Córka Nomadów.docx

(361 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

WARISDIRIE

i Jeonne D'Haem

Córka nomadów

Z angielskiego przełożyła

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DO CIEBIE

Pomóżcie mi - usiąść i marzyć, usiąść i czytać,

Usiąść i uczyć się o świecie

Istniejącym poza naszym obecnym, teraźniejszym Światem problemów -

Marzyć o niezmierzonym horyzoncie duszy,

Która dzięki marzeniom staje się całością -

Z pęt wyzwoloną, wolną - pomóżcie mi!

Langston Huges

przełożyła Ludmiła Marjańska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Jesteś piękna, Afryko

Czy ktoś powiedział ci,

jak piękna jesteś, Afryko?

Twoje pełne ciało i zmysłowe wargi

pocałunkami darzą moją duszę -Afryko - wiąże mnie z tobą

dudniący tam-tam mojego serca, które tłoczy krew

prawem moich narodzin. Jesteś moja.

Rashidah Ismaili,

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Moje marzenia na pustyni

Pewien człowiek przyszedł do Wysłańca Boga i zapytał: „Powiedz mi, Wysłanniku Boga, kto najbardziej zasługuje na moją miłość?". „Twoja matka" - odpowiedział Prorok. „A kto jeszcze?" -pytał dalej ów ciekawski. „Twoja matka". „A kto następny?". Prorok odpowiedział: „Twoja matka". „A potem kto?" — dociekał pytają­cy. „ Twój ojciec " - odpowiedział Prorok.

 

Jedna z legend somalijskich o proroku Mahomecie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Somalii złe duchy są białe. Nazywane są dżinami i uchodzą za wszechobecne. Rzeczywiście wszędzie ich pełno. Potrafią wpędzać ludzi i zwierzęta w choroby bądź płatać nam złośliwe psoty. Jeśli na przykład odłożymy coś na bok, wystarczy, że się odwrócimy, a już nie możemy tej rzeczy znaleźć. Wiadomo, usiadł na niej dżin. Moja mat­ka zwykle wtedy krzyczała: „Idź precz, diable, od moich rzeczy! Wa­ra ci od nich, nie ma tu nic dla ciebie!". Znała bowiem dobrze ich dia­belską naturę i wiedziała, jak z nimi postępować. Umiała stosować odpowiędnie zaklęcia, a także liście lub korę właściwych drzew, aby wy­pędzać złe duchy, gdy któreś z dzieci zachorowało. Z jednych kwia­tów i korzeni sporządzała wywary, a inne dawała nam do żucia na su­rowo. Niektóre liście i grzyby nosiła wysuszone w skórzanej sakwie. Potrafiła określać czas na podstawie dymu, wiatru i gwiazd, toteż z ra­cji tych nadprzyrodzonych zdolności otaczał ją ogólny szacunek. Pa­miętam, jak przynoszono do niej chore zwierzęta, aby je wyleczyła.

Urodziłam się i wychowałam na pustyni somalijskiej. Trudno mi zliczyć, ile jeszcze dzieci miała moja matka, bo wiele z nich umarło zaraz po przyjściu na świat. Podobnie jak większość Somalijczyków, zajmowaliśmy się hodowlą wielbłądów i kóz, których mleko stanowi­ło nasze główne źródło utrzymania. Moi bracia opiekowali się wiel­błądami, co zgodnie z tradycją należało do zajęć męskich, podczas gdy dziewczęta dbały o drobniejszy inwentarz.

Moja rodzina rzadko pozostawała w jednym miejscu dłużej niż przez trzy. cztery tygodnie. Tyle czasu potrzeba było, aby nasze stada wyskubały wszystką trawę, a wtedy ruszaliśmy w poszukiwaniu in­nych pastwisk.

Któregoś dnia - a przeżyłam już wtedy osiem pór deszczowych, w naszym języku nazywanych gu - pasłam kozy niedaleko obozowi­ska. Aby tam się dostać, musiałam pokonać strome ściany wyschnięte­go koryta rzeki - po naszemu tuug. Już dzień wcześniej zauważyłam bowiem, że w tym miejscu rośnie świeża trawa i kilka drzew akacji. Większe kozy, kiedy stanęły na tylnych nogach, mogły dosięgnąć dol­nych gałęzi i obgryzać liście. W porze deszczowej kozy z łatwością sa­me znajdują pożywienie, ale podczas pory suchej trzeba się rozglądać za najmniejszym skrawkiem zieleni i nie spuszczać zwierząt z oka ani na chwilę, bo za każdym krzakiem czyhają drapieżniki.

Popołudnie było tak upalne, że schroniłam się w cieniu, podśpie­wując pod nosem i bawiąc się lalkami, które zmajstrowałam z pa­tyczków. Bawiłam się sama w „dom", gdyż mimo młodego wieku miałam już wizję swojego przyszłego męża. Z mokrego piasku zbu­dowałam domek na wzór naszego, większe kamyki miały imitować wielbłądy, a mniejsze - kozy. Uważałam, że ten domek jest ładniej­szy niż prawdziwy, który składał się z mat wyplecionych przez moją matkę z długich traw. Maty dobrze się nadawały do szybkiego demontażu i załadowania na grzbiet wielbłąda, kiedy przenosiliśmy się z miejsca na miejsce. Starałam się, aby moja chatka z piasku była równie przytulna, gdyż wyobrażałam sobie, że mieszkam tam z mę­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin