Pedersen Bente - Raija ze śnieżnej krainy 21 - W cieniu trosk.pdf

(748 KB) Pobierz
10760686 UNPDF
1
Stał zwrócony plecami do północnego wiatru.
Czuł, jak zimne podmuchy przenikają przez ubranie,
przez wszystkie warstwy, aż do skóry. Wracał jako
szyper na własnym statku rybackim. Wprawdzie na­
był go na spółkę z Larsem, jednak wszyscy wiedzie­
li, że to Sedolf wyłożył gotówkę. Ale w dokumentach
widniało nazwisko Larsa jako współwłaściciela.
Przypłynęli z Lofotów z przychylnym wiatrem.
Na połowach pogoda również im sprzyjała. Można
powiedzieć, że w rym roku wyprawa się udała. Co
prawda nie wszystkim rybakom w jednakowym stop­
niu. Nie wszyscy wrócili z tak małym długiem jak Se­
dolf. Nie wszyscy zatem mogli liczyć na to, że czeka
ich beztroski koniec zimy.
Sedolf stał na północnym wietrze, ale nie było mu
zimno. Tam na zachodzie, na morzu, często marzli.
Marzli, żeglując ku wyspom, marzli, żeglując z po­
wrotem. Spędzili poza domem długie miesiące. Ale to
należało do codzienności mężczyzn, praca wykrada­
ła ich rodzinom. Wiedzieli, że to konieczność.
Sedolf cieszył się, że wreszcie ujrzy dom. Na samą
myśl poczuł ciepło na policzkach, które potem zaczę­
ło rozchodzić się po całym ciele aż po czubki palców.
Chata Reijo, zbudowana z drewnianych, pociąg­
niętych smołą bali, stała na cyplu niewzruszenie -
mieściła w sobie wszystko, do czego Sedolf tęsknił
przez wszystkie te dni i tygodnie, które powoli łączy­
ły się w miesiące.
Sedolf, niczym mały chłopiec, zaczął machać
w stronę cypla. Machał energicznie wyciągniętym ra­
mieniem, choć nie mógł wiedzieć, czy go widzą. Ale
wyobrażał sobie, że już go zauważyli. Pomyślał, że na
pewno Ida go dostrzegła, i od razu zrobiło mu się bło­
go na sercu.
Ida...
Ida, która ogrzewała go w mroźne noce, gdy ścia­
ny baraku nie dotrzymywały swych obietnic. Ida,
dzięki której dni mijały, ponieważ musiał do niej wró­
cić. Ida, o której pamięć nie pozwalała mu brać innych
dziewcząt w ramiona. Oczywiście spotykał tam kobie­
ty, które sprzedawały cząstkę siebie i trochę swego
ciepła - musiały, jeżeli chciały jeść. Jednak nie mógł­
by niczego u nich szukać. Ida zbyt wyraźnie stała mu
przed oczami. Samo wspomnienie o niej wystarczyło,
by go rozgrzewać przez długie miesiące rozłąki. Teraz
jednak tęsknota urosła do krzyku. Teraz znajdował się
tak blisko. Chciałby ją przytulić, mocno objąć. Po­
czuć, jak jej ramiona zaciskają się wokół niego.
To wszystko, czego pragnął w tej chwili. Wiedział
jednak, że upłynie jeszcze wiele godzin, zanim będzie
miał Idę tylko dla siebie. Nie wystarczy dotknąć sto­
pami rodzinnych skał, by uciec od obowiązków. Był
teraz szyprem. Ciążyła na nim odpowiedzialność.
Najpierw statek. Ryby. Towar.
Potem Ida. Maluchy. I Ida.
Nagle życie wydało się takie proste, jak powinno
być. Bez zmartwień. Bez głodu. Bez strachu. Przepeł­
nione spokojem, ponieważ znowu jest w domu. Tam
gdzie jego miejsce. Przy Idzie.
Wzięli się do roboty, wszyscy mężczyźni, którzy
w to lutowe popołudnie poczuli bijące ku nim ro­
dzinne ciepło. W wielu przemarzniętych ciałach
ukrytych pod kilkoma warstwami wełnianej odzieży,
utkanej i zrobionej na drutach przez kobiety czeka­
jące w domu, żyła tęsknota.
Jednak to nie tęsknotę za ciepłem izby lub za mięk­
kością ramion pielęgnowali, kiedy kil łodzi zaskrobał
o dno. Co innego zaprzątało ich myśli.
Sedolf ujrzał postać schodzącą w dół od strony cy­
pla. To nie Ida. Jej się zresztą nie spodziewał; miał tyl­
ko nadzieję, że wyjdzie mu na spotkanie. Rozpoznał
Reijo idącego lekkim krokiem, sprężyście - nadal po­
ruszał się jak młody chłopak, chociaż przekroczył już
czterdziestkę. Każdy powinien tak się trzymać, prze­
biegło Sedołfowi przez myśl.
Dziwne, że Ida nie wyszła przynajmniej na podwó­
rze, jak to sobie wyobrażał: oto stoi drżąca na wie­
trze i macha ku niemu na znak, że jej również go bra­
kowało, że za nim tęskniła... jej rude włosy są niczym
pochodnia, niczym płomień wieńczący ubraną na
niebiesko postać.
Słona woda przesiąknęła przez sfilcowane rękawi­
ce lofockie, zrobione na drutach z białej wełny, któ­
ra teraz niczym nie przypominała dawnej białości. Se­
dolf starał się zapanować nad myślami. On, który jest
szyprem statku rybackiego, nie może stać bezczynnie
i marzyć o żonie. Na każdego z rybaków przecież
ktoś czekał, każdy z nich do kogoś tęsknił. Nie
wszystkie kobiety da się porównać z Idą, ale to nie
znaczy, że uczucia innych mężczyzn są mniej inten­
sywne, a ich tęsknota nie tak gorąca.
Nie spoglądał już w stronę cypla. Załoga nie powin-
na o nim gadać, że jest zależny od swojej baby. Zresz­
tą i tak sypano mnóstwem żartów na ten temat - że
szyper dopiero co się ożenił, a mimo to wypłynął na
połów. Niemal prosto ze ślubnego łoża, śmiali się.
Pewnie trochę mu też zazdrościli. Sedolf nie wy­
obrażał sobie, że mogło być inaczej. Tak czy owak
niewiele było kobiet takich jak Ida - ani wokół rodzi­
mego fiordu, ani na zachodzie, na Lofotach.
- No to wróciliście do domu? - rozległ się głos Re-
ijo.
Sedolf spojrzał w górę znad beczek - przywieźli so­
lone ryby, mnóstwo solonych ryb. Już sam dźwięk
znajomego głosu, w którym brzmiał szum fińskich
świerków, oznaczał, że naprawdę wrócili do siebie.
Dawał poczucie przynależności do tych stron.
- Do domu, właśnie - Sedolf uśmiechnął się i po
męsku splunął daleko na pianę fal, uderzających
o brzeg. Teraz będzie chyba musiał zarzucić zwyczaj
żucia tabaki. Miał niejasne przeczucie, że Idzie się to
nie spodoba. - Wiatr nam sprzyjał, ojcze. Wydawało
się, jak gdyby zamierzał nas wprost wepchnąć na kra­
niec fiordu.
Reijo zerknął na ładunek.
- Udany połów, jak widzę.
Rybacy pokiwali głowami zadowoleni. Poza Sedol-
fem i Larsem było ich jeszcze trzech: Kristoffer, Ma-
rius i Edvart. Ci ostatni wyruszyli z inną, starszą za­
łogą, ale kiedy Sedolf i Lars kupili własny statek,
przyłączyli się do nich. Starzy trzymali się nadal ra­
zem, przepowiadając młokosom, że nie poradzą so­
bie sami na lofockim morzu. Ale młodzi jakby na
przekór wrócili z nie gorszym połowem niż tamci.
- Całkiem niezły - przyznał Edvart, chłopak o po-
godnym usposobieniu. - Na przyszły rok kupię sobie
łódź...
- A co u Idy? - niecierpliwie przerwał mu Sedolf,
zwracając się do Reijo.
Jego słowa wywołały ogólny śmiech.
- Chłop zachowywał się jak chory - wyjaśnił jeden
z towarzyszy Sedolfa. - Nie chodził na zabawy, nie
interesowały go kobiety. Nikt nigdy nie prowadził się
tam w barakach tak cnotliwie. Ciągle jeszcze o nim
gadają. O Sedolfie będą krążyć legendy...
Reijo uśmiechnął się pod nosem, po czym zabrał
się do przenoszenia beczek. Znał te docinki. Wiedział,
że rybacy musieli żartować, żeby jakoś znieść ciężką
pracę, chłód, być może niepowodzenia, tygodnie spę­
dzone w barakach... Wiedział też co nieco o kobietach,
które zwykle towarzyszyły sezonowym połowom.
- Wiele się tu wydarzyło - rzekł Reijo zniżonym
głosem, kiedy znalazł się w pobliżu Sedolfa.
Na te słowa chłopak zamarł ze strachu. Sposób,
w jaki teść je wymówił, mógł sugerować najgorsze. Nie
zdążył jednak zapytać, gdyż Reijo zaraz go uspokoił.
- Nie stało się nic złego - powiedział. - Dzieci by­
ły chore. Ida również. Ale wyzdrowieli... Są trochę
osłabieni gorączką...
Reijo nie chciał mówić wszystkiego. Nie wspo­
mniał również o Patriku. Wolał nie robić tego przy
innych. Niewiele osób znało prawdę.
- Czy Ida wyjdzie do nas?
Reijo i o tym musiał Sedolf owi powiedzieć.
- Ida nie mieszka już na cyplu.
- Do diabła! - Sedolf podniósł wzrok.
Wcześniej nie przerywał swoich zajęć, rozmawiając
z Reijo, dopiero teraz znieruchomiał. Napotkał spój-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin