Nemere Istvan - Gagarin = kosmiczne klamstwo.rtf

(226 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

 

 

ISTVAN NEMERE

 

 

 

GAGARIN

=

KOSMICZNE KŁAMSTWO?

 

(Przekład: Camilla Mondral)

 

 


JAK SIĘ TO DLA MNIE ZACZĘŁO

 

 

Podobno dnia 12 kwietnia 1961 wystrzelono Gagarina w przestrzeń kosmiczną. Z kilku powodów dzień ten jest dla mnie pamiętny, i każdy z tych powodów dotyczy owej podróży w Kosmos.

W mieście, w którym wówczas mieszkałem - sporym mieście będącym siedzibą władz komitetu - poprzedniego, wieczoru w większym towarzystwie byliśmy w teatrze. 12 kwietnia przypadł na środę, a zatem był to wieczór wtorkowy, 11 kwietnia. Granej wówczas sztuki nie pamiętam, natomiast wryło mi się w pamięć, że wszyscy to spostrzegli i wiadomość rozniosła się lotem błyskawicy: podczas przerwy wezwano do telefonu obecnego na spektaklu sekretarza komitetu. Wrócił po kilku minutach i szeptem coś powiedział najbliższemu swemu otoczeniu. Już podczas drugiego aktu wieść się rozeszła. Komitet centralny partii w Budapeszcie powiadomił sekretarza komitetu, że Sowieci wystrzelili w Kosmos człowieka!

Powtarzam: było to 11 kwietnia 1961 roku, we wtorek. W ówczesnym państwie monopartyjnym panował zwyczaj, by towarzyszy na kierowniczych stanowiskach w porę informować zawsze o wszystkim, żeby nie byli zaskoczeni, albo też nie dowiadywali się o jakichś wydarzeniach skądinąd (broń Boże z Radia Wolna Europa). Świadczyłoby to, że Budapeszt podał dalej wiadomość otrzymaną z Moskwy. Mogę sobie wyobrazić, że tegoż wieczoru rzecz rozegrała się podobnie nie tylko w naszym mieście i nie tylko na Węgrzech. Moskwa zawiadomiła najpierw partyjnych przywódców państw satelickich, ci swoich ludzi w stolicach i z kolei wieść poszła do województw, regionów, podwładnych “republik” i tak dalej. Oczywiście wszędzie przekazano wiadomość tylko kierownikom, lecz podobnie jak to się stało u nas, ci, chełpiąc się posiadaniem dobrych informacji, podali je swemu bliskiemu otoczeniu. Nic więc dziwnego, że w ciągu kilku godzin wieści rozeszły się po całym mieście.

Tak samo mogło się stać w Bułgarii, Czechosłowacji, Niemieckiej Republice Demokratycznej, w Polsce, Mongolii, Rumunii itd.

Nie tego dnia, lecz dopiero nazajutrz sprawa wydała się podejrzana. Jak Moskwa mogła podać tę wiadomość? Przecież Gagarin został wystrzelony dopiero nazajutrz w Kosmos? Kto mógł poprzedniego wieczoru wziąć na siebie odpowiedzialność za to, że następnego dnia lot w Kosmos przebiegnie pomyślnie? A w ogóle dlaczego wiadomość została poprzedniego wieczoru podana w czasie przeszłym?

Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, co jeszcze wówczas się stało. Od połowy lat sześćdziesiątych w następstwie zawartego małżeństwa zamieszkałem w Polsce, w swoim miejscu pracy, w wielkiej bibliotece uniwersyteckiej, poprosiłem o roczniki polskich pism codziennych z roku 1961. Ze zdumieniem stwierdziłem, że na stronach tytułowych gazet z 12 kwietnia ogromne tytuły głoszą: Człowiek radziecki w Kosmosie! Poza tym dość mgliste artykuły o oficerze sowieckim, lotniku, jeszcze bez nazwiska, który wedle krążących po Moskwie informacji, właśnie odbył lot w przestrzeń kosmiczną i że wkrótce oczekiwany jest komunikat na ten temat.

Powtarzam, że była to gazeta z 12 kwietnia, którą - jak wszędzie na świecie - redagowano i składano poprzedniego wieczoru, aby ją w nocy wydrukować, żeby o świcie znalazła się w sprzedaży we wszystkich miastach tego dużego kraju - mowa o głównym organie prasowym polskiej partii. Gdyby ktoś jeszcze nie rozumiał, temu szczegółowo wyjaśnię powód mego zdumienia: gazeta została wydrukowana, rozprowadzona i sprzedawana jeszcze zanim Gagarin został wystrzelony w pojeździe kosmicznym Wostok! Inne pisma na świecie, z wyjątkiem wydań popołudniowych, dopiero dzień później, a więc rano 13 kwietnia, mogły podać sensacyjną wiadomość. Inaczej mówiąc trzydzieści sześć godzin po warszawskiej gazecie partyjnej (wliczając w to czas potrzebny na druk itd.).

Trzecim zaś, dla mnie ogromnie podejrzanym momentem, była nadana przez węgierską telewizję bezpośrednia transmisja na żywo z konferencji prasowej Gagarina dla korespondentów zagranicznych. Program był wówczas oczywiście czarno-biały. Oglądałem program do końca, gdyż badania Kosmosu, loty w przestrzeni kosmicznej, fantastyka bardzo mnie interesowały już od końca lat pięćdziesiątych.

Najbardziej zdumiewający moment konferencji prasowej nastąpił wtedy, gdy Gagarin jeszcze nie otworzył ust. Poproszono go do mikrofonu, by opowiedział o swoim locie. I wtedy on... wyjął z kieszeni kartkę i przeczytał, co widział w kosmosie.

No cóż, świat zawsze odnosił się z niedowierzaniem do Rosjan; my zaś, Węgrzy, mieliśmy faktycznie wiele powodów, żeby podejrzliwie przyjmować wszystko, co stamtąd przychodziło. Ostatnie szesnaście lat (1945 - 1961) naszego dotychczasowego istnienia przeżyliśmy w świadomości, że przejęte stamtąd idee były ogniem i mieczem rozpowszechniane, ze szkodą dla nas. Nasi rodzice i młodzi koledzy, podobnie jak olbrzymia większość społeczeństwa, nie wierzyli tej propagandzie i - jak się to okazało w latach 1989 i 1990 - pod powierzchnią zawsze mieliśmy nasze własne zdanie o komunizmie i wszystkim, co “czerwone”.

Tak więc pierwszą moją reakcją było : nie wierzę, by Gagarin odbył lot w Kosmos. Wyżej wspomniane spostrzeżenia popierały to rozumowanie, lecz były także inne. Sowieckie badania Kosmosu polegały dotychczas wyłącznie na zachowaniu tajemnicy oraz na ogłaszaniu z wielkim szumem rzekomych, nie dających się sprawdzić rezultatów. Od dziesiątków lat chwalili tylko siebie i swój ustrój, choć wszystkim było wiadome, że jest to największe przekleństwo dla ludzkości. I nagle radio ogłasza, że oni osiągnęli taki wielki sukces naukowy!

Tak więc nie wierzyliśmy. To była organiczna reakcja. Chyba wielu ludzi we Wschodniej Europie reagowało tak samo. Wiedzieliśmy, że zatajali swoje niepowodzenia w badaniach Kosmosu, wyolbrzymiali małe sukcesy. A zazwyczaj podawali jedynie wiadomości ex post. Z góry bowiem nigdy nie zapowiadali, jakie eksperymenty zamierzają przeprowadzić, gdzie, przy pomocy jakich urządzeń i jaki jest ich cel. Jeśli się nie udało, milczeli, my zaś dopiero później, pośrednio, z zachodnich audycji radiowych dowiadywaliśmy się o niepowodzeniu owych eksperymentów. Świat - jestem przekonany - zawsze podejrzliwie odnosił się do Związku Radzieckiego, i tak będzie, dopóki istnieje ten sztuczny twór państwowy.

“Bohaterowie Walki o Pokój” - jak wiemy - zgromadzili przez ten czas największy arsenał broni, jaki kiedykolwiek istniał na świecie, i bez wahania używali go, także w latach osiemdziesiątych.

Po czwarte: pozostał mi jeszcze ślad we wspomnieniu i może moi ówcześni koledzy pamiętają, że nazajutrz po locie, kiedy my, gimnazjaliści, przekrzykując się wzajemnie dyskutowaliśmy o “locie w Kosmos”, oświadczyłem: nie wierzę w to, ten człowiek nie mógł polecieć, on wcale nie przebywał w przestrzeni kosmicznej. (Powiedziałem tak jeszcze przed konferencją prasową). Część kolegów była tego samego zdania, inni natomiast wykrzykiwali: “Na takie kłamstwo Rosjanie by się nie odważyli”. W każdym razie ja zakończyłem rozmowę tak:

- Ten człowiek nie będzie długo żył. Kto zna taką tajemnicę, to znaczy, że wcale nie był w Kosmosie i cała jego sława to tylko chwyt propagandowy, tego rząd, tego władza nie zostawi przy życiu. Póki żyje, stanowić będzie wielkie niebezpieczeństwo dla władzy, bo przecież może gdzieś się wygadać. Albo ktoś z jego otoczenia... Nie będzie długo żył, sami zobaczycie.

Jak wiemy, Gagarin nie dożył nawet do końca lat sześćdziesiątych. W roku 1968, nie całe siedem lat po “locie w Kosmos”, zginął w “wypadku”.

Po piąte: jedenaście lat później znowu zetknąłem się z tą sprawą. Mieszkałem jeszcze w Polsce, i wskutek jakiegoś donosu polska Służba Bezpieczeństwa zaczęła się mną interesować. Młody cudzoziemiec, wciąż piszący, badający różne źródła, widywany na różnych międzynarodowych imprezach, a przy tym występujący jako tłumacz przy kilku znacznych dyplomatach... jakimi tematami się zajmuje w odnajmowanym poza stolicą mieszkaniu? Całymi dniami stuka na maszynie. Jedna moja praca była już gotowa, do drugiej zdołałem już zebrać wiele materiału. Uderzyli więc. 25 stycznia 1972, w czasie mej nieobecności, trzej agenci SB przeszukali moje mieszkanie, skąd zabrali wszystkie maszynopisy i notatki. Po pewnym czasie większość zwrócili, nawet książkę zatytułowaną “Planeta strachu i nędzy” zawierającą bardzo polityczne treści i ostrą krytykę obu wielkich mocarstw na tle ówczesnej sytuacji na świecie. Tylko inną moją pracę zatrzymali sobie na zawsze. Była to pierwsza wersja, jeszcze dość pobieżna, dotycząca oszukańczej sprawy Gagarina, wraz z notatkami na ten temat. Jedno jest niewątpliwe: to właśnie było powodem, że potem przez długie miesiące Służba Bezpieczeństwa mnie obserwowała, wzywała na przesłuchania, uniemożliwiała wyjazd i utrudniała kontakty. Dopiero interwencja paru wpływowych warszawskich polityków, w tym jednego późniejszego ministra (których znałem jako tłumacz) spowodowała złagodzenie tych nacisków, lecz w czerwcu 1972 roku musiałem wręcz uciec z Polski, gdyż SB jeszcze bardziej się mną interesowała i chciała za wszelką cenę wpakować mnie w jakąś szpiegowską historię. Potem przez siedem lat, aż do roku 1979, nie odważyłem się pojechać do Polski, wtedy zaś zostałem zaproszony na Światowy Zjazd Tłumaczy Literatury Polskiej.

Nie wykluczone że była to współpraca wschodnio - europejskich sił bezpieczeństwa, tak ściśle powiązanych ze Związkiem Radzieckim. Sam mogłem się przekonać, że jeden z wysoko postawionych funkcjonariuszy Ambasady Węgierskiej w Warszawie był agentem polskiej bezpieki. Wysyłał tam raporty z prowadzonych ze mną poufnych rozmów, podczas których podzielał moje zdanie. Inaczej mówiąc: nie wykluczam więc, że Moskwa była poinformowana o przygotowywanej przeze mnie książce. Moja osoba była widocznie nie tak ważna, by rozpocząć jakąś akcję, a że w porę powróciłem na Węgry (gdzie w “najweselszym baraku” nie tak groźnie traktowano podobne “figle”), sprawa była dla nich tylko sygnałem: gdzieś, ktoś już zajął się tą sprawą nie tylko na zachodzie, lecz także na wschodzie, i już domyśla się powiązań...

Jedno jest pewne: w sprawie Gagarina jest masa sprzeczności, a jeśli tak jest, to znaczy, że coś nie jest w porządku. Kto teraz przeczyta tę książkę musi odnieść wrażenie, że kurczowe utrzymywanie tajemnicy jest kurczowym kłamaniem.


DLACZEGO WTEDY I DLACZEGO WŁAŚNIE TAK?

 

Zbadajmy najpierw wstępne okoliczności rzekomego lotu, i to nie tylko pod kątem badań Kosmosu, lecz i szerszej sytuacji politycznej.

W latach poprzedzających rok 1961 Związek Radziecki przeżywał (wtedy również) głęboki kryzys. Dzisiaj, kiedy zaczynamy jaśniej widzieć wzajemne zależności ostatnich sześciu czy siedmiu dziesiątków lat, stwierdzenie to nie ma cech sensacji. Od 1917 roku, a przede wszystkim od oficjalnych przemian dokonanych na początku lat dwudziestych, to największe państwo świata zmaga się ze stałymi kryzysami wywołanymi przez sam system.

Pod koniec lat pięćdziesiątych zacofanie Związku Radzieckiego w stosunku do cywilizowanego świata było wręcz niewiarygodne. Niech nikogo nie myli fakt, że szły stamtąd w świat same dobre wiadomości, a nas we Wschodniej Europie poddawano stałej indoktrynacji. Nieustannie słuchaliśmy o wyższości socjalizmu, o jego dynamizmie i szybkim rozwoju. W rzeczywistości natomiast w tym ogromnym państwie istniały minimum dwa światy, tak w czasie jak i w przestrzeni. Jednym był “blask” Moskwy, Leningradu i kilku innych dużych miast, w paru gałęziach przemysłu kilka wyróżnionych (i stale pokazywanych) zakładów produkcyjnych i urządzeń wytwarzających energię, kilka instytutów naukowych i osiągnięte wyniki. Poza tym nic. Drugi świat znajdował się poza tym wszystkim. Paręset milionów ludzi żyjących na jednej szóstej globu bytowało w nędzy, która trwa do dzisiaj. Określenie olbrzym na glinianych nogach nigdy bardziej nie pasowało do jakiejkolwiek struktury państwowej, jak do tej właśnie. Jedna trzecia budżetu była przeznaczona na zbrojenie, przemysł był zacofany, rolnictwo oparte na kołchozach - mówiąc delikatnie - było tragicznie zacofane w porównaniu z wydajnością krajów o podobnym klimacie.

Grzechy polityczne niczym ołów ciążyły na kierownictwie. Rok 1956: Węgry, o których świat wcale nie zapomniał, po pięciu latach wypominano to Sowietom na każdym międzynarodowym forum. W Moskwie przygotowywano już świadomie kubańską prowokację: w drodze na rządzoną przez Castro Kubę znajdowały się pociski rakietowe, które mogły dosięgnąć terytorium Stanów Zjednoczonych. Kilka tygodni po “locie kosmicznym” Gagarina istotnie nastąpił kryzys kubański.

Chruszczow trzymał się co prawda dobrze, ale i on, i jego ideologiczni towarzysze wiedzieli: w tym państwie nie tylko za Stalina, lecz od czasów carskich (a więc od wielu stuleci), przejęcie władzy odbywało się tylko drogą przemocy. Musiał się obawiać, że ta tradycja może odżyć. (Co prawda jego życiorys zdaje się zaprzeczać temu twierdzeniu, bo przecież pozostawiono go przy życiu i jako emeryt zmarł w zapomnieniu.) Na pięty już mu następował Leonid Breżniew, który także się uwijał przy sprawie Gagarina i jako drugi, w cieniu Chruszczowa zbierał “sławę”.

Podczas więc gdy świat liczył się ze Związkiem Radzieckim i obawiał się go, w samym kraju zapowiadane wielkim głosem reformy jakoś się nie udawały. Ponieważ ogłoszone zagospodarowanie ziem dziewiczych i złoty wiek rolnictwa nie następowały, słońce Chruszczowa przygasało. Wiedział, że jego polityczni przeciwnicy i konkurenci w Biurze Politycznym od dawna spiskują przeciwko niemu. Trzeba było coś wymyślić, co r jednej strony odwróci uwagę świata od przygotowywanej awantury kubańskiej - a przynajmniej stłumi wywołany nią szok - z drugiej zaś strony, i to przede wszystkim, uspokoi wewnętrznych opozycjonistów. Z pewnością przychodziło mu także do głowy, że ta sprawa i jemu przysporzy sławy, a w każdym razie umocni jego chwiejną pozycję. Trzeba było wymyślić coś wielkiego i błyskotliwego, od czego oszaleje przeciętny sowiecki obywatel i co pozwoli w niego wmówić to, co mu od dziesiątków lat wbijają do głowy: że jest nadzwyczajnym obywatelem nadzwyczajnego państwa, że jemu przysługują największe na świecie prawa (!), że buduje cudowną przyszłość, że jest ucieleśnieniem najpiękniejszych marzeń ludzkości, że stanowi ideologiczną awangardę świata, itd. itd.

A zatem: konieczny jest wielki sukces, i to możliwie nie wojskowy, gdyż taki zwiększyłby tylko negatywne uczucia świata wobec Związku Radzieckiego. Niech się da w krótkim czasie urzeczywistnić, niech nie wymaga zbyt wielkich nakładów i niech wzbudzi podziw świata, a także biedujących obywateli radzieckich. Musi to być coś związanego z nauką - powiedział ktoś. Bieda w tym, że nauka sowiecka od dziesiątków lat nie przodowała w żadnej dziedzinie; wszystkie wynalazki polegały na naśladowaniu zachodnich wzorów, naukowcy sowieccy z powodów ideologicznych i ze względu na czujność w obronie państwa nie mogli utrzymywać kontaktów osobistych, ani nawet korespondencyjnych z kolegami w rozwiniętych (a więc kapitalistycznych) krajach. Fachowe czasopisma nie były sprowadzane regularnie, tylko kapały od wypadku do wypadku. Dlatego właśnie w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych było rzeczą normalną, że w niektórych, szczególnie prowincjonalnych instytutach naukowych przez cało lata, za cenę wysokich nakładów pieniężnych odkrywano rzeczy, które w wolnym świecie od dawna były znane.

Był jednak pewien teren, gdzie istniały szansę. Odpowiadało to wymaganym warunkom, gdyż miało związek z sowiecką techniką wojskową. Ta zaś otrzymywała wszelką pomoc, więc tu można było najłatwiej coś osiągnąć. I tu istotnie osiągnięto rezultaty.

Najbardziej spektakularną dziedziną była technika badań kosmicznych. Rakiety, za pomocą których można niszczące pociski kierować na terytorium wroga. Tym razem jednak rakiety były potrzebne nie jako narzędzia bojowe. W kierownictwie partyjnym kurczowo domagano się, by ta rakieta nie była taką rakietą. Sprawa musi mieć aspekt pokojowy.

Sowiecka technika rakietowa całkowicie (to przyznawano) oparta była o osiągnięcia niemieckie. W roku 1945 w Peenemunde (doświadczalny poligon rakietowy Hitlera) ujęci zostali tamtejsi naukowcy i na bazie znalezionych tam rakiet powstał program produkcji zbrojeniowej, który doprowadził do dzisiejszej techniki kosmicznej. Ówczesne rakiety A - 4 (inaczej zwane V - 2) były punktem wyjścia doświadczeń w 1946 roku, w miejscowości Podlipki w pobliżu Moskwy. Pierwszą rakietę balistyczną dalekiego zasięgu wystrzelono 18 października 1947 roku, nie było w niej nic sowieckiego. Niemieckie V - 2 nazwano bronią sowiecką. Następną równie groźną rakietę, zbudowaną podobno w większości z elementów konstrukcji sowieckiej, wystrzelono 10 października 1948 roku.

Tu chcę zaznaczyć: powyższe dane opublikowano w sowieckim czasopiśmie (“Trud”) pod koniec 1989 roku. Przedtem nigdy i nigdzie nie można było tego podać.

Później ciągle konstruowano wielkie rakiety, które do dzisiaj są groźbą dla świata. Badania kosmiczne zainicjowane głównie dla prestiżu, a nie dla osiągnięcia celów naukowych (pierwszy sputnik, pies Łajka itd.) w sposób oczywisty ukazywały, że jest to teren, na którym można olśnić świat.

Tym bardziej, że Amerykanie też podążali w tym kierunku. Nie było tajemnicą, co przygotowują. Jak zwykło się dziać w wolnym świecie, Amerykanie przed każdą próbą z góry o niej oznajmiali, a jeśli się nie udała, nie robili z tego tajemnicy. Nawiasem mówiąc w prawdziwie demokratycznym społeczeństwie zatajanie czegokolwiek nie miałoby żadnych szans. Oni też przygotowywali pierwszy lot z człowiekiem i wszyscy o tym wiedzieli. Poza tym prezydent Kennedy oznajmił w roku 1961, że Amerykanie pracują nad programem lotów na Księżyc i że tam pierwszy Amerykanin dotrze w 1968 roku. (Pomylił się tylko o jeden rok, bo jak wiemy z powodu “poślizgu” w realizacji programu Neil Armstrong w czerwcu 1969 roku stanął na księżycu). Wiedziano także, że Alan Shepard, wyznaczony jako pierwszy amerykański pilot do wykonania “skoku w kosmos”, przygotowuje się na koniec kwietnia lub początek maja 1961 roku (!).

A gdyby tak pierwszym był człowiek sowiecki?

Są pewne znaki, że Sowieci już pod koniec lat pięćdziesiątych prowadzili doświadczenia w Kosmosie. Do niektórych aluzji jeszcze powrócimy w innym miejscu tej książki. Niczego pewnego jednak na Zachodzie, nikt nie wiedział i nie mógł wiedzieć. Nie zapomnijmy, że nie było w dziejach (i w drugiej połowie dwudziestego wieku) drugiego państwa tak odciętego od zewnętrznego świata. Władza była wyłącznym właścicielem wszystkich zamków, kłódek i kluczy. Rozbudowane systemy kontrolne, miliony donosicieli i wręcz chorobliwa tajność organów wojskowych były w tym państwie tradycyjne, ale pod koniec naszego stulecia osiągnęły szczyt.

W Związku Radzieckim także istniał program badań Księżyca. Wiemy, że - nawet według źródeł węgierskich - była to największa klęska w ich badaniach kosmicznych... Włożyli w to miliardy, starając się za wszelką cenę wyprzedzić Amerykanów, to bowiem było zawsze ich prawdziwym i niemal jedynym celem, a nie prawdziwe badanie przestrzeni kosmicznej. Aż do lat siedemdziesiątych, kiedy rozpoczęła się współpraca w dziedzinie badań kosmicznych z konkurentami zza oceanu, pokonanie Amerykanów zawsze majaczyło przed oczyma kierownictwa sowieckiego. W Moskwie bowiem wbili sobie do głowy, że kto w tej dziedzinie będzie przodował, udowodni tym samym przodującą rolę swego systemu i ideologii, albo właśnie jego zbawczy charakter. Teraz wreszcie, w roku 1990 - tym, sytuacja jest przynajmniej jasna... Kiedy oficjalna propaganda sowiecka od początku, aż do 1989 roku twierdziła w słowie i piśmie, że nigdy nie zamierzali lądować na Księżycu, gdyż Księżyc i bez tego może być zbadany innymi sposobami (np. przez sondy) - niedawno okazało się, że jest to tylko klasyczny przypadek pomniejszania tego, czego sami nie potrafią. W rzeczywistości prowadzili rozpaczliwy wyścig z Amerykanami aż do ostatnich tygodni (!) przed już wspomnianym lądowaniem ekipy Armstronga w roku 19692.

Piszę o tym wszystkim tylko dlatego, aby wykazać, że w Związku Radzieckim, zgodnie z wolą najwyższych władz partyjnych, od samego początku, przynajmniej przez półtora dziesiątka lat, sowieckie badania przestrzeni kosmicznej służyły wyłącznie propagandzie, niczemu innemu. Już. przy wystrzeleniu pierwszego sputnika (4 października 195 - 7 roku) liczyli tylko na efekt propagandowy, i faktycznie innego nie osiągnęli.

Trzeba było to teraz wykorzystać! Zbliżał się termin zapowiedzianego lotu Sheparda. Z różnych źródeł wiemy, jaki nacisk wywierano na badaczy Kosmosu, szczególnie na członka akademii Korolowa, który był “duszą” całego programu i na kilkuset jego towarzyszy. Partia żądała za wszelką cenę sukcesu i to na światową skalę, a do tego natychmiast - a w każdym razie wcześniej niż Amerykanie. Teraz jest także jasne, że program Księżyca natychmiast porzucili - niech przepadną zaangażowane w to miliardy - kiedy Amerykanie pierwsi osiągnęli cel. Od tej chwili sprawa przestała interesować władze monopartii, niech się zmarnują niewątpliwie nagromadzone cenne doświadczenia, wynalazki i wyniki. Można więc zrozumieć, że na początku 1961 roku nacisk był jeszcze silniejszy. Sukces był pilnie potrzebny, przecież wszystko dokoła się chwiało, “republiki członkowskie” utrzymywano tylko bezwzględnym terrorem, a świat zewnętrzny można było utrzymać w szachu straszliwą siłą zbrojną.

A więc - człowiek musi wyruszyć w Kosmos! Był już sputnik, były zdjęcia z tamtej strony Księżyca, zdarzały się satelity łącznościowe i szpiegowskie, zaczęło się wojskowe wykorzystywanie Kosmosu, choć wszystko to było jeszcze w stadium dzieciństwa. Chruszczow wydał poufny rozkaz: trzeba za wszelką cenę wyprzedzić Amerykanów. W jakikolwiek sposób!

Rozkaz wykonano posłusznie.


SPRZECZNOŚCI

LOT

 

Idźmy po kolei. Ponieważ już przedtem od kilku dni po Moskwie krążyły dziwne plotki (o tym będzie jeszcze mowa), więc oczywiście nie tylko tam, lecz w tak zwanych “zaprzyjaźnionych” stolicach ludzie o tym mówili. Najjaskrawszym tego przykładem był wspomniany już wypadek warszawski: polscy dziennikarze i inni towarzysze tak bardzo się pospieszyli z podaniem dobrej wiadomości, że wyprzedzili samo wydarzenie!

Oczywiście w Budapeszcie też o tym mówiono. Dowodem jest węgierska prasa partyjna. Artykuł niejakiego V.J. w Nepszabadsag wyjawia: że we wtorek w południe (a więc dwadzieścia cztery godziny przed rzekomym lotem Gagarina) cały Budapeszt mówił o sowieckim locie w Kosmos jako już dokonanym fakcie. Znamy psychologię “socjalistycznych” reżimów, dość mieliśmy czasu, aby się nauczyć wszystkich chwytów i forteli. Takie plotki nie bez powodu zwykły się rozchodzić, podobnie jak dementowanie (które w rzeczywistości jest tylko zaprzeczeniem) ma swoje znaczenie w imperium kłamstwa. Od czasów Hitlera, Stalina, Ceaucescu, Kadhafiego i im podobnych wiemy, że to, czemu przeczą owe reżimy, na ogół stanowi czystą prawdę. Otóż w omawianym artykule znajdujemy zaprzeczenie, że coś podobnego zdarzyło się w Związku Radzieckim, że to tylko “imperialistyczny wymysł”, itd. Brak jednak odpowiedzi na pytanie, skąd w takim razie przyszła ta wieść, w jaki sposób rozprzestrzeniła się nie tylko w Moskwie, lecz w połowie Europy - jeszcze zanim nastąpił ów rzekomy lot?

Jak już wspomniano: na podstawie pośrednich dowodów twierdzimy, że Gagarin nigdy nie był w przestrzeni kosmicznej. Dla celów propagandowych przeprowadzono w Związku Sowieckim przedwczesny eksperyment, który się nie udał, i dopiero wtedy, pod naciskiem rozgłoszonych już wiadomości (i z powodu zbliżającego się terminu amerykańskich doświadczeń) trzeba było wydobyć z nicości człowieka, którego da się mianować kosmonautą i wmówić światu, że ten człowiek już odbył wielką podróż.

Potrzebny był człowiek godny zaufania. Tak, podporucznik Jurij Gagarin, potem porucznik i major, był istotnie godny zaufania, gdyż najważniejszym wydarzeniem jego życia przed lotem kosmicznym - jak sam to później oświadczył - było przyjęcie go do partii...

Ale teraz po kolei. Otóż wtedy, kiedy wszyscy już rozprawiali o locie w Kosmos, w środę, 12 kwietnia przed południem TASS podała o tym wiadomość, którą MTI (Węgierska Agencja Prasowa) odebrała o godzinie 930. Z uwagi na różnicę czasu zegary w Moskwie wskazywały wtedy godz. 1130.

Oto zaczęła się era kosmiczna - oznajmiono triumfalnie w Moskwie. Rosjanie byli już skłonni zapomnieć o własnym, pierwszym sputniku z 1957 roku. Loty kosmiczne człowieka otwierają nowe perspektywy w dziejach ludzkości - grzmieli. Faktycznie nie można zaprzeczyć, że chodziło o wielkie współzawodnictwo. Wielu o tym wiedziało i w Ameryce, i na Zachodzie. Nie zaszkodzi zacytować: “Przed lotem” Gagarina w Stanach Zjednoczonych wystrzelono łącznie 42 sputniki, w Związku Radzieckim zaś wszystkiego 12 sztucznych księżyców wyprawiono na orbitę dookoła-ziemską... Choćby tylko dlatego mieli złe samopoczucie. Konieczny był jakiś wielki sukces.


LECZ KTO NAPRAWDĘ ODBYŁ LOT KOSMICZNY - I KIEDY?

 

Dziwnym trafem pewnej pomocy w ustaleniu faktów dostarczył ówczesny korespondent węgierski w Moskwie. O tym, że coś było nie w porządku, doniósł w swoim pierwszym sprawozdaniu z 13 kwietnia. Żeby nie było nieporozumień: ukazało się to w druku. Wspomina, jak na sensacyjną wiadomość zareagowali wszyscy korespondenci prasy międzynarodowej, akredytowani w Moskwie. Są tam dwa zdania, które dzisiaj nie wydają się już dziwne, lecz są raczej dowodem. Cytuję: “I tak rozpoczęła się zacięta walka o sekundy między wielkimi zachodnimi agencjami prasowymi. Jak to było możliwe, że natychmiast dostały wolne połączenia kablowe? Otóż międzynarodowe agencje już od czterech dni, poświęcając tysiące dolarów, utrzymywały stałą łączność z moskiewskimi korespondentami...”

Musiał chyba być jakiś powód, prawda? A więc począwszy od 8 kwietnia nie tylko w Moskwie, lecz i za granicą, przede wszystkim na Zachodzie wiedziano już, że coś się szykuje. Albo - tak my uważamy - coś już się stało. W roku 1961 sytuację korespondentów zagranicznych w Moskwie w niezwykłym stopniu utrudniały władze i tajna policja. Nie mogło być mowy o tym, by opuszczali Moskwę i na własną rękę zdobywali wiadomości. Taki krok w dobrze pilnowanym mieście równałby się zawodowemu samobójstwu, w najłagodniejszej formie groził cofnięciem akredytacji, albo oskarżeniem o szpiegostwo... (Te zarządzenia byty w mocy do lat osiemdziesiątych). Tak więc zagraniczni dziennikarze, jeśli chcieli wykonywać swoje zadania byli zdani na miejscowych informatorów i na plotki. Od organów urzędowych zamiast rzeczywistych informacji otrzymywali tylko propagandowe frazesy lub kłamstwa; w tym wypadku też nie było inaczej. W mieście mówiono, że była próba lotu w Kosmos, ale się nie udała. A może nie było? W każdym razie donieśli o tym na Zachód, a tamtejsze agencje prasowe przygotowały się: wkrótce krążące wiadomości zostaną potwierdzone przez źródła oficjalne. Od 8 - go kwietnia czekali i naprawdę kosztowało ich to niemało.

Ktoś mógłby powiedzieć: przy wydarzeniach o takim znaczeniu nie da się uniknąć, by ludzie nie plotkowali, by już wcześniej nie było przecieków. Ja zaś powiadam: z zachowania tajemnic imperium sowieckie zdało egzamin celująco (patrz dalej do rozdziału na ten temat) i kierownictwo nie miało tego rodzaju kłopotów. Poza tym wystrzelenie pierwszego sputnika w 1957 roku było w swoim czasie jeszcze większym wydarzeniem, a przecież do ostatniej chwili nie było najmniejszego przecieku!


ŁĄCZNOŚĆ RADIOWA

 

Po wystrzeleniu pierwszego sputnika podano długość fali, na której każdy mógł usłyszeć jego sygnał. Pamiętamy chyba: często stacje nadające program podawały sygnał bip - bip. Teraz, kiedy zdarzyła się tak ważna rzecz, jak rzekomy lot Gagarina, nie podano z góry takiej informacji, nikt więc nie mógł usłyszeć sygnału. Natomiast Frankfurter Allgemeine Zeitung w tym czasie opublikował małą ukrytą wiadomość, z której wynikało, że kilka dni wcześniej zachodni nasłuchiwacze radiowi (z pewnością chodziło o wojskowy nasłuch elektroniczny) słyszeli rozmowę w języku rosyjskim między Ziemią i przestrzenią kosmiczną. Nie byli co prawda całkiem pewni, czy jeden z mówiących faktycznie mówił z Kosmosu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin