Field Sandra - Zabawa w randki.rtf

(367 KB) Pobierz

 

Sandra Field

 

Zabawa w randki

 


Rozdział 1

 

Teal Carruthers stał w korku przed skrzyżowaniem, na którym taksówka zderzyła się z ciężarówką. Czuł narastającą złość. Zniecierpliwiony spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta, więc nie ulegało wątpliwości, że spóźni się do domu.

Był poniedziałek, czyli dzień, w którym pani Inkpen przychodziła sprzątać i pilnować Scotta do powrotu ojca z pracy. Obaj darzyli ją sympatią, chociaż Carruthers miał pewne zastrzeżenia co do jej umiejętności kulinarnych. Pani Inkpen była bardzo przywiązana do ich domu, ale nie tolerowała żadnych spóźnień. Teal wyjrzał przez okno. Policjant skończył spisywać zeznania kierowców. Zaczęto usuwać szkło z jezdni i po chwili samochody ruszyły. Czarne BMW przejechało kilka metrów i znów stanęło, a Teal Carruthers niecierpliwił się coraz bardziej. Miał za sobą długi i ciężki dzień w sądzie, teraz się spóźni do domu, a na domiar złego zabrał z sobą tyle akt, że będzie zmuszony siedzieć nad nimi do późnej nocy. Sprawa, którą prowadził wraz z Mike'em dotyczyła Willie'ego McNeilla. On sam gotów był prawie ręczyć głową za to, że Willie jest niewinny, lecz niestety Mike popełnił dwa błędy proceduralne i w związku z tym zaistniała konieczność opracowania linii obrony niemal od początku. Należało przedstawić takie argumenty, by sędzia pozbył się zastrzeżeń i wydał wyrok uniewinniający. Carruthers postanowił, że jeszcze tego samego wieczora skontaktuje się z dwoma świadkami, a z pozostałymi przeprowadzi rozmowy następnego dnia. To oznaczało, że do środy nie będzie miał czasu dla syna.

Przed dom zajechał dopiero dwadzieścia pięć po piątej. Pani Inkpen już stała na werandzie, ubrana do wyjścia. Była to kobieta w podeszłym wieku i miała niedomagającego męża. Bardzo lubiła Scotta i dlatego zawsze zdecydowanie oponowała, gdy Teal Carruthers nieśmiało proponował, by przestała przyjeżdżać do niego, a zajęła się mężem.

– Panie Teal – zawołała i ostentacyjnie postukała palcem w zegarek – policzę sobie za nadgodziny! Gdybym wiedziała, że tak się pan spóźni, byłabym przygotowała coś smacznego na kolację.

Carruthers bardzo się ucieszył, że ominęło go „coś smacznego" i pospieszył z wyjaśnieniem:

– Przepraszam, ale na skrzyżowaniu Robie i Coburg zdarzył się wypadek.

W oczach pani Inkpen pojawiło się żywe zainteresowanie.

– Byli ranni?

– Nie, tylko stłuczka, no i oczywiście długi korek.

– To przez te narkotyki – oświadczyła kobieta z przekonaniem. – Wszystko przez narkotyki, ot co. Nie dalej jak wczoraj mówiłam mężowi, że teraz za dużo tego, i że zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Człowiek się wszystkich boi, bo nie wiadomo kiedy i od kogo może dostać w głowę. No, ale pan jako prawnik oczywiście wie o tym lepiej ode mnie.

Carruthersowi nie uśmiechało się słuchanie dalszych wywodów na ten temat, więc przerwał, pytając:

– Czy mogę panią podwieźć, żeby zadośćuczynić za spóźnienie?

– Nie trzeba. Muszę czasami trochę rozruszać stare gnaty – odparła pogodnie pani Inkpen. – Czy czuje pan zapach bzu? Ślicznie pachnie, prawda?

Elizabeth posadziła krzew purpurowo-fioletowego bzu w roku, gdy urodził się Scott i postanowiła, że kiedy urodzi się córka, zasadzi biały bez. Nie doczekali się córki, a teraz żona nie żyła... Twarz Teala Carruthersa przebiegł skurcz.

– Tak, pachnie bardzo pięknie... A więc do zobaczenia za tydzień, pani Inkpen.

Kobieta uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Dzwoniła pani Thurston, a potem pani Patsy Smythe. Musi panu być przyjemnie, że ma takie powodzenie. Pan chyba jeszcze nigdy nie spędził sobotniego wieczoru samotnie, co? – Pokiwała głową. – To dlatego, że pan taki przystojny. Jak aktor. Gdybym miała ze dwadzieścia lat mniej, to mój Albert mógłby być zazdrosny.

Carruthers nachmurzył się, gdyż jego zdaniem taka opinia była daleka od prawdy. Powodzenie nie sprawiało mu żadnej przyjemności, a wręcz przeciwnie, było kulą u nogi. Odprowadził panią Inkpen do furtki, zabrał aktówkę z samochodu i wszedł do domu.

– Scott! Już jestem! – zawołał.

W kuchni panował powierzchowny porządek. Wkrótce po śmierci Elizabeth okazało się, że sprzątanie pani Inkpen polega na zgarnianiu wszystkiego do najbliższej szuflady lub wpychaniu na półki. Carruthers mógłby wysunąć to jako argument do wymówienia, ale dotychczas się na to nie zdobył.

Ciszę przerwał telefon stojący na szafce pod oknem. Teal podejrzewał, że dzwoni któraś z wielbicielek, więc niechętnie podniósł słuchawkę. Niekiedy odnosił wrażenie, że w mieście nie ma ani jednej kobiety poniżej pięćdziesiątki, która chciałaby zostawić go w spokoju. Każda była przekonana, że potrzebna mu jest albo żona, albo matka dla syna, albo chociażby kochanka. Być może nawet wszystkie trzy w jednej osobie. A tymczasem bardzo się myliły. Carruthers doskonale sobie radził z wychowywaniem syna i nie widział powodu, dla którego miałby powtórnie się żenić. Swe ciało zdołał poskromić do tego stopnia, że chwilami miał wrażenie, iż mógłby zostać mnichem.

– Słucham?

– Teal? Mówi Sheila McNab. Poznaliśmy się na spotkaniu w ubiegłym tygodniu. Pamiętasz mnie? – Przypomniał sobie, że jej śmiech bardzo go drażnił. – Dzwonię głównie po to, żeby zapytać, czy jesteś wolny w sobotę i czy zechcesz pojechać ze mną do Chester. Będziemy piec barana z okazji urodzin mojej znajomej.

– Niestety, nie mogę, już zaplanowałem coś innego – odparł zgodnie z prawdą.

– No to może innym razem?

– Raczej nie, jestem ostatnio bardzo zajęty. Mam dość odpowiedzialną pracę, a poza tym sam wychowuję syna... Miło mi jednak, że o mnie pomyślałaś. Może jeszcze kiedyś się spotkamy – i szybko odłożył słuchawkę.

Miał nieprzyjemne uczucie, że nawet we własnej kuchni czyhają na niego kobiety. Niekiedy zastanawiał się, czy miałby więcej spokoju, gdyby ogolił głowę i przytył co najmniej dwadzieścia kilogramów. Rozmyślania przerwał mu tupot na piętrze. Scott zjechał po poręczy na dół i z hukiem wylądował na podłodze. Wpadł do kuchni, wymachując kartką papieru.

– Tato, nie zgadniesz, co ci powiem! – zawołał podniecony. – W czwartek odbędzie się spotkanie nauczycieli i rodziców, więc będziesz mógł poznać mamę Danny'ego, bo ona też przyjdzie.

Ojciec drgnął i uśmiech zamarł mu na ustach. Tylko jeszcze tego mu brak! Kolejna wielbicielka! W dodatku taki wzór cnót jak matka Danny'ego!

– Sądziłem, że w tym roku nie będzie już spotkań z nauczycielami – rzekł i pogładził syna po głowie.

Scott zrobił unik i uderzył prawym sierpowym, a ojciec nie pozostał mu dłużny. Po chwili obaj przewrócili się i stoczyli ustaloną rytuałem walkę.

– Czy to twoja jedyna sportowa koszulka? – spytał ojciec nieco zasapany. – Koniecznie trzeba ją wyprać.

– Po co? Przecież zaraz znowu się pobrudzi – logicznie zauważył syn, siadając mu okrakiem na piersi. – W czwartek rodzice będą mogli poznać naszych nauczycieli i obejrzeć różne rzeczy, które zrobiliśmy. Tatusiu, pójdziesz, prawda? Moglibyśmy po drodze wstąpić po Danny'ego i jego mamę – dodał z nadzieją w głosie. – Jest bardzo miła i na pewno ci się spodoba. Pozwoliła mi wziąć dla ciebie kilka drożdżówek, które dzisiaj upiekła.

Niedawno Carruthers otrzymał w prezencie od jednej wielbicielki kwiaty, a butelkę koniaku od drugiej. Teraz zaś ciastka, na które wcale nie miał apetytu.

– Wolałbym, żebyśmy poszli sami – oznajmił. – A teraz jedziemy na kolację, więc idź zmienić koszulę.

– Mama Danny'ego jest piękna jak aktorka – rzucił Scott, wychodząc.

Ojca ogarnęło zdumienie, że ośmioletni chłopiec zauważył, iż matka jego przyjaciela jest piękna. Jednocześnie poczuł, że budzi się w nim coraz większa niechęć do nieznajomej kobiety.

– Jest ładniejsza od pani Janinę! – krzyknął syn już z korytarza.

– Na pewno spotkamy się w szkole! – zawołał ojciec i ciężko westchnął.

Wiedział, że chłopcy już się zaprzyjaźnili, więc postanowił być wyjątkowo uprzejmy, lecz nie widział żadnego powodu, dla którego nieznajoma miałaby automatycznie zająć jakieś miejsce w jego życiu. Uważał, że i bez tego ma wystarczająco dużo problemów.

Pół godziny później ojciec i syn siedzieli przy stoliku w Burger King i Scott wybierał swoje ulubione dania.

 

Julie Ferris nastawiła płytę i podśpiewywała sobie, mimo iż nie mogłaby konkurować z tak niedoścignionym wzorem, jak John Denver czy Placido Domingo. Śpiewała o miłości, jednocześnie myśląc z przykrością o tym, że wśród jej adoratorów nie ma ani jednego lubiącego muzykę. Pocieszała się jednak tym, że i tak z nikim nie chce się wiązać, nawet z melomanem. Obecna sytuacja miała wiele plusów, a bolesne wspomnienia o rozwodzie były zbyt świeże.

Wstawiła kurczaka do piecyka i wyjrzała przez okno. Ogród przed domem był geometrycznie rozplanowany i starannie utrzymany, aż do przesady. Dziwne, że nie odstraszał wszystkich ptaków. Julie miała zamiar w najbliższych dniach kupić kwiaty i wprowadzić trochę barw oraz nieładu wśród prostokątnych grządek, starannie przyciętych krzewów i nudnie prostych rzędów czerwonych tulipanów. Właścicielka domu oficjalnie tego nie zabroniła, a jedynie dała do zrozumienia, że chce, aby dom i ogród były utrzymane w idealnym porządku. Idealnym! Julie uśmiechnęła się na myśl o tym, jaki jest jej ideał.

Usłyszała telefon i wybiegła z kuchni, w chwili gdy Einstein rzucił się na kabel przy słuchawce. Szarobury kocur przybłęda zjawił się tuż po przeprowadzce i przez pierwszy tydzień zupełnie ignorował swych nowych właścicieli, a następnie poczuł się panem całego domu. Nazwali go Einsteinem, bo potrafił mknąć z szybkością światła.

– Julie? Mówi Wayne.

Dzwonił lekarz odbywający praktykę w tym samym szpitalu. Niedawno spędzili razem sobotni wieczór. Najpierw obejrzeli ciekawy film, a potem poszli do kawiarni i przy lampce wina podzielili się wrażeniami. Około północy adorator odwiózł Julie do domu, a gdy zatrzymał samochód, nagle objął ją i zaczął całować. Urażona tym, że Wayne pozwala sobie na niewczesne pieszczoty, Julie wyrwała się z jego ramion. Nie lubiła takich wielbicieli, więc uznała, że to koniec ich znajomości.

– Julie, słyszysz mnie? Może w piątek pójdziemy znowu do kina, co?

– Niestety, nie mogę skorzystać z zaproszenia – odparła, żałując, że jest zbyt dobrze wychowana, by powiedzieć coś ostrzejszego.

– Grają już ten film, o którym rozmawialiśmy, a którego jeszcze nie widziałaś.

Wiedziała, że najlepiej byłoby oznajmić, że ma już na ten dzień jakieś plany, lecz postanowiła powiedzieć prawdę.

– Nie mam ochoty nigdzie z tobą iść. Nie lubię mężczyzn, którzy zachowują się tak jak ty.

Zapadło krótkie milczenie. Po chwili Wayne odezwał się obrażonym tonem:

– Jak ja się zachowuję? O czym ty mówisz?

– Wyobraź sobie, że lubię decydować o tym, z kim się całuję.

– No wiesz, nie bądź taka obrażalska. Przecież nic się nie stało... Nie chcesz chyba powiedzieć, że uważasz za zbrodniarza każdego, kto tylko na ciebie spojrzy.

Julie ucięła niemiłą rozmowę.

– Widzę, że mój syn wraca ze szkoły, więc muszę kończyć.

– A co z filmem?

– Nic – odparła i odłożyła słuchawkę.

Rozległ się głośny zgrzyt hamulców i pisk opon dwóch rowerów, co oznaczało, że Danny przyjechał z kolegą, Scottem Carruthersem. Julie uśmiechnęła się, zadowolona, że chłopcy przypadli sobie do gustu. Jej syn łatwo się zaaklimatyzował po przeprowadzce ze wsi do miasta głównie dzięki temu, że tak prędko znalazł kolegę.

– Cześć, mamo! – Danny wpadł do domu jak burza, krzycząc od drzwi: – Scottowi leci krew, bo spadł z roweru. Opatrzysz mu nogę?

Julie umyła ręce i obejrzała rozbite kolana.

– Przynieś mi apteczkę z szafki w łazience – poleciła synowi. – Scott, mocno się potłukłeś?

– Trochę – odparł malec, patrząc spode łba.

Trudno byłoby znaleźć dwóch chłopców tak diametralnie różnych. Danny był jasnowłosym, nieśmiałym dzieckiem, które lubiło samotność i dlatego matka miała poważne wątpliwości, czy ma prawo wyrwać go z otoczenia na wsi, z którym zżył się od urodzenia. Scott był ciemnowłosym, ruchliwym ekstrawertykiem, entuzjastą piłki nożnej i ręcznej. Natychmiast wciągnął nowego ucznia w krąg swych kolegów i zainteresowań.

– Dlaczego spadłeś?

– Chciał mi pokazać, jak się jeździ na tylnym kole – wyjaśnił Danny. – Ale wjechał na kamień.

– Mam nadzieję, że nie byliście na jezdni – zaniepokoiła się Julie.

– Nie – rzekł Scott. – Ojej, boli... Tata powiedział, że mi skonfiskuje rower, jeśli będę jeździć po jezdni. Skonfiskować znaczy zabrać – dodał. – Mój tatuś jest prawnikiem, więc zna dużo takich poważnych słów.

Julie wzdrygnęła się na wspomnienie swoich adwokatów i wolała pominąć tę informację milczeniem. Po chwili rzekła:

– No, już kończę. Przykro mi, że to trochę bolesne.

– Czy jak pielęgniarki coś robią, to zawsze boli? – spytał Scott zaczepnym tonem.

Zaskoczona Julie bacznie popatrzyła na dziecko. Wyczuła, że za owym pytaniem kryje się coś więcej niż zwykła ciekawość i to ją zaintrygowało.

– Wiesz – zaczęła ostrożnie – pielęgniarki zawsze się starają, żeby pacjenci nie cierpieli, ale czasami nic nie mogą poradzić na to, że sprawiają ból.

Chłopiec patrzył na nią nieprzyjaznym wzrokiem.

– Danny mówił mi, że pani pracuje w szpitalu.

– Tak, to prawda.

– A moja mama tam umarła.

Julie odsunęła się i przyjrzała Scottowi. Syn opowiadał jej dużo o koledze, lecz niewiele o jego rodzicach. Wspomniał wprawdzie o jakiejś pomocy domowej, lecz to mogło oznaczać, że oboje rodzice pracują i dlatego ktoś obcy zostaje z dzieckiem w domu.

– Przykro mi. Nic nie wiedziałam. Kiedy to się stało?

– Dwa lata temu – mruknął, najwidoczniej żałując, że wspomniał o matce.

– Ogromnie mi przykro. Na pewno bardzo ci jej brakuje.

– Czasami tak... ale zawsze tylko z tatusiem jeździłem na mecze i to się nie zmieniło, więc nie jest tak źle.

Julie skończyła przemywanie kolan, wycisnęła trochę maści na dwa opatrunki i przylepiła je plastrem.

Po chwili Scott wstał i skrzywił się z bólu. Danny to zauważył i natychmiast zaproponował:

– Chcesz loda?

Julie uśmiechnęła się.

– To świetny pomysł. I jeszcze dostaniecie ciastka.

– Potem pójdziemy do ciebie i pobawimy się w domku na drzewie.

Scott się rozpromienił.

– To lepiej ciastka wziąć jako zapasy.

– Tylko pamiętaj, Danny, że masz wrócić do domu przed szóstą – powiedziała Julie, pakując ciastka i sok.

Po ich wyjściu zamyśliła się. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego chłopcy tak się zaprzyjaźnili. Danny nie miał ojca, a jego kolega matki. Julie nie lubiła prawników, lecz musiała przyznać, że ojciec Scotta dobrze wychowuje syna.

 

W środę Teal Carruthers musiał zawieźć syna do dentysty na godzinę czwartą. Wyszedł z sądu natychmiast po zakończeniu rozprawy. Dzięki temu, że nie dopuścił Mike'a do głosu, udało mu się osiągnąć to, co chciał. Uznał, że wszystko jest na dobrej drodze. Zajechał przed dom i nacisnął klakson, ale Scott nie wyszedł, mimo że miał być gotowy o wpół do czwartej. Carruthers spojrzał na zegarek i ponownie zatrąbił, tym razem znacznie głośniej. Podejrzewał, że chłopcy siedzą w ulubionym domku na drzewie, a w takim wypadku nie przyjdą od razu. Najpierw sprawdzą, czy w okolicy nie ma jakiegoś wroga, a dopiero potem spuszczą sznurową drabinę i ostrożnie zsuną się na ziemię, trzymając w pogotowiu proce udające strzelby. Carruthers wysiadł i poszedł do ogrodu.

– Scott! – krzyknął. – Pospiesz się, bo już późno!

Nie otrzymawszy odpowiedzi, zawrócił w stronę domu i wbiegł po schodach. Drzwi były zamknięte, a na klamce wisiała kartka:

Wruciliśmy wcześniej, bo pajda rdra. Ide teraz do danny 'ego.

Teal skrzywił się na widok błędów. Wszedł do domu, odszukał numer telefonu Danny'ego i zadzwonił. Zajęte. Spojrzał na zegarek i po chwili jeszcze raz wykręcił numer. Telefon nadal był zajęty, co zapewne oznaczało, że matka chłopca z kimś rozmawia. Zirytowany pomyślał, że może to trochę potrwać. Postanowił pojechać po syna bez uprzedzenia.

Danny mieszkał kilka domów dalej. Carruthers wyskoczył z samochodu i zadzwonił do drzwi, lecz nikt mu nie otworzył. Zadzwonił ponownie, ale i tym razem nie było odpowiedzi. Ze środka dobiegała głośna muzyka, która zagłuszała dzwonek. Otworzył drzwi siatkowe i mocno zastukał, a wtedy drzwi wewnętrzne same ustąpiły. Zdenerwował się, że matka Danny'ego zapomina o korzystaniu z zasuwy. Diana Ross, której nie lubił, jeszcze powiększała jego irytację. Ponad dźwiękami głośnej muzyki przebijał się hałas dochodzący z kuchni, więc Teal skierował kroki w tamtą stronę i stanął w otwartych drzwiach.

Nikt go nie zauważył, ponieważ wszyscy byli odwróceni plecami. Danny, oparty o szafkę, udawał, że gra na trąbce, Scott siedział obok i oblizywał palce umazane ciastem. Tuż przy makutrze czyścił sobie łapy szary kot. Koło piecyka stała młoda kobieta o puszystych, jasnych włosach przewiązanych czerwoną wstążką.

Gość otworzył usta, lecz nie zdążył powiedzieć ani słowa, bo akurat zadzwonił minutnik. Kobieta nałożyła kuchenne rękawice i otworzyła drzwiczki piecyka. Miała na sobie skąpe niebieskie szorty i przykrótką bluzkę bez rękawów, nie dochodzącą do talii. Mężczyzna nie mógł oderwać oczu od wysmukłych opalonych ud i obcisłych szortów. Czuł, że ogarnia go niezrozumiała irytacja. Kobieta odwróciła się, chcąc postawić ciastka na szafce i wtedy spostrzegła nieznajomego. Krzyknęła przerażona i wypuściła blachę z rąk. Wystraszony kot zeskoczył na podłogę, przy czym potrącił szklankę z sokiem. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a wtedy również chłopcy się odwrócili.

– Kim pan jest? Jak pan śmiał wejść bez pukania? – rzuciła kobieta ze złością.

Teal patrzył bez słowa i w duchu przyznawał rację Scottowi, który twierdził, że matka kolegi jest piękna. Była wprost olśniewająco piękna, mimo iż miała nos umazany mąką i strój mocno podniszczony. Rzadko kiedy brakowało mu słów, a teraz stał przed nią oniemiały.

– Witaj, tato – odezwał się Scott – Ale przestraszyłeś kota!

Ojciec przełknął ślinę i zdołał powiedzieć dość opanowanym głosem:

– Nazywam się Teal Carruthers i jestem ojcem Scotta. Dzień dobry, pani Ferris.

– Julie Ferris... Czy dzwonił pan do drzwi?

– Tak, ale Diana Ross wszystko zagłusza. Powinna pani porządnie zamykać drzwi. Najlepiej na zasuwę lub klucz – dodał, patrząc jej prosto w oczy.

– Wciąż zapominam, że nie mieszkam już na wsi.

Julie przyglądała się niespodziewanemu gościowi, żałując, że nie wiedziała, iż ojciec Scotta jest tak zniewalająco przystojnym człowiekiem. Był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. Wysoki, ciemnowłosy, pełen nieświadomej elegancji.

– Czy ten kot często siedzi na szafce? Myślałem, że pielęgniarki zawsze bardzo dbają o higienę.

– Zawsze robi pan takie krytyczne uwagi? – odcięła się Julie.

– Skoro mój syn przesiaduje u pani, wolałbym, żeby drzwi wejściowe były dobrze zamykane – dodał, nie odpowiadając na pytanie.

– Może i racja – przyznała niechętnie.

Wzięła serwetkę i przykucnęła, by zgarnąć odłamki szkła.

– Ja pani pomogę – zaproponował Scott.

– Dochodzi już czwarta, synu, spóźnimy się do dentysty. – Następnie zwrócił się do pani domu: – Usiłowałem się dodzwonić, ale telefon był zajęty.

– Och – westchnęła Julie. – Pewnie Einstein znowu zrzucił słuchawkę.

– Zapomniałem o dentyście – mruknął Scott.

– Musimy jechać – oświadczył ojciec i dodał z uprzedzającą grzecznością: – Pani Ferris, dziękuję za opiekę nad moim synem dzisiaj i za to, że wczoraj obandażowała mu pani kolana. Widać fachową rękę.

– Rachunek już wysłałam. Proszę nie zwracać się do mnie po nazwisku. Na imię mi Julie.

Zdobyła się na swój najbardziej czarujący uśmiech, któremu jeszcze żaden mężczyzna, się nie oparł. A tymczasem Carruthersowi nawet nie drgnęła powieka.

– Do widzenia – rzekł chłodno i wyszedł razem z synem.

Julie poszła za gośćmi, zamknęła drzwi na klucz i ściszyła muzykę. Wyjrzała przez okno. Czarny samochód idealnie pasował do zimnego właściciela o wąskich ustach, surowym spojrzeniu i oschłym sposobie bycia.

 


Rozdział 2

 

Wybierając się na spotkanie z nauczycielami, Julie Ferris włożyła skromny niebieski kostium i gładko zaczesała włosy. Wyszła z domu już po szóstej, ponieważ chciała pojawić się w szkole punktualnie. Były po temu dwa powody: po pierwsze miała za sobą aż trzy nocne dyżury i marzyła o tym, by położyć się wcześnie, a po drugie podświadomie łudziła się, że dzięki temu nie spotka Teala Camithersa. Wprawdzie w związku z tym, że Scott i Danny się zaprzyjaźnili, sporadyczne kontakty z nim i tak były nieuniknione, lecz nie należało ich prowokować.

Niewiele osób przyszło o wpół do siódmej. Julie najpierw obejrzała nieudolne rysunki syna, mające przedstawiać samoloty odrzutowe i zwierzęta afrykańskie, a następnie zwróciła się z kilkoma pytaniami do jego wychowawcy, miłego młodego człowieka. Po chwili podszedł do nich dyrektor, potem nauczyciel gimnastyki, a jeszcze później dwóch przedstawicieli zarządu. Julie uśmiechnęła się w duchu, widząc, że znowu znalazła się w typowej sytuacji. Jak zawsze i wszędzie, przyciągała wszystkich mężczyzn. Rozejrzała się i dostrzegła ojca Scotta otoczonego kobietami. Humor jeszcze bardziej się jej poprawił, ponieważ nie ulegało wątpliwości, że oboje są w podobnej sytuacji. Wokół niej stale skupiali się mężczyźni, a wokół Carruthersa kobiety.

– Pani Ferris, czy zechciałaby pani obejrzeć naszą nową salę komputerową? – zapytał dyrektor.

– Jestem przekonany – natychmiast wtrącił nauczyciel gimnastyki – że sala gimnastyczna jest znacznie ciekawsza.

– Jeśli mam być szczera – powiedziała Julie – chciałabym zapytać o coś nauczycielkę muzyki. Przepraszam panów na chwilę.

Uśmiechnęła się czarująco i podeszła do grupy kobiet stojących wokół Carruthersa.

– Dobry wieczór panu – rzekła z chłodnym uśmiechem na ustach.

Teal Carruthers postąpił tak, jak ona wobec panów.

– Przepraszam panie na chwilę – powiedział do otaczających go kobiet i podszedł do Julie. Ujął ją pod ramię i odprowadził na bok, mówiąc: – Widzę, że oboje mamy podobne zmartwienie.

– Ale przewaga jest po pana stronie, bo pańskich wielbicielek było więcej niż moich adoratorów – zauważyła żartobliwym tonem.

– Tylko dlatego, że pani mieszka tu dopiero od miesiąca.

– Czy to znaczy, że będzie gorzej? – zapytała nieco speszona.

– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – odparł z całą powagą i mocniej zacisnął palce na jej ramieniu.

– Proszę mnie puścić – mruknęła. – Nie ucieknę.

Carruthers żachnął się i przeprosił, zły, że tak się zdradził.

Nawet nie zauważył, że wciąż trzymał ją pod rękę. Patrząc jej w oczy, zrozumiał, dlaczego przyciąga do siebie wszystkich mężczyzn. Była nie tylko oszałamiająco piękna, ale i nieodparcie pociągająca. Miała gęste, jasne włosy, pełne, zmysłowe wargi i dziwnie intrygujące oczy, ni to szare, ni niebieskie. Jej uśmiech krył w sobie odwieczną tajemnicę.

– Czuję, że nie darzy mnie pan sympatią. Zgadłam? – spytała spokojnie.

– Czy pani zawsze mówi to, co myśli?

– Tak. Nie lubię tracić czasu, bo życie jest takie krótkie. Carruthersowi przemknęło przez myśl, że ma do czynienia z kobie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin