Bagley Desmond - Na równoważni.pdf

(876 KB) Pobierz
64742991 UNPDF
DESMOND BAGLEY
NA
RÓWNOWAŻNI
64742991.001.png
Rozsądnym jest oczekiwać, że człowiek może bezpiecznie chodzić po linie
przez dziesięć minut; byłoby nierozsądne zakładać, iż można robić to bez
wypadku przez dwieście lat.
Bertrand Russell
1
Giles Denison spał. Leżał na plecach, osłaniając czoło zgiętą prawą ręką, z dłonią
lekko zaciśniętą w pięść, co nadawało mu dziwnie bezbronny wygląd kogoś, kto
zasłania się przed ciosem. Oddychał równo i płytko, lecz coraz głębiej, w miarę jak
wracała mii świadomość w tym codziennym cudzie reintegracji psyche po „małej
śmierci” snu.
Jego oczy za zamkniętymi powiekami poruszyły się i westchnął, opuszczając rękę i
obracając się na bok, aby głębiej wtulić się w prześcieradła. Po kilku chwilach
zamrugał oczami, otworzył je i spojrzał bezmyślnie na pustą ścianę obok łóżka. Znów
westchnął, nabierając powietrza w płuca, a potem niespiesznie podniósł rękę i
spojrzał na zegarek.
Była dokładnie dwunasta.
Zmarszczył brwi i potrząsnął zegarkiem, po czym przyłożył go do ucha. Miarowe
tykanie świadczyło o tym, że chodzi, a ponownie spojrzawszy na tarczę zobaczył
szybki, urywany ruch krążącej wkoło wskazówki sekundnika.
Gwałtownie usiadł na łóżku i wytrzeszczył oczy. Zapomniał o niepokoju
wywołanym nieokreśloną porą dnia — północ czy południe? — gdyż uświadomił sobie,
że to nie jego zegarek. Zawsze nosił piętnastoletnią omegę, którą dostał w prezencie
od ojca na dwudzieste pierwsze urodziny, tymczasem był to płaski patek philippe,
złociście lśniący, na zwykłym skórzanym pasku, a nie na elastycznej metalowej
bransolecie, do jakiej Denison był przyzwyczajony.
Na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka, gdy dotknął zegarka wskazującym
palcem, ale silniejszego wstrząsu doznał, kiedy podniósł oczy i rozejrzał się po
pomieszczeniu. Nigdy przedtem nie był w tym pokoju.
Uświadomił sobie, że serce łomocze mu w piersi; podniósł rękę i poczuł pod
palcami chłód jedwabiu. Spojrzał w dół i zobaczył piżamę. Zazwyczaj spał bez niczego;
w piżamach dusił się i powiedział kiedyś, że, jego zdaniem, ubieranie się do łóżka jest
bezsensowne.
Nadal był zaledwie na pół obudzony i w pierwszej chwili miał ochotę położyć się,
aby zaczekać na koniec tego snu i obudzić się znowu we własnym łóżku, ale nagle
poczuł potrzebę skorzystania z łazienki. Z irytacją potrząsnął głową i odrzucił pościel
— nie prześcieradła i koce, do których przywykł, ale grubą, pikowaną kołdrę — moda
na nie przywędrowała ostatnio z kontynentu.
Opuścił nogi na podłogę i usiadł, ponownie patrząc na piżamę. Jestem w szpitalu —
pomyślał nagle. — Pewnie miałem jakiś wypadek. Jednak pamięć mówiła mu co
innego. Poprzedniego wieczora położył się do łóżka w swoim własnym mieszkaniu w
Hampstead; jak zwykle, po wypiciu zbyt wielu głębszych. To codzienne zaglądanie do
kieliszka weszło mu w zwyczaj po śmierci Beth.
Palcami gładził miękki jedwab. Doszedł do wniosku, że to nie szpital; ta piżama z
pewnością nie była strojem dostarczanym przez służbę zdrowia — nie z tym
haftowanym monogramem na piersi. Wykręcił głowę, żeby przeczytać litery, ale haft
był skomplikowany, a monogram do góry nogami, więc nie zdołał ich rozszyfrować.
Wstał, rozejrzał się po pokoju i natychmiast zrozumiał, że znajduje się w hotelu.
Zauważył kosztownie wyglądające walizki, a w żadnym innym miejscu poza pokojem
hotelowym nie spotyka się specjalnych stojaków do ich ustawiania. Zrobił trzy kroki i
dotknął lekko ziarnistej skóry, niemal nie noszącej śladów zużycia. Z boku walizki
widniały inicjały — trzy nie ułożone w monogram litery: H.F.M.
Głowa pulsowała mu nasilającym się bólem — skutkiem tych kilku kieliszków — i
zaschło mu w gardle. Rozejrzał się po pokoju i dostrzegł nietknięte drugie łóżko,
schludnie powieszoną na oparciu krzesła marynarkę i porozrzucane na komodzie
rzeczy osobiste. Już miał do nich podejść, gdy parcie w pęcherzu stało się nieznośne i
zrozumiał, że musi szybko znaleźć łazienkę.
Odwrócił się i niepewnie przeszedł do maleńkiego przedpokoju. Jedną ścianę
pokrywała boazeria. Otworzywszy umieszczone w niej drzwi, zobaczył szafę pełną
ubrań. Ponownie odwrócił się i po przeciwnej stronie znalazł drzwi wiodące w
ciemność. Pomacał za włącznikiem, znalazł go i w wyłożonej białymi kafelkami
łazience zapaliło się światło.
Kiedy oddawał mocz, jego myśli zaprzątał nowy problem: zastanawiał się, co też
wydało mu się dziwne w tym włączniku. Nagle uświadomił sobie, że przełącznik
działał odwrotnie — aby zapalić światło, musiał przesunąć go w górę zamiast, jak
zazwyczaj, w dół.
Spłukał muszlę i obrócił się do umywalki, szukając wody. Na półeczce stały dwie
szklanki owinięte w przezroczysty papier. Zdjął jedną, zerwał papier i napełniwszy ją
wodą z kranu z zielonym kurkiem, łapczywie wypił. Minęły może trzy minuty od
chwili, gdy się obudził.
Odstawił szklankę i potarł lewe oko, które go bolało. Potem spojrzał w lustro nad
umywalką i po raz pierwszy w życiu poczuł obłędne przerażenie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin