Łukjanienko Siergiej - Pociąg do ciepłego kraju.doc

(67 KB) Pobierz
SIERGIEJ ŁUKIANIENKO

SIERGIEJ ŁUKIANIENKO

pociąg do Ciepłego Kraju

1.              PRZEDZIAŁ - Pada deszcz - powiedziała żona. - Deszcz… Cicho, niemal obojętnie. Mówiła tym tonem już od dawna. Od chwili, gdy stojąc na przesiąkniętym zapachem mazutu peronie zrozumieli - dzieci nie zdążą. Nawet gdyby udało się im przebić na plac pomiędzy dworcami, żadna siła nie przeniesie ich ponad huczącym ludzkim wirem. Tutaj, na wąskiej przestrzeni pomiędzy ścianami, torami, otoczonymi przez żołnierzy pociągami, miotali się ci, którzy nie dostali biletów: niegdyś ludzie, teraz po prostu pozostający. Czasami ktoś czy to z rozpaczy, czy naprawdę wierząc, że mu się uda, rzucał się w stronę pociągów: zielonoszarych, ciepłych, niosących w sobie ruch i nadzieję… Seria z automatu i tłum cofał się na chwilę. Potem przez dworcowe radio ogłoszono, że puszczą gaz, ale tłum jakby nie rozumiał, nie słyszał… Mężczyzna wciągnął żonę do wagonu, jeszcze raz pokazał konduktorce bilety. Wreszcie skryli się w przystani czteroosobowego przedziału. Dwa miejsca były puste i drogocenne bilety, teraz tylko pomięte kartoniki, leżały w rogu odchylanego stolika. A za oknem biegali, trąc łzawiące oczy, pozostający. Przez szczeliny przesączał się gaz. I on, i żona pospiesznie polali chusteczki do nosa zaoszczędzoną wodą mineralną, zakryli twarze tymi żałosnymi respiratorami. Pociąg ruszył. Ostatni żołnierze wskakiwali do końcowego z udostępnionych im wagonów.

Tłum powoli ucichał. Może zadziałał gaz, a może ludzie zdali sobie sprawę, że już niczego nie da się zmienić. Z ołowianego nieba zaczęły spadać wielkie płaty śniegu. Pierwszy wrześniowy śnieg… - Śpisz? - zapytała żona. - Będziesz pił herbatę? Skinął głową. Wiedział, że powinien wziąć brudne szklanki, opłukać je w toalecie, w malutkiej trójkątnej umywalce, pójść do konduktorki, nalać wrzątku do czajnika, - jeśli będzie wolny, albo do szklanek - jeśli będzie wrzątek. A potem ostrożnie wsypać herbatę do niemal gorącej wody i zamieszać łyżeczką, próbując nadać płynowi brązowawy odcień… Żona wzięła szklanki i wyszła. Pociąg jechał powoli, zapewne zbliżał się do rozjazdu… To nic - pomyślał i sam przestraszył się swoich myśli - były zimne i śliskie, niczym deszcz za oknem. To już ostatni deszcz. Za pociągiem idzie Zima. Teraz będzie już tylko śnieg.

Gdzieś w głębi wagonu brzęknęło rozbite szkło. Zapłakało dziecko. Dał się słyszeć wysoki głos konduktorki, która się z kimś kłóciła. Rozległo się ni to postukiwanie, ni to klaskanie - jakby ktoś strzelał z pistoletu albo szarpał zatrzaśnięte drzwi.

Ostrożnie pociągnął okno w dół. Do przedziału wpadło świeże powietrze, zimne, pożegnalnie wilgotne. I krople deszczu, szybkie, chłoszczące, wpadające do oczu. Wysunął głowę, próbując dojrzeć lokomotywę. Ale zobaczył tylko długi wygięty segment pociągu, sunący po torach, uciekający przed Zimą. Dlaczego nie wysadzają torów? - pomyślał. Ja bym wysadzał. A może są tak dobrze ochraniane? Wsunął się z powrotem do przedziału, wziął ze stolika paczkę papierosów, zapalił. Nie było sensu oszczędzać papierosów - robiąc zapasy brał pod uwagę syna. A syn został. Spóźnił się… czy nie chciał? Przecież znał prawdziwą cenę biletów… Co za różnica. Teraz mają duży zapas wszystkiego.

Weszła żona z dwiema szklankami, czystymi - ale pustymi. Powiedziała bez emocji:

- Wrzątku nie ma… Pójdziesz później.

Skinął głową, ssąc wilgotny niedopałek. Dym wpadał do przedziału.

- Co tam na korytarzu?

- Rozbili szybę kamieniem. W pierwszym przedziale, gdzie siedzi major z trzema kobietami.

Żona odpowiadała suchym, lekko rozdrażnionym tonem. Jakby czytała sprawozdanie na jakimś zebraniu.

- Major strzelał? - Zamknął okno i poniewczasie przestraszony zaciągnął brezentową roletę.

- Tak… Niedługo stacja. Tam wymienią szybę. Konduktorka obiecała.

Pociągiem rzucało i przedział kołysał się w takt drogowych wybojów.

- Dlaczego nie niszczą torów?

Położył się na górnej kuszetce, popatrzył na żonę - ona zawsze spała na dolnej. Teraz położyła się nie zdejmując pantofli i na zwiniętym w nogach kraciastym pledzie zostały ślady błota.

- Bo to nic nie da - odpowiedziała niespodziewanie. - Bo chodzą słuchy o dodatkowych pociągach, które wywiozą wszystkich. Każdy chce się dostać do pociągu do Ciepłego Kraju.

Skinął głową, przyjmując wyjaśnienie. I przestraszył się myśli, że jego żona już zawsze będzie taką spokojną, rozsądną, obcą kobietą.

2.              STACJA Pociąg stał już pół godziny.

Uchyliły się drzwi, zajrzała konduktorka, jak zwykle wstawiona i wesoła. Pewnie i jej nie było łatwo załapać się na pociąg do Ciepłego Kraju. - Kontrola - powiedziała szybko. - Miejscowy wymysł… Ochrona postanowiła się nie wtrącać.

- Co sprawdzają? - zapytał z dziwnym przeczuciem. - Bilety. I wolne miejsca. - Spojrzała na dwa nie zaścielone łóżka, jakby zobaczyła je po raz pierwszy. - Za zatajenie wolnych miejsc wysadzają z pociągu. - Mamy bilety na wszystkie cztery miejsca - ze złością i niezadowoleniem odezwała się żona ze swojej kuszetki.

- Nieważne. Powinny być i bilety, i pasażerowie. Macie dwa bilety dla dorosłych i dwa dziecięce. Radźcie sobie.

- Drzwi zamknij! - krzyknęła żona.

Odwróciła się do niego, spojrzała wyczekująco. Za oknem nie było już strug deszczu. Wirowały mokre białe płatki, parodia tego prawdziwego śniegu, który gonił pociąg już trzeci dzień.

- Nie ma innego wyjścia? - zapytała z nutką zainteresowania w głosie. Nie odpowiedział. Wyszedł na korytarz, rozejrzał się. Wszystkie przedziały były zamknięte, kontrola nie doszła jeszcze do wagonu. Zza sąsiednich drzwi dobiegała cicha muzyka. Gluck - pomyślał. I szybko się poprawił: Jaki Gluck, do licha, nigdy nie miałeś pojęcia o klasyce… Trzeba się spieszyć. Żołnierz z automatem wypuścił go bez zbędnych pytań, zerknął tylko na trzymany w ręku bilet. Malutki pomarańczowy kwadracik, przepustka do Ciepłego Kraju. Za rzadkim kordonem żołnierzy, przemieszanych z miejscowymi ochroniarzami w obcych mundurach i z nieznaną bronią, stali ludzie. Niewielu, widocznie dojście do dworca też było ograniczone.

Szedł wzdłuż pociągu, specjalnie trzymając się blisko żołnierzy. I zobaczył, kogo szukał: kobiety z dziećmi. Stały oddzielnie, w swojej malutkiej grupce, jeszcze bardziej milczącej i nieruchomej niż pozostali. Kobieta w długim ciemnym palcie patrzyła w milczeniu, jak on podchodzi. Na czarnym futrzanym kołnierzu leżały płatki śniegu. Obok, w jakiś nieuchwytny sposób kopiując ją, stali dwaj chłopcy w szarych kurtkach puchowych. - Mam dwa dziecięce bilety - powiedział. - Dwa. - Co? - zapytała kobieta w palcie. Właśnie co, a nie ile. Pieniądze już dawno straciły wartość.

- Nic - odpowiedział ze zdumieniem konstatując zachwyt własną potęgą. - Nic nie potrzeba. Moi się spóźnili… - Poczuł, jak coś ściska mu gardło i zamilkł. Potem ciszej dodał: - Przewiozę ich.

Kobieta patrzyła mu w twarz. Potem zapytała. Był wstrząśnięty tym pytaniem - w tej sytuacji miała czelność czegoś żądać!

- Obiecuje pan?

- Tak - obejrzał się na pociąg. - Szybciej, tam teraz kontrola biletowa. - Ach, więc to dlatego… - Kobieta westchnęła z niezrozumiałą ulgą. I pchnęła chłopców w jego stronę. - Idźcie.

Nawet się nie pożegnali. Widocznie wcześniej się umówili, co robić w takiej niemożliwej sytuacji. Szybko szli za nim, mijając żołnierzy z uniesioną bronią i obce wagony. W pociągu pokazał żołnierzowi trzy bilety i ten skinął głową. Jakby już nie pamiętał, że mężczyzna wychodził z pociągu sam. W przedziale było ciepło. Albo tylko się tak wydawało po przedzimowej wilgoci dworca. Dzieci stały w milczeniu. Zauważył na ich plecach wypchane plecaki. - Mamy jedzenie - powiedział cicho młodszy.

Żona milczała. Oglądała dzieci z zaprawionym ciekawością obrzydzeniem, niczym szkaradne morskie ryby za szkłem akwarium. Były obce, znalazły się w pociągu, nie mając do tego żadnego prawa. Tylko dlatego, że ci, którzy mieli prawo, spóźnili się.

- Rozbierajcie się i kładźcie - polecił. - W razie czego, jedziecie z nami od stolicy. Jesteśmy waszymi rodzicami. Jasne?

- Jasne - odparł młodszy.

Starszy już się rozbierał, ściągając ciepłą odzież warstwa po warstwie.

Puchówka, sweter, dżemper…

- Szybciej - rzuciła żona.

Korytarzem już szli - szybko, ale zaglądając do każdego przedziału. Szczękanie otwieranych zamków rozlegało się coraz bliżej. Dzieci zacichły na kuszetkach. - Wiek nie pasuje - powiedziała żona. - Trzeba było wybrać starsze… Drzwi się otworzyły i do przedziału wszedł oficer w nieznanym mundurze. Skrzywił się na widok błota na podłodze.

- Spacerek? - zapytał czy raczej stwierdził przeciągle. - Bilety. Przez chwilę obracał w ręku kartonowe kwadraciki. Potem w milczeniu odwrócił się i wyszedł. Szczęknęły drzwi sąsiedniego przedziału. - To wszystko? - zapytała po cichu kobieta. I nagle zupełnie innym, ostrym tonem zakomenderowała: - Ubierajcie się! I wychodźcie.

Wziął ją za rękę, pogładził. I cicho powiedział:

- Mogą być inne kontrole… Czy to nie wszystko jedno… Może zostanie nam to policzone… tam… Zmieszał się, umilkł. Gdzie tam? W niebie? W Ciepłym Kraju? Żona długo patrzyła na niego nic nie mówiąc. Potem wzruszyła ramionami.

- Jak chcesz.

I odwróciła się do czekających dzieci.

- Żeby mi było cicho. Boli mnie głowa. Siedźcie, jakby was nie było. Starszy chciał coś powiedzieć, popatrzył na młodszego i nie odezwał się. Młodszy kiwnął głową kilka razy po rząd.

Pociąg ruszył. Za oknem już padał śnieg - prawdziwy, gęsty, zimowy.

3.              ZAGĘSZCZENIE Stali już drugą dobę. Przez okno było widać góry. Niewiarygodnie wysokie, z przysypanymi śniegiem szczytami i szarymi mgłami na przełęczach. - Niektórzy pójdą piechotą - powiedział major.

Zajrzał, żeby się rozgrzać - szyby w jego przedziale jednak nie wymienili. Zresztą, miał cały zestaw rozgrzewaczy - w zwykłych butelkach, w piersiówkach, a nawet w gumowych termoforach. Nie wiadomo było tylko, czy dowiezie do Ciepłego Kraju chociaż gram alkoholu. Teraz przyniósł butelkę wódki i powoli pili. Żona wypiła pół szklanki i zasnęła. Udała, że śpi - poprawił się w myślach mąż. A major, cedząc dawkę do szklanki, wyjaśnił:

- Tunel jest jeden, nie przewidziano tylu pociągów. Podobno mają zagęszczać pasażerów. Niech spróbują… - Pstryknął palcami skórzaną kaburę z pistoletem. - Rozmawiałem z ochroną. Jeden wagon jest wyładowany materiałami wybuchowymi, jakby co… Już my im damy zagęszczenie. Za wszystko zapłacone. - Wypił jednym haustem i ciężko pokręcił głową. - Żebyśmy już byli w Ciepłym Kraju… - Tam jest dobrze? - zapytał nagle z górnej kuszetki straszy chłopiec. - Ciepło - odpowiedział twardo major. - Można przeżyć. Wstał, chciał sięgnąć po niedopitą butelkę, ale machnął ręką i wyszedł. Żona rzuciła za nim po cichu:

- Pijane bydlę… Pół pociągu ochrony… I jeszcze poleźli jako pasażerowie… Cała armia jedzie się wygrzewać.

- Gdyby ochrony było mniej, byłoby gorzej - zaprotestował mąż. Wypita wódka zmuszała do wstawienia się za majorem. - Wyrzuciliby nas z pociągu. Wszedł na swoją kuszetkę. Położył się, zamknął oczy. Cisza. Ani śniegu, ani deszczu, ani wiatru. I pociąg jakby umarł… Odwrócił się, popatrzył na chłopców. Siedzieli we dwóch na sąsiedniej kuszetce i w milczeniu, ze skupieniem jedli coś z puszki. Starszy zauważył jego wzrok i niezręcznie się uśmiechnął:

- Chce pan?

Pokręcił głową. Nie chciało mu się jeść. Nic mu się nie chciało. Nawet jechać do Ciepłego Kraju… Przyłapał się na tym, że po raz pierwszy pomyślał o Ciepłym Kraju bez żadnej podniosłości, jak o zwykłej górskiej dolinie, gdzie będzie ciepło nawet w czasie Zimy.

Do przedziału znowu zajrzał major:

- Dogadali się w końcu… do każdego pociągu wsadzą połowę miejscowych. Połowa z pociągu zostanie tutaj. Ochrona się zgodziła… Spojrzał na dzieci i z nutą współczucia w głosie zapytał:

- Co zrobicie? Wyślecie dzieci? Mam polecenie rozeznać się w naszym wagonie. W razie czego, przypilnuję ich… Mąż milczał. A młodszy chłopiec nagle zaczął pakować do plecaka porozrzucane na kuszetce rzeczy.

- To nie nasze dzieci - odpowiedziała twardo żona. - Przypadkowe. I bilety nie są ich.

- Aaa… - mruknął major. - To łatwiej. W sąsiednim przedziale trójka swoich… Dopiero będzie płaczu… Dzieci już się ubierały.

- Wyjdę, zobaczę, jak tam… - rzucił niepewnie mąż. - Pociąg rusza za dwadzieścia minut - uprzedził major. Wziął ze stolika dziecięce bilety i podarł. Różowe kawałeczki wirowały, spadając na podłogę. - Różowy śnieg - wygłosił nieoczekiwanie major. Chwycił za futrynę i wyszedł na korytarz. Tam już kręcili się żołnierze, sortując pasażerów. - Wyjdę - powtórzył mąż i naciągnął kurtkę.

- Nie przeżywaj - mruknęła spokojnie żona. - Jakoś ich urządzą. Czerwony Krzyż albo kościół. Mówią, że tutaj też da się przeżyć. Najważniejsze to mieć prowiant, mrozy będą słabe.

Na zewnątrz było zimno. Kałuże na peronach pokrywała cieniutka warstewka lodu. Jeden pociąg już ruszył. Przy malutkim dworcu stali odrętwiali ludzie. Niektórzy jeszcze ściskali w rękach bilety.

Szedł za dziećmi, przez cały czas chciał je zawołać, ale wiedział, że to na nic.

Nawet nie znał ich imion. Dwadzieścia minut… Jaki tu może być Czerwony Krzyż?

Jaki kościół?

Do dzieci nagle podeszła kobieta: postawna, zdecydowana, w jakiś sposób przypominająca ich matkę. Spytała o coś, dzieci odpowiedziały. Kobieta patrzyła na nich w zadumie, oceniająco… Mężczyzna usłyszał jej odpowiedź:

- Dobrze, miejsce jeszcze jest. Chodźcie.

Dogonił ją, chwycił za rękę. Kobieta odwróciła się gwałtownie, wkładając drugą dłoń do kieszeni kurtki.

- Dokąd ich pani zabiera?

- Do przytułku.

Oczy kobiety były czujne, badawcze.

- Uprzedzam, że dorosłych nie bierzemy. Tylko dzieci. Proszę mnie puścić.

- Mam bilet, wcale o to nie proszę… Z nimi będzie wszystko w porządku?

- Tak.

Dzieci patrzyły na niego. Młodszy niegłośno powiedział:

- Dziękujemy. Niech pan jedzie.

Stał i patrzył, jak odchodzą za kobietą, do malutkiego przepełnionego autobusu.

Tam były tylko kobiety i dzieci, przy czym kobiet bardzo niewiele.

Obok przeszedł żołnierz z automatem. Mundur znowu był nieznany.

Mężczyzna odezwał się do niego:

- Proszę mi powiedzieć… - Lufa automatu zwróciła się w jego stronę. Żołnierz czekał. - Ten przytułek, do którego zabierają dzieci… Przez kogo jest organizowany?

- Nie ma tu żadnego przytułku - odparł żołnierz. Odsunął automat i ciągnął niemal przyjaźnie: - Nie ma. Stoimy tu już miesiąc, jutro ruszamy. Przytułków tu nie ma.

- Ta kobieta powiedziała… - zaczął szybko mężczyzna. - Przytułków nie ma. Są tylko zaradni miejscowi mieszkańcy. Mówi się, że mrozy będą słabe, najważniejsze to zaopatrzyć się w żywność. - Żołnierz pogładził broń dłonią w wełnianej rękawiczce. Dodał: - Powinno się strzelać, ale nie ma rozkazu… A i tak wszystkich się nie wystrzela. Mężczyzna biegł. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Było zimno. Zima już tu przyszła, uprzedzając śniegi i mrozy.

Dogonił kobietę przy autobusie. Prowadziła dzieci, mocno ściskając je za ręce. Mężczyzna pchnął ją w plecy, zachwiała się. Wyrwał dziecięce ręce, pociągnął chłopców do siebie.

Kobieta odwróciła się i wyciągnęła z kieszeni pistolet. Malutki, nie wyglądał groźnie. Zresztą mężczyzna nie znał się na broni. - Niech pan odejdzie! - rzuciła twardo. - Albo pana zastrzelę. Dzieci są już nasze.

- Nie - warknął ochryple mężczyzna. Obejrzał się, szukając wsparcia. I zobaczył, że żołnierz ciągle stoi na peronie gładząc automat. - Nie odważy się pani - mówił już spokojniej. - Panią też zastrzelą.

Odwrócił się od nabitego dziećmi autobusu i poszedł. Usłyszał za sobą ciche przekleństwa. Ale nie strzały.

4.              PRZEŁĘCZ Początkowo omijali martwych - tych, którzy upadli sami, i tych, których zabito po drodze. Dzieci się bały, a jego mdliło od ohydnego smrodu. W ogóle zaczęło go mdlić od zapachu mięsa - nawet konserwowego, zrobionego dawno temu, gdy o przyjściu Zimy nikt jeszcze nie wiedział. Potem szli prosto przed siebie. Martwych zrobiło się mniej, było coraz zimniej, ciała się nie rozkładały. Dzieci przestały się bać trupów, za to opadały z sił.

Pewnego dnia, na przełęczy, starszy chłopiec zapytał:

- A złoto się przydało, prawda? 

- Tak - odparł mężczyzna. - Nie wiem, dlaczego je jeszcze cenią… Złoto było zaszyte w dziecięcych kurtkach. Pierścionki, łańcuszki, wisiorki, bransoletki ze słonecznymi topazami… Chłopcy powiedzieli mu o złocie, gdy próbował wymienić swoją kurtkę na suchary i konserwy rybne. Taniego mięsa na dworcowym rynku było dużo.

Kurtkę udało się zatrzymać. Tylko dlatego jeszcze żył. W górach panował mróz, a przecież spali na świerkowych gałęziach. Ani śpiwora, ani namiotu nie sposób było kupić za żadne pieniądze czy drogocenności. Za to kupił suchary, konserwy, ciepłe czapki z psiego futra i pistolet, prawdziwą męską broń - magnum. Jeden magazynek wystrzelał po drodze, ucząc się celować i gasić mocny odrzut. Okazało się to niespodziewanie proste. Drugi magazynek puścił po kamienistym zboczu, skąd strzelano do nich ze śrutówki. Usłyszeli krzyk i wystrzały umilkły. Nie poszli sprawdzić. Trzeci, ostatni magazynek, czekał na swoją kolej. Mężczyzna był pewien, że mu się przyda.

Gdy doszli do linii śniegu, zrobiło się bardzo ciężko. Wprawdzie był to zwykły górski śnieg, a nie lodowy tren depczącej im po piętach Zimy, ale i tak szło się dużo trudniej. Mężczyzna zaczął częściej sprawdzać mapę. Przełęcz, za którą odsłaniało się zejście do Ciepłego Kraju, była tuż obok i tylko to dodawało im sił.

Nie mogli znaleźć żadnych gałęzi ani chrustu, pewnie wszystko spalili ci, którzy szli tędy przed nimi. Któregoś dnia położyli się spać bez ogniska i następnego ranka starszy chłopiec nie mógł wstać. Nie kaszlał i nie miał gorączki. Ale nie mógł się podnieść.

Zasnuta mgłą przełęcz była przed nimi. Mężczyzna wziął starszego chłopca na ręce. Młodszy szedł za nim i mężczyzna z roztargnieniem myślał o tym, że powinien się oglądać, sprawdzać, czy mały nie został w tyle… Ale nie odważył się tego zrobić. Dwóch dzieciaków nie mógłby unieść, musiałby wybrać. A wybieranie było czymś, czego nienawidził najbardziej na świecie. Szedł we mgle i chwilami wydawało mu się, że słyszy za sobą kroki, a chwilami, że ucichły. Chłopiec, którego niósł na rękach, otwierał czasem oczy. Mężczyzna miał wrażenie, że idzie tak już kilka godzin. Ale rozum chłodno przeczył uczuciom: zwyczajnie nie dałby rady długo iść ze swoim ciężarem. Gdy w pewnej chwili zaczęło mu się lżej iść, nie od razu zrozumiał, że droga biegnie w dół. Mgła zaczęła niespodziewanie szybko rzednąć, na niebie pojawiła się początkowo zamglona, a potem oślepiająco czysta tarcza słońca. Mężczyzna usiadł na śniegu - miękkim i sypkim - i położył głowę starszego chłopca na swoich kolanach. Chłopiec już nie otwierał oczu, ale chyba żył. Potem usłyszał z tyłu słabe, zapadające się kroki. Po chwili młodszy usiadł obok. Mgła rozrywała się na pasma, rozpływała się.

5.              CIEPŁY KRAJ Gdy widoczność była już bardzo dobra, młodszy chłopiec zapytał:

- To jest Ciepły Kraj?

- Tak - odpowiedział mężczyzna i zaczął grzebać w kieszeniach sztywnymi palcami. Najpierw znalazł zapałki, potem papierosy i dopiero wtedy zrozumiał, że i jedno, i drugie zamokło. Wówczas po prostu usiadł wygodniej i zaczął patrzeć.  Zbocze spadało w dół - najpierw łagodnie, a potem coraz bardziej stromo. Daleko w dole leżała dolina - jasnozielona, kwitnąca, nawet z wyglądu ciepła. Ciepły Kraj. A w nim malutkie miasteczko, długie, lśniące rzędy szklarni i betonowoszare kopuły magazynów. To naprawdę był Ciepły Kraj. Przewidziany na jakieś dwadzieścia tysięcy ludzi. Nad miasteczkiem krążył jaskrawy helikopter. Mężczyzna początkowo zdziwił się, a potem zrozumiał, że tutaj kamuflaż już nie jest potrzebny. Tunel, którym jechały pociągi do Ciepłego Kraju, wychodził z gór przed głębokim wąwozem. Nad wąwozem był przerzucony most - niegdyś długi i piękny, a teraz rozerwany po środku, okaleczony wybuchem. Z tunelu właśnie wyjeżdżał kolejny pociąg. Gdy dojechał do poszarpanego brzegu zniszczonego mostu, zaczął hamować, ale było już za późno. Najpierw lokomotywa, a za nią wagony, zsuwały się w dół jak zielona żelazna żmija. Na dnie wąwozu, poprzecinana górskim strumieniem, wznosiła się góra pogniecionego, spalonego metalu. Pociąg spadał, ale z tej odległości słychać było tylko lekkie klaskanie, przypominające słabe brawa. Mężczyzna spojrzał na młodszego chłopca. Dzieciak nie widział pociągu - patrzył na helikopter, który powoli leciał w górę zbocza, wiodącego do Ciepłego Kraju. Niżej, na zboczu, widać było mnóstwo ciemnych punkcików - to ci, którzy szli przed nimi. Niektórzy machali helikopterowi rękami, niektórzy zaczynali biec, inni zastygali bez ruchu. Helikopter na sekundę zawisał nad nimi, rozlegało się słabe postukiwanie. Potem leciał dalej. Jego ruch sprowadzał ludzkie figurki do wspólnego mianownika - uspokajały się i zamierały. - Helikopter zawiezie nas do Ciepłego Kraju? - spytał młodszy chłopiec.

Mężczyzna skinął głową.

- Oczywiście. Do Ciepłego Kraju. Ale teraz lepiej się połóż i prześpij, nieprędko do nas doleci.

Chłopiec podpełzł do nieruchomego brata, położył mu się na brzuchu. Rzeczywiście był śpiący, zmarzł i zmęczył się, gdy szedł za mężczyzną. Wołał go wiele razy, prosił, żeby zaczekać, ale tamten nie słyszał… Chłopiec zamknął oczy. W oddali śpiewały silniki helikoptera.

- Mamy dużo ciekawiej niż ci w pociągu - powiedział chłopiec zasypiając. Mężczyzna popatrzył na niego zdziwiony. Potem na wąwóz, do którego spadł kolejny pociąg.

- Tak - przyznał. - Ciekawiej.

Magnum, taki duży i ciężki, w porównaniu z nadlatującym helikopterem wyglądał jak zabawka. Ale mężczyzna ciągle trzymał go w ręku. Tak było ciekawiej.

Przełożyła Ewa Skórska

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin