Antoni Lange Miranda i inne opowiadania Opowiadania zaczerpnięto z następujšcych zbiorów W czwartym wymiarze (Kraków, 1912 Ksišżka) Miranda (Warszawa, 1924 Przeglšd Wieczorny) Nowy Tarzan (Warszawa, 1925 Gebethner i Wolff) PRZEDMOWA DO WYDANIA DRUGIEGO W CZWARTYM WYMIARZE (CZĘSTOCHOWA 1925) Ostatnimi czasy zaistniał, jak to się dzisiaj mówi, obyczaj, że autorzy sami sobie urzšdzajš niebywałš reklamę niczym kinematograf. Zatem i ja spróbuję lej sztuki. Pierwsze wydanie niniejszej ksišżki wyszło na parę lat przed wojnš, w roku 1911. Niemal przed laty czternastu. Wypuszczajšc tę nowš edycję, nie mogę nie zwrócić uwagi na fakt, że prawie wszystkie poruszone tu przeze mnie motywy zrealizowały się w pewien sposób i że z dziedziny fantazji przeszły do sfery badań i teoryj naukowych. I tak nowela pi. Babunia jest antycypacjš dowiadczeń Steinacha, Woronowa, Jaworskiego i wszystkich prób rzeczywistego odmłodzenia organizmów zgrzybiałych i wyczerpanych najgorszš chorobš chorobš staroci. Władca czasu i Kometa rozważajš różne ustosunkowanie człowieka do czasu, jak gdyby przelewajšc się w pewne szczegóły teorii Einsteina o względnoci czasu. Przy tym Władca czasu zawiera ideę przyrzšdu, jaki wieżo skonstruował Lehman pod nazwš mikroskop czasu. Sen wchodzi na drogę psychoanalizy Freudowskiej. Memoriał doktora CzangFuLi rozważa sprawę zmiany klimatu na ziemi, o czym niemało pisano ostatnimi laty. Eksperyment i Rebus przenikajš w granicę badań metapsychicznych, gdy Lenora pragnie zjawiska balladowe, spirytystyczne wytłumaczyć sposobem racjonalnym. Oczywicie nie wszystkie sprawy poruszone w tej ksišżce weszły już na drogę ucielenienia, ale nie wštpię, że wystawiona przeze mnie (w noweli Rozaura) próba przemiany kobiety brzydkiej na pięknš również znęci uczonych i zacznš robić odpowiednie dowiadczenia, choć u mnie jest to połšczone z pewnym pogwałceniem kategorii czasu. Istniejš dzi co prawda instituts de beaute, ale jest to zupełnie co innego. W każdym razie może za lat pięć, może za dziesięć wszystkie kobiety dzięki jakim nie znanym dzi wynalazkom będš mogły osišgnšć urok niepospolitego piękna swej osoby. Mogę miało powiedzieć, że w tym pomyle o długie lata uprzedziłem ludzkoć. Ale tu nie koniec mojej reklamy. Chcę jeszcze pomówić o powieci pt. Miranda, która właciwie powinna się nazywać Nirwidium, gdyż Nirwidium jest głównym bohaterem tego opowiadania. Miranda to historia o nici potrójnej, gdyż po pierwsze (i po ostatnie) chce zbadać warunki, w jakich możliwe by było stworzenie społecznoci doskonałej. Z rozmaitych utopij dawnych autorów wybrałem szlachetny obraz, stworzony w Państwie Słonecznym przez Campanellę. Historia tego Państwa to historia złudzeń i rozczarowań i właciwie ta moja nowa utopia jest antyutopiš. Widzimy tu, że dopóki człowiek jest półczłowiekiem, jak to mamy po dzień dzisiejszy, dopóty nie nadejdzie regnum humanum. Potrzebna jest przemiana dwoista człowieka: przemiana psychologiczna (tj. druga nić) i przemiana techniki, doprowadzonej do wyżyn ostatecznych (trzecia nić lej historii). Przemianę psychologicznš człowieka przyszłego maluję w postaci fenomenów z dziedziny metapsychiki. Medium Miranda dostarczyło mi wštku do możliwoci przemiany tego rodzaju. Jest to wyzwolenie ciała astralnego absolutne, materializacja ducha przy zupełnej dematerializacji ciała. Ten duch jest nowym człowiekiem. Ale istnienie zmaterializowanego astrala jest bardzo krótkotrwałe. Utrwala się go za pomocš Nirwidium. Jest to element, praelement wszelkiej materii, do której rdzenia ostatecznego doszła nauka na Wyspie Słonecznej. Otóż nauka współczesna ludzka poprzez jony i elektrony dotarła do najdalszego pierwiastka, który nazwała Proton. Proton nie jest tym samym, co Nirwidium, ale jest bardzo bliskie jego istoty. Nirwidium umożliwia mieszkańcom Citta del Sole utrwalenie zmaterializowanych duchów oraz doprowadza ich technikę do bezwzględnego panowania nad naturš, tak iż dzięki swej wiedzy ludzie ci obywajš się bez maszyn. Ze względu na Nirwidium pozwalam sobie uważać, że i w Mirandzie znajdujš się przeczucia nieokrelonych dzi jeszcze prawd naukowych. Aby już uzupełnić tę reklamę Mirandy zaznaczę z wielkš przyjemnociš, że co do niektórych pomysłów spotkałem się z fantazjami Wellsa, w jego najnowszym dziele na temat utopii pi. Ludziebogowie.* Tak np. rozwój powszechny telepatii, przeżywienie uproszczone ludnoci, sposób porozumiewania się w odrębnych językach ild. napotyka się zarówno u niego, jak u mnie. Na koniec jeszcze dodam mały przyczynek. W roku 1912 czasopismo warszawskie pt. Lotnik i Automobilista rozesłało ankietę do różnych literatów, by się wypowiedzieli, co mylš o lotnictwie. Przesłałem redakcji załšczony niżej urywek, przy czym zwracam uwagę, że myl wybudowania wież ułatwiajšcych latanie była niedawno poruszona i że w len sposób niżej podana tutaj fantazja jest również antycypacjš rzeczy, które będš. * * * Sztuka lotnicza w cišgu paru lat ostatnich poczyniła olbrzymie postępy. Jednak sš to pierwsze jej kroki i za lat pięćdziesišt synowie nasi będš patrzeć na dzisiejsze maszyny do latania, jak my patrzymy w muzeach na pierwsze lokomotywy albo na rowery z końca XVIII wieku. Istotš lotnictwa jest wyzwolenie człowieka od materii, przewyższenie jej panowania. Aby jednak dojć do tego wyzwolenia, człowiek musi znaleć nowy punkt swej zależnoci od jej władzy. Wyrazem lej zależnoci jest niezmiernie ciężki motor, umożliwiajšcy niezależnoć lotnika. Innymi słowy dšżeniem przyszłych wynalazców będzie nowe uniezależnienie i nowe uzależnienie człowieka od warunków zewnętrznych globu w sztuce latania, a to przez zamianę stanowisk lotnika i siły ułatwiajšcej latanie. Skrzydła muszš być zredukowane do najmniejszej wagi, przypućmy czterypięć kg. Natomiast siła umożliwiajšca latanie znajdować się będzie nie w samym przyrzšdzie lotniczym, ale w olbrzymich akumulatorach rozstawionych w pewnych oddaleniach po całym globie. Opieram swe przewidywania na analogii: jak już istnieje telegraf bez drutu, telefon bez drutu (Cereboni), wiatło elektryczne bez drutu (Tesla) tak możliwe będzie latanie bez aparatu. Skrzydła, których budowa opierać się będzie na niewielkiej maszynie, znajdować się będš w falowym zwišzku z całym szeregiem kolosalnych akumulatorów elektrycznoci. Budynki te, przewyższajšce wysokociš wieżę Eiffel, dostarczać będš siły motorowej lotnikom. Ci za latać będš mogli samoistnie i bez ciężaru. Oczywicie zorganizowana być musi specjalna służba przy akumulatorach, podtrzymujšca nieustannie siłę motorowš i specjalne połšczenie telegraficzne sekcji lotniczych, aby się komunikowały nieustannie. Gdyby te Eiffle poustawiać na górach, to mielibymy siłę motorowš do tysišca tysišca pięciuset metrów w górę. Gdzie gór nie ma, trzeba by oczywicie budować wieże do wysokoci pięciuset szeciuset metrów, o ile możliwe. W każdym razie człowiek będzie mógł z najwyższš swobodš kršżyć po powietrzu, nie obcišżony dwupłatem czy jednopłatem, wyzwolony od materii w jeszcze wyższym stopniu niż dotšd, a kierownikiem jego drogi będzie mu własna wola. Można tę myl mojš traktować jako powieć w stylu Jules Vernea albo Wellsa, ale jaki pisarz amerykański powiada, że tylko z zamków na księżycu powstajš zamki na ziemi. Warszawa, 1925. A.L. BABUNIA Pierwsza połowa padziernika była owego roku tak ciepła, że w naszym ogrodzie wszystkie niemal drzewa: jabłonki, winie, kasztany, bzy od strony południowej, wystawionej na mocniejsze działanie słońca, zajaniały drobnymi lićmi żywej, wieżej, jaskrawozielonej barwy i pokryły się nowym, młodocianym białoróżowym kwieciem. Raz jeszcze zakwitły sasanki, konwalie, prymulki i niezabudki, a w ptaszarni słychać było, niby na wiosnę, gęganie gęsi, gdakanie kur i kwakanie kaczek złudzonych żarem padziernikowych promieni, co w nich budził niby nowowiosenne tęsknoty miłosne. Oglšdalimy te cuda, podnieceni szczególnym fenomenem, i nie tyle dziwiły nas nasze własne kostiumy letnie o tak pónej porze, ile ta nowa wiosna, to odrodzenie wiata rolinnego, ten rozkwit młodocianych kwiatów w padzierniku. Bylimy tak wzruszeni tym widokiem, że zamilklimy zupełnie i tylko moja żona, osoba zawsze przytomna, czuwała nad innš kategoriš zjawisk; oczy jej były utkwione raczej w stronę werandy naszego domu niż w stronę cudów natury, i w pewnej chwili powiedziała: Proszę państwa na czarnš kawę! Jakoż, posłuszni temu głosowi, mechanicznie ruszylimy ku werandzie, gdzie już Roch na stolikach porozstawiał przybory do poobiedniej czarnej kawy. Sšsiad nasz, pan Feliks, który lubił aluzje polityczne, powiedział wówczas: To wszystko robota księcia więtopełkaMirskiego. Powywracał kalendarz do góry nogami, z jesieni zrobił wiosnę i z tego, broń Boże, wyjdzie jaka bolesna konstytucja! Zasiedlimy dokoła paru stolików na werandzie, a moja żona z paniš Elżbietš zaczęły rozlewać kawę w filiżanki. Jedna z pań, która już nieco frisail la quaraniaine*, z melancholiš patrzšc na białš pianę powstajšcš w kawie z topniejšcego cukru, mówiła jakby do siebie: Gdyby to w życiu człowieka choćby na chwilę powtórzyć się mogła taka druga kwiecista wiosna! Ale pani Emilia, mniej więcej tych samych lat osoba, zaprotestowała: O, ale nie z jednej strony tylko, jak na tych jabłonkach! Taka trocha mi nie wystarcza! Chciałabym się odmłodzić w całoci i to naraz, z dzi na jutro w pełni! Wczoraj lat szećdziesišt jutro dwadziecia, nie! osiemnacie. Co też tym ko...
dre4mwalker