Smoleńsk - Fakty obalające spisek.rtf

(12 KB) Pobierz

Za katastrofę smoleńską bezpośrednio odpowiada Rosja, a pośrednio polski rząd. Nie ma żadnych dowodów nacisku na załogę samolotu - wyliczał w sobotę prezes PiS Jarosław Kaczyński. Skonfrontujmy te tezy z faktami

 

 

Wystąpienia Kaczyńskiego nie można nazwać "wizją przyczyn tragedii" ani "teorią, jak do niej doszło". Prezes nie stosował żadnych półcieni, nie miał żadnych wątpliwości. Właściwie po tym przemówieniu prace powinny zawiesić badające sprawę komisja ministra Jerzego Millera i prokuratura.

 

Kaczyński podawał to, co uważa za fakty. Dla jego partii jest to jedyna obowiązująca wykładnia przyczyn katastrofy. Przeanalizujmy ją.

 

Kaczyński: „Dziś wiemy na pewno: nie było nacisków [na załogę]. Nie ma żadnych dowodów na te naciski”.

 

Fakty: Zapisy czarnych skrzynek nie zostały jeszcze do końca odczytane. Ale już z pierwszych odczytów wynikało, że załoga czekała na decyzję prezydenta Lecha Kaczyńskiego, co robić, gdy nie będzie można wylądować. Tej decyzji ciągle nie było. Świadczy o tym nowo odczytany zapis, gdy o godz. 8.29,47 nawigator mówi: "Zanim zadecyduje, to może byśmy kartę zrobili w międzyczasie?".

 

O 8.30 szef protokołu dyplomatycznego Mariusz Kazana informuje: "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić".

 

O 8.35,41 (pięć minut przed katastrofą) ktoś niezidentyfikowany w kokpicie denerwuje się: "Tak czy nie? My musimy to lotnisko wybrać, w końcu na coś się zdecydować".

 

A zatem załoga nie podejmowała decyzji samodzielnie. Na dodatek piloci mieli za plecami dowódcę sił lotniczych gen. Andrzeja Błasika. Do kokpitu zaglądał dyrektor protokołu. Jak można twierdzić, że nie było presji?

 

Kaczyński: „Nie było też żadnych przesłanek do tego, żeby były jakiekolwiek naciski”.

 

Fakty: 12 sierpnia 2008 r. podczas podróży prezydenta Kaczyńskiego do Gruzji dowódca załogi kpt. Grzegorz Pietruczuk ze względów bezpieczeństwa odmówił wykonania polecenia prezydenta, by lądować w Tbilisi. Pilot był naciskany przez prezydenckich urzędników i dowódców lotnictwa (w tym gen. Błasika), u których interweniowała kancelaria i sam prezydent.

 

Poseł PiS Karol Karski złożył potem na pilota doniesienie do prokuratury, a szef klubu tej partii Przemysław Gosiewski (zginął w katastrofie smoleńskiej) zarzucił mu w Sejmie tchórzostwo. Świadkiem konfliktu nad Gruzją był kpt. Arkadiusz Protasiuk - wtedy drugi pilot, a 10 kwietnia dowódca tupolewa.

 

Kaczyński: „To, co działo się w samolocie, mieściło się w ramach normalnych procedur”.

 

Fakty: Wprowadzona w życie w 2009 r. instrukcja HEAD regulująca przeloty najważniejszych osób w państwie wyraźnie mówi, że poza załogą w kabinie nie mogą przebywać osoby postronne. Tylko w "nadzwyczajnych przypadkach" dowódca może zgodzić się na wejście kogoś do kabiny. Nikt tego nie przestrzegał. Do otwartego kokpitu wchodziły różne osoby. Z nagrań czarnych skrzynek nie wynika, by dowódcę w ogóle pytano o zgodę.

 

Kaczyński: „Nie mamy pewności, czy samolot był sprawny”.

 

Fakty: Załoga do samego końca nie zgłaszała żadnych uszkodzeń samolotu ani jego urządzeń. Usterek nie zarejestrowała żadna z czarnych skrzynek - w tym najdokładniejsza zainstalowana przez Polskę dodatkowo. Ta czarna skrzynka została szybko odnaleziona na miejscu katastrofy, przewieziona do Warszawy i była badana tylko przez polskich specjalistów.

 

Kaczyński: „Piloci prawidłowo wydali komendę odchodzimy. Czemu nie odeszli? Tajemnica jest we wraku samolotu, który został zniszczony”.

 

Fakty: Dowódca wydał komendę "odchodzimy", którą chwilę potem potwierdził drugi pilot, gdy samolot był już poniżej wysokości 120 m - a więc poniżej tej, do której miał prawo się zniżyć.

 

Kapitan wykonał też czynność nazywaną "zerwaniem automatu", czyli gwałtownym ruchem wolantu próbował ręcznie poderwać samolot (jest po tym ślad w ocalałych częściach kokpitu). Było jednak za późno, bo stało się to tuż przed katastrofą. Według lotniczych ekspertów, w tym płk. Edmunda Klicha, świadczy o tym wcześniejszy dialog załogi i stwierdzenie "odchodzimy w automacie" (używając automatycznego pilota). Ale w Smoleńsku nie można tego było zrobić skutecznie, bo lotnisko nie miało niezbędnego do wykonania takiego manewru systemu ILS. Gdy załoga zrozumiała błąd, upłynął cenny czas.

 

Kaczyński: „Wina Rosjan jest bezpośrednia. Kontrola wprowadziła w błąd załogę. Zachęcano do lądowania”.

 

Fakty: W żadnym momencie z wieży nie pada informacja, że na lotnisku są warunki do lądowania. Padają komunikaty przeciwne: "Warunków do lądowania nie ma". Jeżeli ktoś zachęca załogę, to niestety koledzy z Jaka-40, który wylądował wcześniej w bardzo złych warunkach: "No, powiem szczerze, że możecie spróbować, jak najbardziej".

 

O 8.39,37 załoga tupolewa dostaje od kontrolerów zgodę na lądowanie warunkowe - zejście do wysokości 120 m. Na tej wysokości piloci muszą zobaczyć ziemię, a jeśli nie - przerwać lądowanie i zacząć wznosić maszynę. Jeśli zaś widzą ziemię, muszą o tym powiedzieć kontrolerom, a ci - wyrazić ostatecznie zgodę na lądowanie. Nic takiego się nie stało.

 

Prymitywny radar w wieży nie pozwalał na skuteczne współdziałanie służb kontrolnych z załogą. Podawał (i to z sekundowym opóźnieniem) odległość samolotu. Nie był w stanie dokładnie podać jego wysokości.

 

Dowódca załogi miał uprawnienia do lądowania na takim lotnisku przy widoczności poziomej 1,8 tys. m i pionowej 120 m. Warunki w Smoleńsku były znacznie gorsze - co raportowała na bieżąco także załoga Jaka-40 - widoczność wynosiła zaledwie 200 i 50 m!

 

W trakcie podejścia do lądowania załoga popełniła kolejne poważne błędy - jak nagłe przestawienie wartości ciśnienia w wysokościomierzu barycznym, przez co podawał on pułap o 160 m wyższy niż wysokość, na jakiej w rzeczywistości leciał tupolew.

 

Winą kontrolerów było to, że nawet jeśli - jak twierdzą - nie mogli zamknąć lotniska - to kategorycznie nie zabronili tupolewowi lądować. Tym bardziej że wcześniej Jak-40 lądował na granicy ryzyka, a lądujący po nim rosyjski Ił-62 omal się nie rozbił.

 

Kaczyński: „Winę pośrednią ponosi polski rząd. Rozdzielono wizyty premiera i prezydenta w Katyniu, podjęto grę z obcym mocarstwem przeciwko własnemu prezydentowi”.

 

Fakty: Zaproszenie do złożenia 7 kwietnia 2010 r. wizyty w Katyniu wystosował w lutym do premiera Tuska premier Putin (wcześniej rozmawiano o tym 1 września 2009 r. podczas uroczystości w rocznicę wybuchu II wojny światowej). W dyplomacji obowiązuje zasada: premier zaprasza premiera, prezydent - prezydenta. Dlatego ze względów protokolarnych udział prezydenta w tym spotkaniu nie był możliwy.

 

Ze strony polskiej była wstępna koncepcja, by potraktować przyjazd prezydenta Kaczyńskiego na spotkanie premierów jako wizytę prywatną. Nie wymagałoby to obecności prezydenta Rosji. Jednak Lech Kaczyński chciał być przewodniczącym polskiej delegacji. To było niemożliwe. Protokół nie przewiduje rozmów politycznych prezydenta z premierem innego państwa w obecności szefa własnego rządu.

 

Wyjazd Tuska był międzypaństwową wizytą roboczą na podstawie zaproszenia szefa rządu rosyjskiego. Wyjazd Lecha Kaczyńskiego był odbywającą się za granicą częścią polskich obchodów 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.

 

Być może można było przełamać protokolarne przeszkody, ale wiosną 2010 r. prezydent i premier trwali w ostrym konflikcie. Na dodatek relacje Lecha Kaczyńskiego z rosyjskimi przywódcami (którzy musieliby wziąć udział w uzgodnieniach) były fatalne. Dlatego zaplanowano dwie wizyty.

 

Komentarze do tekstu :

Prezydent okreslil pilota, ktory sprzeciwil sie ladowaniu w Tbilisi jako tchorza. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawe z faktu, ze szlakami powietrznymi rzadza scisle prawa i nikt, poza specjalnymi sytuacjami, nie moze sobie ich naginac wedlug wlasnego "widzimise". To nie jest jazda furmanka do Pcimia po wiejskij drodze. Zgadza sie, ze tamtego dnia wyladowalo "iks" samolotow w Tbilisi i ze tamtejsze lotnisko bylo "bezpieczne" do ladowania, lecz samoloty, ktore tam wyladowaly mialy wczesniej uzgodnione pozwolenie na to i rowniez byly eskortowane przez rosyjskie myśliwce.My nie mieliśmy pozwolenia i eskorty. Pragnę zwrócić uwagę równiez na fakt, że zarówno dowództwo Sił Powietrznych, jak i załoga statku powietrznego, nie posiadały wiarygodnych danych dotyczących zapewnienia wymaganej kontroli organów ruchu lotniczego w przestrzeni powietrznej oraz aktualnego stanu lotniska w Tbilisi. Nie był znany także stan pasa oraz urządzeń lotniskowych po bombardowaniu lotniska. Pilota informowano o braku pokrycia radarowego obszaru Gruzji.Trzeba zrozumiec, ze w kraju tym byla wojna. Tego nie rozumial prezydent kraju o nazwie Polska i to stawia go w bardzo niekorzystnym swietle. Natomiast pilot, ktory odmowil lotu do Tbilisi, powinien zostac odznaczony - nie tylko Krzyzem Zaslugi, ale i "Medalem za Przstrzeganie Przepisow i Zdrowego Rozsadku" - jesli taki istnieje. Natomiast Twoj Jacek czy tez Placek(czyt. Kaczyński), powinien zostac ukarany przez Trybunal Stanu.......,moze to uchroniloby zycie prawie 100 ludzi w niedalekiej przyszlosci.

 

Piloci chętnie odlecieliby z tego lotniska, gdyby tylko wiedzieli dokąd. Podjęli te próbę właśnie dlatego, że decyzji nie było, że wiedzieli, iż takie są wobec nich oczekiwania. Natomiast prezydent, wielki Polak, który zasłużył na Wawel nie potrafil takiej decyzji podjąć, biorąc odpowiedzialność za życie ludzi, których na pokład zaprosił. Ten człowiek, którego wybieramy na prezydenta ma w razie zagrożenia Polski przejąć władzę i podejmować wiele szybkich, i trafnych decyzji. W tym momencie mógł prezydent się wykazać, a nie zrobił tego, bo ważniejsze były uroczystości, niż życie ludzi. Niektórzy mówią, a jakie byłyby drwiny, gdyby wrócili do Warszawy. Nie chcę myśleć, że prezydent tak bał się złośliwości, że nie był w stanie reagować. Choć jak przypomnę sobie tę sprawę z niemiecką gazetą i odwołanie ważnej wizyty z powodu drwin, to może.

 

Podstawową przyczyną katastrofy jest strach (po obu stronach granicy), co powiedzą Kaczyńscy i spółka (Gosiewski, Szczygło, Karski i inni), jeżeli samolot nie wyląduje w Smoleńsku, tylko gdzie indziej. To oni doprowadzili do tego, że jad płynący im nieustannie z ust budził paraliżujący strach u wszystkich, których mógłby dosięgnąć. Wielu z winowajców zginęło, ale najważniejszy żyje i usiłuje zakrzyczeć prawdę i własne sumienie oskarżając innych.

 

I chodźby Kaczyński był nie wiem jak uczciwy (a wiem,że nie jest), a Tusk niewiadomo jakim sk****ynem (a uważam, że jest, tylko nie aż takim, jak go niektórzy malują) to fakty zawsze pozostaną faktami.

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin