Science Fiction 17.2002.pdf

(13663 KB) Pobierz
10073178 UNPDF
10073178.003.png
Pięć lat temu pierwsi Faceci w czerni zrobili prawdziwą
furorę nie tylko w Stanach. Sukces kasowy nie pozwolił, by
tak doskonały materiał poszedł w odstawkę. Przeróbka
znanego komiksu posłużyła za kanwę do serii książek,
gier komputerowych, wreszcie po kilku latach do
nakręcenia kolejnego filmu.
Minęły cztery lata od czasu gdy zmęczony służbą agent
K (Tommy Lee Jones) odszedł na zasłużoną emeryturę. Po
neutralizacji stracił wszelkie pojęcie o dawnym życiu,
obcych i całym zamieszaniu z ratowaniem świata. Żył
sobie spokojnie, pracując na niewielkiej poczcie, gdzie
odnalazł go J (Will Smith). Ziemia po raz
kolejny znalazła się w niebezpieczeństwie.
Niejaka Serleena z planety Klython (Lara
Flynn Boyle) wylądowała w pobliżu
Nowego Jorku w poszukiwaniu artefaktu
zwanego „światłem". O miejscu jego
ukrycia wiedział ongiś agent K, ale czy po
praniu mózgu będzie w stanie
przypomnieć sobie cokolwiek. Nie ma
innej rady jak przywrócić go do służby i z
pomocą starych znajomych (robale górą)
załatwić sprawę. Jedno, co mogę temu
filmowi zarzucić, to zbyt krótki czas
projekcji...
ReJS
10073178.004.png
To już dziesiąty film w tej serii. Wielka gratka dla fanów, ale i dla tych, którzy
lubią fantastykę będzie to film wart obejrzenia. Wprawdzie do Polski prawdopodobnie
trafi tylko na video czy DVD, jak kilka poprzednich części, ale wspomnieć o nim warto,
bo jest to naprawdę wysokobudżetowa produkcja realizowana z ogromnym rozmachem
tak inscenizacyjnym, jak i finansowym. Wprawdzie do premiery jeszcze wiele
miesięcy (planowana jest na 13 grudnia 2002, dokładnie w tym samym dniu co
nowa wersja Solaris), ale już dzisiaj można znaleźć w sieci wiele materiałów na
temat lego filmu.
Gdzie tym razem zawędruje załoga Enterprise? Kto będzie jej przeciwnikiem?
Odpowiedzi nie będą łatwe. W znanym wszechświecie pojawił się przeciwnik
godny Federacji. Istota ta nosi imię Shingon i ukrywa się za Komulanami. Jej
dziełem jest klon Picarda, który
ma wprowadzić zamęt we flocie
i doprowadzić do rozłamu w jej
szeregach, co pozwoli na
przeprowadzenie ostatecznego
ataku. Tym razem zobaczymy
znacznie więcej akcji niż w
poprzednich częściach.
Producenci postanowili za-
kasować Lucasa, tak więc
możemy spodziewać się wielu
kosmicznych bitew i zwrotów
akcji jakich nie widziano we
wszechświecie Star Treka.
Rejs
10073178.005.png
„Tak w ogóle to ja glin nie lubię. Jednakże
jest I wśród nich drogocenny wyjątek, rzadkie
zjawisko: glina piszący. Obszar jego
występowania jest dość spory, ale najczęściej
owego kandydata do Czerwonej Księgi spotkać
można w detektywistycznych dżunglach i
nieprzebytych zaroślach fantastyki. I, dziwny
przypadek, wszyscy (a przynajmniej ci,
których znam) są wspaniałymi autorami i
serdecznymi ludźmi".
W ten sposób Jewgienij Łukin zaczął
posłowie do zbioru tekstów Siergieja Siniakina
Władiczica moriej. Zarówno on, jak i bohater
jego krótkiego referatu, mieszkają w
Wołgogradzie, nic więc dziwnego, że właśnie
jego wydawnictwo AST poprosiło o
nakreślenie sylwetki pisarza.
Dalej Łukin pisał: „Wołgograd nie jest
zbyt wielkim miastem. Tym niemniej z
twórczością Siergieja Siniakina
zaznajomiłem się wcześniej, niż z nim
samym. Zdarzyło się to w początkach !
pierestrojki. Przemknęła w rozmowach jakaś
fraza, wypowiadana z ironiczną podniosłością:
nastała Era Swobodnego Kumkania. W końcu
nie wy-trzymałem i spytałem: Kogo
cytujecie?. Jak się okazało, Siniakina. A
kimże jest ów Siniakin? A majorem milicji.
Bajką napisał. Zżycia bagna". Siergiej
Siniakin jest barwną postacią. Z wy-
kształcenia prawnik, pracował - jak już
wspomniano - w milicji, gdzie kierował
wydziałem zabójstw, kilka lat temu odszedł na
zasłużoną emeryturę w stopniu
podpułkownika. Debiutował na początku lat
dziewięćdziesiątych dwoma zbiorami
opowiadań i mikropowieści: Transgalaj (1990)
oraz Liebiedy Kassidy (1991). Potem na
prawie j dziesięć lat zamilkł; wrócił do
literatury (a przy-[ najmniej tak to wyglądało)
w roku 2000, i to jak: f jego mikropowieść
Monach na kraju Ziemli narobiła sporo szumu
zarówno w światku fantastycznym, jak i poza
nim, niejako przy okazji zgarniając większość
liczących się branżowych nagród |
(Interpresscon, Bronzowaja ulifka, Sigma-
F). j Okazało się, że przez wspomniane dziesięć
lat Siniakin ciągle pisał, odkładając owoce
swej pracy : do szuflady.
Jak dotąd ukazały się - prócz wyżej wymienio-
nych - następujące tomy prozy Siergieja
Siniakina: Wladyczica moriej (2000), Wokrug
swieta s killierami za spinoj (2001) oraz Złaja
laska zwiezdnoj ruki (2002).
Pierwszym przeczytanym przeze mnie
utworem Siniakina było opowiadanie Marki
nasziej sudby przezabawna historia o tym, że
tak naprawdę naszym światem rządzą
filateliści. Wszyscy wielcy tego świata byli i
są zawołanymi kolekcjonerami znaczków
pocztowych. Dla uzupełnienia kolekcji są
gotowi absolutnie na wszystko - potrafią za-
wrzeć dziwne sojusze, by dokonać
dobrowolnej wymiany, czy też wzniecić
krwawe wojny i odebrać brakujący znaczek.
Marki... to znakomita satyra na wszelkiej
maści spiskowe teorie dziejów. W powieści
Buzuluckije igry w jednym z pro-
wincjonalnych radzieckich miast czasów
triumfującego socjalizmu, pojawia się - ni
stąd, ni zowąd - rzymski legion, jakby
żywcem przeniesiony ze starożytności.
Siniakin znakomicie bawi f się
przedstawieniem zderzenia dwóch różnych
mentalności: prowincjonalnej rosyjskiej z
rzymską sprzed dwóch tysięcy lat. Rzymianie
próbują- co oczywiste - na nowo podbitych i
włączonych do cesarstwa terenach,
wprowadzić swoje porządki, lud podbity zaś
skutecznie im to uniemożliwia, częstokroć
zresztą najzupełniej nieświadomie, podczas
gdy władze miasta za wszelką cenę próbują nie
dopuścić do tego, by informacja o pojawieniu
się gości z przeszłości dotarła do
zwierzchnictwa.
Widać powyższy pomysł wydał się
Siniakinowi na tyle interesujący, że postanowił
wykorzystać go raz jeszcze; tyle tylko, że w
powieści Partaktiw w ludeje aktyw partyjny
Buzułucka trafia do Judei sprzed dwóch tysięcy
lat, gdzie próbuje rozwiązać światowe
problemy - a przy okazji wpłynąć na bieg
historii - metodami przeniesionymi ze
swojego podwórka.
Najsłynniejszy utwór Siniakina - Monach na
kraju Ziemli - to wstrząsająca opowieść o poś-
więceniu, próba odpowiedzi na pytanie: czym
gotowi jesteśmy zapłacić za pozostanie
wiernym samym sobie, wierność wyznawanym
ideałom, za spokój sumienia, za możliwość
oglądania w lustrze własnej twarzy bez
poczucia obrzydzenia. Oto w latach
najgorętszego stalinowskiego terroru kilku
radzieckich naukowców odkrywa straszną,
skrywaną przed ludzkością prawdę: Ziemia
jest płaska, i jeśli nie zachowa się należytej
ostrożności, można wypaść poza jej krawędź
(pamiętacie taką średniowieczną, bodaj, rycinę z
mnichem przechylonym poza ziemski dysk?).
Prawda ta jest niewygodna władzom, stąd też,
miast zażywać zasłużonej chwały, odkrywcy
dostają się w tryby stalinowskiego aparatu
terroru.
Nic za bardzo znam się na okrętach podwod-
nych, nie podejmuję się zatem oceny, czy
pomysł przedstawiony w kolejnej powieści,
noszącej tytuł Wladyczica moriej, ma
jakikolwiek sens. Ale nawet jeśli to kompletna
bzdura, to niezwykle urocza. Rzecz dzieje się
w osiemnastowiecznej Rosji; pewien genialny
konstruktor buduje pierwszą łódź podwodną,
niemalże w całości z drewna, napędzaną... siłą
wioseł. Państwo Piotra Wielkiego zdobywa w
ten sposób silny atut: rewolucyjny wynalazek
wykorzystywany jest zarówno do prowadzenia
walk na morzu, jak i do zadań specjalnych - na
przykład do szybkiego przerzucania agentów na
obce terytorium.
W noweli Feniks korzysta Siniakin ze swego
bogatego doświadczenia zawodowego. Oto w
różnych miastach Rosji mają miejsce
tajemnicze zamachy na bossów półświatka.
Tajemnicze, bo dokonuje ich desperat, który po
skończonej sukcesem akcji nie ucieka, nic
próbuje uratować swego życia, i ginie, czy to
zastrzelony przez ochronę ofiary, czy też w
wyniku obrażeń odniesionych w trakcie walki
z celami swych ataków. Z opisów wynika, że
sprawcami owych zamachów są ludzie
dziwnie do siebie podobni, ba, niemalże
identyczni. Gdy więc badania genetyczne
wykazują niezbicie, że wszyscy martwi
zamachowcy to jedna i ta sama osoba,
wyjaśnienie zagadki zdaje się być - wbrew
pozorom - na wyciągnięcie ręki...
Reinkarnator to wesoła powieść o
współczesnej Rosji. Jesteśmy świadkami walki
przedwyborczej o stanowisko gubernatora
Carycyna. Walka to bezpardonowa, każdy
chwyt jest dozwolony, bo stawką jest nie
tylko wspomniany stołek, ale to wszystko, co
się z nim wiąże. Przede wszystkim - pieniądze,
i to wielkie. Kandydatów jest dwóch, i każdy z
nich, niezależnie od siebie, postanawia
skorzystać z usług tytułowego reinkarnatora, to
znaczy człowieka obracającego duszami.
Skupuje taki reinkarnator dusze dopiero co
zmarłych ludzi od różnego cmentarnego
tałatajstwa, a potem - za odpowiednią opłatą-
zaszczepia je w ciągle jeszcze żywych ciałach,
nie tylko zresztą ludzkich. Reinkarnację,
znaczy się, przeprowadza. 1 żył sobie
spokojnie nasz reinkarnator, i żyłby tak dalej,
gdyby nie spoczął na nim jednocześnie
wzrok obu kandydatów do gubernialnych
godności.
Na koniec pozostawiłem moją ulubioną
powieść Siniakina, noszącą tytuł Szpion
boż’iej milostju, iii Jewangielije ot FSB.
Powiesi c mallen'kimi prieuwieliezienijami.
Owe „prieuwieliezienija" wcale nie są takie
niewielkie! Cóż my tu mamy: niebo, cholernie
nudne miejsce, przypominające jako żywo
Związek Radziecki za rządów Stalina, z
kartkami na każdy produkt, permanentną kon-
trolą wszystkich aspektów życia i, co chyba
oczywiste, boskim kultem jednostki
(dyktatura!). Za najmniejsze przewinienie trafić
można do czyśćca, miejsca już trochę
przyjemniejszego, ale w którym radości życia
po śmierci też się nic użyje (z obawy przed
dalszym upadkiem chociażby), albo do piekła,
w którym co prawda trochę trzeba się pomęczyć
(kotły z wrzącą smołą są jak najbardziej
prawdziwe!), ale za to wszelkie zakazane w
niebie przyjemności są do dyspozycji. Układ
ten - choć z pewnymi zgrzytami - jednak
jakoś tam funkcjonuje, aż do czasu, w którym
Syn Boży, Duch Święty oraz Gołąbek, przy
pomocy wysłanego z piekła Judasza, zawiązują
spisek skierowany przeciwko Bogu Ojcu. Czas
obalić tyranię, panie, i wprowadzić światłą
demokrację. Gdzieś w tle pojawia się cień
Szatana. Bóg jednak coś podejrzewa i wysyła
na przeszpiegi do piekła dopiero co zmarłego
funkcjonariusza FSB (czyli dawnego KGB).
Historia to zabawna, napisana z humorem,
choć, jak rozumiem, niektórzy mogą czuć się
urażeni w swych uczuciach religijnych.
Lojalnie o tym uprzedza na samym początki
Siniakin, podkreślając, że nie było jego
zamiarem godzenie w takie uczucia, sam zaś
opisany powyżej sztafaż stanowi jedynie
kamuflaż, za którym ukryte są znane
osobistości ze świata rosyjskiej polityki. Sporo
tu aluzji do niedawnych wydarzeń z rosyjskiej
historii, odczytać wszystkie może chyba tylko
Rosjanin. Fakt ten jednak zupełnie nie
przeszkadza w odbiorze dzieła, można je
zupełnie spokojnie czytać jako satyryczną
opowieść, o ile, oczywiście, wspomniane już
uczucia religijne tego nie uniemożliwią.
To oczywiście nie wszystkie utwory
Siniakina. Wybrałem akural te, które - moim
skromnym zdaniem - są najbardziej godne
uwagi. I choć zdarzają się owemu autorowi
ewidentne wpadki (l itościwie nie wymienię
jednak ich tytułów), do czytania jego nowych
tekstów nic trzeba mnie mocno namawiać.
Paweł Laudański
10073178.006.png
kino
Nie chciałem być złym prorokiem, ale wykrakałem. Parę miesięcy temu, opisując
przedpremierową gorączkę Epizodu pierwszego wspomniałem o kłopotach George'a Lucasa z
sieciami kin, które za nic nie chciały przyjąć mocno wyśrubowanych żądań finansowych
twórcy Gwiezdnych Wojen. Był to, bez wątpienia, jeden z głównych powodów „spalenia"
filmu na starcie. Wprawdzie Mroczne Widmo zarobiło ponad 400 min dolarów (dane z
terytorium USA i Kanady), ale nie doścignęło Titanica co wszem i wobec zapowiadano przed
dniem premiery. Zdawać by się mogło, że człowiek, który wymyślił postać Indiany Jonesa i
powołał do życia dziesiątki planet i ras je zamieszkujących potrafi wyciągać wnioski z włas-
nych błędów. Niestety, kto stawiał na zdrowy rozsądek Lucasa srodze się zawiódł. Mistrz po
raz kolejny postanowił postawić na swoim. O ile za pierwszym razem część właścicieli kin
uległa magii jego reklamy, to tym razem główni pretendenci do wyświetlania Ataku klonów
byli nieugięci. Film trafił na ekrany w znacznie mniejszej ilości kopii niż planowano (3161
przy możliwości osiągnięcia 3800-3900 jak w przypadku Harry Pottera i Spidermana), a
redukcję rozpoczęto już po czterech tygodniach (Lucas proponował osiem).
Historia zatoczyła koło, a po niezbyt dobrze przyjętym El, zainteresowanie następną
częścią nie było już tak duże jak przed trzema laty. Efekt - 291 min zarobionych do 15 lipca i
praktycznie rzecz biorąc końcówka pierwszego obiegu. W dziewiąty weekend film poszedł w
zaledwie 631 kopiach i jeśli osiągnie granicę 300 min wpływów będzie naprawdę dobrze. A
to, mimo zwrotu kosztów (115 min na produkcję i ok. 50 na reklamę, co musi być pomnożone
co najmniej dwa razy, połowa z wpływów trafia bowiem do kieszeni dystrybutorów) z rynku
amerykańskiego pozwoli George'owi spokojnie spać, ale nie przyniesie tak wielkiego
bogactwa jak poprzednie części.
Co ciekawe nie tylko Amerykanie odnieśli się z rezerwą do najnowszej części Gwiezdnych
Wojen. Można zaryzykować twierdzenie, że świat przyjął pojawienie się tego tytułu z iście
angielska flegmą. 251 min dolarów wpływów z 81 największych terytoriów świata to wynik
grubo poniżej oczekiwań (El osiągnął 494 min co po przeliczeniu na ilość biletów dałoby
dzisiaj 556 .min). Jeśli nawet doliczymy a'priori Japonię, gdzie dopiero 7 lipca odbyła się
premiera Eli, to łączne wpływy mogą osiągnąć poziom 350-370 milionów dolarów. Słabiutko.
Dzisiaj najnowsza część Gwiezdnych Wojen osiągnęła wynik porównywalny z wpływami
Imperium kontratakuje, filmu kroczącego przez ekrany świata w roku 1980.
I to byłoby na tyle. Następna odsłona dramatu za dwa, trzy lata.
Wracając od spraw światowych na nasze podwórko, chciałbym przybliżyć zawartość numeru
siedemnastego. Tak się złożyło, że tym razem zaprezentujemy niemal same panie, w tym kilka
nazwisk zupełnie nowych. Przyznam, że trochę się obawiałem „babskiego gadania", jednak w
miarę lektury kolejnych tekstów wszelkie obawy minęły. Ale po kolei.
Jeśli pozwolicie to prezentację autorów rozpocznę od rodzynków, jakimi są znani już z
naszych łamów trzej panowie. Rok temu w numerze piątym pojawiło się znakomite,
klimatyczne opowiadanie mistrza shortu Andrzeja „Soullessa" Kozakowskiego, Robaki z
cmentarzyska, które do dzisiaj zajmuje miejsce w typowanej przez Czytelników dziesiątce
najlepszych tekstów opublikowanych na naszych łamach. Z tym większą przyjemnością
przedstawiam kontynuację Robaków... Zapraszam na kolejną wyprawę anderami przez skażone
ziemie i wizytę w Edenie. Wojtek Świdziniewski tym razem pojawia się w krótszej żartobliwej
formie, choć temat jaki porusza w To nie moje niebo jest intrygujący. Jeśli istnieje Bóg, to
musi, a przynajmniej powinien, być stwórcą wszystkich ras w kosmosie. Co się stanie, gdy
obcy przybysz zginie nie na tej planecie co trzeba? Jesteś ciekawy? Zajrzyj na stronę 91.
Trzecim i ostatnim mężczyzną tego numeru jest Krzysztof Kochański, można powiedzieć —
weteran. Tym razem z przyjemnością polecam Sen o potędze. Jeden z najpotężniejszych ludzi
na Ziemi fjragnie poznać tajemnicę dziwnej rośliny, która posiada niesamowitą właściwość,
może przedłużyć życie. Niestety, można ją znaleźć tylko na jednej planecie, a każdy, kto po nią
wyrusza znika po pewnym czasie. Rozwiązanie zagadki znajdziecie w numerze.
A teraz panie. Każda z siedmiu pisarek prezentuje odmienny styl, znajdziecie tu i rasowe
fantasy, scien-ce fiction, odrobinę humoru, ale nade wszystko - wbrew obiegowym opiniom -
zadziwiająco dobry poziom tekstów.
Numer otwiera krótkie opowiadanie Jeleny Pierwuszyny. Bardzo rosyjskie, ale i
uniwersalne. Dedykuję je wszystkim miłośnikom gier komputerowych i Quake'a. I nie jest to
żart. Agnieszka Hałas znana jest czytelnikom prasy fantastycznej. Publikowała na łamach NF i
„Fenixa", a niesamowicie plastyczny świat przez nią stworzony może równać się z każdym,
jaki wykreowano na wschodzie i zachodzie. Zanurzcie się w podziemne labirynty Tropem
skorpiona, by odszukać skradziony artefakt, którego moc może sprawić, że posiadająca go
istota stanie się najpotężniejszą na świecie. Polecam nawet tym, którzy nie lubią fantasy. Anna
Koronowicz to z kolei autorka nie znana, choć jest laureatką konkursów literackich. Dzisiaj
prezentuje Wam znaną od setek lat historię. Zdawać by się mogło, że powiedziano na jej temat
wszystko, a jednak... Człowiek zwany Robin Hoodem i niesamowita opowieść Lady Locksley o
wielkiej przygodzie, której finał zaskoczy każdego. Katarzyna Ruszkowska, kolejna
debiutantka zada kłam twierdzeniom, że kobiety nie czują science fiction. Dowódca
kosmicznego niszczyciela zbliża się do Ziemi, by odpalić skonstruowany przez Obcych
tytułowy Pocisk, który ma zakończyć trwającą od lat wojnę domową. Więcej .nie powiem, to
trzeba przeczytać. Jeśli coś idzie nie tak, winne temu jest Piekło i inni. Drugi tekst Mileny
Wójtowicz, jaki zamieszczamy na łamach „Science Fiction", to ironiczne spojrzenie na
zaświaty oczyma grupy nieszczęśników, którzy za namową swojego guru dokonali
samospalenia, by popaść w prawdziwie wielkie kłopoty. Tekst zapowiada się na pilota serii,
która być może już niedługo będzie konkurencją dla Pilipiukowego Wedrowycza. Iwona
Banach zabierze Was w środek amazońskiej dżungli gdzie ukryta jest Piramida czasu, znana
tylko kapłanom zaginionej cywilizacji i poszukiwana od lat przez parę bohaterów. I wreszcie
Ewa Misztal, miłośniczka Yuena Biao, znanego aktora filmów kung-fu z dalekiego Hong
Kongu, która dzieli się bardzo ciekawym spojrzeniem na... ludzi kochających inaczej. Ale na
pewno nie tych, o których myślicie.
Zapraszam do lektury. Za miesiąc pojawi się kolejna dawka mocnej fantastyki.
Robert J. Szmidt
Nowości filmowe z kraju i ze świata
literatura
Jelena Piewruszyna
Andrzej „Soulless” Kozakowski
Agnieszka Hałas
Anna Koronowicz
Katarzyna Ruszkowska
Milena Wójtowicz
Iwona Banach
Ewa Misztal
Krzysztof Kocha ń ski
Wojciech Ś wisziniewski
felietony
Jacek Dukaj
Tomasz Pacyński
Rafał A. Ziemkiewicz
komiks
inne
10073178.001.png 10073178.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin