1.docx

(22 KB) Pobierz

LV X HP by Panhomarek - Rozdział 1

1.

To był całkiem słoneczny i ciepły poranek jak na drugiego września, przynajmniej jeśli chodzi o Szkocję. Nie padało, a na niebie nie było zbyt wielu chmur. Chociaż temperatura nie sięgała powyżej dwudziestu stopni, to powietrze było przyjemne, a lekki wiaterek sprawiał, że każdy miał ochotę wybrać się na krótki spacer przed śniadaniem. Każdy, z wyjątkiem Harrego Pottera, który spał smacznie w swoim dormitorium, na łóżku i w dodatku zagrzebany pod kocem tak, że nie było widać nawet jego nosa. Pierwszy raz od wielu dni miał przecież możliwość spokojnego snu we własnym domu. Bo Hogwart był jedynym domem, jaki chłopiec posiadał. Nie licząc oczywiście Nory, ale ona była bardziej Hermiony, niż jego. Spędzał tam kilka tygodni wakacji, co roku odkąd poznał Wesley`ów. Jednak tym razem Dumbledore kazał siedzieć mu w jednym miejscu bez względu na wszystko. Od tego przecież zależało jego bezpieczeństwo, a Harry po trzech latach walki z Voldemortem, nie chciał się niepotrzebnie narażać. Siedział więc u Dursley`ów i pielęgnował ich ogród, sprzątał dom, pomagał w przygotowaniu posiłków, a odpłacano mu się szyderstwami i w skrajnych przypadkach nawet przemocą. Mówiąc szczerze, przyzwyczaił się do bycia „tym najgorszym". „Dziwolągiem" jak mawiała ciotka Petunia. Chyba właśnie dlatego, tak ciężko było mu przywyknąć, że w jego świecie, jest Chłopcem-Który-Przeżył, nadzieją wszystkich czarodziei i czarownic, a nawet innych magicznych istot. Niemniej jednak, cieszył się na powrót do szkoły. Wczorajszego dnia odbyło się rozpoczęcie i Harry miał okazję zapełnić swój brzuch aż po brzegi po raz pierwszy od początku wakacji. Najadł się do syta, opił sokiem z dyni i niemal od razu zasnął snem zasłużonego. Teraz, kiedy przyszedł dzień pierwszych zajęć – a zaraz po śniadaniu mieli Transmutację – nie chciało mu się wstawać z łóżka. Miał ochotę przeleżeć przynajmniej do dziesiątej.
- Hej Harry! – Zawołał Ron, teraz pochylony nad swoim kufrem. Szukał dwóch pasujących do siebie skarpetek. Harry wysunął nos poza koc i spojrzał na swojego przyjaciela nieprzytomnym wzrokiem. – Nie widziałeś może moich skarpetek?
Chłopiec przez chwilę trawił w myślach pytanie rudowłosego. Dopiero potem dźwignął się na rękach i od razu spostrzegł, że jego plecy są dziwnie obolałe. Zwłaszcza w okolicach łopatek.
- Skąd mam to wiedzieć, Ron? – Zapytał, przeciągając się. Jednak w tym momencie jego plecy zabolały go dużo mocniej i momentalnie wrócił do poprzedniej pozycji z cichym sykiem. Ron spojrzał na Harry`ego pytająco. – Bolą mnie plecy. Czuję się tak, jakbym spadł wczoraj z miotły.
- Może pójdziesz z tym do Madame Pomfrey? – Zasugerował Neville, czekający w kolejce do toalety. Dean, podobnie jak Harry przed chwilą, spał jeszcze w swoim łóżku.
- To chyba nie jest nic poważnego – mruknął cicho Chłopiec, kiedy ból w plecach nieco osłabł. – Pewnie po prostu źle spałem.
- Źle spałeś? – Ron niemal wybuchnął śmiechem. – Stary! Ty spałeś jak zabity!
Harry wzruszył tylko ramionami, nie wiedząc, co jeszcze mogło być przyczyną bólu pleców. Bo przecież z miotły nie spadł… więc może z łóżka? To wydawało się całkiem prawdopodobne. Potem wszedł na nie z powrotem, ale był tak nieprzytomny, że tego nie pamiętał. Zapewne tak właśnie było.
- Tak właściwie, to która godzina? – Zapytał Harry, nakładając na nos swoje okulary. Zamrugał kilka razy, chcąc lepiej widzieć. Ron trzymał w rękach dwie pomarańczowe skarpetki w różne wzory.
- Za pół godziny zacznie się śniadanie – odpowiedział Neville i w chwilę potem zajął łazienkę zwolnioną przez Seamus`a.
Kiedy Harry chciał wstać ze swojego łóżka, plecy znów odezwały się tępym bólem. Tylko dzięki szczęściu, utrzymał się na własnych nogach. Semus, suszący sobie włosy zaklęciem, spojrzał na niego ze zdziwieniem. Natomiast wzrok Rona był zmartwiony.
- Harry? Może jednak idź do Madame Pomfrey? – Zapytał, spoglądając powątpiewająco na swojego przyjaciela. Chłopiec krzywił się okropnie i przez ból nie mógł się do końca wyprostować. Czuł, jak płoną mu łopatki i zdecydowanie mu się to nie podobało.
- Zgoda – burknął przez zaciśnięte zęby.

Kiedy szedł do szkolnej pielęgniarki, trzymał kurczowo rękę Rona. Była dla niego jedynym podparciem, bo swoim nogom nie mógł do końca ufać. Ciągle potykały się na równej drodze, albo uginały kiedy ból w plecach przybierał na sile. Był kłujący, uderzający falami, raz po raz. Jednak najgorzej było, kiedy Harry chciał wyprostować ramiona. Wtedy plecy zdecydowanie protestowały.
Madame Pomfrey była zaskoczona z ich wizyty tak wcześnie.
- Harry, czyżby bolał cię brzuch po wczorajszej kolacji? – Zapytała, widząc jak Ron podtrzymuje szatyna. Hary pokręcił głową, nadal nie mogąc się wyprostować.
- Harry`ego strasznie bolą plecy, nie może się ruszać, proszę pani – odpowiedział za niego Ron. Zaraz potem spojrzał na przyjaciela z niepokojem. – Czy wie pani, co to może być?
Madame Pomfrey kazała Harry`emu usiąść na łóżku, po czym zbadała go szybko kilkoma zaklęciami. Kazała mu się wyprostować, na co Chłopiec niemal krzyknął, kiedy ból przeszedł przez całe jego plecy. Poppy pokręciła głową ze zdumieniem.
- Zupełnie nie wiem, co to może być – powiedziała, uważnie patrząc na Harry`ego. – Może źle spałeś albo przerobiłeś mięśnie i teraz potrzebują odpoczynku. Dam ci zaraz odpowiedni eliksir.
Harry zgodził się na propozycję Madame Pomfrey, chociaż nie był przekonany czy to od złego snu albo przemęczenia. Nie jeden raz miał w życiu zakwasy, a to był zupełnie inny rodzaj bólu. Niemniej jednak, przyjął buteleczkę z eliksirem przeciwbólowym z wdzięcznością. Wypił ją niemal od razu i odczekał kilka minut, aż zacznie działać.
- No! To teraz zmykajcie. Harry musi się jeszcze przebrać, a śniadanie już się przecież zaczęło. – Madame Pomfrey wygoniła ich ze Skrzydła Szpitalnego i chłopcy pobiegli do wieży Gryffindoru. Harry cały czas był w piżamie i uczniowie, których mijali posyłali mu zdziwione albo rozbawione spojrzenia. Nie przejmował się tym. Ostatecznie, przez ostatnie lata robił różne dziwne rzeczy. Dużo straszniejsze od biegania po zamku w niebieskiej piżamie w kratkę, którą miał po Dudley`u.

2.

Hermiona była zła, że spóźnili się na śniadanie już pierwszego dnia. Wystarczyło jednak powiedzieć jej o tajemniczych bólach Harry`ego, by wszystko im wybaczyła. Teraz była raczej zaciekawiona tym, skąd owe niedogodności mogły się wziąć. Wypytywała więc Harry`ego o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Ron natomiast miał święty spokój, ponieważ z zastraszającą szybkością pochłaniał ogromne ilości jedzenia. Zjadł już dwa jajka sadzone i cztery plastry bekonu oraz kanapkę i nadal miał miejsce w brzuchu na jogurt z płatkami i kakao. Harry, nadal pełny po wczorajszej uczcie powitalnej, zjadł jedynie czekoladowe płatki z mlekiem, a potem pół kanapki z szynką, którą popił herbatą.
- Pospieszmy się – powiedziała Hermiona, spoglądając na zegar. – Za chwilę mamy Transmutacje i profesor McGonagall będzie naprawdę zła, jeśli się spóźnimy. W dodatku pierwszego dnia.
Harry przytaknął jej i wstał od stołu. Brudne naczynia natychmiast zniknęły, zapewne za sprawą magii domowych skrzatów.

Nie spóźnili się i całe szczęście. Lekcja Transmutacji przebiegła bardzo szybko. Na początku, nauczycielka wyjaśniła im co będą przerabiać w tym semestrze, a potem zabrali się za przypominanie teorii. Oczywistym było, że Hermiona odpowiadała na prawie każde pytanie, czym zdobyła dla Gryfonów pierwsze dwanaście punktów – po dwa za każdą prawidłową odpowiedź. Wydawało się, że będą mogli wyjść z sali i udać się na następną lekcje. Jednak profesor McGonagall chyba już dowiedziała się o wizycie Harry`ego w Skrzydle Szpitalnym.
- Panie Potter! – Zawołała za Chłopcem i cała trójka zatrzymała się w drzwiach. – Wołałam pana Pottera – dodała, nieco zirytowana. Ron i Hermiona spojrzeli na Harrego niepewnie, po czym skinęli głowami i ruszyli na Zielarstwo.
- Tak, pani profesor? – Zapytał szatyn, podchodząc do biurka, za którym siedziała surowo wyglądająca kobieta.
- Słyszałam o twoich plecach, panie Potter. Czy dobrze się pan teraz czuje? - McGonagall nie wyglądała na szczególnie zamartwioną. Może jedynie troszeczkę zaskoczoną i ledwo zaniepokojoną.
- Czuję się już dobrze, pani Pomfrey powiedziała, że to być może są zakwasy albo po prostu źle spałem dzisiaj w nocy – odpowiedział, ale jego głos musiał wydać się mało przekonujący, bo McGonagall przechyliła głowę i wbiła w niego swoje czujne spojrzenie.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodzi ci to w wykonywaniu twoich obowiązków i oczywiście w Quiddichu. Jeśli znowu będą bolały cię plecy idź natychmiast do Poppy, zrozumiałeś?
Harry przytaknął i już po chwili został zagoniony na korytarz. Ruszył prędko w stronę szklarni, wiedząc, że lekcja zaczyna się za niecałe pięć minut.

Po lunchu mieli Eliksiry. Najgorszą, najokropniejszą i najtrudniejszą lekcje z całego dzisiejszego dnia. Harry po stokroć wolałby zajmować się przez cały czas Gumochłonami albo przesadzaniem Mandragor, gdyby tylko mógł raz na zawsze zapomnieć o Mistrzu Eliksirów. Dokładnie tak samo jak każdy inny Gryfon i większa część Puchonów. Niestety, Severus Snape nie zamierzał oddawać swojego stanowiska, a tym bardziej być dla kogokolwiek miłym. No, może poza Ślizgonami, których zdecydowanie faworyzował.
Kiedy stali przed klasą na korytarzu, Harry spojrzał kątem oka na Nevilla Longbottoma. Pyzaty chłopak był cały blady i musiał mocno się starać, by opanować drżenie rąk.
- Biedny Neville – powiedziała cicho Hermiona, która również przypatrywała się ich koledze.
- To wszystko wina tego drania – warknął Ron. – Terroryzuje ciebie, Harry i Nevilla od pierwszej klasy, mimo, że nic mu nie zrobiliście!
Harry westchnął cicho. To była najprawdziwsza prawda. Snape go nienawidził, a najgorsze było to, że Harry nie miał pojęcia za co. Wydawało mu się, że to wszystko przez jego nazwisko. Potter. Ale Harry nie znał nawet swoich rodziców, miał po nich tylko jedno zdjęcie i jedno, okropne wspomnienie. Snape zawsze szydził z niego, nazywając „Złotym Chłopcem" albo „Zbawcą Świata", a wymawiał te przydomki z taką nienawiścią i jadem w głosie, że każdy by się go przestraszył. Może poza samym Albusem Dumbledorem albo Lordem Voldemortem.
- To tylko dwie godziny – mruknął Harry, chcąc podnieść siebie i przyjaciół na duchu. Wyszło jednak marnie, zważywszy na to, że najchętniej po prostu by zwiał.

Snape wszedł do swojej klasy trzaskając drzwiami. Neville przez huk podskoczył na swoim stołku i niemal od razu zgarnął od profesora pełne kpiny spojrzenie.
- W tym roku – zaczął Snape, podchodząc do swojego biurka. Sprawiał naprawdę upiorne wrażenie. – Będziecie się uczyć o antidotach i truciznach. Dokładnie w takiej kolejności, żeby przypadkiem któreś z was – tutaj spojrzał na Longbottoma – nie otruło się przypadkiem zbyt poważnie.
Nikt w klasie nie śmiał się odezwać. Bo i nie było chętnego, który dobrowolnie naraziłby się profesorowi. To byłoby gorsze od próby samobójstwa.
- Zaczniemy najpierw od krótkiego przypomnienia. – Snape oparł się o swoje biurko, a pergamin z listą obecności lewitował tuż przy nim. – Kto mi powie, z czego składa się eliksir przeciw nudnościom?
Tylko Hermiona podniosła rękę do góry. Snape spojrzał na nią wymownie, a potem z zupełną łatwością zignorował. Hermiona zacisnęła usta, ale nie wyrywała się z odpowiedzią, nie chcąc stracić niepotrzebnie punktów. Zaraz potem zgłosił się Draco Malfoy. Na kolanach trzymał otwartą książkę i widać było, że ściąga.
- Panie Malfoy?
- Ten eliksir składa się głównie z ziół leczniczych, takich jak mięta albo rumianek – odpowiedział Draco, a w jego głosie słychać było zadowolenie. Snape skinął głową i zapisał coś na pergaminie.
- Dwa punkty dla Slytherinu. Kto wie jak należy zbierać rumianek by zyskał magiczne działanie i był zdatny do użytku w eliksirze?
Znów w górze była tylko ręka Hermiony i dziewczyna znów została zignorowana. Niestety, wzrok Snape`a padł prosto na Harry`ego. Chłopak przełknął ślinę.
- Może pan Potter, skoro jest taki genialny? – Drwina w jego głosie spowodowała, że Ślizgońska część klasy zaczęła chichotać. Poruszenie ustało jednak, kiedy Snape ponownie otworzył usta. – No dalej, Potter, nie zamierzam marnować na ciebie swojego czasu.
Harry zastanawiał się tylko przez chwilę, próbując przypomnieć sobie, o co chodziło z tym piekielnym rumiankiem. Nagle pojawiło się wspomnienie, kiedy ciotka Petunia przez dwie godziny wietrzyła zioła, kiedy Dudley`a bolał brzuch.
- Sądzę, że po dwóch godzinach od ścięcia, rumianek można dodać do eliksiru – odpowiedział cicho Harry, modląc się w duchu by było to poprawne. Snape zmarszczył brwi.
- Istotnie, panie Potter. Aczkolwiek nie sądzę, byś ze swoją skąpą wiedzą zdołał zdać egzaminy. Zwłaszcza, że nie pamiętasz kiedy dokładnie należy ściąć rumianek i w dodatku jak go przygotować. – Profesor wwiercał się w Harrego spojrzeniem, pod którym chłopak czuł się bardzo niekomfortowo. Czuł tę nienawiść, którą żywił do niego Snape. Niemal mógł jej dotknąć!
Hermiona zamachała rozpaczliwie ręką.
- Panno Granger, nie jest pani w zoo, żeby zachowywać się jak małpa! – Warknięcie Snape`a sprawiło, że Hermiona szybko opuściła rękę i spojrzała przepraszająco na Harrego. Ślizgoni znów zachichotali. – Więc, panie Potter? Może pokarze pan klasie, jaki zdolny z pana Bohater. Skoro tak bardzo narażał się pan przez ostatnie lata, dla splendoru i sławy, na pewno wie pan, jak odpowiedzieć na moje pytanie.
Jednak Harry za Chiny nie mógł sobie przypomnieć nic więcej. Zwłaszcza, że przypuszczał iż ominął te zajęcia, bo akurat wtedy, leżał w Skrzydle Szpitalnym. Zaklął parszywie w duchu, kiedy poczuł jak trzęsą mu się ręce.
- Widzę panie Potter – zaczął Snape, nie dając mu chwili wytchnienia. – Że inteligencje odziedziczył pan po swoim ojcu. Chociaż może powinienem powiedzieć głupotę. W życiu nie spotkałem takiego durnia i nieudacznika jak pański ojciec!
Draco zaśmiał się już otwarcie, co ostatecznie wyprowadziło Harrego z równowagi. Nienawidził, kiedy Snape mówił w taki sposób o jego rodzicach. Zawsze wtedy wściekał się i tracił punkty Gryffindoru. Wiedział co prawda, że ten tłustowłosy drań chce go sprowokować i nie starał się odpowiadać na zaczepki. Ale tym razem czuł, że nie wytrzyma. Zamiast dostać furii, z zaskoczeniem poczuł, że łzy spływają mu po policzkach. Nie wiedział tylko, czy były spowodowane wściekłością czy przykrością.
Snape wyglądał przez moment na zaskoczonego, potem na skonsternowanego, aż w końcu wróciła jego zwykła maska obojętności i zawiści. Ślizgoni śmiali się już z niego otwarcie, a Hermiona i Ron szeptali do niego cicho. Nie wiedział co, bo w myślach nadal słyszał ostatnie słowa Snape`a. I kiedy Malfoy rzucił w niego papierową kulką, nie wytrzymał. Podniósł się z miejsca i wybiegł z klasy. Za sobą usłyszał jeszcze kpiący głos Mistrza Eliksirów.
- Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru.

3.

Harry biegł ile miał sił w nogach. Był przerażony tym, co właśnie zrobił. Rozpłakał się jak jakieś małe dziecko na lekcji Eliksirów. Przy wszystkich! Ślizgoni na pewno nie puszczą mu tego incydentu płazem. W dodatku, Snape nie pokazał nawet na ile go stać! Ile razy Harry znosił w przeszłości dużo grosze słowa z jego ust? To nie była nawet połowa, a on się rozpłakał! I teraz, biegnąc do wyjścia z Hogwartu, nadal nie mógł się uspokoić. Jego oddech był urywany i nie wiedział, czy to przez tępo w jakim się poruszał, czy przez zdenerwowanie. Wypadł na błonia jak szaleniec uciekający przed swoją zagładą. Po policzkach nadal spływały mu łzy, tym razem wstydu. Za nic nie mógł przestać płakać, obojętnie jak bardzo tego chciał.
Ostatecznie, Harry zatrzymał się przy jeziorze i ze szklącymi się oczyma spoglądał na wielką kałamarnicę. Prawie nic nie widział, okulary troszeczkę mu zaparowały, a łzy jeszcze bardziej utrudniały widoczność.
- Cholera – zaklął, obejmując kolana ramionami. – Co się ze mną dzieje?
Minęło dziesięć minut, od kiedy wybiegł z lekcji, ale jego ręce nadal drżały nieznośnie. W dodatku, kiedy tylko ponownie się zgarbił, plecy zaczęły na nowo go boleć. Co prawda, słabiej niż dzisiejszego ranka, ale jednak. Harry jęknął cicho. Przecież obiecał sobie pod koniec zeszłego roku. Nie będzie pakował się w żadne kłopoty! Najwyraźniej jednak, to kłopoty musiały znaleźć jego. I to w dodatku już pierwszego dnia szkoły. Czy to nie było denerwujące? Harry chciał być tylko normalny! Chciał zabić Voldemorta i wrócić do zwykłego życia. Zostać Mistrzem Obrony Przed Czarną Magią i przełamać złą passę ciążącą na tym zawodzie w Hogwarcie. Byłby na pewno dobrym nauczycielem, przynajmniej tak sądził. Oczywiście, gdyby tylko udało mu się przeżyć. A biorąc pod uwagę, częstotliwość z jaką na jego drodze piętrzyły się problemy, to było naprawdę mało prawdopodobne.

Ron i Hermiona znaleźli Harrego po półtorej godzinie.
- Harry – zaczęła niepewnie dziewczyna, siadając obok niego i obejmując go lekko ramieniem. Harry nadal miał zabrudzone okulary, więc zdjęła je z jego nosa i wyczyściła zaklęciem. – Wiesz przecież, że Snape jest wredny. Mówi takie rzeczy zawsze.
Harry, który nadal był na skraju ponownego rozpłakania się, pokiwał jedynie głową.
- Powinniśmy powiedzieć o tym McGonagall! – Warknął wściekle Ron, po czym cisnął małym kamyczkiem w jezioro. Ogromna kałamarnica niemal od razu wynurzyła się, a po chwili znów zniknęła pod wodą.
- I co niby McGonagall z tym zrobi? – Zapytał cicho Harry, patrząc jak zwierzę porusza się po jeziorze. – Snape na pewno znajdzie jakąś wymówkę, a ojciec Malfoya wstawi się za nim. Jest w tym całym Zarządzie – głos Chłopca trząsł się, kiedy to mówił i Hermiona zmarszczyła brwi.
- Harry, nigdy wcześniej nie reagowałeś tak emocjonalnie na przytyki Snape`a – stwierdziła, spoglądając na swojego przyjaciela. – Dlaczego tym razem się… rozpłakałeś? Jeśli już nie mogłeś wytrzymać, to zawsze wybuchałeś wściekłością.
Szatyn uśmiechnął się do siebie w duchu. To było takie podobne do Hermiony, od razu zauważać coś więcej, niż tylko główny problem.
- Sam się nad tym zastanawiam – burknął cicho, po chwili wracając na swoje poprzednie miejsce. Wiedział, że Ron mógłby być zazdrosny o to, że zajmuje ramiona Hermiony. Plecy znów go zabolały i syknął cicho, niemal od razu garbiąc się.
- To znów twoje plecy? – Zapytał Ron i na sylwetce Harrego skupiły się teraz dwie pary oczu.
- Eliksir od pani Pomfrey przestał działać? – Na głos zastanowiła się Hermiona. – Przecież powinien powstrzymywać ból przez całą dobę. Dlaczego więc…?
Harry spojrzał na swoją przyjaciółkę i wzruszył ramionami, czego natychmiast pożałował. Czyżby zaczynała się powtórka z tego, co było rano? Nie miał pojęcia.
- Madame Pomfrey powiedziała tylko, że minie za jakiś czas, prawda? – Wtrącił się równie zaniepokojony Ron. – Więc dlaczego tak nagle zaczęło cię łupać? Może to nie od przeciążenia mięśni, co?
Tym razem to na młodego Wesleya zwrócona była największa uwaga.
- Do czego zmierzasz? – Hermiona przypatrywała się rudzielcowi z uwagą, a niezdrowa ciekawość odbijała się w jej oczach.
- No, że może… - Ron zmieszał się czując na sobie ten wzrok. Już wiedział, co on oznacza. – No wiesz, może pani Pomfrey się pomyliła i Harry choruje na coś poważniejszego, o czym ona nie słyszała?
Harry jęknął cicho i zacisnął oczy. Jeszcze tego mu brakowało! Nieznanej choroby pleców!
- Wątpię Ron…
Merlinie, dziękuję, że zesłałeś mi Hermionę Granger!"
- Ale może to skutek jakiejś klątwy albo trucizny. Trzeba to sprawdzić.
„COFAM TO! Bądź przeklęty Merlinie!"

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin