Balogh Mary - Mroczny anioł 01- Mroczny Anioł.rtf

(472 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mary Balogh

Mroczny Anioł

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pewnego, kwietniowego popołudnia w imponującym powozie wjeżdżały do Londynu dwie młode damy.

Miasto trochę je przytłaczało. Chociaż w trakcie długiej drogi z Gloucestershire trajkotały bez końca, teraz umilkły. Zdumione i zalęknione wyglądały przez okna na rojne, nędzne, brudne ulice przedmieść, które ustąpiły wreszcie miejsca eleganckiemu splendorowi Mayfair.

- Och, Jenny - westchnęła jedna, przerywając długą ciszę. - Nareszcie dotarłyśmy. Nagle poczułam się taka mała, nieważna, taka.;.;.- Westchnęła znowu.

- Przestraszona? – podsunęłaś drugą, wyglądając na zewnątrz.

- Och, Jenny... - Panna Samantha Newman oderwała się od okna i spojrzała na towarzyszkę. - Tobie dobrze. Jesteś spokojna, zadowolona z siebie. Czeka na ciebie lord Kersey i .jego karesy, ale przedstaw sobie, jeśli możesz, jak to; jest, gdy nie ma się nikogo i każdy dżentelmen gotów krzywić się na twój widok z niesmakiem? Ą co będzie, jeśli już na pierwszym balu przyjdzie mi podpierać ściany? A jeżeli... - Przerwała nadąsana, gdy powiernica zaśmiała się wesoło, ale już po chwili zawtórowała jej. - Sama wiesz, że mogłoby tak być.

- Gdyby babcia miała wąsy, mogłaby być dziadkiem. - Panna Jennifer Winwood prychnęła wesoło. - Przypomnij sobie tylko, jak u nas, na tańcach, dżentelmeni deptali sobie po piętach, bo każdy chciał pierwszy z tobą zatańczyć.

Samantha zmarszczyła nos i znowu się zaśmiała.

- Tu jest Londyn, a nie prowincja - powiedziała.

- Zatem zaraza deptania sobie po piętach lada chwila sięgnie Londynu.

Jennifer powiedziała to z zawiścią, co jej się często zdarzało, kiedy patrzyła na doskonałą urodę kuzynki: krótkie i lśniące blond pukle, duże błękitne oczy, ocienione długimi, ciemniejszymi od włosów rzęsami, delikatną, porcelanową cerę, którą naturalny rumieniec na policzkach chronił przed najmniejszym nawet niebezpieczeństwem braku smaku.

Sam była drobna, zgrabna, ale niezbyt ponętna, choć nie całkiem pozbawiona seksu. Często ubolewała nad własną, żywszą, lecz mniej dystyngowaną postacią. Dżentelmeni podziwiali jej ciemnorude włosy - ani myślała ich obcinać, nawet kiedy krótkie stały się modne - podziwiali ciemne oczy, długie nogi, wspaniałą figurę. Często jednak miała nieprzyjemne wrażenie, że przypomina bardziej aktorkę lub kurtyzanę, acz nigdy żadnej nie widziała, niż damę. Tęskniła za wyglądem idealnym i taką chciała być. W rzeczywistości nie szukała męskiej admiracji.

Chyba że lord Kersey... Lionel. Nigdy nie wymawiała na głos jego imienia, czasem tylko szeptała je sobie cichutko. W sercu i w marzeniach był dla niej Lionelem. Miał zostać jej mężem. Wkrótce. Zanim skończy się sezon. W najbliższych dniach miał się formalnie oświadczyć, a potem, po jej prezentacji na dworze i debiucie na balu wprowadzającym, powinien odbyć się ich ślub. U Św. Jerzego przy Hanover Square. Następnie powinna zostać jeszcze raz przedstawiona u dworu, już jako dama zamężna.

Niebawem. Już wkrótce. Tak długo na to czekała. Pięć nie kończących się lat.

- Och, Jenny, to musi być tutaj. - Powóz skręcił ostro na wielki, imponujący plac i zwolnił przed jedną z rezydencji. - To musi być Berkeley Square.

W rzeczy samej były na miejscu. Szeroko otwarte, dwuskrzydłowe drzwi frontowe zdawały się czekać ich przybycia. Na zewnątrz wysypali się służący w liberiach. Inni zeskakiwali z wozu bagażowego, który w trakcie podróży podążał tuż za nimi. Jeden z lokajczyków pomógł zsiąść dwóm pokojówkom. Stangret podał rękę pannom, które schodziły po stopniach powozu.

Wygląda na to, że przybycie dwu niepozornych osóbek wywołało spore zamieszanie, pomyślała rozbawiona Jennifer. Swoje dwadzieścia lat przepędziła pośród wiejskiej swobody. Bardzo chciała się zmienić. Wkrótce zostanie zamężną damą, wicehrabiną Kersey, z własnym domem w Londynie i posiadłością za miastem. Pannę, która dopiero co po raz pierwszy przybyła do Londynu, sama myśl o tym musiała upajać. A jednak... była już na to za stara. Tak, bardzo stara, a oficjalnie nawet jeszcze nie debiutowała. Już kilka lat temu jej ojciec i hrabia Rushford, ojciec wicehrabiego Kerseya zaplanowali małżeństwo ich dzieci, kiedy zaś dwa lata temu nadszedł oczekiwany termin, wicehrabiego zatrzymała na północy Anglii poważna choroba wuja. Tamtej wiosny Jennifer wylała wiele łez. Nie tyle z powodu straconego sezonu, ile dlatego, że opóźniało się zamążpójście. Tymczasem widziała lorda Kerseya ledwie kilka razy. W zeszłym roku zwaliło się na nią kolejne nieszczęście. W styczniu umarła babcia. Nie było mowy ani o sezonie, ani o ślubie.

I oto jest tutaj, po raz pierwszy w Londynie, stara, dwudziestoletnia panna. Jedyna pociecha, że kuzynka Samantha, która mieszkała z nimi od czterech lat, od czasu straty rodziców, miała już osiemnaście lat. Mogła więc debiutować razem z Jennifer. Dobrze będzie mieć towarzyszkę i powiernicę. I druhnę na ślubie.

Zdawało się, że minęła cała wieczność, rozmyślała Jennifer, zatrzymując się na chwilę, by spojrzeć na londyński dom swojego ojca. Nie widziała lorda Kerseya ponad rok, a kiedy się pojawiał, spotkania były krótkie i oficjalne, w obecności innych osób, na różnych przyjęciach podczas świąt Bożego Narodzenia. Śniła o nim każdej nocy i marzyła każdego dnia. Kochała go namiętnie, niezachwianie, przez pięć lat. Nareszcie sny staną się rzeczywistością.

Majordomus skłonił im się sztywno, z uszanowaniem i zaprowadził je do biblioteki, gdzie czekał ojciec Jennifer, wicehrabia Nordal. Stał przed biurkiem, z rękami założonymi do tyłu. Z pewnością dobiegł doń harmider, jaki wywołało przybycie dziewcząt, ale wyjście im naprzeciw było niezgodne z jego naturą.

Samantha ruszyła w jego stronę, więc otworzył ramiona, żeby ją uściskać.

- Wujku Geraldzie! - zawołała. - Oniemiałyśmy na widok mijanych wspaniałości. Prawda, Jenny? Mogłyśmy jedynie z otwartymi buziami spoglądać przez okna powozu. Czyż nie tak, Jenny? Cudownie widzieć cię znowu. Dobrze się czujesz?

- Wnoszę, że nie odebrało wam mowy na dobre -odrzekł z rzadkim przebłyskiem humoru, odwrócił się, by uściskać córkę i ciągnął dalej: - Tak, całkiem dobrze, dziękuję ci, Samantho. Rad widzę, że dojechałyście bezpiecznie. Zastanawiałem się, czy nie powinienem był udać się po was osobiście. Samotna podróż... to nie dla młodych dam.

- Samotna? - Samantha zachichotała. - Miałyśmy ze sobą istną armię, wujku. Niechby jakiś zbój tylko nas zobaczył, wnet pomyślałby zrozpaczony, że atakowanie nas oznacza pewne samobójstwo. A szkoda. Zawsze marzyłam, żeby porwał, mnie jakiś piękny zbir. - Zaśmiała się lekko i chcąc nie chcąc, też się rozpogodził.

- Cóż - powiedział, przyglądając się dziewczętom uważniej. - Zobaczymy. Obie wyglądacie zdrowo i całkiem ładnie. Trochę z wiejska, ma się rozumieć.

Jutro rano przyjdzie tu modystka. Zadbała o to Agatha, która zaopiekuje się wami i dopilnuje wszelkich fidrygałków waszej prezentacji i całej reszty. Macie jej słuchać. Zna się na rzeczy, obie zostaniecie należycie przygotowane do sezonu i obie będziecie wiedziały, jak należy się zachować.

Jennifer i Samantha wymieniły żałosne spojrzenia.

- Dobrze - zakończył lord Nordal. – Zapewne jesteście zmęczone podróżą i rade chwilę odpoczniecie.

- Ciocia Agatha! - Samantha westchnęła, gdy gospodyni prowadziła dziewczęta do ich pokojów. -Strażniczka cnoty. Nigdy nie mogłam pojąć, jak ona i mama mogły być siostrami. Jenny, czy choć trochę użyjemy w tym sezonie?

- Znacznie lepiej niż bez niej - odparła Jennifer. -Kto nami pokieruje i przedstawi światu, jeśli nie ona? Kto zadba o to, żebyśmy dostawały stosowne zaproszenia? Kto by zadbał o partnerów na bale, o towarzystwo do teatru czy opery? Papa? Naprawdę myślisz, że potrafiłby okazać tyle troski?

Samantha zaśmiała się cicho, wyobrażając sobie swojego surowego i pozbawionego poczucia humoru wuja w roli organizatora ich sezonu.

- Chyba masz rację - powiedziała. - Tak, ona zadba o to, żebyśmy miały partnerów, dlaczego by nie?

Zadba, żeby się mój zły sen nie ziścił. Droga ciocia Aga. Ale ty nie musisz się martwić o partnerów, Jenny.

Będziesz miała lorda Kerseya.

Na samą myśl o tym serce Jennifer zatrzepotało. Tańczyć z Lionelem. Chodzić z nim do teatru. Być może spędzić z nim, jeśli to będzie możliwe, sam na sam kilka chwil i pocałować się z nim. Pocałunek... zeszłego roku, podczas świąt Bożego Narodzenia, kolana się pod nią ugięły, gdy ucałował jej dłoń. Czy nie ugną się teraz, jeżeli... nie, kiedy... pocałuje ją w usta?

- Ale nie cały czas - powiedziała. - To wielce niestosowne przetańczyć z tym samym partnerem więcej niż dwa tańce na jednym balu, Sam. Nawet jeśli to narzeczony. Wiesz o tym.

- Może spotkasz kogoś przystojniejszego - odrzekła Samantha. - I kogoś, kto nie jest tak zimny.

Jennifer poczuła dawną niechęć do ocen, jakie kuzynka wystawiała lordowi Kerseyowi. Był bardzo jasnym, błękitnookim blondynem o doskonałej postawie. Ale Samantha uważała, że jest zimny, chociaż oboje mieli podobną karnację. Oczywiście, gorące usposobienie chroniło Samanthę przed podobnymi oskarżeniami, nie mówiąc już o jej żywej twarzy i skwapliwości, z jaką wstępowała w życie.

Lord Kersey, Lionel, nie był zimny. Sam, oczywiście, nigdy nie odczuła siły jego uśmiechu. A był to uśmiech zabójczo ujmujący. Był to uśmiech, który zniewolił Jennifer w chwili, gdy mając piętnaście lat poznała człowieka, którego przeznaczył jej ojciec. Nigdy nie gniewało ją to zaplanowane małżeństwo. Ani razu. Zakochała się w swoim przyszłym mężu od pierwszego wejrzenia i odtąd trwała w miłości do niego.

- Jeżeli istotnie poznam kogoś bardziej urodziwego - powiedziała, gdy osiągnęły szczyt schodów i prowadzono je w stronę ich pokoi - podeślę go tobie, Sam.

To znaczy, gdyby nie ujrzał cię pierwszy i nie padł do twych stóp.

- Wyborny pomysł - zgodziła się Samantha.

- Nie sposób jednak spotkać nikogo przystojniejszego od lorda Kerseya - dodała Jennifer.

- To ci gwarantuję, ale być może gdzieś w tej wielkiej metropolii jest dżentelmen równie przystojny, który lubuje się w blond włosach, niebieskich oczach, niewielkim wzroście i niepozornej figurze?

Jennifer zaśmiała się przed wejściem do pokoju, który wskazała jej gospodyni.

- I Sam... - powiedziała, zanim się rozdzieliły. - Staraj się nie nazywać naszej ciotki ciocią Agą w jej obecności. Pamiętasz, jakie to zrobiło na niej wrażenie, gdy powiedziałaś tak w zeszłym roku, podczas pogrzebu babci?

Samantha zachichotała i skrzywiła się.

Pewnego dnia, Gab, twój upór cię unicestwi. - Sir Albert Boyle i jego towarzysz zażywali konnej przejażdżki po Hyde Parku. Było wczesne popołudnie, mało wytworna pora na tę rozrywkę. - Rad jednak jestem z twojego powrotu do miasta. Bez ciebie przez ostatnie dwa lata było tu okropnie nudno.

- Zauważ, że nie mam odwagi zjawić się na Rotten Row o piątej po południu, a już minął dzień od mojego powrotu - odpowiedział sucho Gabriel Fisher, hrabia Thornhill. - Może jutro. Prawdopodobnie jutro. Przeklną mnie, zanim zupełnie nie zejdę im z drogi. Bert, mogę przewidzieć, jak będą zerkać na mnie z ukosa. Jak te szacowne matrony będą chować słodziutkie dzierlatki pod skrzydła, byle dalej od mojego zgubnego wpływu. Szkoda, że krynoliny już kilkadziesiąt lat temu wyszły z mody. Pod ich obręczami mogłyby chować swoje córeczki ze znacznie lepszym skutkiem.

- Ani w połowie nie będzie tak źle, jak myślisz -odrzekł przyjaciel. - Poza tym, zawsze możesz ogłosić prawdę.

- Prawdę? - Hrabia zaśmiał się bez najmniejszego śladu rozbawienia. - Bert, skąd możesz wiedzieć, że prawda nie została już powiedziana? Skąd możesz wiedzieć, że nie jestem ohydnym łajdakiem, za jakiego mnie mają?

- Znam cię - odrzekł sir Albert. - Pamiętaj.

- Akurat - odpowiedział hrabia, wpatrując się w sylwetki dwóch młodych dam, które w pewnym oddaleniu od nich przechadzały się pod falbaniastymi parasolkami. Ich służące trzymały się dyskretnie z tyłu.

- Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć, Bert. Do diabła z elitą i jej skandalami. Poza tym, całkiem możliwe, że w tym roku będę wyklęty bardziej niż kiedykolwiek przedtem.

- Skandal związany z nazwiskiem mężczyzny często dodaje mu uroku - zgodził się jego przyjaciel. -Oczywiście fakt, że teraz jesteś hrabią, gdy dwa lata temu byłeś zwykłym baronem, będzie pomocny. Na dodatek, jesteś bogaty niczym krezus. Przynajmniej zakładam, że jesteś. Tak zwykle opisywałeś swojego ojca.

Hrabia Thornhill nie słuchał. Zmrużył oczy.

- Nigdy się nie dowiesz, Bert - powiedział - jak przez ostatnie półtora roku pobytu na kontynencie tęskniłem za widokiem jakiejś angielskiej piękności. Nic w Italii, we Francji i w Szwajcarii, gdziekolwiek, nic nie da się z nią porównać. Wysokie i małe. Ciemne i jasne. Mocno zbudowane i bardziej delikatne, a każda wytworna na swój własny, jakże angielski sposób. Czy te tam będą udawać, że nas nie widzą? Jak myślisz, spuszczą oczy czy spojrzą na nas? Zaczerwienią się? Uśmiechną?

- Albo się nastroszą - powiedział sir Albert. Powiódł za wzrokiem przyjaciela i zaśmiał się. - Istotnie, pyszne. Na nieszczęście obce. Rozumie się, o tej porze roku Londyn pełen jest obcych. Za kilka tygodni można będzie oglądać je tuzinami na balach.

- Nie myślę, by się miały nastroszyć - rzekł hrabia cicho, gdy zbliżyli się do dam. Rzeczywiście, powinny odczekać kilka godzin, jeśli miały nadzieję na zalotne spojrzenia, a zasługiwały na nie, pomyślał. Zamaszyście zdjął kapelusz i skinął głową, nieomal zmuszając je, by podniosły oczy. Mała blondynka zawstydziła się. Śliczna. Prawdziwe uosobienie angielskiej piękności. Uroda, o jakiej można śnić, by dostać ją wraz z panną młodą, gdyby oczywiście czyjeś myśli musiały podążać takim torem. Wysoka, ciemnowłosa dziewczyna nie zaczerwieniła się. Jej włosy, zauważył z zainteresowaniem, nie były ciemnobrązowe, jak z początku myślał. Gdy uniosła głowę i padły na nie promienie słońca, a rondo kapelusika już ich nie ocieniało, okazały się błyszczeć intensywną czerwienią. Oczy ciemne i duże. Figura, cóż, jeżeli jej towarzyszka mogłaby skierować myśli dwudziestosześcioletniego lekkoducha w stronę małżeństwa, to ta kierowała je w zupełnie inną stronę.

Była z rodzaju tych brytyjskich piękności, o jakich śnił za granicą, w miesiącach wypełnionych nudnymi obowiązkami, skazany na dobrowolną banicję.

- Dzień dobry. - Uśmiechnął się. Całą intensywność mrocznego spojrzenia skupił nie na blond ślicznotce, która pierwsza pochwyciła jego wzrok i przystanęła, żeby się skłonić, lecz na jej prowokująco zmysłowej towarzyszce, która nie odpowiedziała na pozdrowienie, spojrzała tylko na niego i zwolniła na moment kroku. Szkoda. Złapał się na myśli, iż najwidoczniej jest damą.

- Dzień dobry - rzucił sir Albert, gdy blondynka dygnęła. Służące przysunęły się bliżej.

Dżentelmeni odjechali nie oglądając się za siebie.

- Warta grzechu - szepnął hrabia. - Zmysłowe, wilgotne usta. Mam zamiar wziąć sobie kochankę, Bert. Nie uwierzysz, ale odkąd wyjechałem z Anglii, nie miałem żadnej, poza lekkomyślnym spotkaniem z dziwką i kilkunastoma tygodniami strachu o to, co mogła mi dać oprócz godziny mozolnej i średnio udanej zabawy. Nie powtórzyłem tego eksperymentu.

Poza tym wzięcie kochanki wyglądałoby trochę na brak szacunku dla Katarzyny. Muszę rozejrzeć się po teatrach, po operach i zobaczyć, co jest do wyjęcia. Nie chcę każdego popołudnia ślinić się w parku na próżno.

- Włosy koloru promieni księżyca - rozmarzył się poetycko sir Albert. - Oczy niczym bławatki. Już wkrótce otoczy ją armia zalotników. Zwłaszcza jeśli posiada odpowiednią do urody fortunę.

- Ach - powiedział hrabia. - Ty wolisz blondynkę. We mnie myśl o kochance wywołała dama o długich i kształtnych nogach. Ech, Bert, żeby takie nogi mnie oplotły. Skandal nie skandal, muszę przyznać, że rad jestem z powrotu do Anglii. Tak.

Wiedział, że zamiast odkładać powrót do lata, powinien był spędzić wiosnę w Chalcote. Ojciec zmarł ledwie rok po tym, jak syn z jego drugą żoną, własną macochą, wyjechał na kontynent. Teraz tytuł i majątek były dla niego nowością. Powinien był pośpieszyć do domu, gdy tylko dotarły do niego złe wieści, ale nie było mowy o zabraniu Katarzyny, a nie potrafił zostawić jej samej w tak szczególnej chwili. Wydawało mu się, że opieka nad nią jest ważniejsza niż gnanie do domu. W każdym razie było za późno na pożegnanie z ojcem.

Wiedział, że powinien był wrócić. Lecz Bert miał rację. Był uparty. Przybycie do Londynu podczas sezonu było szaleństwem. Oznaczało konfrontację z elitą, która niemal jednogłośnie go potępiła, kiedy zbiegł na kontynent z macochą, gdy zaszła z nim w ciążę. Teraz zaś, rzecz jasna, zostawił ją samą w Szwajcarii, z ich córeczką. Niechybnie tak lub podobnie myślano. W rzeczywistości Katarzyna żyła tam z dzieckiem całkiem wygodnie. Opiekował się nią podczas porodu i potem przez rok, aż stała się zdolna do samodzielnego życia. On zaś niemal desperacko tęsknił za domem.

Byłoby znacznie lepiej, gdyby udał się prosto do Chalcote. Tak powinien był uczynić i taki miał zamiar. W Londynie lepiej byłoby pokazać się za rok lub za dwa, gdy skandal nieco ucichnie. Tylko że w Londynie skandale nie cichną nigdy. Gdziekolwiek by się pojawił, teraz, czy za dziesięć lat, rozpętałby burzę.

Unikanie skandali nie było w jego stylu. Ani okazywanie, że dba o to, co ludzie o nim mówią. Przypuszczał jednak, że obchodziło go to tak samo jak innych, ale prędzej poszedłby do piekła, niż to okazał. Nie czynił więc żadnych starań, by korygować pogłoski, które poszły w świat, gdy jego macocha przyznała, że nosi w sobie dziecko; wywiózł ją wtedy na kontynent, chcąc uchronić ją przed furią ojca. Było tak, jak Gabriel podejrzewał. Jego ojciec, chory jeszcze przed drugim ożenkiem, nigdy małżeństwa nie skonsumował. On natomiast obawiał się, że ojciec może skrzywdzić Katarzynę lub nie narodzone dziecko, albo otwarcie zaprzeczyć ojcostwu i zrujnować ją na zawsze. Stary hrabia nie zrobił tego. Tak czy owak, plotka urosła do wielkiego skandalu, gdy jego ucieczka na kontynent i jej stan stały się tajemnicą poliszynela.

Niechaj ludzie myślą, co chcą, rozważał obecny hrabia Thornhill. Zadomowił się w Szwajcarii z Katarzyną, zanim powiedziała mu, kto jest ojcem jej dziecka. Często myślał, że powinien wrócić i go zabić. Katarzyna wytłumaczyła mu, że nie zniewolił jej siłą. Głupia kobieta pokochała łajdaka, ten obszedł się z nią beztrosko, a gdy mąż dowiedział się, że został zdradzony, łotr przestraszył się, że zostanie odkryty.

Tymczasem hrabia Thornhill powrócił. Piętnaście miesięcy po nagłej śmierci ojca, prawie rok po narodzinach dziecka, które nosiło nazwisko starego hrabiego wbrew powszechnemu przekonaniu, że nie on był ojcem.

Wrócił prosto do jaskini lwa, bo zatęsknił do brytyjskich piękności, które z pewnością zjawią się w mieście na doroczne, wiosenne targowisko małżeńskie, i zdążył już znieważyć co najmniej dwoje rodziców: gdybyż wiedzieli, że hrabia Thornhill właśnie ukłonił się ich córkom wyobraziwszy sobie jedną z nich nagą w łóżku, z nogami oplecionymi wokół niego.

Uśmiechnął się ponuro.

- Jutro, Bert - powiedział. - Pogoda zapowiada, że znajdziemy się tu w samym sercu elity. Jutro wyślę potwierdzenia na kilka z moich zaproszeń. Tak, mam numer z niespodzianką. Przypuszczam, że obecna pozycja, jak powiedziałeś, a co więcej, fortuna, sprawią, że moja sława pewnych ludzi oślepi.

- Zlecą się całym stadem, żeby cię obejrzeć -stwierdził radośnie sir Albert. - Żeby zobaczyć, czy przez ten rok nie wyrosły ci rogi i ogon, Gab. I czy przez pończochy i trzewiki do tańca nie widać racic. Ironizuję na temat twojego imienia. Gabriel na racicach... - Zaśmiał się w głos.

Jak też wyglądają owe rude włosy bez kapelusika?... - zastanawiał się hrabia - w świetle setek świec i kandelabrów. Dowie się? Czy będzie mógł zbliżyć się na tyle, żeby ujrzeć to wyraźnie?

Obejrzał się za siebie, ale ona i jej towarzyszka znikły już z pola widzenia.

No i co? - zapytała Samantha kręcąc parasolką. Wydawała się zadowolona z życia. - Nie zostałyśmy całkiem zignorowane, Jenny. Nawet wyczytałam w ich oczach podziw. Zastanawia mnie, kim są. Myślisz, że dowiemy się tego?

- Prawdopodobnie - powiedziała Jennifer. - Są bez wątpienia dżentelmenami. Jakżeby mogli cię nie podziwiać? W domu wszyscy panowie cię podziwiali. Nie pojmuję, dlaczego londyńscy dżentelmeni mieliby być inni.

Samantha westchnęła.

- Żebyśmy tylko nie wyglądały tak z wiejska - powiedziała. - I żeby część sukien, które mierzyłyśmy rano, była już gotowa. Ciocia Aga jest naprawdę kochana. Z kamienną twarzą nalegała na tak wiele toalet dla każdej z nas. Powinnam ją uściskać, lecz ona nie należy do osób, które pozwalają na wylewności.

Zastanawiam się, czy wujek Percy kiedykolwiek... przepraszam. - Zaśmiała się lekko. - Chciałabym już założyć tę nową spacerową kreację, która ma być skończona do przyszłego tygodnia.

- Nie jestem pewna - zauważyła Jennifer - czy ci panowie powinni się odzywać. Byłoby bardziej stosownie, gdyby po prostu dotknęli kapeluszy i pojechali dalej.

Samantha zaśmiała się znowu.

- Ten ciemny był bardzo przystojny - powiedziała.

- Piękny jak lord Kersey. Naprawdę, choć w całkiem inny sposób. Myślę jednak, że jego towarzysz bardziej by mi odpowiadał. Uśmiechał się słodko i nie wyglądał jak sam diabeł.

Jennifer nie przyznałaby, że mroczny dżentelmen był równie przystojny co Lionel. Był za ciemny, za zuchwały, miał zbyt szczupłą twarz. Jego oczy przewiercały ją, jak gdyby widział ją nie tylko bez ubrania, ale nawet bez skóry i kości. I wzrok, i uśmiech zupełnie niestosownie kierował wyłącznie na nią. Zamiótł przed nią kapeluszem i uśmiechnął się, a nawet zapomniał, że powinien był pozdrowić je obie. Był zupełnie pozbawiony manier. Podejrzewała, że natknęły się właśnie na jednego z łajdaków, których, jak mówią, w Londynie nie brakuje.

- Tak - odpowiedziała. - Istotnie, wyglądał jak sam diabeł. Lord Kersey natomiast wygląda jak anioł. Masz całkowitą rację powiadając, że są piękni w całkiem odmienny sposób, Sam. Ów dżentelmen przypomina Lucyfera, lord Kersey to anioł.

- Archanioł Gabriel - powiedziała ze śmiechem Samantha. - I Lucyfer. - Zakręciła parasolką. - Ten spacer dał mi moc wrażeń, Jenny, chociaż ciotka Aga wyraźnie zabroniła nam pokazywać twarze i w ogóle popisywać się elegancją, aż do przyszłego tygodnia. Dwaj panowie unieśli kapelusze i życzyli nam miłego popołudnia, a moja dusza wzleciała, nawet jeśli jeden z nich miał wygląd diabła. Zresztą fascynującego. Oczywiście, ty nie musisz czekać tydzień. Jutro przed południem odwiedzi cię lord Kersey.

- Tak - rozmarzyła się Jennifer. Rano nadeszła wiadomość, że Lionel wrócił do miasta i że jutro przed południem złoży wizytę jej ojcu... i jej.

Czasami trudno pamiętać, że jest się dwudziestoletnią, dystyngowaną damą. Czasami trudno się powstrzymać, tak bardzo chce się zakręcić szaleńczo parasolką i krzyczeć z radości do otaczającej natury. Jutro znowu powinna ujrzeć Lionela. Jutro, być może, zostanie jego oficjalną narzeczoną.

Jutro. Czy jutro w ogóle nadejdzie?

Rozdział drugi

Lady Brill, dla Jennifer i Samanthy ciocia Agatha, była tylko wdową po baronecie i córką oraz siostrą wicehrabiego, ale miała prezencję, której mogłaby jej pozazdrościć księżna i pewność siebie zdobytą w trakcie wielu lat rezydowania w Londynie. Żadna szanująca się krawcowa nie pokazałaby nawet pojedynczego okrycia wcześniej niż w dwadzieścia cztery godziny po pierwszej wizycie u klientki. A tu tymczasem, dzięki pochlebstwom lady Brill, wczesnym rankiem, po rym, jak madame Sophie spędziła kilka godzin przy Berkeley Square z jaśnie panienką Jennifer Winwood i panną Samanthą Newman, lekka, poranna, jasnozielona sukienka została dostarczona przez główną asystentkę krawcowej z zapewnieniem, że dopasowana jest idealnie.

Jennifer powinna być elegancka na przyjęcie pierwszej w mieście wizyty wicehrabiego Kerseya.

Powinna też być poważna jak dama, powiadała sobie, niespokojnie wygładzając nie istniejące zmarszczki na nowej sukni. Serce jej trzepotało. Dyszała, jakby przebiegła właśnie milę bez odpoczynku, i to pod górę. Do garderoby wpadła Samanthą z wiadomością, że hrabia Rushford z małżonką i wicehrabią Kerseyem właśnie przybyli.

- Wspaniale wyglądasz - powiedziała, zatrzymując się w drzwiach i przyglądając się jej z mieszaniną podziwu i zawiści. - Och, Jenny, jak to jest? Co czujesz tuż przed zejściem po schodach na spotkanie przyszłego męża?

Czuła, że ma nogi z ołowiu. Nie zjadła śniadania z obawy, że będzie jej niedobrze. Ależ tak, było jej niedobrze.

- Myślisz, że powinnam obciąć włosy? - spytała spoglądając na swoje odbicie w lustrze, zdziwiona, że w tak podniosłej chwili nic poważniejszego nie przychodzi jej na myśl. - Są bardzo długie, a modne są krótkie, jak mówi ciocia Agatha.

- Kiedy je spinasz, wyglądają bardzo elegancko -zapewniła Samanthą. - I bardzo pięknie z tymi opadającymi lokami. Myślę, że powinnaś skakać z podniecenia.

- Ale jak? - spytała Jennifer niemal z płaczem. -Nie mogę oderwać stóp od podłogi. To już ponad rok, a nawet wtedy nie byliśmy sami i w ogóle nigdy nie byliśmy razem dłużej niż przez kilka minut. A jeśli zmienił zdanie? Jeśli nigdy nie chciał tego związku? Przecież zaplanowali go nasi ojcowie. Mnie to odpowiada, ale czy jemu również?

Samanthą z głośnym cmoknięciem wzniosła oczy do nieba.

- Jenny - powiedziała. - Mężczyzn nikt nie zmusza do ślubu. Kobiety czasami tak, ponieważ rzadko wolno nam się wypowiadać na temat naszego własnego życia.

Niestety, taki jest ten świat. Ale nie dla mężczyzn.

Gdyby lord Kersey nie chciał tego związku, powiedziałby o tym dawno temu i położył kres planom.

Wcześniej nie słyszałam, żeby nachodziły cię wątpliwości. Masz chimery.

Miała je, ale przypuszczalnie były tak głęboko stłumione, że nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Bała się, że wszystkie jej marzenia obrócą się wniwecz. Co by wtedy poczęła? W jej życiu pojawiłaby się przerażająca pustka. Lecz on był tutaj, na dole.

- Niech mnie już zawołają - powiedziała, zaciskając i rozprostowując palce. - Inaczej osunę się na ziemię niczym szmaciana lalka. A może to tylko kurtuazyjna wizyta? Sam, jak myślisz? Nie widzieliśmy się od ponad roku. Dopiero przy piątej wizycie będzie mógł przystąpić do rzeczy. Niepotrzebnie się przejmuję, ale w takim razie za bardzo się wystroiłam. Lord i lady Rushford i Lio... ich syn, będą się ze mnie śmiać.

Samantha ponownie wzniosła oczy w górę, lecz zanim zdołała powiedzieć cokolwiek, rozległo się pukanie do drzwi; lokaj zawiadamiał, że panna Winwood proszona jest do różowego salonu.

Jennifer zaczerpnęła głęboko powietrza, zanim poddała się uściskom kuzynki. Chwilę później schodziła dostojnie po schodach, choć serce waliło jej dziko.

Lada chwila ujrzy go znowu. Czy wygląda tak, jak go zapamiętała? Czy ucieszy się na jej widok? A ona, czy będzie zdolna zachować się jak dojrzała, dwudziestoletnia kobieta?

Gdy weszła do salonu, panowie powstali z miejsc. Skłoniła się z szacunkiem przed ojcem, potem przed hrabią i hrabiną Rushford. Hrabia, wielki mężczyzna, wyglądał tak wyniośle, jak zapamiętała. Samantha zauważyła kiedyś, że był starszą wersją swojego syna, ale Jennifer nie dostrzegała żadnego podobieństwa. Lionel nigdy nie wyrośnie na kogoś równie mało pociągającego. Patrząc zaś na pękatą i uśmiechniętą hrabinę, trudno było uwierzyć, że wydała na świat tak pięknego syna.

Hrabia zwrócił głowę w stronę Jennifer i oglądał ją taksująco od stóp do głów, z zasznurowanymi ustami, jakby była martwym przedmiotem, którego nabycie właśnie rozważał. Dostrzegła jednak w jego oczach uznanie. Hrabina uśmiechała się do niej, dodając otuchy, a nawet wstała, żeby ją uściskać i dotknąć policzkiem jej policzka.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin