Krantz Judith - Kochankowie.pdf

(2384 KB) Pobierz
761367055.001.png
Krantz Judith - Kochankowie
1
W Los Angeles nie ma kierowcy, który nie traktowałby z należytą ostrożnością nieobliczalnego
gangu właścicieli m.ilyrh voIkswagenów. Są oni znani jako rasa agresywnych, nil ustraszonych
wolnych duchów, mających sobie za punkt honoru przemykać się zawadiacko przed każdym
rollsem czy mercedesem, jaki kiedykolwiek zszedł z taśmy montażowej, automatycznie i
bezczelnie wymuszających pierwszeństwo na skrzyzowaniach i bezpardonowo zajmujących
miejsca do parkowania wyraźnie namierzone przez dostojniejsze i mniej zwrotne pojazdy.
Kiedy Gigi Orsini postanowiła przyjąć posadę autorki tekstów reklamowych w agencji Frost,
Rourke, Bernheim, która s tarała się o nią od kilku miesięcy, kupiła sobie płomienistoczerwonego
volkswagena ze składanym dachem.
Przez kilka lat posłusznie jeździła solidnym, lecz nudnym volvo, które dostała od swojej macochy
Billy Ikehorn, ale teraz, podczas trzydniowego weekendu, na jaki pozwoliła sobie między
zakończeniem jednej pracy a rozpoczęciem następnej, Gigi włożyła odpowiednią sumę powoli
odkładanych pieniędzy w samochód, jaki jej odpowiadał. Złożyła dach i pogłaskała swego
volkswagena po lśniących bokach. Ta szalona, rozbrykana i wesoła maszyna doskonale pasowała
do jej nowej dojrzałości, nowej kariery i statusu. Był to zwinny, lekki samochodzik
odzwierciedlający optymizm Gigi roku 1983, roku, w którym Barbra Streisand kazała środowisku
filmowców ocenić swoją Yentl, pierwszy film, w którym odważyła się zagrać, będąc jednocześnie
jego reżyserem
1
i producentem; roku, w którym Los Angeles przygotowywało się do zorganizowania letniej
Olimpiady; roku, w którym królowa Elżbieta dziarsko wyglądająca w chustce na głowie
odwiedziła górskie rancho prezydenta Reagana w środku gwałtownej burzy; roku, w którym
znajdujący się u szczytu formy Karlem Abdul-Jabbar podpisał niebywały kontraS na półtora
miliona dolarów za sezon; roku, w którym nieodwołalność zakończenia serialu M*A*S*H
położyła się cieniem na szczęśliwym życiu milionów Amerykanów
Tego optymistycznie obiecującego poranka późną jesienią owego optymistycznego roku na
początku optymistycznych lat osiemdziesiątych Gigi Orsini krążyła powoli po parkingu
staromodnego , nieco hiszpańskiego w stylu budynku stojącego przy Bulwarze Zachodzącego
Słońca za la Cienega, w którym miała s.edz.bę agencja Frost, Rourke, Bernheim. Gigi była
zdenerwowana, zgrzytała z napięcia i niepokoju zębami i wcale nie odczuwala aroganckiej
beztroski przyslugujacej właścicielce VW. Był to pierwszy dzień w nowej pracy i Gigi nie
czuła takiego skrępowania od czasu rozpoczęcia nauki w szkole średniej, kiedy to była tak
onieśmielona, jak jeszcze nigdy w swym zwykle wolnym od zażenowania życiu
Gdyby tylko nie miała wbudowanej potrzeby burzenia porządku swego życia, gdyby tylko
potrafiła zostać na bez piecznym, oszałamiająco rozkwitłym łonie Scruples II, katalogu mody,
który zaczęła traktować jak rodzinny interes to nie musiałaby teraz bezgranicznie spanikowana
szukać miejsca do parkowania i stawiać pierwszych kroków w reklamie. Archie Rourke, autor
tekstow reklamowych, i Byron Berenson Bernheim III, dyrektor artystyczny, byli dwoma z trojga
wjolmkow w agencji, która przed pół roku rozpoczęła dz a alno c w Los Angeles, przeniósłszy się
tu z Nowego Jorku. Zatrzymując się ostrożnie obok lśniącego porsche Gigi przypomniała sobie
słowa, którymi Archie próbował namówi ją do przejścia do agencji.
- Reklama to jedna z ważniejszych form sztuki drugiej połowy dwudziestego wieku - powiedział
wtedy. - Kiedy za trzysta lat jakiś kustosz będzie robił wystawę, żeby znów dać życie naszej epoce,
to będzie wykorzystywał materiał głównie z reklam telewizyjnych i prasowych.
2
Nie podjęła decyzji opierając się na jego słowach, ale zauważyła całkowite przekonanie, z jakim je
wypowiadał, jak gdyby światy sztuki teatralnej, literatury, muzyki i fotografii istniały jedynie po
to, by mogły być włączone do wielkiej reklamy. Słowa te obudziły w Gigi ducha przygody oraz
ciekawość, która w końcu doprowadziła do tej paraliżującej chwili.
Gigi z roztargnieniem wstukała kod alarmu i lekko drżącymi rękoma wygładziła spódnicę.
Przynajmniej jest odpowiednio ubrana. Za każdym razem, kiedy jadła lunch z Byronem i
Archiem, prezentowali oni kalifornijską odmianę wyrafinowanej godności Wschodniego
Wybrzeża, przywdziewając garnitury od Armaniego, cienkie, eleganckie koszule w paski oraz
nieskazitelne krawaty. Ze słów Archiego i swobody, jaką demonstrował razem z Byronem
zrozumiała, że reklama traktuje siebie samą poważnie. Obaj wyglądali na agentów, a agenci byli
najbardziej nienagannie ubranymi ludźmi w Kalifornii.
Z całą pewnością Archie miał siłę przekonywania agenta reklamowego. Potrafiła go sobie opisać
ze skrywanym uśmiechem tylko jako przystojnego brutala, jakby jego zawadiacki, beztroski, a
jednocześnie chmurny wygląd w niezrównanym połączeniu z falującymi, po irlandzku czarnymi
włosami i błękitnymi jak u policjanta oczyma, został stworzony dla bohatera romansu z czasów
Regencji.
Rudowłosy, wysoki i elegancki Byron był przeciwieństwem Archiego. Sprawiał wrażenie
człowieka łagodnego i nieco zażenowanego, chociaż w jego zachowaniu czaiła się chwilami
intrygująca kpina. Idąc między rzędami samochodów Gigi pomyślała, że jego świat wydaje się
być pełen prywatnych dowcipów, a kiedy szkicował na obrusach swe uderzające pomysły
graficzne, w jego szarych oczach często błyskał humor. Bawił ją ten zespół. Stanowili go tak
długo, że czasami sprawiali wrażenie dwóch stron tej samej, niezwykle atrakcyjnej osoby.
Idąc powoli po parkingu w kierunku Bulwaru Zachodzącego Słońca i wejścia do budynku, Gigi
zdała sobie sprawę, że bardzo niepokoi ją ten cholerny artykuł, który przeczytała zeszłego
wieczora. Jakiż zły przypadek postawił na jej drodze ten życzliwy artykuł w kobiecym
czasopiśmie, który
11
powiedział jej wszystko, co powinna wiedzieć o pierwszym dniu w nowej pracy?
Miała nadzieję, że nie zostanie zmuszona do dobrowolnego, corocznego w tej firmie oddania krwi,
co było jednym z polecanych sposobów poznania się ze współpracownikami. Może uda jej się
niepostrzeżenie wychwycić miejscową atmosferę, zanim wykona ruch w czymś, co autorka
nazywała „polityką miejsca pracy". Artykuł surowo przestrzegał przed zawieraniem znajomości z
pierwszymi napotkanymi przyjaznymi ludźmi, bo na pewno będą to „biurowi przegrani",
nakazywał bycie radosną, lecz nie nadmiernie wesołą, co mogłoby być potraktowane jako coś
wymuszonego, zalecał uśmiechanie się w sposób sugerujący ciepło, ale nie karierowiczostwo,
oraz sporządzenie planu rozmieszczenia biurek współpracowników, aby zapamiętać ich nazwiska,
co pozwoli jej spokojnie sprawdzić się podczas miesięcy cierpliwego czekania bez cienia zgubnej
nadgorliwości na zdobycie pozycji w „zbiorowej podświadomości" firmy, które to pojęcie według
autorki artykułu jest sprawą podstawową, choć nie zawsze uświadamianą.
- Będę dobra - Gigi wymruczała stanowczym tonem nieśmiertelne słowa królowej Wiktorii, które
ta wypowiedziała dowiedziawszy się, że ma wstąpić na tron.
- Oj! - Gigi zatrzymała się gwałtownie obok ciężarówki dostawczej. Trzęsła się z nerwów, miała
gęsią skórkę, cierpiała na nadmiar informacji i nagle poczuła, że musi dokonać ostatecznej
inspekcji. Miała na sobie swoją jedyną, skrojoną z klasyczną doskonałością garsonkę z szarej
flaneli. Dostała ją niedawno w prezencie od Prince'a, wielkiego nowojorskiego projektanta mody.
Spódnica kończyła się bardzo skromnie w połowie kolana, a pod żakiet Gigi włożyła
nieskazitelnie białą, bawełnianą bluzkę. Miała 160 cm wzrostu, ale w prostych, czarnych,
lakierowanych szpilkach i nieprzezroczystych czarnych rajstopach wyglądała na wyższą. Jej
jedyną biżuterię stanowiły skromne perełki w uszach i „łazienkowy" zegarek od Cartiera z
paskiem z krokodylej skóry, który dała jej Billy podczas pożegnalnego przyjęcia w Scruples II.
Był tyleż kosztowny, co dyskretny.
i
12
Gigi zastanawiała się, czy można być odpowiedniej ubraną, czy ktokolwiek może zrobić lepsze
pierwsze wrażenie? Tylko że odpowiedniość była sprzeczna z jej naturą. Zawsze miała skłonność
do bycia niekonwencjonalną, do robienia szalonych niespodzianek i chociaż ten skok w reklamę
wymagał nowej garderoby, dawny impuls kazał jej włożyć ulubiony kapelusz. Wymykały się spod
niego jej osobiście ufarbowane na rudawo-pomarańczowo-żółtawo-złoto włosy przypominające
kolorem bukiet pstrych nagietków.
Kapelusz miał wysoką główkę, pochodził z końca okresu edwardiańskiego i był zrobiony z
pięknie wypłowiałego, kwiecistego lnu. Podwójnej szerokości wstążka była z ciężkiej, szkarłatnej
tafty, przyozdobionej z przodu dwiema czerwonymi wisienkami, dużą czerwoną różą z aksamitu i
kilkoma aksamitnymi listkami. Szerokie rondo było podniesione z przodu i przymocowane do
wstążki różą.
Gigi wyobrażała sobie, że ten kapelusz miała na sobie dziewczyna żegnająca narzeczonego, który
szedł na wojnę. Był to odważny, frywolny kapelusz rozjaśniający jej twarz. Wiedziała, że
narzeczony wrócił z wojny, bo inaczej po cóż właścicielka miałaby go tak starannie wypchać,
owinąć bibułką i przechowywać w pudle z nazwiskiem londyńskiej modys-tki, które Gigi odkryła
szukając dawnej bielizny. Trzymała go dotąd na stojaku jako ozdobę sypialni, ale teraz dzięki
swemu nieodpartemu urokowi kapelusz łagodził surowość jej kostiumu. Starannie go poprawiła.
Osiemdziesięcioletni kapelusz pasował do niej tak doskonale, jak wszystko inne, co miała na
sobie, było jej obce i krępujące.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin