Steel Danielle - Skrzydła.doc

(1611 KB) Pobierz
Danielle

Danielle Steel

Skrzydła

 

Rozdział pierwszy

Na lotnisko O Malleya prowadził długi, pylisty, wąski trakt, który lekko zbaczał wpierw w lewo, potem w prawo, wijąc się 3 leniwie pośród zbożowych pól. Samo lotnisko było niewielkim spłachetkiem wysuszonej ziemi w pobliżu Good Hope, w hrabstwie McDonough. Gdy Pat O Malley po raz pierwszy jesienią tysiąc dziewięćset osiemnastego roku ujrzał owe siedemdziesiąt pięć jałowych akrów, wydało mu się, że stanął u wrót raju. Żaden zdrowy na umyśle farmer nie chciałby tej ziemi. Żaden też się o nią nie ubiegał, więc teren można było kupić za grosze. Mimo to zapłata pochłonęła niemal całe oszczędności Pata. Reszta pieniędzy poszła na kupno Curtis Jenny, czyli używanej dwuosobowej awionetki o dwóch sterach. Na tym samolociku z rzadka uczył pilotażu nielicznych turystów, których było stać na jedną albo dwie lekcje, czasami odbywał loty pasażerskie do Chicago i z powrotem albo przewoził towary do przeróżnych miejsc przeznaczenia.

Zakup Curtis Jenny postawił go na krawędzi bankructwa i tylko Oona, jego śliczna rudowłosa żona, z którą byli od dziesięciu lat po ślubie, nie uważała go za kompletnego szaleńca. Wiedziała, że od czasu gdy na wystawie przy niewielkim lotnisku w New Jersey po raz pierwszy zobaczył samolot, owładnęła nim przemożna potrzeba latania. Pracował po godzinach, by zarobić na lekcje pilotażu, a w tysiąc dziewięćset piętnastym rokif zabrał Oonę w uciążliwą podróż przez pół kraju do San Francisco, na wystawę linii lotniczych Panama-Pacific, bo chciał się tam spotkać z Lincolnem Beachleyem. Beachley zabrał go na krótki przelot swoim samolotem. W niespełna dwa miesiące później już nie żył. Wiadomość o jego śmierci bardzo Pata przygnębiła. Doświadczalny samolot lotnika runął na ziemię, wykonując trzecią zawrotną pętlę w powietrzu.

Na wystawie Pat poznał również słynnego pilota Arta Smitha i legion innych, podobnych sobie fanatyków lotnictwa. Całe to bractwo straceńców, zakochanych w podniebnych lotach, zdawało się żyć tylko dla

pilotażu. Znali w najdrobniejszych szczegółach budowę wszystkich samolotów świata i ich zachowanie w locie. Opowiadali przedziwne historie, wymieniali się wiadomościami, zbierali ciekawostki o najnowszych modelach i anegdotki o najstarszych i interesowali się najdrobniejszymi nawet szczegółami technicznymi. Nic dziwnego, że większość z nich nie miała innych upodobań poza lotnictwem  ci, których praca nie była związana z samolotami, prędzej czy później rezygnowali z posady. Pat był duszą towarzystwa  opowiadał o niewiarygodnych wyczynach, które widział na własne oczy, albo o jakimś fantastycznym nowym modelu samolotu, który cudownym sposobem osiągał jeszcze lepsze wyniki niż poprzedni. Zarzekał się, że kiedyś będzie miał własny samolot, a może nawet kilka maszyn. Przyjaciele śmiali się z niego, a krewni twierdzili, że ma źle w głowie. Wierzyła w niego jedynie słodka, kochająca Oona. Akceptowała wszystkie jego słowa i czyny z pełną lojalnością i łagodnym podziwem. Gdy urodziły się im córeczki, Pat starał się nie okazywać rozczarowania, że nie byli to chłopcy. Nie chciał ranić jej uczuć.

Miło całej miłości .do żony Pat O Malley nie był typem mężczyzny, który marnowałby czas, przesiadując w domu z córkami. Miał talent i poczucie odpowiedzialności. Pieniądze, które wydał na lekcje pilotażu, szybko mu się zwróciły. Instynktownie wiedział, jak latać niemal na każdym typie samolotu, i nikt się nie zdziwił, kiedy jako jeden z pierwszych amerykańskich ochotników zgłosił się do wojska, zanim jeszcze Stany Zjednoczone przystąpiły do pierwszej wojny światowej. Walczył z eskadrą Lafayette, a kiedy sformowano Dziewięćdziesiąty Czwarty Szwadron Powietrzny, przeszedł tam pod komendę Eddie ego Ricken-backera.

Były to niesłychanie ekscytujące czasy. Jako trzydziestolatek, był starszy od większości żołnierzy, z wyjątkiem Rickenbackera, z którym oprócz wieku połączyła go także pasja lotnicza i pewność siebie. Pat O Malley był twardym, przystojnym, rozważnym mężczyzną. Kochał ryzyko, a żołnierze twierdzili, że w całym szwadronie nikt mu nie dorównuje odwagą  uwielbiali z nim latać, Rickenbacker zaś twierdził, że Pat jest jednym z najlepszych pilotów świata. Po wojnie namawiał swego podkomendnego, by wykorzystywał tę reputację  wiele krain pozostało jeszcze nie zbadanych, dla odważnych otwierały się wciąż nowe, kuszące perspektywy.

Pat wiedział jednak, że chociaż był doskonałym pilotem, dla niego skończyła już się lotnicza przygoda i lata świetności. Teraz trzeba było zaopiekować się Ooną i córkami. Gdy w roku tysiąc dziewięćset osiemnastym zakończyła się wojna, miał trzydzieści dwa lata. Nadszedł czas, by pomyśleć o przyszłości. Zmarł jego ojciec, zostawiając mu w spadku skromne oszczędności. Oonie też udało się coś niecoś odłożyć. Zabrał te pieniądze i wybrał się na rekonesans na wieś, w okolice Chicago. Jeden ze znajomych lotników powiedział mu, że jest tam dużo terenów do kupienia

10

za grosze, szczególnie gdy nie nadają się na grunta rolne. Tak właśnie wszystko się zaczęło.

Kupił tanio siedemdziesiąt dziewięć akrów marnego pola i ręcznie wymalował na desce napis  Lotnisko O Malleya , który przetrwał osiemnaście lat, z tym tylko że kilka liter zupełnie wyblakło. Reszta pieniędzy poszła na kupno Curtis Jenny.

Przed świętami Bożego Narodzenia przyjechała Oona z dziewczynkami i zamieszkali w niewielkiej chatce na skraju pola, nad strumieniem, w cieniu starych drzew. Pat woził swoim samolotem wszystkich, którzy mogli zapłacić za czarter  często przewoził też pocztę. Stara, lecz solidnie zbudowana Jenny nie wymagała wielu napraw, a jej pilot oszczędzał każdy grosz. Na wiosnę mógł już kupić de Havillanda D.H.4A do przewozu poczty i towarów.

Rządowe kontrakty pocztowe były intratne, ale sprawiły, że Pat stał się gościem w domu. Czasami Oona musiała kierować lotniskiem w zastępstwie męża i jednocześnie opiekować się dziećmi. Nauczyła się tankować samoloty i prowadzić rozmowy dotyczące cargo i czarterów. Bardzo często zdarzało się, że wychodziła na pas startowy z chorągiewką sygnałową, gdy Pat pracował, przewożąc ludzi, towary albo pocztę.

Piloci zwykle byli zaskoczeni, gdy okazywało się, że do lądowania sprowadzała ich śliczna, młoda rudowłosa kobieta. Szczególne zainteresowanie budziła wiosną, w pierwszym roku jej pracy, ponieważ była w zaawansowanej ciąży. Tym razem miała bardzo duży brzuch  z początku myślała, że to bliźniaki, ale Pat był przekonany, że się myli. Wreszcie miało się spełnić marzenie jego życia... urodzi się syn, który będzie z nim latać i pomoże poprowadzić lotnisko. Dziesięć lat czekał na tego chłopca.

Pat sam przyjął dziecko, w tej małej chatce, którą powoli zaczynał rozbudowywać. Mieli już własną sypialnię, a trójka dziewcząt dzieliła sąsiedni pokój. Oprócz tego była kuchnia, ciepła i przytulna, i przestronny pokój dzienny. Ich poprzedni dom nie wyróżniał się niczym szczególnym  nie zabrali stamtąd zbyt wielu rzeczy. Cały dobytek i wszystkie pieniądze zainwestowali w lotnisko.

Czwarte dzieckov przyszło łatwo na świat, w ciepłą wiosenną noc. Poród trwał niewiele dłużej niż godzinę, kiedy wrócili z dłuższego spokojnego spaceru wśród łanów zbóż. Pat marzył o kupnie, następnego samolotu, a Oona opowiadała, że dziewczynki nie mogą już się doczekać dzidziusia. Córeczki liczyły wtedy pięć, sześć i osiem lat  wydawało im się, że dostaną żywą lalkę, nie zaś prawdziwego braciszka czy siostrzyczkę. Oonie też się tak czasem wydawało. Minęło już pięć lat od chwili, gdy po raz ostatni miała niemowlę w ramionach i zaczynała tęsknić za tym uczuciem. I doczekała się  dziecko przybyło z głośnym, natarczywym wrzaskiem, tuż przed północą. Oona też krzyknęła, gdy mu się przyjrzała po raz pierwszy, a potem rozpłakała się, wiedząc, jaki zawód sprawi

11

mężowi. To nie był wyczekiwany przez niego syn, tylko kolejna dziewczynka. Duża, pulchna, śliczna, czteroipólkilogramowa panienka o niebieskich oczach, kremowej cerze i miedzianych wioskach. Matka jednak nie cieszyła się z urody dziecka  wiedziała, jak bardzo Pat pragnął syna i jak głębokie przeżyje rozczarowanie.

- Nie przejmuj się, mała - powiedział, widząc, że odwraca się od niego i od dziecka, które przewijał.

Dziewczynka była śliczna, pewnie najładniejsza ze wszystkich, ale co z tego, kiedy on wszystkie swoje plany wiązał z chłopakiem. Pogładził żonę po policzku, a potem wziął ją pod brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

- Oona, to bez znaczenia. Mamy zdrową córeczkę. Będzie słońcem twoich dni.

- A twoich  - spytała żona ze smutkiem. - Nie możesz w nieskończoność prowadzić sam tego lotniska.

Roześmiał się na te słowa, patrząc, jak łzy spływają jej po policzkach. Była dobrą żoną i kochał ją, a jeśli nie było im pisane mieć synów, to trudno. Ale w sercu, tam gdzie tkwił ten maleńki chłopczyk, ciągle ćmił jakiś ból. Nawet nie śmiał marzyć o następnym dziecku. Mieli już czwórkę  teraz naprawdę będzie ciężko związać koniec z końcem. Lotnisko nie przynosiło przecież nadmiernych zysków.

- Po prostu dalej będziesz musiała mi pomagać przy pompie paliwowej, kochanie. Widać tak musi być - zażartował, pocałował ją i wyszedł z pokoju, aby napić się irlandzkiej whisky. Zasłużył sobie na to. Kiedy żona i córka zasnęły, stanął wpatrzony w księżyc i zastanawiał się nad nieprzychylnością losu, który zesłał mu cztery córki i ani jednego syna. Wydawało mu się to niezbyt uczciwe, ale nie należał do tych, którzy tracą czas na próżne rozważania. Miał swoje lotnisko i rodzinę na głowie. Przez następne sześć tygodni tak ciężko pracował, że prawie się z nimi nie widywał, a smutek z powodu synka, który okazał się śliczną, silną córeczką, całkiem wywietrzał mu z głowy.

Kiedy znów zobaczył małą, wydawało mu się, że jest dwa razy taka jak po urodzeniu. Oona szybko odzyskała swą dziewczęcą figurę. Podziwiał kobiecą wytrzymałość. Sześć tygodni temu była słaba i bezbronna, pełna nadziei i taka ogromna. Teraz wypiękniała i odmlodniala, a z małej zrobiło się już płomiennowlose diablątko. Jeśli matka i siostry nie zaspokajały jej potrzeb natychmiast, słychać ją było w całym stanie Illinois i w sąsiedniej Iowie.

- Ta jest chyba najgłośniejsza ze wszystkich, prawda, kochanie  -spytał Pat pewnej nocy, zmordowany po długiej podróży do Indiany i z powrotem. - Ma potężne płuca - uśmiechnął się do żony znad szklanki pełnej whisky.

- Dziś było gorąco, więc męczą ją potówki.

12

Oona zawsze miała na podorędziu dobre wytłumaczenie dla dzieci. Pat podziwiał jej niewyczerpaną cierpliwość okazywaną nie tylko córkom, ale także jemu. Była jedną z tych spokojnych osób, które mało mówią, wszystko widzą i bardzo rzadko bywają nieuprzejme. Przez prawie jedenaście lat małżeństwa prawie się nie kłócili. Poślubił ją, gdy skończyła siedemnaście lat i od tego czasu była dlań idealną partnerką. W spokoju znosiła jego dziwactwa, oryginalne pomysły i fascynację lotnictwem.

W kilka dni później nadeszły czerwcowe upały, gdy gorące powietrze stoi niemal nieruchomo. Dziecko marudziło prawie całą noc, a Pat musiał wstać o bladym świcie, bo czekał go krótki przelot do Chicago. Po południu wrócił do domu tylko po to, by dowiedzieć się, że za dwie godziny ma lot z pocztą, poza rozkładem. Czasy były ciężkie, nie mógł więc rezygnować z żadnej pracy. Tego dnia gorąco marzył, by wreszcie pojawił się ktoś do pomocy, ale swoich cennych samolotów nie mógł powierzyć byle komu - w każdym razie nie tym ludziom, których ostatnio spotykał, a już na pewno nie tym, którzy zgłaszali się do niego w poszukiwaniu pracy na lotnisku.

Siedział przy stole, przeglądając książkę lotów i dokumentację, gdy usłyszał zadane gardłowym głosem pytanie

- Ma pan samoloty do wynajęcia

Już zamierzał odpowiedzieć to co zwykle, że nie czarteruje samolotów bez pilota, ale gdy podniósł wzrok na klienta, uśmiechnął się tylko, z wyrazem zaskoczenia na twarzy.

- Ty skunksie jeden -powitał chłopaka o młodzieńczej twarzy i szerokim uśmiechu.

Błękitne oczy przybysza przesłaniały kosmyki ciemnych włosów. Dobrze znal tę twarz, a jej właściciela zaczął darzyć szczerą przyjaźnią, gdy razem walczyli w Dziewięćdziesiątym Czwartym Szwadronie Powietrznym.

- Co jest, mały, nie stać cię na fryzjera

Nick Galvin był niesłychanie przystojnym mężczyzną -jednym z tych błękitnookich, czarnowłosych Irlandczyków. W czasie wojny Pat traktował go jak syna. Chłopak wstąpił do wojska mając siedemnaście lat, a teraz skończył osiemnaście, ale natychmiast dołączył do grona wybitnych pilotów. Pat ufał mu jak sobie samemu. Nicka dwa razy zestrzelili Niemcy i za każdym razem jakoś im się wywinął  lądował na wariata z przestrzelonym silnikiem, cudem ratując własne życie i maszynę. Po drugim takim wyczynie żołnierze nadali mu przydomek  Cudak , ale Pat zawsze zwracał się do niego  synu . Teraz zastanawiał się, czy los przypadkiem nie zesłał mu tego wymarzonego syna w momencie, gdy jego własne czwarte dziecko okazało się córeczką.

- Co cię tu sprowadza  - spytał i wygodnie rozsiadł się w krześle, uśmiechając się do chłopca, który równie skutecznie wymigiwał się śmierci jak on sam.

13

- Odwiedzam starych przyjaciół. Chciałem sprawdzić, czy już się roztyłeś i rozleniwiłeś. To twój de Havilland

- Mój. Kupiłem w zeszłym roku, zamiast dać dzieciom na buty.

- Żonie pewnie strasznie się to spodobało - skomentował kwaśno Nick.

Pat przypomniał sobie te wszystkie dziewczęta we Francji, które uganiały się za chłopakiem jak szalone. Nick Gałvin naprawdę wyglądał nfczego sobie i miał odpowiednie podejście do kobiet. Dobrze sobie radził w Europie. Wszystkim mówił, że ma dwadzieścia pięć albo dwadzieścia sześć lat i one mu wierzyły bez zastrzeżeń.

Oona widziała go raz, po wojnie, w Nowym Jorku i uważała, że jest uroczy. Nawet zarumieniła się, mówiąc, że jest niezwykle przystojny. Niewątpliwie zaćmiewał wyglądem jej męża, ale Pat, mimo że brakowało mu hollywoodzkiego szarmu, miał w sobie coś niezwykle pociągającego i opiekuńczego. Urody dodawały mu brązowawe włosy, serdeczne spojrzenie brązowych oczu i irlandzki uśmiech, którym podbił serce swej żony. Ale Nick spoglądał tak, że dziewczęce serduszka topniały jak wosk.

- I co, Oona zmądrzała i zostawiła cię wreszcie  Myślałem, że ucieknie zaraz, jak tylko wywiozłeś ją na to pustkowie - powiedział od niechcenia Nick.

Usiadł naprzeciw przyjaciela, zapalił papierosa i patrzył, jak starszy mężczyzna ze śmiechem potrząsa głową w odpowiedzi.

- Też się tego spodziewałem, prawdę mówiąc. Ale została, tylko nie pytaj mnie o powody. Kiedy przyjechała, mieszkaliśmy w lepiance, która przypominała obórkę w zagrodzie u dziadków, i nie stać byłoby mnie na kupienie jej gazety, gdyby nagle chciała coś poczytać. Na szczęście, nie chciała. Bogu dzięki. To zdumiewająca kobieta.

Zawsze tak o niej mówił w czasie wojny, a Nick pomyślał to samo, jak tylko ją zobaczył. Jego rodzice nie żyli i nie miał na świecie nikogo. Gdy wojna się skończyła, pracował dorywczo tu i ówdzie, na małych lotniskach. Nie miał dokąd iść, nie miał gdzie mieszkać i nie miał do kogo wracać. Był jedynakiem, a rodzice odumarli go, gdy miał czternaście lat. Do czasu wstąpienia do wojska wychowywał się w państwowym domu dziecka. Ku jego ogromnej radości, wojna odmieniła mu życie. Ale teraz nie miał się gdzie podziać.

- Jak tam dzieciaki  - spytał.

Gdy się wtedy spotkali, Nick był bardzo miły dla dziewczynek. Uwielbiał dzieci, a w domu dziecka było ich mnóstwo. Zawsze opiekował się maluchami, wieczorami czytał im bajki i opowiada zwariowane historie, a kiedy budziły się w nocy z tęsknoty za matką, tulił je i układał do snu.

- Świetnie się mają. - Pat zawahał się, ale tylko przez chwilę. -W zeszłym miesiącu urodziło nam się następne. Jeszcze jedna dziewczynka. Tym razem strasznie duża. Myślałem, że będzie chłopak, ale nic

14

f

z tego - starał się ukryć rozczarowanie, ale Nick usłyszał tę nutę w jego głosie i rozumiał ją doskonale.

- No i co, za parę lat będziesz uczył dziewczyny latania, mistrzu  -zażartował.

Pat wzniósł oczy ku niebu z wyraźną odrazą. Nawet najlepsze kobiety pilotki nie zrobiły na nim jak dotąd wrażenia.

- W żadnym razie, synu. A co z tobą  Co tam woziłeś ostatnio

- Jajka w skrzynkach. Graty z wojny. Co tam mi wpadło w ręce. Wszędzie pełno jest sprzętu z demobilu i facetów, którzy chcą zarobić i na tym latać. Tak się kręciłem po lotniskach. Masz tu kogoś do pomocy  -spytał z niepokojem, w nadziei, że usłyszy zaprzeczenie.

Pat potrząsnął głową. Obserwował młodego człowieka, zastanawiając się, czy to znak, zbieg okoliczności czy tylko przypadkowa wizyta. Nick był przecież taki młody, W czasie wojny latał jak szaleniec. Uwielbiał ryzyko i sytuacje, gdy mijał się ze śmiercią o włos. Maszyny traktował bezlitośnie, ale dla siebie był jeszcze gorszy. Nie miał nic do stracenia, nie miał po co żyć. Dla Pata te samoloty stanowiły cały majątek  nie mógł ich utracić, chociaż strasznie lubił tego chłopaka i naprawdę chciał mu pomóc.

- Dalej latasz po wariacku, jak kiedyś

Pewnego dnia Pat o mało co go nie zatłukł, gdy zobaczył, jak chłopak leci nad samą ziemią, wychodząc z frontu burzowego. Wytrząsłby z niego wtedy życie, ale gdy zobaczył, że temu cholernemu Nickowi nic się nie stało, poczuł taką ulgę, że tylko na niego nakrzyczał. Ten chłopak ryzykował, jakby nie znał strachu, ale dlatego właśnie był świetny. W czasie wojny. Tylko kogo stać na takie popisy w czasie pokoju  Samoloty są zbyt kosztowne na taką zabawę.

- Ryzykuję tylko wtedy, kiedy muszę, Mistrzu.

Nick uwielbiał Pata. Uważał, że jego przyjaciel jest najbardziej godny podziwu ze wszystkich ludzi, którzy chodzą po ziemi i latają w powietrzu.

- A jak nie musisz, Cudaku  Lubisz sobie poszaleć, co

Obaj mężczyźni spotkali się wzrokiem. Nick wiedział, o co chodzi. Nie chciał kłamać  w dalszym ciągu lubił latać ostro. Kochał grę i ryzyko, ale jednocześnie darzył Pata wielkim szacunkiem i nigdy nie skrzywdziłby swego przyjaciela. Poza tym teraz gdy latał na prywatnych samolotach, nauczył się ostrożności. Niebezpieczeństwo w dalszym ciągu go podniecało, ale nie do tego stopnia, by poświecić dla niego przyszłość Pata. Nick wydał ostatniego dolara na długą podróż z Nowego Jorku w nadziei, że stary przyjaciel znajdzie dla niego jakieś zajęcie.

- Jeśli muszę, potrafię się grzecznie zachowywać - powiedział utkwiwszy spojrzenie lodowatych błękitnych oczu w łagodnych, brązowych tęczówkach Pata. W dalszym ciągu miał wiele chłopięcego uroku, choć stał się już mężczyzną. Kiedyś kochali się niemal jak bracia i żaden z nich

15

nie wypierał się tamtych czasów. Łączyła ich niezmienna więź i obaj o tym dobrze wiedzieli.

- Jeśli będziesz niegrzeczny, wywiozę cię w mojej Jenny na trzy kilometry w górę i wypchnę na spacer, smarkaczu. Wiesz o tym dobrze, co  - powiedział poważnie Pat. - Nie pozwolę, żeby ktoś zniszczył to, czego próbuję tu dokonać.

Westchnął.

- Szczerze mówiąc, ta praca jest nie na siły jednego człowieka. A jeśli poczta będzie dalej zlecać nam tyle przewozów, nawet we dwójkę będzie ciężko. Latam prawie bez przerwy. Ledwo daję radę. Mógłbym wynająć pilota, ale to długie trasy i bardzo męczące. Często jest parszywa pogoda, szczególnie zimą. Nikogo to nie obchodzi. Nikt nie chce słuchać o tym, że jest ciężko. Poczta musi być na czas. A przecież to nie wszystko  jest jeszcze cargo, pasażerowie, krótkie przeloty, wycieczkowicze, którzy chcą wiedzieć, jak to jest w samolocie, no i od czasu do czasu lekcje pilotażu.

- Z tego, co mówisz, robota pali ci się w rękach — uśmiechnął się Nick.

Strasznie mu się podobało to, co usłyszał. Właśnie czegoś takiego szukał. Tego i wspomnień o swoim Mistrzu. Rozpaczliwie potrzebował pracy. A Pat przyjął go z radością.

- Słuchaj, to nie zabawa. To poważna praca. Chcę, żeby w przyszłości nazwa mojego lotniska pojawiła się na mapach - wyjaśniał Pat. -Ale nic z tego nie będzie, jeśli porozbijasz mi samoloty, Nick, choćby tylko jeden z nich. Wszystkie nasze pieniądze utopiłem w tych dwóch maszynach i w kawałku marnej ziemi z tabliczką, którą widziałeś po drodze.

Nick kiwnął głową. Rozumiał każde słowo i kochał swego przyjaciela jeszcze bardziej niż kiedyś. Lotników zawsze łączyła specyficzna więź, niezrozumiała dla nikogo spoza ich kręgu.

- Chcesz, żebym przejął niektóre długie loty  Będziesz miał więcej czasu dla Oońy i dzieci. Mógłbym wziąć jeszcze noce. Może zacząłbym od nich na próbę, żebyś wiedział, czego się po mnie teraz spodziewać -zaproponował Nick z niepokojem.

Ogromnie chciał dla niego pracować i bał się, że nic z tego nie wyjdzie. Ale Pat przecież by go nie odepchnął. Po prostu chciał, żeby chłopak dobrze zrozumiał swoje obowiązki. Zrobiłby dla niego wszystko  dalby mu dom, pracę, nawet by go zaadoptował, gdyby było trzeba.

- Może rzeczywiście zacznijmy od nocy. Choć prawdę mówiąc -popatrzył ponuro na przyjaciela, młodszego o czternaście lat - czasem w nocy tutaj jest najspokojniej. Jeśli ta nasza mała się nie uspokoi, zacznę jej dolewać whisky do mleka. Oona mówi, że to potówki, ale gotów jestem przysiąc, że to raczej rude włosy wpływają na ten charakterek. Jej matka to jedyny znany mi rudzielec, który ma słodki, spokojny sposób bycia. A ta mała to istny szatan - narzekał Pat, wyraźnie zakochany w córce.

16

Wyglądało na to, że już się pogodził z brakiem synów, szczególnie teraz, po przyjeździe Nicka. Naprawdę, Bóg wysłuchał jego modlitw i zesłał tego chłopaka.

- Jak ma na imię  - spytał rozbawiony Nick. Pokochał tę rodzinę, zanim jeszcze ją zobaczył.

- Cassandra Maureen. Mówimy na nią Cassie. - Pat spojrzał na zegarek. - Chodźmy do domu, zjesz obiad z Oona i dziewczynkami. v Wrócę o wpół do szóstej - dodał przepraszającym tonem. - Będziesz musiał wynająć pokój na mieście, najlepiej u pani Wilson, bo ja tu dla ciebie nic nie znajdę, chyba że łóżko w jednym z hangarów.

- Może być hangar. Do licha, jest przecież ciepło. Mogę nawet spać na pasie startowym, dlaczego nie

- Tam jest stary prysznic, a tu masz toaletę, ale to wszystko jest strasznie prymitywne - powiedział z wahaniem Pat, a Nick wzruszył ramionami w odpowiedzi.

- W mojej kieszeni też będzie prymityw, póki nie zaczniesz mi płacić.

- Jeśli się Oona zgodzi, możesz spać u nas na kanapie. Ma do ciebie słabość. Zawsze powtarza, że jesteś strasznie przystojny i szczęśliwe te dziewczyny, które się koło ciebie kręcą. Pewnie się zgodzi, żebyś u nas nocował, póki nie załatwisz sobie tego pokoju u pani Wilson.

Nick nigdy nie zamieszkał na mieście. Natychmiast wprowadził się do hangaru, a w miesiąc później wybudował sobie niewielką chałupkę -prawie przybudówkę, ale twierdził, że mu to wystarcza. Domek był czysty

1 przytulny, a Nick i tak większość czasu spędzał w samolocie, pomagając Patowi w tworzeniu przedsiębiorstwa lotniczego.

Wiosną następnego roku dokupili kolejny samolot, typu Handley Page, o większym zasięgu niż de Havilland i Jenny i o większym udźwigu pasażerskim i towarowym. Zwykle latał na nim Nick  Pat starał się trzymać bliżej domu, odbywał krótsze loty i kierował lotniskiem. Obaj byli ogromnie zadowoleni z tego układu. Wszystko szło im jak z płatka. Zdobywali sobie coraz większe powodzenie wśród klientów  w krótkim czasie firma stała się znana na całym Środkowym Zachodzie. Wiadomość o tym, że dwóch superpilotów prowadzi przedsiębiorstwo lotnicze w Good Hope, trafiła do wszystkich osób, które miały coś do powiedzenia w interesach. Nick i Pat przewozili ładunki, pasażerów, pocztę, udzielali lekcji, a po pewnym czasie zaczęli wreszcie uzyskiwać całkiem przyzwoite dochody.

Wtedy szczęście uśmiechnęło się jeszcze raz. W trzynaście miesięcy po urodzeniu Cassie na świat przyszedł Christopher Patrick O Malley, drobny, pomarszczony, wrzaskliwy, kościsty jak kurczak. Rodzice byli zdania, że jest najpiękniejszy na świecie, a cztery siostry ze zdumieni ^=*-rywały się w nie znany im szczegół ludzkiej anatomii. Z powtórne przyjście Pana na ten świat spowodowałoby mniejs

2 - Skrzydła

nie na lotnisku O Malleya niż pojawienie się tam młodego Christophera Patricka.

Z masztu nad lotniskiem powiewała błękitna flaga, a każdy pilot, który przylatywał do O Malleyów w ciągu następnego miesiąca, dostawał cygaro z rąk rozpromienionego ojca. Warto było poczekać na to wszystko. Po dwunastu latach małżeństwa Pat wreszcie zrealizował swoje marzenia  miał syna, który zostanie pilotem, samoloty dla niego i lotnisko, które mały kiedyś poprowadzi.

- Znaczy, mogę się pakować i zjeżdżać stąd - powiedział z udawanym marsem na czole Nick w dniu urodzin Chrisa. Właśnie przyjął zamówienie na duży ładunek, który należało do niedzieli dostarczyć na Zachodnie Wybrzeże. Było to najpoważniejsze zlecenie, jakie dostali do tej pory  uważali to za swoje wielkie osiągnięcie.

- Jak to, zjeżdżać stąd  - spytał straszliwie skacowany Pat, który jeszcze nie mógł do siebie dojść po oblewaniu urodzin synka. Z przerażeniem popatrzył na przyjaciela  - Co ty wygadujesz, do ciężkiej cholery

- No, pomyślałem sobie, że jak już masz swojego Chrisa, to moje dni są policzone - uśmiechnął się do niego Nick. Podzielał ich radość i z dumą przyjął godność ojca chrzestnego. Ale to Cassie skradła mu serce w chwili, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Była dokładnie taka, jak opisał ją ojciec  zachowywała się jak mały potworek, jak kwintesencja wad wszystkich rudzielców. Nick ją uwielbiał. Czasami czul się tak, jakby była jego rodzoną siostrą. Własnej córki nie darzyłby większą miłością.

- Tak, tak, twoje dni są policzone - warknął Pat - i razem dają około pięćdziesięciu lat. Rusz więc swój leniwy tyłek, Nicku Galvinie, i obejrzyj no tę pocztę, którą nam przed chwilą zrzucili na pas startowy.

- Tak jest, panie kapitanie... Mistrzu... wasza wysokość...

- Och, zamknij wreszcie ten dziób  - wrzasnął Pat i nalał sobie kubek czarnej kawy.

Nick, nawet się nie odwracając, wybiegł na pas startowy, żeby porozmawiać z pilotem, który już się przygotowywał do odlotu. Wszystko ułożyło się tak, jak Pat sobie wymarzył na samym początku  Nicka naprawdę przysłały mu dobre duchy. Przez cały ten rok nie wykręcił ani jednego brzydkiego numeru. Owszem, ryzykował loty podczas zimowej niepogody, obaj mieli przymusowe lądowania i niewielkie uszkodzenia. Ale nie zdarzyło się nic, o co Pat mógłby mieć pretensje. We wszystkich trudnych sytuacjach zachowałby się tak samo jak Nick. Chłopak wyraźnie robił co mógł, by szanować bezcenne samoloty swojego pryncypała. Prawdę mówiąc, dopiero z Nickiem u boku Pat zaczął myśleć o prowadzeniu poważnego przedsiębiorstwa.

Przez następne siedemnaście lat wszystko układało się podobnie. Czas pędził szybciej niż samoloty, startujące z czterech doskonale utrzymanych pasów lotniska O Malleya. Trzy z nich  tworzyły trójkąt, a czwarty, północno-poludniowy, dzielił go na połowę. To oznaczało, że samoloty

18

mogły lądować przy każdym wietrze i nigdy nie trzeba było zamykać lotniska z powodu nie sprzyjającej pogody i maszyn, blokujących pas startowy. Dorobili się dziesięciu własnych samolotów. Dwa należały do Nicka, a reszta do Pata. Nick tylko pracował dla niego, ale Pat był szczodry. Ich przyjaźń zacieśniła się przez te lata wspólnej pracy i rozbudowy lotniska. Nieraz już proponował Nickowi przystąpienie do spółki, ale chłopak zawsze mówił, że to tylko kłopot i zawracanie głowy. Twierdził, że woli być podwładnym niż szefem, choć wszyscy wokół wiedzieli, że z Patem są jak bracia, i że jeśli ktoś rozgniewa jednego z nich, to z pewnością narazi się na furię drugiego. Pat O Malley był niezwykłym człowiekiem, a Nick kochał go jak ojca, brata i przyjaciela. Był jego ideałem.

Życie rodzinne, poza rodziną Pata, nie było jednak mocną stroną Nicka. W roku tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim, gdy miał dwadzieścia jeden lat, ożenił się, ale małżeństwo trwało zaledwie sześć miesięcy. Po tym okresie jego osiemnastoletnia żona wróciła do rodziców w Nebrasce. Nick poznał ją tam w czasie jednego z pocztowych lotów, gdy późną nocą zaszedł do restauracji, którą prowadzili jej rodzice.

Dziewczyna szczerze nienawidziła Illinois i była tylko jedna rzecz, którą darzyła większą niechęcią  lotnictwo. Wymiotowała za każdym razem, gdy Nick zabierał ją na przejażdżkę, płakała na widok każdego samolotu i rozpaczała, gdy jej mąż miał jakiś lot. Zdecydowanie do niego nie pasowała. Nie wiadomo, które z nich odczuło większą ulgę, kiedy przyjechali jej rodzice i zabrali ją do domu. Chyba był to Nick  uważał małżeństwo za najbardziej nieszczęśliwy okres w swoim życiu i przysiągł, że nigdy więcej się nie ożeni. Miewał jakieś kobiety, i to nie jedną, ale zawsze był bardzo dyskretny. Krążyły plotki o nim i o pewnej mężatce z sąsiedniego miasta, ale nikt nie wiedział, ile w nich jest prawdy, a Nick nigdy nie zwierzał się Patowi. Galvin z czasem postradał nieodparty chłopięcy urok, ale wyrósł na niezwykle przystojnego mężczyznę. Był bardzo skryty. Nikt nie potrafił powiedzieć nic konkretnego o kobietach w jego życiu. Mówiono tylko o jego pracowitości i o tym, że ciągle przesiaduje u O Malleyów. Rzeczywiście, cały wolny czas spędzał z nimi i ich dziećmi. Traktował je jak dobry wujek. Oona dawno już poniechała prób swatania go ze swoimi przyjaciółkami. Kiedyś chciała go poznać ze swoją najmłodszą siostrą, śliczną młodą wdową, która przyjechała do nich w odwiedziny. Ale z czasem wszyscy się przyzwyczaili do faktu, że Nicka Galvina nie interesuje małżeństwo, tylko prawie wyłącznie samoloty i rodzina O Malleyów, no, chyba że czasem trafi mu się jakiś romans na boku. Mieszkał sam, pracował ciężko i nie wsadzał nosa w cudze sprawy.

- Ten chłopak zasługuje na więcej - narzekała Oona do Pata.

- Dlaczego sądzisz, że małżeństwo jest takie ważne  -dokuczał jej Pat.

Choć była tak mocno przekonana, że wie, co byłoby najlepsze dla

Nicka, od dawna nie poruszała z nim tego tematu. Poddała się już. Miał

trzydzieści pięć lat, wyglądał na zadowolonego z życia i pracował tak ciężko, że nie miałby czasu dla żony i dzieci. Zwykle spędzał na lotnisku po piętnaście, szesnaście godzin dziennie. Jedyną osobą, która przesiadywała tam tak długo, poza nim i Patem, była Cassie.

Skończyła właśnie siedemnaście lat i większość czasu w ciągu swojego krótkiego życia przepracowała na lotnisku. Potrafiła zatankować niemal każdy samolot, sprowadzać pilota do lądowania i przygotować do startu. Sprzątała pasy startowe i hangary, zmywała samoloty wodą z gumowego węża i wszystkie wolne chwile spędzała w towarzystwie pilotów. Znała na pamięć silniki i mechanikę wszystkich dziesięciu samolotów, które były ojcowską własnością, i jakiś szósty zmysł podpowiadał jej o każdym defekcie. Nic nie umykało jej uwagi, nawet najmniejsze, skomplikowane i zawikłane szczegóły. Natychmiast zauważała charakterystyczne cechy każdego samolotu i najprawdopodobniej potrafiłaby z zamkniętymi oczami opisać wszystko, co poruszało się w powietrzu. Była to ze wszech miar niezwykła osobowość. Pat toczył z nią prawdziwe wojny, by ją przegonić z lotniska do pomocy matce. Zawsze argumentowała, że w domu są siostry, a ona na nic się tam nie przyda. Pat wolałby, żeby mu się nie plątała pod nogami i siedziała w domu, gdzie było jej miejsce, ale nawet jeśli jednego dnia udawało mu się ją przepędzić, wracała następnego o szóstej rano, punktualna jak wschód słońca, żeby posiedzieć na lotnisku ze dwie godzinki przed pójściem do szkoły. W końcu Pat się t poddał i przestał zwracać na nią uwagę.

Była wysoka, śliczna, niebieskooka i rudowłosa. Zwracała na siebie powszechną uwagę. Ją zaś obchodziły jedynie samoloty. A Nick wiedział, że jest urodzoną pilotką, mimo że nie siedziała jeszcze za sterami samolotu. Podejrzewał, że Pat również zdaje sobie z tego sprawę, ale nigdy nie zgodzi się, by dziewczyna uczyła się pilotażu. W nosie miał Amelię Earhart, Jackie Cochran czy też Nancy Love, Louise Thaden i inne kobiety pilotki, razem z całym Derby Kobiecego Pilotażu. Jego córki nie będą latać, i już. Koniec, kropka. Czasem spierali się o to z Nickiem, który wreszcie zrozumiał, że nie ma szans. W owych czasach bardzo wiele kobiet pilotowało samoloty, niektóre z nich naprawdę osiągały sukcesy, ale, zdaniem Pata O Malley, sprawy i tak posunęły się za daleko, a żadna kobieta nie dorówna w sztuce latania mężczyznom. I żadna baba nie będzie latać na jego samolotach. A szczególnie Cassie O Malley.

Nick poruszał ten temat wielokrotnie, mówiąc, że jego zdaniem niektóre pilotki są lepsze niż Lindbergh. Pat tak się wściekał, że kiedyś o mało co nie zdzielił Nicka pięścią w czasie sprzeczki. Charles Lindbergh był dla niego jak Bóg Ojciec, ustępował godnością jedynie Rickenba-ckerowi z czasów pierwszej wojny światowej. Pat miał nawet zdjęcie z Lindym, który w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym siódmym wylądował na lotnisku O Malleya, w czasie trzymiesięcznego przelotu przez cały

20

kraj. Od tego czasu minęło dziewięć lat, a przykurzona fotografia w dalszym ciągu wisiała na honorowym miejscu nad biurkiem Pata.

W umyśle jej właściciela nigdy nie zagościło przypuszczenie, że jakaś kobieta mogłaby dorównać Charlesowi Lindberghowi umiejętnościami i talentem, a co dopiero go przewyższyć. W końcu nawet żona Lindbergha była tylko nawigatorem i operatorem radiowym. Jeśli Lindy był bogiem, to przyrównanie kogokolwiek do niego było dla Pata świętokradztwem, nawet jeśli czynił je Nick Galvin. Nick z kolei zaśmiewał się z takiego zacietrzewienia i uwielbiał drażnić się z przyjacielem, wiedząc jednak, że go nigdy nie przekona. Zdaniem Pata, kobiety po prostu nie nadawały się do takich rzeczy, żeby nie wiem ile latały, ile zdobywały rekordów i wygrywały wyścigów, i niezależnie od tego, że w lotniczych kombinezonach wyglądały jak boginie. Pat O Malley uważał, że one nie są do tego stworzone, i już.

- A ty - wskazał palcem na Cassie, która właśnie wróciła z pasa startowego, ubrana w wytarty kombinezon, bo tankowała jakiegoś Forda Tri-motora przed odlotem na Roosevelt Field na Long Island - ty powinnaś siedzieć w domu i pomagać matce przy obiedzie.

Cassie znała na pamięć tę śpiewkę i zawsze puszczała ją mimo uszu, tak jak dziś. Spokojnie przeszła przez pokój. Niemal dorównywała wzrostem większości pracowników swego ojca. Miała długie do ramion, płomieniście rude włosy i duże błękitne oczy o bystrym spojrzeniu. Napotkała wzrok Nicka, który uśmiechał się do niej przekornie zza pleców Pata.

- Zaraz pójdę do domu, tatku. Chciałam tylko załatwić tu parę spraw.

Ta wysoka siedemnastolatka była prawdziwą pięknością, ale zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy, co tylko przydawało jej uroku. A kombinezon uwydatniał jej kobiece kształty w sposób, który, zdaniem jej ojca, był irytujący. Pat uważał, że dziewczyna niepotrzebnie kręci się po lotnisku. Ta opinia była niezmienna. Toczyli nie kończące się kłótnie, które wszyscy pracownicy słyszeli już z tysiąc razy. Tego dnia było nie inaczej. Nadeszły czerwcowe upały, a Cassie miała wakacje. Jej przyjaciółki zarabiały pieniądze, zatrudniając się w kioskach, kawiarniach i sklepach, a ona uparła się, żeby pomagać za darmo na lotnisku. To był jej świat  pracowała dorywczo w innych miejscach tylko w chwilach, kiedy rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy. Lotnisko liczyło się dla niej bardziej niż praca, chłopcy, przyjaciółki i zabawy. Nie mogła nic na to poradzić.

- Dlaczego nie weźmiesz się za jakąś pożyteczną robotę, tylko plączesz tu się wszystkim pod nogami  - ryknął ojciec zza swego biurka. Nigdy ani jednym słowem nie podziękował jej za pomoc. Nie chciał jej tu widzieć, i już.

- Potrzebny mi tylko rejestr cargo, tatusiu. Muszę zrobić notatkę -powiedziała spokojnie, znalazła potrzebną księgę i odpowiednią stronę. Dobrze znała się na wszystkich rejestrach i potrafiła je prowadzić.

21

- Zostaw w spokoju moje rejestry  Nie masz o niczym pojęcia  -wściekał się, jak zwykle. W miarę upływu lat stawał się coraz większym cholerykiem, choć w dalszym ciągu pilotował bez zarzutu. Ale upierał się przy swojej filozofii i poglądach, mimo że nikt inny nie przywiązywał do nich wagi, nawet sama Cassie. Choć na lotnisku jego słowo było prawem, prywatna wojna przeciw kobietom pilotkom i kłótnie z córką nie przynosiły pożądanych rezultatów. Cassie zbyt dobrze go znała, by się z nim spierać. Zwykle udawała, że go nie słyszy, i spokojnie robiła to, co chciała. Interesowało ją wyłącznie ojcowskie lotnisko.

Gdy była małą dziewczynką, często wymykała się nocą z domu i chodziła przyglądać się samolotom, które tak pięknie lśniły w świetle księżyca. Ich piękno działało na nią jak magnes. Raz znalazł ją tam ojciec. Szukał jej chyba z godzinę, ale traktowała jego maszyny z takim szacunkiem i podziwem, że nie potrafił spuścić jej lania, choć to nagle zniknięcie przeraziło rodziców. Zabronił jej takich wycieczek i przez całą drogę do domu nie odezwał się ani słowem.

Oona również wiedziała o tym, że Cassie marzy o lataniu, ale podobnie jak mąż uważała, że dziewczynka ma niestosowne upodobania. Co sobie ludzie pomyślą  Jak ona wygląda i jak pachnie, kiedy wraca do domu po tankowaniu samolotów, pracy przy załadunku poczty albo towarów, albo, co gorsza, po naprawie jakiegoś silnika. Tylko że Cassie lepiej się znała na mechanice samolotów niż niejeden kierowca na swoim samochodzie. Uwielbiała tę dłubaninę. Potrafiła rozebrać silnik na części i złożyć go z powrotem, prędzej i lepiej niż większość fachowców. Przeczytała więcej pożyczonych książek o lotnictwie, niż podejrzewali rodzice i Nick. Samoloty były największą miłością i pasją jej życia.

Jeden Nick tylko potrafił zrozumieć, co czuła, ale nawet jemu nie udało się przekonać jej ojca, że to odpowiednia rozrywka dla dziewczyny. Teraz wzruszył ramionami i wrócił do swojej papierkowej roboty, a Cassie z powrotem wyszła na pas startowy. Dawno się nauczyła, że może godzinami przebywać na lotnisku, jeśli tylko nie będzie wchodzić ojcu w drogę.

- Nie wiem, co się z nią dzieje... to nienaturalne — narzekał Pat. — Po prostu robi to na złość bra...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin