Smeds Dave - Tylko ty.doc

(56 KB) Pobierz
Tylko ty

Dave Smeds

 

Tylko ty

 

Alana obudziły ciche pomruki dochodzące zarówno z sys­temu wentylacyjnego, hak i z ciepłego, kobiecego ciała leżącego obok niego. Plansza zegara elektronicznego na przeciwległej ścianie uświadomiła mu, że minęła dopiero połowa czasu na sen.

Coś się zmieniło w pracy statku.

Rozpiął klamrę pasa i odepchnął łóżko. Nieoczekiwanie dla siebie znalazł się z powrotem na materacu. Od razu zorientował się, co go obudziło.

Była to subtelna, być może o wymiarze jednej dwudziestej jednostki, różnica. A jednak wyczuwalna w porównaniu z całkowitym brakiem przyciągania w ciągu minionych trzech tygodni. Zdziwił się, że nie zauważył tego natych­miast. Grawitacja. Przelotnie spojrzał na kobietę leżącą obok niego, wciągnął w nozdrza jej przyjemny, piżmowy zapach i wysunął się z łóżka, nie budząc hej.

Minął kilkoro drzwi i wszedł do centrum nawigacyjnego, gdzie znalazł technika Kuei i nawigatorkę Tarlę. Obie przykucnięte pokracznie pośród stosu wypalonych lub roz­bitych konsoli, zbierały elementy zespołu przekaźników. W chwili powrotu grawitacji wszystko pospadało na podło­gę. Obie kobiety poza uniwersalnymi pasami nie miały nic na sobie. Obie nagie piękności były szczupłe, miały bladozielon­kawą cerę i ciemnozielone włosy. Ich twarze znaczył pot, tłuszcz i znużenie.

- Hello, Alan - słabym głosem odezwała się Tarla. Wydawało się, że niemal nie stać ją na wysiłek, by przemó­wić. Kuei niedbale skinęła głową, gdyż pochłaniało ją sprawdzanie sensorów ruchu, które były jej stałym wyposa­żeniem. Otarła sobie twarz z potu i powiedziała:

- To tylko wgniecenie, ale jednak zawsze coś. Nie chcia­łam, żebyśmy dostali większego obrotu, gdy statek jest w takim stanie. - Mówiąc to, odłączyła terminal z gniazda z tyłu szyi.

- Teraz zabierzemy się za powietrze na statku - obiecała Tarla.

Było nadal jak w tropiku. Tak bardzo mu to nie przeszka­dzało, skoro nie byli już w stanie nieważkości, a jego genitalia po odzyskaniu właściwej wagi przestały pływać, układając się we wprawiające w zażenowanie wzory. Kobiety nato­miast odzyskały właściwy kształt piersi, które poprzednio powiewały przed nimi jak balony na wodzie.

- W porządku - powiedział z przekonaniem. - Pracujecie doskonale.

Na ten komplement rozpromieniły się i porzuciły swe zajęcie. Uświadomił sobie, że będzie miał kłopoty. Już czuł zapach ich afrodyzjaka i widział jego działanie. Kuei klęknę­ła przed nim, podczas gdy Tarla oczekiwała na swą kolejkę z tak intensywną żądzą, że niemal przerażało go to. Alan pogodził się z myślą, że nieprędko będzie mógł wrócić do przerwanego snu.

Jedną ręką trzymał się za swego znękanego koguta, kiedy potykając się wchodził do izby chorych. Laura popatrzyła na niego współczująco.

- Boże, czy one nie pozwolą ci nawet spać? - zapytała.

Słabo przytaknął głową.

- Nie wiem, jak ja to wytrzymam, pani doktor. Wręczyła mu opakowanie koncentratu odżywczego i do­pilnowała, by połknął, sprawdzając mu zarazem puls i szero­kość źrenic.

- Na razie w porządku. Pilnuj się, żebyś dużo spał, młody człowieku.

Młody człowieku było jej ulubionym wyrażeniem. Właści­wie Laura była nawet trochę młodsza od niego. Oboje mieli w granicach trzydziestki.

- Wracam właśnie do łóżka - odpowiedział. - Chciałem tylko sprawdzić, co z n i m.

Wskazał w odległy kraniec sali. Wewnątrz kopuły z pleksi­glasu, w jednej z medycznych jednostek rekonwalescencyj­nych, widoczna była postać nieprzytomnego dowódcy stat­ku, Raya Feldona. Spowijał go żółtawy poblask regenerato­ra tkanek, a jego z natury mocnej budowy ciało przypomina­łoby teraz żałosne zwłoki, gdyby nie rytmiczne unoszenie i opadanie klatki piersiowej. Jedną rękę usztywniała mu szyna, tors zaś ukośnymi krechami znaczyły potężne blizny.

Jednak nawet z tej odległości Alan był w stanie zobaczyć, że od wczorajszego wieczora nastąpiła poprawa.

Niesamowite maszyny, te regeneratory. Gdyby udało się podłączyć do nich także pozostałych członków załogi, byliby również uratowani. Bez tego nie mieli żadnej szansy. Nagły spadek ciśnienia daje się ludziom we znaki nieodwracalnymi następstwami.

Podczas ataku całą jednostkę bojową obróciło w perzynę. Tylko personel pomocniczy z lepiej chronionych części statku dowodzonego przez Feldona, jak właśnie izba cho­rych, wyszedł z tego bez uszczerbku. Pozostało ich w sam raz tylu, że byli w stanie razem połatać statek, zanim przestałby on nadawać się do dalszego zamieszkania.

Sytuacja była nadal poważna. Zniszczyli statek nieprzyja­ciela, ale byli nadal w głębi wrogiego terytorium. Nie odważyliby się wezwać pomocy, nawet gdyby udało się przywrócić działanie sprzętu łączności dalekiego zasięgu. Mogliby podsłuchać ich niewłaściwi ludzie i nie dopuścić ratowników. Ich statek musiał wydostać się o własnych siłach - rzecz niewątpliwie trudna, przy nie działających silnikach.

Do czasu, gdy Feldon wróci do zdrowia, zadanie to spoczywało na jednym mężczyźnie i siedmiu kobietach. Z tym jednak, że sześć spośród tych kobiet nie było istotami ludzkimi, i na tym polegał kłopot.

- Jeszcze co najmniej jeden dzień - oznajmiła Laura, wskazując na regenerator.

- O, Boże - jęknął. Laura zaczęła umiejętnie ugniatać jego usztywniony bark ciepłymi rękoma; była doskonałą masażystką. Trochę się odprężył.

- Chociaż ty możesz się obyć bez tego - westchnął z wdzięcznością.

- Cóż, przynajmniej na razie - mruknęła, a on wyczuł w tonie jej głosu coś zdecydowanie zabarwionego seksem. Na szczęście i dzięki Bogu, nie zamierzała z tym wyskakiwać. Obejrzał ją sobie. Była niska i mocna, wybitnie atrakcyjna, z odcieniem skóry i kolorem włosów, w których mieszały się najlepsze cechy południowych obszarów basenu Morza Śródziemnego z zabarwieniem afrykańskim. Pomijając fakt, iż była jego bezpośrednią przełożoną, gdyby miał wybrać tylko jedną kobietę na pokładzie statku, na pewno byłaby to właśnie Laura.

Jednakże, luksusem takiego wyboru nie dysponował. - Spotkamy się za kilka godzin - powiedział, udając się do łóżka.

Tym razem obudziło go uczucie, że jego kutas wślizguje się w wilgotną, smakowicie zwartą cipkę. To była J'ann. Alan musiał oddać to kobietom Suni, że natura przeszła samą siebie, tworząc ich gatunek. Były boginiami miłości. Olśnie­wające figury; idealny smak i zapach; natychmiastowe, pełne entuzjazmu pobudzenie erotyczne. Sam fakt, że Suni prze­ważały liczebnie pośród kobiet na pokładzie, wskazywał dobitnie na znaczenie statku Valiant. Z zachwytem przyjął skierowanie do personelu medycznego statku.

J'ann była z nich wszystkich najlepsza. Pompowała go od góry, szybko doprowadzając na skraj orgazmu. Kiedy wydawało mu się, że dłużej już nie wytrzyma, zaczęła coraz to mocniejsze i szybsze suwy, wbijając go w siebie, aż pulsował, nabrzmiewał i dyszał, lecz powstrzymywał ejaku­lację. Gdy przystosował się do tego rytmu i zaczynał być znowu gotowy, nagle zwalniała, wznosząc się za każdym razem tak wysoko, że sam koniuszek jego koguta ukazywał się pomiędzy fałdami jej warg, a następnie, wiele sekund później, wbijała się tak głęboko, że ich włosy łonowe łączyły się. Zawsze wiedziała, jakie tempo jest najwłaściwsze.

- Widzę, że to lubisz - powiedziała.

Nie fatygował się odpowiedzią. Zbyt pochłaniało go oddychanie. Zastosowała nową taktykę. Za każdym razem, gdy się unosiła, sięgała po jego członek i chwytając go mocno dłonią robiła kilka suwów, a potem z powrotem wsuwała w swą cipkę. Takie połączenie miękkiej, wilgotnej tkanki z mocnym wnętrzem dłoni sprawiało, że przed oczyma tańczyły mu gwiazdy. Tylko w momentach, kiedy gubił się w rytmie oddechów, ratowała go, przestawiając się na kilka ostatnich chwil z cyklu piczka - dłoń na cykl usta - dłoń.

Wypstrykał się w głębię jej gardła. Połykała, wydając ciche pomruki zadowolenia, jednocześnie masując mu wał swym językiem. Usta zrobiły się jej ciemnozielone od ruchów frakcyjnych. Delikatne kropelki potu wisiały jak perełki pomiędzy jej piersiami. Pomimo własnego upojenia i za­chwytu, zdołał dostrzec zmianę w jej wyglądzie - to głębokie poczucie spełnienia, cechujące każdą Suni, w którym znaj­duje konieczne jej środki odżywcze, środki egzystencji. Teraz będzie z nią spokój; być może starczy jej to nawet na cały dzień. Oznaczało to, że martwić musiał się już tylko o pozos­tałe pięć Suni.

Laury nie było, korzystała bowiem z przerwy w służbie na sen, kiedy Alan przyszedł, aby sprawdzić stan Feldona. Wysunął z wnęki w ścianie sensor medyczny, ustawił go obok regeneratora, podłączył się i uruchomił urządzenia do wyszukiwania danych. Interfejs podjął pracę, wywołując znane brzmienie w uszach, niosąc ze sobą spokojną, kojącą logikę pracy mózgu statku. Na ekranie przed sobą Alan zobaczył migoczący wykres ciała Feldona, zakodowany we wspaniałych kolorach, które dla kogoś nie obeznanego z techniką medycyny kosmicznej byłyby nieczytelnym miaz­matem. Alan był tak dalece kompatybilny, że nigdy nie miał pewności, czy dane powstają bezpośrednio w jego korze mózgowej, czy też otrzymuje je drogą wizualną z ekranu.

Wydając mentalny rozkaz do komputera, regulował ob­raz tak długo, aż układ krążenia ukazał się w tradycyjnych barwach - czerwieni i błękitu. Sprawdził liczbę białych ciałek krwi, ciśnienie krwi i wskaźnik krzepnienia. Szczególnie wiele czasu poświęcił okolicom złamanych kości, szukając jakichkolwiek objawów infekcji lub gangreny. Wszystko było w porządku. Zadowolony wyłączył urządzenie, rozłą­czył przewody z tyłu szyi i udał się do pozostałych członków załogi naprawiających silnik.

Alan dokonywał przeglądu tylnej części statku, wzdłuż osi centralnej, w kierunku siłowni. W miejscu, gdzie przed atakiem były cztery silniki w podwieszonych pod skrzydłem gondolach, teraz pozostał tylko jeden i szczątki drugiego. Wokół rumowisko. Wskutek rotacji statku, złom wydawał się orbitować ponad głowami dwu osób pracujących przy nie naruszonej gondoli. Otworzyły boczną panelę i manew­rowały tak, by wydostać mini - puter ze znajdującej się wewnątrz wnęki. Ich jednolite kostiumy kosmiczne nie pozwalały na identyfikację, ale Alan i tak wiedział, że były to Sharn i Heva, które wraz z Kuei były jedynymi ocalałymi techniczkami obsługi inżynieryjnej.

Alan miał kochankę Suni, która zginęła w chwili, gdy podczas ataku trafiono w gondole. Nie miał czasu, by boleć nad stratą. Żałoba musi poczekać, aż on i inni pozostali będą mieć pewność, że sami przeżyją.

Tarla i J'ann były już tam w chwili, gdy przyszedł Alan. Wszyscy oni patrzeli w milczeniu i nikt nie ośmielił się spekulować, jakie będą ustalenia zespołu, który miał doko­nać w przestrzeni oględzin statku z zewnątrz. Od tego silnika zależało wszystko.

Dwie osoby z zespołu wspinały się wzdłuż osi statku, przenosząc mmi - puter z powrotem, w kierunku jedynej działającej sprawnie śluzy powietrznej. Swobodne spadanie przekształciło je w tancerki, które unoszą się na swej drodze w powietrzu popychane stopniowo przez odrzutowe jednos­tki manewrowe. Obserwatorzy spotkali się z nimi przy wrotach śluzy powietrznej.

Kiedy wrota otwarły się, Sharm była już bez hełmu.

- Wygląda dobrze - oznajmiła pocieszająco, trzymając mini - puter z jednej strony. Przy lekkiej grawitacji niemal nie wypadł jej z ręki.

Gwałtownie skończyła się .cisza. Zespół techniczny był pełen pomysłów i planów naprawy. Istniała jakaś nadzieja. Ustalono już, że ocalały silnik miał nie naruszoną strukturę; jeżeli uda się przywrócić mu funkcjonalność, będą mieli szansę. Alan przeżywał ulgę ze spokojem; czekał na kobiety. Wkrótce będą go potrzebowały.

Tak Sharn, jak i Helva wyglądały opłakanie, jeżeli w ogóle można użyć tego słowa wobec którejkolwiek Suni. Wokół oczu uwidoczniły się drobne zmarszczki, a bujna zieleń ich cery całkiem wyblakła do zabarwienia szartrezy. Ostatni raz miały go wczoraj rano. To nie wystarcza żadnej Suni, zwłaszcza - jak w przypadku tych dwu - kiedy narażone są na wpływ stresu i ciężką pracę. Zauważywszy go, odstawiły mini - puter na bok i zaczęły wydostawać się ze swych kosmicznych ubrań. Tarta i J'ann dyskretnie zabrały się do innych zadań. Obie niedawno były z Alanem; byłoby więc z ich strony nie fair chcieć go znowu tak szybko.

Znaleźli sobie pobliski salonik. Alan usiadł pomiędzy nimi. Podczas gdy Helva podsunęła mu do ust swe cycki, Sharn zajmowała się dolnymi partiami. Brodawka sutkowa była twarda, pokryta gęsią skórką i podnosiła się wraz z każdym dotknięciem jego języka, a piersi wypełniały mu nozdrza zapachem potu, który go bardzo pobudzał. Gorące wargi drażniły czubek jego koguta. Dwie Suni jednocześnie. Jeżeli przeżyje i będzie mógł o tym opowiedzieć, to poza­zdroszczą mu wszyscy mężczyźni we Flocie.

Biologowie nie mieli całkowitej pewności, dlaczego samice Suni ewoluowały z tak przemożną żądzą seksu. Jak sądzono, mogło to być wynikiem tego, że na każde pięć urodzeń przypadały trzy samice Suni, a tylko dwóch samców; na to nakładał się fakt, iż ich rodzinną planetę pierwotnie opano­wały drapieżniki, które gustowały w mięsie Suni. Rzeczą najwyższej wagi była zatem szybka reprodukcja, a samice musiały odznaczać się nieprzepartą atrakcyjnością, by móc konkurować z innymi. W każdym jednak razie, poczynając od pokwitania współczesna kobieta Suni zmuszona była kopulować prawie codziennie, a zwalniały ją od tego tylko ciąża lub menopauza. Był to unikalny fenomen hormonalny, któremu nie mógł skutecznie przeciwdziałać żaden z kiedy­kolwiek wynalezionych środków medycznych.

W całej cywilizacji galaktycznej kobiety Suni znano jako najlepsze prostytutki i profesja ta przyciągała wiele z nich. Jednakże me wszystkie. Gatunek ten był także uzdolniony na inne sposoby; jeden z jego talentów polegał na uderzająco silnej kompatybilności z puterami. Mogły one przyłączać się interfejsem prawie bez wysiłku. Stąd też istniało na nie duże zapotrzebowanie jako personel techniczny i nawigacyjny, i dlatego właśnie tak wiele z nich znajdowało się na pokładzie Valianta. Wyłącznie takiej załodze zawdzięczać należy fakt, że możliwe stało się ocalenie statku.

Sharn dosiadła go i całkowicie wprowadziła w siebie. Wykonywała zręczne, szybkie suwy, z ogromną pewno­ścią siebie. Helva była z tyłu Alana, owinięta wokół niego, ręce trzymała na szyi Sharn. Gdy osiągnął spełnienie - mimo wyczerpania, pełnymi satysfakcjonującymi strugami - obie Suni karmiły się jego orgazmem. Wcale nie chodziło im o fizyczną ejakulację. Konieczne im środki egzystencji czerpały z jego emocjonalnego wyładowania. Zasadzało się to na bezpośrednim kontakcie.

Od Alana zależało wszystko. Bez niego Suni nie przeżyły­by. Gdyby Suni nie ocalały, nie byłoby nikogo zdolnego do naprawy statku i wszyscy musieliby umrzeć. Wyłącznie orgazm samca zapewniał Suni właściwe pożywienie. Były one niezmiennie hetero. O ironio, żadnego znaczenia nie miał fakt, czy byłby to samiec Suni, czy jakiejkolwiek innej rasy ludzkiej, czy też nawet pozaludzkiej - ale musiał nastąpić orgazm. Wstępna gra miłosna nie zdawała się na nic.

Sharn podniosła się, z jej cipki zwieszało się pasemko nasienia. Językiem omiotła jego wilgotnego koguta i uśmie­chnęła się. Zaraz poprawił się jej wygląd, a policzki nabrały blasku. Otrzymała wprawdzie tylko pół dawki odżywcze, gdyż musiała ją dzielić z Helvą, ale na razie to wystarczało.

Alan był zdumiony. Chętnie zrobiłby to jeszcze raz. Przypomniał sobie pierwszych kilka dni, kiedy wszyscy biegali gorączkowo w kosmicznych ubraniach, próbując zatkać każdą dziurę w powłoce statku. Za każdym razem, gdy któraś z Suni osiągała stan desperacji, musieli robić przerwę i udawać się do jednej z hermetyzowanych komór. Wydawało mu się, że od czasu aż wszystko uszczelnili, już się to nie będzie powtarzało.

- Na razie - uśmiechnęła się Sharn.

 

 

Laura wpadła do izby chorych z takim entuzjazmem, że głową niemal dotykała sufitu: Ledwo opuściła się w stronę podłogi, a już trzymała Alana w ramionach.

- Działa, działa! - chichotała, całując go.

- Co działa? - zapytał, jak tylko pozwoliła mu złapać oddech.

- Mini - puter silnika - skakała z radości na czubkach palców.

- Chodź, robimy małą uroczystość w głównym saloniku.

- Teraz? - zapytał Alan, wskazując w stronę regenerato­ra, gdzie pracował w chwili, gdy pojawiła się Laura. Lokator regeneratora spokojnie spał.

- Tak. No chodź! - chwyciła go za nadgarstek i pociągnę­ła za sobą. Przeszli krętymi korytarzami, nadal pełnymi szczątków i śladów zniszczeń, aż przybyli do dużej, słabo oświetlonej komory.

Alan wytężył wzrok i rozpoznał mini - puter na samym środku sali. Przewiązany był jasnoszkarłatną kokardą. Kontrolne lampki migały, demonstrując prawidłowe działa­nie zespołu obwodów elektrycznych. Powietrze wypełniał zapach wina i kadzidła. Na skraju sali, kusząco ukryte w cieniu, znajdowały się wszystkie sześć Suni ze statku, ubrane w lekkie nieprzemakalne peleryny, które przy każ­dym poruszeniu wydawały odgłos przypominający szept.

- Widzisz? - Laura uśmiechała się, wskazując mini - puter. Z trudem przyszło mu uwierzyć. Cały czas żywił nadzieję, ale nie pozwolił sobie, by się całkowicie od niej uzależnić.

Miał ochotę tańczyć.

- Ile czasu potrzebujemy, żeby przedostać się w przyjazne przestrzenie kosmiczne? - spytał szybko.

- Należy trochę wzmocnić statek - powiedziała Kuei. - Ale i tak musimy być bardzo ostrożni i powoli przyspie­szać. Wątpię czy zdołamy przeciągnąć statek. Powinniśmy przebyć tę drogę w mniej niż trzy miesiące.

Mimo wszystko dotrzemy, pomyślał z wdzięcznością Alan. Przed oczyma stanęły mu szczęśliwe chwile i tylko marginalnie zauważył, że kobiety szybują w jego stronę, z rozszerzonymi od emocji źrenicami. Ich cienkie, przejrzys­te jak mgiełka stroje opadły, odsłaniając sześć par zuchwa­łych piersi, wąskich talii, błyszczących warg. Laura także - ciepłe, brunatne wyobrażenie piękna. Wszystkie zgło­dniałe.

Trzy miesiące?

J'ann uklękła i zanim się zorientował, lizała mu jądra. Tarla stała za nim, czuł lekkie ugryzienia na obu pośladkach. Laura robiła to samo z jego małżowinami usznymi.

- Czekajcie - powiedział.

Nie zamierzały słuchać. Helva, Sharn i Meila przyłączyły się do nich. Dłuższą chwilę zajęło mu przekonanie ich, że nie żartuje.

- Zaraz wrócę - oznajmił, a jego kogut w momencie, gdy się odsuwał, wyskoczył z ust J'ann.

Pospieszył z powrotem do izby chorych, gdzie podszedł od razu do generatora. Laura me dała mu dość czasu na przekazanie najnowszej wiadomości. Szybko uzyskał dostęp do rozkazów, a po chwili uniosła się pleksiglasowa kopuła urządzenia. Dowódca Feldon otworzył oczy i chwiejnie uniósł głowę. Był cały, bez śladu obrażeń, jak nowy.

- Och, jak się cieszę, że cię widzę - oznajmił Alan. Feldon spojrzał tylko na regenerator i zaraz zdał sobie sprawę, co się z nim działo.

- Zwyciężyliśmy? - zapytał.

Alan przytaknął.

- Jak statek? - Feldon spytał z obawą. Został on już poważnie uderzony, zanim nastąpiło zniszczenie kwatery dowodzenia.

- Perspektywy są coraz lepsze - odrzekł Alan - ale nie uwierzysz, co będziemy musieli robić, żeby wrócić z powro­tem do domu.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin