Krzysztof Boruń - Spadkobiercy - Notatnik.pdf

(62 KB) Pobierz
Borun Krzysztof - Spadkobiercy - Notatnik
Krzysztof Boruń
Spadkobiercy
Spośród dwustu trzydziestu czterech ludzi biorących udział w wyprawie
naukowej do gromady kulistej M 55 - na Ziemię powróciło tylko troje.
Stu czterdziestu sześciu uczonych pochłonęły na zawsze niebieskie dżungle
planety Kloto w układzie DH 53. W czterdziestym trzecim dniu pobytu na tym globie,
gdy już wydawało się, że nic ludziom nie grozi ze strony klotońskich
mikroorganizmów, zmarli w ciągu niewielu godzin wszyscy uczestnicy ekspedycji
badawczej. Zginęli w straszliwych męczarniach, wśród objawów obłędu i szybko
postępującego porażenia obwodowego układu nerwowego. Zarówno nauka ludzka jak i
prymitywna medycyna Klotończyków okazały się bezsilne.
W dwadzieścia dwa dni później epidemia wybuchła wśród pozostałych przy
życiu członków załogi międzygwiezdnego statku. Krążył on wokół Kloto jako jej
sztuczny satelita, przy czym od czasu katastrofy ekspedycji badawczej zerwano
całkowicie rakietową łączność z planetą. Wirusy paraliżu klotońskiego musiały więc
dostać się na statek już wcześniej, a inkubacja choroby trwała kilka tygodni.
Epidemia nie oszczędziła nikogo, lecz tym razem trzy przypadki nie były
śmiertelne. Choroba pozostawiła jednak trwałe ślady w organizmach dwojga ocalałych
uczestników nieszczęsnej wyprawy.
Najwyższą cenę za życie zapłaciła Pia. Mimo stosowania różnych leków i
zabiegów nie odzyskała władzy ani w rękach, ani w nogach. Rost był w nieco lepszej
sytuacji - mógł poruszać normalnie rękami. Lecz już przejście z kabiny do kabiny
wymagało od niego ogromnego wysiłku. Gdyby Helia nie wyszła z choroby nieomal bez
szwanku, sytuacja stałaby się tragiczna.
W tych warunkach kontynuowanie wyprawy nie było możliwe. Po uzupełnieniu
zapasów materii z wód wszechoceanu planety Mitra, obiegającej - podobnie jak Kloto
- gwiazdę DH 53, wyruszono w drogę powrotną, aby po dwudziestu siedmiu miesiącach
podróży znaleźć się w okolicach Układu Słonecznego. Tych troje ludzi gnała nie
tylko tęsknota za rodzinnym globem, ale także niezachwiane przekonanie, że powrót
na Ziemię uwolni ich od cierpień, których pokonać nie potrafili na swym
opustoszałym statku.
Ileż musiało zmienić się na Ziemi od dnia odlotu w daleką wyprawę ku
granicom Galaktyki. Gdy zegary międzygwiezdnego statku wskazywały tygodnie - na
Ziemi płynęły wieki.
Światło gwiazd gromady kulistej M 55 biegnie do Słońca dziewiętnaście
tysięcy lat. Fotonowy statek międzygwiezdny przebył niemal całą tę drogę z
chyżością tylko o nieznaczny ułamek procentu mniejszą od prędkości światła.
Einstein w swej szczególnej teorii względności wykazał, że im bardziej prędkość
jakiegoś ciała zbliża się do prędkości światła, tym jednostki czasu, jaki tam
biegnie, ulegają większemu podłużeniu z punktu widzenia nieruchomego obserwatora.
Już w XX stuleciu znano fakty przemawiające za słusznością tego twierdzenia, jak na
przykład wydłużanie lub skracanie się okresu „życia” nietrwałych cząstek
promieniowania kosmicznego zależnie od prędkości tych cząstek. Lecz dopiero loty
kosmiczne statków fotonowych, zdolnych do rozwijania prędkości porównywalnej z
prędkością światła, potwierdziły teoretyczne wnioski astronautyczną praktyką.
Dla Rosta, Pii i Helii wyprawa do gromady kulistej M 55 trwała pięć lat.
Dla ludzi zamieszkujących Ziemię minęło w tym czasie ponad trzysta osiemdziesiąt
wieków! Świadczyły o tym zarówno obliczenia teoretyczne jak i zmiany we wzajemnych
położeniach gwiazd.
W miarę jak statek tracąc prędkość zbliżał się do Układu Słonecznego, Rost
coraz częściej przesiadywał w centrali radiokomunikacyjnej usiłując łowić sygnały
dalekiego, a tak bliskiego im świata. Gdy przed wiekami opuszczali Układ Słoneczny
- ludzkość wkraczała zwycięsko w drugą fazę automatyzacji. Wspaniałe zdobycze
cybernetyki otwierały wówczas nowe, trudne do odgadnięcia perspektywy organizacji
życia opartej na zasadach z gruntu odmiennych od tych, jakimi rządziła się
społeczność ludzka od swego zarania. Żywo jeszcze stały w pamięci podróżników
kosmicznych spory i dyskusje nad wyborem dróg, którymi powinna ludzkość wkroczyć w
tę nową epokę. Żegnali świat zbliżający się do zakrętu historii, świat pełen
sprzeczności i problemów, których rozwiązanie przerastało, zda się, zdolności
ludzkie. Żegnali świat, którego przyszłość dla największych umysłów owej epoki była
wielką niewiadomą. Teraz, po trzydziestu ośmiu tysiącleciach, mieli poznać owoce
tego, co wówczas dopiero poczynało się rodzić.
Już obserwacje astronomiczne wskazywały, że ludzkość dokonała ogromnego
Strona 1
Borun Krzysztof - Spadkobiercy
Borun Krzysztof - Spadkobiercy
skoku cywilizacyjnego. W samej fizycznej strukturze Układu Słonecznego nastąpiły
zmiany, które można było wytłumaczyć tylko świadomym działaniem istot myślących.
Wenus i Merkury przestały być pojedynczymi planetami krążącymi po własnych orbitach
i przeobraziły się w planetę podwójną, wirującą wokół wspólnego środka masy jak
Ziemia i Księżyc. Mars zyskał cztery nowe księżyce, i to świecące własnym,
sztucznym światłem. Za to w pobliżu Ziemi nie dostrzeżono żadnego z wielkich
sztucznych satelitów, które w końcu XX stulecia stanowiły największą dumę
ludzkości. Widocznie obecny poziom techniki nie wymagał budowy wielkich baz dla
lotów kosmicznych. Gdy już stały się możliwe obserwacje teleskopowe szczegółów
powierzchni ziemskiego globu, stwierdzono znaczne zmiany w układzie lądów.
Trudno przypuścić, aby działały tu siły geologiczne. Znikł Bałtyk, Morze
Śródziemne i Czarne, a w miejscu ich można było przy znacznym powiększeniu dostrzec
subtelną siatkę kanałów łączonych często węzłami sztucznych jezior. Na próżno
szukano białych czap biegunowych i żółtych pustyń Afryki Północnej.
A jednak... W owym obrazie rodzinnej planety było coś niepokojącego...
Zwróciła na to uwagę Pia. Leżąc nieruchomo w swej koi patrzyła godzinami w sufitowy
ekran, na którym świecił niebieskawym blaskiem sierp Ziemi. Kiedy już rozmiary
owego sierpa przestały mieścić się w ramach ekranu, na oświetlonej stronie planety
można było bez trudu dostrzec ciemne punkciki wielkich miast. Miast tych przybyło
chyba stokrotnie. A jednak...
Z chwilą gdy pogrążyły się w cieniu - na próżno szukano odblasku ich
świateł nocnych... Nieprzenikniona czerń okrywała kontynenty.
Pierwsze sygnały radiowe z Układu Słonecznego złapano w odległości
jedenastu miliardów kilometrów od Słońca. Przypominały telemetryczne meldunki, ale
treści ich nie potrafił rozszyfrować elektronowy analizator. Nasilenie tych
sygnałów na różnych zakresach fal rosło nieustannie w miarę zbliżania się do Ziemi.
Pierwszą audycję foniczną, a następnie telewizyjną odebrano dopiero pod sam koniec
podróży - na dwa dni przed lądowaniem w odległości dwustu milionów kilometrów od
Ziemi. Z głośnika nie popłynęły jednak słowa oczekiwanego powitania. Była to sucha
instrukcja dotycząca ostatniej fazy lotu, między innymi rozkaz przestawienia
automatycznego pilota na sterowanie zdalne. Zdania wypowiedziane jakimś matowym,
bezbarwnym głosem w języku esperanto miały dziwaczną i bardzo skondensowaną,
jakkolwiek poprawną budowę.
- To na pewno mówi nie człowiek, lecz automat - zauważyła wówczas Helia.
Wtedy też po raz pierwszy w głowie Rosta zrodziło się straszne
przypuszczenie...
Na ekranie telewizyjnym nie ujrzeli również żadnego człowieka. Audycja
wizyjna, powtórzona parokrotnie, przedstawiała przebieg przyszłego ich lądowania. W
ostatniej fazie lotu statek miał być sprowadzony na Ziemię w „eskorcie” sześciu
maszyn przypominających płaskie krążki. Jakkolwiek rozmiary tych krążków były
ogromne, wobec całkowitego braku jakichkolwiek śladów okien czy kopuł
obserwacyjnych - wątpliwe, aby znajdowali się w nich ludzie. Oczywiście, nadając
audycję pokazującą przyszły rozwój wydarzeń musiano operować makietami i trikami,
niemniej sprawiały one wrażenie rzeczywistości chwytanej okiem kamery na gorąco.
Na zakończenie audycji padło z głośnika lakoniczne pytanie:
- Gdzie lądować?
Po krótkiej naradzie z towarzyszami Helia wyjaśniła, że chociaż miejsce
lądowania jest im obojętne - najchętniej najpierw odwiedziliby Europę.
- Gdzie reszta? - odezwał się znów tajemniczy głos.
W pierwszej chwili nie zrozumieli, o co chodzi. Wówczas na ekranie ukazał
się stary film ze startu statku. Ujrzeli raz jeszcze twarze swych zmarłych
towarzyszy.
- Gdzie oni? - rozległo się wyjaśniające pytanie.
Helia przedstawiła pokrótce tragiczne dzieje ekspedycji. Gdy wreszcie
wspomniała o ciężkim stanie Pii i Rosta oraz konieczności dalszych zabiegów
leczniczych, z głośnika wybiegło tylko - jedno słowo:
- Przyjęte!
Tego dnia nie odebrali już żadnej audycji z Ziemi. Gubili się w domysłach.
Istniało jedno, najprostsze rozwiązanie zagadki - ale odrzucali je z lękiem,
szukając z uporem innego, choćby w oparciu o jak najbardziej sztuczne, nierealne
hipotezy: Byle tylko nie to!
Rost tej nocy nie mógł długo zasnąć. Przed oczyma stawały mu męczące,
Strona 2
Borun Krzysztof - Spadkobiercy
koszmarne obrazy Ziemi, na której nie ma już człowieka... Ziemi obcej, dalekiej i
strasznej.
Nad ranem nie wytrzymał nerwowo. Powłócząc sparaliżowanymi nogami dobrnął
do centrali radiowej i wezwał Ziemię.
Nie powiedział, dokąd idzie, ani Pii, ani Helii. Bał się, że będą usiłowały
go przekonać, aby jeszcze poczekał, że będą starały się odwlec jak najdłużej tę
chwilę, która może przynieść wyjaśnienie i... pogrzebać ostatnie nadzieje. Chyba
wiedziały one, że odpowiedź będzie tylko jedna niwecząca to wszystko, co wymarzyli
w długich rozmowach w czasie drogi powrotnej... A jednak chciał wiedzieć, wiedzieć
na pewno! Może gdzieś w głębi mózgu tliła się jeszcze iskierka wiary w człowieka...
Po długim oczekiwaniu odezwał się sygnał kontrolny.
- Czego chcecie?
Dwa słowa zimne, nieprzystępne.
Rost stłumił nerwowe drżenie warg i zapytał wprost, otwarcie, bez
niedomówień:
- Czy rozmawiam z człowiekiem?
- Nie!
Wiedział, że taka będzie odpowiedź, a jednak spadła na niego jak grom.
Opadł ciężko na fotel. Czuł tępy ból w skroniach.
- Jak wyglądacie? Pokażcie się! - usłyszał poza sobą głos Helii.
Stała w drzwiach, patrząc na ekran centrali telekomunikacyjnej.
Minęła długa, nabrzmiała oczekiwaniem chwila.
- Wycinkowo! - padł z głośnika pojedynczy wyraz.
W tej samej chwili pojawiły się na ekranie jakieś budowle, sploty
przewodów, gruszkowate twory z błyszczącego tworzywa, wreszcie siatki i pręty
spełniające role anten i reflektorów fal radiowych. Niektóre z tych urządzeń były
jakby zawieszone w powietrzu, czasami wspierały się na wyrastających z ziemi
długich, cienkich prętach.
- A ludzie? - wyrwało się Rostowi rozpaczliwe pytanie.
Ekran zamigotał. Z mlecznej mgły wyłonił się żółty pas plaży. Fale miękko
kładły się na piasku, potem zieloność palmowego gaju wypełniła obraz.
Wśród tej przyrody skąpanej w słonecznym blasku spoczywała na sztucznym,
miękkim wzniesieniu para młodych ludzi. Z kulistych zbiorników umieszczonych w
pobliżu wzniesienia biegły cienkie rurki w dół, do ust leżących. Leniwie prężąc
opalone ciała, poruszali wolno wargami jak niemowlęta ssące pokarm matki. Tylko z
rzadka spod powiek wybiegało na chwilę senne spojrzenie i przesuwało się bezmyślnie
po jaśniejących na niebie obłokach.
- A miasta? - rzuciła Helia niepewnie.
Obraz zmętniał i znikł. Miejsce palmowego gaju zajęły szerokie,
geometrycznie proste ulice. Czy to zresztą były ulice?... Trudno dociec. Chodników
ani ludzi nigdzie nie mogli dostrzec.
Panowały tu niepodzielnie maszyny. Pośród wysokich, podobnych do iglic
gmachów o prostej, surowej architekturze przebiegały setki pojazdów we wszystkich
kierunkach. Często mijały się w powietrzu, „przeskakując” niejako przez siebie:
Niektóre zbaczały i znikały w głębi ciemnych pochylni biegnących gdzieś w głąb
Ziemi. Pojazdy i domy nie miały drzwi ani okien, ściany ich były mlecznobiałe -
nieprzeniknione w swej tajemniczości...
Rost pochylał głowę coraz niżej i niżej, ukrywając twarz w dłoniach.
- Nie! Nie! Dość tego!!!
Naraz uczuł na włosach miękkie dotknięcie rąk Helii.
- Uspokój się... Jeszcze nic nie wiadomo.
- Co nie wiadomo? Czy ci to nie wystarczy? - wskazał na martwy już ekran. -
Co oni z ludźmi zrobili? A raczej co ludzie zrobili z ludzkością?
- Więc ty przypuszczasz?...
- Nic nie przypuszczam! Nie ma co przypuszczać! To jest jasne. Czy można tu
mieć jakieś złudzenia?
- Ale przecież tamtych dwoje, na plaży, to byli ludzie!
- Ludzie? Czy można nazwać ludźmi bezmyślne bydlęta wegetujące w
rezerwatach czy ogrodach zoologicznych? Czy nie widzisz, że panami Ziemi, a z
pewnością i całego Układu Słonecznego są istoty sztuczne, jakieś obdarzone
inteligencją homeostaty? Że te istoty przewyższyły i podporządkowały sobie ludzi?
Czy nie rozumiesz, że te miasta nie są wytworem ludzkiej cywilizacji, ludzkiej
kultury? Że to cywilizacja i kultura robotów?
- Ależ...
Strona 3
Borun Krzysztof - Spadkobiercy
- Jak możesz jeszcze wątpić? - nie pozwolił jej dojść do słowa. - Czy nie
przypominasz sobie, co mówiono w naszych czasach? „Nadmierna organizacja życia
społeczeństwa w warunkach pełnej automatyzacji gospodarowania musi doprowadzić do
podporządkowania człowieka maszynie”. To były prorocze słowa!... Ci uczeni,
filozofowie widzieli niebezpieczeństwo! Automaty nie tylko produkowały dla ludzi!
Automaty zaczęły myśleć za ludzi! Nie człowiekowi one służyły, lecz takiej
strukturze państwowej, w której ludzie i automaty stapiały się w jeden organizm
społeczny coraz bardziej!
- To niemożliwe.
- Możliwe. Zupełnie możliwe! Zarówno jednostki jak i całe społeczeństwa
uzależniały się od robotów coraz bardziej, a one przeobrażały świat tak, aby stał
się światem, w którym najlepiej mogłyby spełniać swe funkcje. Tworzyły świat dla
siebie, nie dla człowieka! I dlatego stały się jego władcami!... Stały się
spadkobiercami ludzkości! I oto widzimy wynik!
- Jesteś szalony! Przecież jeszcze nic pewnego nie wiemy!
- Ja jestem szalony?! To ci, którzy pchali ludzkość ku zagładzie, byli
obłąkani!
Umilkł na chwilę.
- Nie wiem - powiedział wreszcie z jakąś ponurą rezygnacją. - Może zresztą
to było nieuniknione? Może nie było innej drogi? Może tak być powinno i właśnie owe
sztuczne twory człowieka są jego prawowitymi spadkobiercami?
- Nie! Nie! - zaprzeczyła gwałtownie Helia. - Trudno uwierzyć w to, co
mówisz. Przecież automatyzacja w czasach, gdyśmy opuszczali Ziemię, otwierała przed
człowiekiem, przed jednostką nieograniczone perspektywy wolności. Przerzucała na
barki automatów codzienną troskę o bezpieczeństwo i zaspokojenie potrzeb życiowych
człowieka.
- To był dopiero początek...
- Tak. Początek, ale niekoniecznie katastrofy! Mechaniczne zdyscyplinowanie
automatów nie musi oznaczać mechanicznego zdyscyplinowania społeczeństwa. Człowiek
uwolniony od tysięcy drobnych kłopotów i zajęć może w większym stopniu rozwijać swe
siły twórcze, może eksperymentować, toczyć dyskusje, pogłębiać swą wiedzę i walczyć
w obronie słuszności swych przekonań. Słowem, uczestniczyć w tworzeniu takiego
świata, jaki najlepiej służyć będzie nie tylko materialnym, ale intelektualnym jego
potrzebom. W ten sposób na pewno można by zapobiec wkroczeniu w ślepy zaułek. Czy
zresztą robot może przewyższyć człowieka? Czy nie pozostanie zawsze tylko jego
sługą i narzędziem? Nie mogę uwierzyć w to, co mówisz!
- A jednak tak się stało. To już koniec!
Zacisnął kurczowo dłonie na poręczy fotela. Krew pulsowała mu w skroniach,
a czaszkę zdawał się rozsadzać mącący myśli ból. Przed oczyma poczęły wirować
jakieś jaskrawe, kłujące wzrok światełka.
Zamknął kurczowo powieki. Ale to nie pomogło. Ból wzmagał się.
Znów poczuł dotknięcie chłodnej dłoni na czole. Gdzieś z daleka dobiegł go
głos Helii:
- Masz gorączkę...
- Nic mi nie jest! Nic... - Usiłował wstać, lecz siły go opuściły. Opadł z
powrotem na fotel.
Czarna, nieprzenikniona noc bez świateł gwiazd i dalekich mgławic...
Wielkie ponure budowle piętrzą się jedne na drugich, coraz to wyżej i wyżej, a
wśród nich - podobne do mrówek i komarów - tysiące poruszających się szybko
pojazdów. Dążą one nie wiadomo dokąd, to pojedynczo, to grupami, w jedną, w drugą
stronę. Ich drogi krzyżują się w przestrzeni tworząc dziwaczne zygzaki, spirale,
sinusoidy... A wszystko to dzieje się w ciemności, bez iskierki blasku, w
całkowitej ciszy...
Ten obraz powracał nieustannie, przyćmiewając wszystkie wrażenia. Nie
ustępował, chociaż Rost zaciskał nerwowo powieki. Zdawał wtłaczać się gdzieś wprost
do mózgu, uparcie, wbrew woli.
Tylko czasem, jak przez grubą warstwę waty lub hełm kosmiczny, docierały do
jego uszu jakieś głosy. Wiedział, że są to głosy Helii, Pii, a jednak nie mógł
zrozumieć ani słowa i nie starał się zrozumieć. Nie czuł świdrującego bólu w
skroniach, tylko ogromną słabość i bezwład wszystkich mięśni, a pustkę w głowie
wypełniało oczekiwanie na coś, nie wiadomo na co...
Były jednak minuty, gdy owa apatia i zniechęcenie ustępowały. Wydawało mu
Strona 4
Borun Krzysztof - Spadkobiercy
się wówczas, że mózg poczyna pracować z niespotykaną jasnością. Czuł w takich
chwilach, że powinien myśleć, podejmować zasadnicze decyzje. Waga tych decyzji była
ogromna, rozstrzygająca. I to nie tylko dla niego samego, Helii i Pii, ale dla
całej ludzkości, której czuł się jedynym i rzeczywistym spadkobiercą.
Jedna myśl goniła wtedy drugą, tworząc wartką rzekę raz po raz zasilaną
nowymi strumykami spostrzeżeń i pomysłów. Rzeka ta rozlewała się coraz szerzej,
coraz wyżej wzbierały jej wody, by wreszcie rozpłynąć się w bezdrożnym oceanie...
nicości.
Czasami w toku owej dyskusji z samym sobą zjawiał się przed nim jakiś
pękaty, bezkształtny twór, przysiadał w głowach na koi i raz po raz dorzucał własne
zdanie, które jak pocisk rozbijało kunsztowne konstrukcje rodzące się w mózgu
Rosta.
Najczęściej ów dziwny dialog obracał się wokół perspektyw przyszłości.
- Czy to, co się stało na Ziemi, oznacza kres ludzkości? Kiedyś, przed
milionami lat panami świata były gady i mogłoby się wydawać, że nic ich potęgi nie
złamie. A przecież minęła epoka wielkich gadów. Wyginęły diplodoki i allozaury,
skończyło się panowanie pteranodona, triceratopsa i plezjozaura. Ich miejsce zajęły
ssaki, a potem najwyższy ich wykwit człowiek! Czy nie śmieszną była wiara, że
będzie on panował wiecznie, że nigdy nie będzie kresu ludzkości?
- Nic nie jest wieczne - odpowiadał sam sobie. - Czy można mówić o szczycie
rozwoju i doskonałości? Rozwój i doskonalenie trwać będą w nieskończoność, a
człowiek jest tylko jednym ze szczebli tego rozwoju.
Nie! Nie masz racji! Wszak jak uczy cybernetyka - istnieje stopień
maksymalnej komplikacji sieci. Po przekroczeniu tego progu dalsze komplikowanie nie
prowadzi już do udoskonalenia, gdyż powoduje taki wzrost zakłóceń, że zamiast
postępu następuje regres. Sieć neuronowi mózgu ludzkiego swą komplikacją zbliżyła
się już znacznie do owego maksimum. Nawet najdoskonalsze sztuczne sieci, zdolne do
samodzielnego myślenia, odtwarzające się i rozmnażające na wzór istot żywych, będą
więc mogły osiągnąć tylko niewiele większą doskonałość niż mózg ludzki.
- Ale czy udoskonalanie musi polegać tylko na komplikacji? Przecież bywają
różne jakościowo komplikacje. Można na przykład komplikować przez przypadkowy
zestaw elementów. Jedna sieć lepiej, druga gorzej, przy tym samym stopniu
złożoności, będzie wykonywała swe funkcje zależnie od doskonałości swej struktury.
Trudno przypuszczać, że komplikacja mózgu ludzkiego jest komplikacją
najdoskonalszą. Wszak już w XX wieku odkrycia neurofizjologii zdawały się
wskazywać, że mózg ludzki jest niejako tworem na wyrost, że tylko w niewielkim
stopniu jego możliwości są wykorzystywane. Jeszcze długa może być droga prowadząca
do osiągnięcia pełnej mocy i wydajności sieci nerwowej człowieka.
- A więc dlaczego panowanie człowieka się skończyło? Czyżby osiągnął szczyt
swego rozwoju w owych trzydziestu ośmiu tysiącleciach i teraz droga prowadzi tylko
w dół?
- Nie! To niemożliwe! Na to potrzeba chyba milionów lat! To tylko jedna z
fałszywych ścieżek rozwoju, ślepy zaułek, z którego można się wycofać zawczasu, nim
człowiek stanie się żywą skamieniałością. Może właśnie nam, którzy możemy w pełni
pojąć ogrom klęski, przypadło zadanie dokonania dzieła odrodzenia ludzkości? Na
pewno jeszcze nie wszystko stracone. Te istoty ludzkie wegetujące w cieplarnianych
warunkach nie mogą być już reliktem. Za mało jeszcze upłynęło czasu, by skamieniały
w beztroskim bytowaniu! Trzeba je tylko obudzić! Z setek i tysięcy - powstaną
miliony! Jeśli tu, na naszej Ziemi, nie będzie można zbudować nowego życia, to
zbudujemy je gdzie indziej. Choćby poza Układem Słonecznym! Wokół innych gwiazd!
Ludzkość ma jeszcze przed sobą wielką drogę, a straszne doświadczenie przeszłości
pomoże jej uniknąć błędów. Trzeba tylko obudzić drzemiących! Na pewno pojmą,
zrozumieją, że nie wszystko jeszcze pogrzebane. I zechcą wraz z nami budować nowy,
ludzki świat!
Naraz do jego świadomości doszły słowa wypowiedziane przez Helię:
- Lądujemy! Rost, lądujemy!.
Rozwarła się przezroczysta czasza kopuły wyjściowej. Po raz pierwszy od
wielu tysiącleci wtargnęło w głąb statku przepełnione zapachem lasu powietrze
ziemskie. Wraz z nim wpłynęło do wnętrza osiem błyszczących kul. Nie dotykając
podłóg, jak balony pchane lekkim powiewem wiatru podążały ku kabinom mieszkalnym.
Helia doprowadziła je aż do koi Rosta i Pii. Potem stanęła przy włazie
oparta plecami o ścianę i trwała ze wzrokiem utkwionym w owych niezwykłych
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin