażeniem myślą: Oto moja przyszłość — tak będę wyglądać
za kilka lat…
Radą na to jest starać się otaczać ludźmi młodszymi od siebie, a nie starszymi,
którzy poza tym mają zwyczaj wspominać dawne dobre wspólne czasy, a co więcej
wymieniać kompromitujące daty.
Pamiętam, jak po wojnie siedzieliśmy w większym towarzystwie w jakiejś
restauracji, między nami była przedwojenna gwiazda teatralna, która młodych
ludzi czarowała swym wdziękiem i urodą. Wśród tego towarzystwa znajdował się
również pewien starszy aktor.
— Ach, pani Marysiu — rzekł rozmarzony kilkoma wódkami — czy pani pamięta, jak
pani stawiała pierwsze kroki na scenach warszawskich, jeszcze za carskich
czasów. Ja byłem ubogim studentem. Razem składaliśmy się na herbatę i serdelki.
Tak, tak, ubodzy byliśmy, ale młodzi. Życie było przed nami — a dziś… Młodzi
adoratorzy ze zdumieniem spojrzeli na wciąż jeszcze ponętną kobietę i zaczęli w
myślach liczyć jej lata, po czym, o ile mnie pamięć nie myli, poszli tańczyć z
młodymi panienkami.
A więc unikać, o ile się da, ludzi z dawnych epok, szczególniej mężczyzn, którzy
ze starczą, podświadomą może złośliwością będą opowiadać, jak to z nami wycinali
hołubce na balu w roku… Bóg wie którym, w każdym razie wtedy, kiedy jeszcze
nikogo z młodszego pokolenia na świecie mię było.
Mniej kompromitujące bywają nasze rówieśnice, które na ogół wstrzymują się od
relacji z tych dawnych, dobrych czasów, kiedy to na balach czterech tancerzy
jednocześnie chciało je zaprosić do mazura: „Ale cóż — wzdychają — to już nie ta
młodzież co dawniej…” Mają za to inny zwyczaj, a mianowicie odejmowania sobie
lat w zestawieniu z latami swojej koleżanki z tej samej epoki. Mówią na przykład
w ten sposób: „Gdy ja chodziłam z Marysią, czekając na rozwiązanie, to jej Zosia
już gadała i biegała…”
Proponuję moją zasadę: „Nie licz — aby ci nie liczono”. I żadnej rówieśnicy nie
wyliczam lat.
Kobiety wyprawiają różne sztuczki, ażeby/się odmłodzić, zupełnie jak gdyby
młodym nie było wszystko jedno, czy baba ma sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt.
Już jej przylepili tytuł „starej” i nic na to nie pomoże. Są też takie odważne,
które przyznają się do swoich lat, aby postarzeć przyjaciółkę, o której wszyscy
wiedzą, że jest od tamtej starsza o… dziesięć lat. To już jest szczyt
złośliwości.
W kawiarniach mają swoje stoliki, gdzie w oznaczonych dniach i godzinach
spotykają się wyłącznie po to, aby się obgadywać nawzajem. Dzieje się jak na
scenie: jedna podchodzi do owego stolika, druga za chwilę odchodzi. Ta, która
odeszła, zostaje zaocznie obgryziona do ostatniego kawałka ciała przez
pozostałe, które się na nią rzucają jak krwiożercze rybki pirany na tonącego.
— Byłaby śliczna — rzecze jedna z nich dowcipnie — gdyby jej głowę obciąć… Bo
linię ma świetną.
— Wystarczyłoby, gdyby na twarzy nosiła zasłonę. Szkoda, że woalki wciąż
niemodne. Radziłam jej, aby koniecznie utyła, bo wtedy nie byłoby takiej rażącej
różnicy między twarzą a figurą. Ale ona, idiotka, dumna jest z tego, że taka
szczupła…
— Ile ona naprawdę ma lat?
Oto nadszedł najsmakowitszy moment rozmowy dla owych wiedźm z Makbeta („Dalej,
dalej, siostry wiedźmy — Czarodziejski krąg zawiedźmy… Dalej żwawo! w prawo!
hasa! hej! w lewo! — W lewo! W prawo!).
— Jej prawnuczek ma już trzy latka — zaczyna obliczać jedna z nich — to nawet
gdyby była wyszła za mąż mając lat dwadzieścia, musiałaby mieć teraz
siedemdziesiąt co najmniej.
— Zamówię sobie jeszcze jedną kawę. Grubo więcej! Ja skończyłam sześćdziesiąt
osiem, przyznaję się do tego, ona była zawsze o dziesięć lat starsza ode mnie,
więc ile ma teraz?
— Siedemdziesiąt osiem — chórem ogłaszają paniusie.
— Ale ty nie powinnaś się przyznawać do swoich lat — całkiem niepotrzebnie. Nie
wyglądasz na tyle…
— A co mi tam. Mąż i tak mnie adoruje; czy wiecie — w tym miejscu przycisza
dyskretnie głos — że on jeszcze wciąż może… Nieraz to jest żenujące… Rzadko mu
na to pozwalam, bo jednak serce w tym wieku. Boję się o niego…
To chwalenie się sprawnością erotyczną starych mężów spotykamy u starszych żon
dość często. Chcą w ten sposób zatruć dobre samopoczucie swoich kum. Uwierzą,
nie uwierzą — poblagować można. Już im ciastko i kawka nie będzie tak smakować
jak przed chwilą.
Moment pauzy, w którym stare buziaki zaczynają, się przeglądać w lusterkach od
puderniczek. Te bardziej nowoczesne umalowane są dyskretnie, staroświeckie —
nałożyły w rowki zmarszczek krwawy róż i teraz gwałtownie przypudrowują go
ciemnym pudrem. Oklapłe wargi przeciągają pąsową pomadką. Z powiekami
pomalowanymi na szafirowo wyglądają jak maski, które dzikie plemiona nakładają
do rytualnych tańców. Przy okazji serdeczna rada: Im kobieta jest starsza, tym
mniej powinna się malować i smarować. To samo zresztą mówią poradniki
kosmetyczne, które możemy znaleźć w kobiecych tygodnikach.
Na razie powróćmy jednak do naszych babek z Makbeta pijących kawkę i
przegryzających ciasteczkiem z kremem, co uważają za grzech przeciwko swojej
wadze, ale od czego nie mogą się powstrzymać. Przyjmijmy, że spośród pięciu
przynajmniej dwie są wdowami. Współcześni mężowie zwykle wcześniej umierają od
żon, prawdopodobnie z nadmiaru radości małżeńskich, no i z przepracowania. Nie
wszystkie żony pracują, niektóre są wyłącznie na utrzymaniu pana dyrektora,
inżyniera, profesora itp. Gdy przepracowany zamknie oczy, czyli wyciągnie nogi,
„żałobna wdowa” otrzymuje dość wysoką rentę i jeszcze sobie nieraz dorabia.
Pragnie przed swoimi kumami okazać głęboki żal za zmarłym (z którym sobie
skakali do oczu), ale te jej wspominki brzmią dziwnie wesoło i pogodnie.
— Byłam dzisiaj u Anteczka wcześnie rano. Ach, musicie zobaczyć, jak pięknie
leży. Ile kwiatów… Ode mnie świeże chryzantemy, od nieznanych adoratorów fiołki
alpejskie… Grób wygląda jak jeden bukiet. Biedny, kochany Anteczek.
— A czy widziałaś grób mojego Franusia na Powązkach, w Alei Zasłużonych?
Tamta czuje się dotknięta.
— Antek tylko dlatego nie leży w Alei Zasłużonych, że… nie było chwilowo
miejsca… Jak się coś opróżni…
— Jak się może coś opróżnić? Pomnik kosztował mnie około trzydziestu tysięcy…
— Mnie to samo. Ale przecież Anteczkowi nie będę żałować. A tę pelisę, co masz
na sobie, to chyba przerobiłaś z płaszcza Franka? Poznaję kołnierz z bobra.
— A co? Miały mole zjeść? Franeczek na pewno patrzy tam na mnie z góry i cieszy
się, że jego nowy płasizcz tak dobrze na mnie wygląda. Dam ci adres tego krawca,
który mi przerabiał. Chcesz? A ten twój pilśniowy kapelusik to jakiś mi znajomy.
Chyba Antka? Kolor świetny!
— Brat męża chciał go sobie przywłaszczyć, więc ja go szybko zaniosłam do
modystki — i teraz jak znalazł. Twarzowy, prawda? Biedny, kochany Anteczek. Ach,
jak myśmy się kochali… Zamówię sobie jeszcze jedną kawę…
W CZYM NAŚLADOWAĆ MŁODYCH?
W modzie do pewnego stopnia. Nie szorty, nie mini i nie długie sutanny,
szorujące po bucikach, ale również nie rzeczy sprzed kilku lat. Nic tak nie
postarza kobiety, jak zupełne lekceważenie mody. Na przykład spodnie są dla
wszystkich kobiet, nie zanadto kłębiastych i brzuchatych, i na Zachodzie babcie
dawno już biegają w spodniach, a nie tak jak u nas, gdzie pod tym względem mają
wciąż jakieś zahamowania. — „To tylko dla młodych” — mówią z westchnieniem. A
tymczasem moda jest obecnie dla leciwych pań bardzo łaskawa. Te modne buciory z
nosami jak mops, a obcasami jak kopyta końskie, czyż nie są jak gdyby stworzone
dla zniekształconych i opuchniętych stóp? I jak trudno się na nich potknąć i
przewrócić. A peleryny, zasłaniające nieciekawą kibić i obwisłe kształty?
Niestety, gdy tylko zaczęły być modne, smarkule rzuciły się na nie i z
matczynych spódnic kazały sobie uszyć pelerynki. A wówczas starcze panie od razu
orzekły dumnie, że to jest moda młodzieżowa, i nie sprawiły sobie tego
eleganckiego stroju wymyślonego właśnie dla nich.
Przed wojną wiele eleganckich pań miało w swojej garderobie przynajmniej jedną
pelerynę, a te młode tylko wtedy je nosiły, gdy pragnęły zasłonić rosnącego w
ich łonie potomka. Dzisiaj potomek kolebie się jak w kołysce pod przeźroczystą
mini sukienką, a z peleryn młode kobietki szybko zrobiły sobie długie spódnice.
Duże kowbojskie kapelusze też mogłyby nosić śmiało starsze damy. Chodzenie w
zimie po ulicy z gołymi głowami jest stanowczo dla nich niewskazane. Przede
wszystkim nieraz dosłownie chodzą „z gołymi głowami”, ponieważ włosy na wietrze
rozburzają się i ukazują małe gołe placki…
A w ogóle to z włosami na starsze lata jest nieustająca troska i kłopot. Albo
płowieją, albo rudzieją, robią się strzępiaste, rzadkie. I znowu moda przyszła w
sukurs starym paniom wymyśliwszy peruki, na które za granicą kobiety rzuciły się
z entuzjazmem. Kobiety — ale nie Polki, które są zbyt dumne i ambitne, aby się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin