I. Część Pierwsza - Deszcz zmyje krew. . . _Rain will wash away the blood.pdf

(1658 KB) Pobierz
396560659 UNPDF
Deszcz zmyje krew…
IO
str. 1
396560659.001.png
30 sekund…
Księżyc przesłoniły chmury. Widoczność była słaba. Ale ciemność nigdy nie
stanowiła dla niej problemu, wręcz przeciwnie. Była przecież dzieckiem nocy.
Widział jak walczy. Była najlepsza, wręcz doskonała. Jej precyzyjne i zwinne
ruchy były wręcz idealne. Samo patrzenie na nią sprawiało, że przeszywał go
dreszcz, ten gniew na jej pięknej twarzy. Twarzy pozbawionej uczuć, ale jakże
doskonałej w swym pięknie. To zdecydowanie i chęć ukarania tych, którzy do
tej pory pozostawiali bezkarni. Wszystkich tych, którzy bawili się w boga.
Dbali tylko o siebie i nie liczyli się z niczym. Próbowali zawładnąć tym, czego
nie powinni dostać. Bali się jej. Bali się konfrontacji z nią. Armię, którą
stworzyli tylko, dlatego żeby wyeliminować tę drobną, niepozorną
dziewczynę. Zdawali sobie sprawę, że jest silna. Zbyt silna. Wiedzieli, że sami
sobie z nią nie poradzą.
Obserwował jej twarz, gdy z okrzykiem wybiła się w górę i odepchnęła
nogami jednego z napastników, a później zrobiła salto w tył i zatopiła ostrze
w sercu następnego. Przy każdym obrocie jej długie włosy smagały jej twarz.
Zmoczone krwią tych, których zabiła. Dwa długie miecze w jej dłoniach, co
chwilę zadawały śmiertelne ciosy. Zadziwiała go. Nie była jedną z nich. Ale
nie była też zwyczajnym człowiekiem. Jej nieludzkie oczy, które zmieniały się,
gdy walczyła, ekscytowały go. Dwie podłużne czarne kreski, niczym u kota.
Zatopione w tej niesamowitej zieleni. Kim tak naprawdę była ta dziewczyna?
Zaskoczyła go już tyle razy. Dałby wiele gdyby mógł teraz stać u jej boku.
Wiedział, że był od niej silniejszy. Zdawał sobie sprawę, że gdyby razem
stanęli do walki, mieliby większe szanse. Byliby w stanie rozprawić się ze
wszystkimi. Pokonać ich. Jednak ona wybrała jego. Zwykłego człowieka,
który nie posiadał żadnych umiejętności. Jednak ten chłopak miał coś więcej
niż on. Miał ogromne uczucie dla tej dziewczyny. I to właśnie jego wybrało jej
serce. To było ich przeznaczenie…
Gdy widział ich walkę chciał tam iść. Dołączyć do nich. Zrobił krok do
przodu, gdy zobaczył jak jeden z ludzi zatapia swój miecz w jej ramieniu.
Zobaczył na jej twarzy grymas bólu, ale nie wydała nawet jęku, tylko jednym
cięciem pozbawiła go ręki, w której trzymał miecz. Kopnęła go, a gdy padł na
kolana wbiła nóż w jego gardło. Spojrzała na chłopaka, który walczył kilka
metrów obok z dwoma ubranymi na czarno ludźmi. Wyjęła zza pasa nóż i
rzuciła w tamtą stronę. Jeden z mężczyzn padł martwy, gdy ostrze wbiło się
w jego kark. Zobaczył jak w jej stronę skradali się już kolejni. Stała do nich
tyłem. Chciał krzyknąć i ostrzec ją, ale nie odwracając się nawet rzuciła
str. 2
mieczami, które wbiły się w brzuchy dwóch z nich. Pozostali cofnęli się o
krok, gdy zobaczyli jak idzie w ich stronę. Wyjęła swe miecze i spojrzała w
stronę zastygłych w bezruchu napastnikach. Byli niepewni. Trochę
zdezorientowani. Ruszyła w ich stronę, dla nich było już za późno. Ale po
chwili na placu pojawili się kolejni. Było ich tak wielu. Jej twarz, tak
przerażająco obojętna i tak cholernie piękna. Kolejny cios. Tym razem w
nogę. Opadła na jedno kolano. Widocznie rana była poważniejsza.
Zaniepokoił się. Jednak był to z jej strony tylko wybieg. Gdy podeszli do niej,
pewni, że tym razem uda im się ją zabić, wyskoczyła w górę kosząc ich jak
suchą trawę. Obserwował ją. Na jej twarzy widział cierpienie. Pod tą cholerną
maską obojętności. Jednak rana nie była powierzchowna. Zacisnął ręce w
pięści. Przyglądał się jak cała zakrwawiona, co chwila robiła uniki. Była
coraz bardziej wyczerpana. Chłopak również. Widział jak jeden z
napastników wbija nóż w bok chłopka. Gdy usłyszała jego krzyk, zobaczył na
jej twarzy złość. W ułamku sekundy znalazła się przy chłopaku zabijając
kilku z nich po drodze i osłaniając w ostatniej chwili rannego przed kolejnym
ciosem. Ich ataki przybrały na sile. Chłopak był ranny i wyczerpany. Walcząc
niejednokrotnie musiała go osłaniać. Jednak było ich zbyt wielu. Jej miecze
wirowały. Gdy usłyszała krzyk chłopaka, zamarła. Jego pierś przebił nóż.
Gdy pojawiła się przy nim, było już za późno. Jednym szybkim ruchem
skręciła kark temu, który zadał śmiertelny cios. Później popatrzyła dzikim
wzrokiem na zbliżających się do niej napastników. Była teraz niczym
agresywne zwierzę. Wściekłość na jej twarzy była tak niesamowita, że sam jej
widok odstraszał. Gdy spojrzała na chłopaka z jej gardła wydobył się krzyk
podobny do wycia rannego zwierzęcia. To sprawiło, że zaczęli się wycofywać.
Była maszyną do zabijania. Maszyną, którą sami stworzyli. Nie wiedząc,
czym tak naprawdę jest i bojąc się jej. Woleli ją mieć po swojej stronie. Nie
zdając sobie tak naprawdę sprawy, że ona jedynie udaje. Że oszukuje ich by
ich ukarać. By odebrać im ich władzę. Aby nie mogli decydować o losie
całego świata. Bo nie mieli takiego prawa.
W tym momencie coś się zmieniło. Podeszła do chłopaka i padła przy nim na
kolana. Wypuściła z rąk miecze, a później oparła jego głowę na swych
kolanach. Umierał. Mówił coś do niej. A ona czule gładziła jego twarz.
Odgarnęła jego włosy i pochyliła swą twarz, szeptała coś, tak jakby chciała
go uspokoić. Później pocałowała go. Patrzył na nich i zdawał sobie sprawę, że
były to ich ostatnie chwile. To było niesamowite. Widzieć jak w jednym
momencie zmienia się jej twarz. Groteskowe, wykrzywione nienawiścią
oblicze, przemienia się w czułą i łagodną twarz. Patrzyła na chłopaka z
miłością, a z jej oczu płynęły łzy. Była teraz taka piękna. Przez te wszystkie
lata, gdy musiała ukrywać się przed nimi, zapomniał już jak tak naprawdę
wyglądała. Maska, którą przywdziewała teraz opadła. W tym momencie znów
była tą piękną i delikatną dziewczyną. Po jej zakrwawionych policzkach
spłynęły łzy, spadając na jego twarz. Jego martwą twarz. Wtedy zaczął padać
deszcz. Uniosła do góry głowę, a krople deszczu zaczęły rozbijać się na jej
pięknej twarzy, obmywając ją z krwi. Wyglądała teraz tak radośnie i niemal
dziewczęco. Roześmiała się perliście.
- Jesteśmy wolni – szepnęła cicho. Ledwie dosłyszalnie. Ale on wszystko
słyszał. Jego wyostrzone zmysły umożliwiały mu to.
str. 3
Jej śmiech zbił ich z tropu. Tak jakby właśnie wygrała. Stali przez moment
zdezorientowani. Jednak po chwili znów zaczęli do niej podchodzić. Ostrożnie
i niepewnie. Wtedy ona uniosła miecze, na wysokość swej twarzy, nadal
klęcząc.
Rozłożyła szeroko ramiona patrząc przed siebie w milczeniu. Później jednym
gwałtownym ruchem odrzucała je na boki, zabijając stojących najbliżej.
Gdy to zobaczył, po jego policzku spłynęła łza. Wiedział, co to oznaczało.
Zdawał sobie sprawę, że była na tyle silna, że zabiłaby jeszcze wielu. Jednak
teraz osiągnęła już swój cel. Chłopak walczył u jej boku i zginął u jej boku.
Teraz była wolna. Oboje byli wolni.
Przytuliła twarz chłopaka do swej piersi. To był taki smutny widok. Ale było
też w nim niesamowite piękno. Coś wyjątkowego. Widział jak jej rany coraz
bardziej krwawią. Widział, że oni zorientowali się, że ona już nie będzie
walczyła. Patrzył bezradnie jak osaczają ją ze wszystkich stron.
Nie mógł na to pozwolić, nie chciał na to pozwolić. A miał taką moc żeby to
powstrzymać. Pomóc im. Uśmiechnął się lekko, a później zamknął oczy.
Wiedział, że to nie będzie proste. Po chwili odrzucił głowę do tyłu. Zacisnął
ręce w pięści. A z jego płuc wydobył się krzyk. Musiał jej to dać. Musiał
sprawić, żeby dostała jeszcze jedną szansę.
To była jedna chwila, krótkie 30 sekund, które pozwoliło jej podążyć tam,
gdzie on już był…
Wtajemniczeni
Kilka lat wcześniej…
Idąc chłodnym korytarzem, Diego zastanawiał się, co będzie tematem
dzisiejszego spotkania. Nie cierpiał tych długich, chłodnych korytarzy. Idąc,
miał wrażenie, że nie mają końca. Ale to właśnie te miejsce wybrano na
spotkania rady. Gdy podszedł do wielkich dębowych drzwi pchnął je i wszedł
do ogromnego pomieszczenia. Ściany, pomalowane na biało i wysoki sufit. Na
środku pokoju stał podłużny stół i fotele. Nic więcej. Zobaczył, że obecni są
już wszyscy. Zamknął za sobą drzwi. Ananiasz podniósł się z fotela i
przywitał go z lekkim uśmiechem.
Rada składała się z 21 członków. W tym czterech kobiet. Najważniejszy z
nich był Ananiasz. Był potomkiem Jegora. Założyciela rady. Który setki lat
temu pozbierał wszystkich podobnych im odszczepieńców i pokazał im drogę,
którą oni zdążali do dzisiejszego dnia. Byli inni, byli wyjątkowi, a on im to
pokazał. Setki lat temu…
Rada zbierała się tylko w wyjątkowych sytuacjach. Diego miał tylko niejasne
przypuszczenia, co do tematu tego spotkania. Jednak nie pomylił się.
- Goran znów zaatakował – usłyszeli Fabrizia – Tym razem w Rosji.
str. 4
- Zabił kilkoro ludzi. Jednym z nich był nasz człowiek – powiedział Pablo i
spojrzał w stronę Ananiasza.
- Tym razem nie możemy przymknąć na to oko. Giuseppe, czy już się tym
zająłeś? – zapytał Ananiasz. Mężczyzna siedzący po jego prawej stronie
przytaknął.
- Jak to się mogło wydostać z pod kontroli – zdenerwował się Fabrizio a
później spojrzał oskarżycielskim wzrokiem w stronę Diego – To twoja wina.
- Dlaczego tak sądzisz? – zapytał Ananiasz.
- To on go wszystkiego nauczył. Dzięki niemu jest teraz tak niebezpieczny.
Jest…
- Jest niebezpieczniejszy niż przypuszczasz – powiedział spokojnie Diego.
- I mówisz o tym tak spokojnie? – zapytała Eleonora. Od początku było
wiadome, że poprze Fabrizia.
- Jeżeli to miałoby sprawić ci przyjemność, to powiem to niespokojniej –
powiedział Diego z lekkim uśmiechem.
- Dość – przerwał Ananiasz – Fabrizio, myślę że za daleko posunąłeś się
zrzucając winę na kogokolwiek z nas.
- Ale Diego…
- Diego opiekował się Goranem. I to, że chłopak postanowił złamać zasady
nie jest winą Diego. Zamiast rzucać oskarżenia pomyślmy jak pozbyć się
problemu.
- Nie ulega wątpliwości, że Musimy go wyeliminować – Powiedziała Noemi.
- Złamał zasady. Gdyby po prostu odszedł nie byłoby problemu – ciągnął
Luciano – Jednak on nie kontroluje swego zachowania, a to może być dla nas
zgubienie.
- Nie ma innego wyjścia? – zapytał Ananiasz.
- Dobrze wiesz, że nas naraża. Doskonale zdajecie sobie sprawę, co stałoby
się gdyby nasza tajemnica wyszła na jaw – powiedział ze złością Fabrizio.
- Obawiam się, że jest coś jeszcze – usłyszeli kobiecy głos.
- Słucham Eleno – Ananiasz uśmiechnął się do siedzącej naprzeciwko niego
szczupłej, krótko obciętej blondynki.
- Myślę, że mogą zbuntować się również inni – powiedziała.
- A ty Diego, co o tym myślisz? – zapytał Ananiasz i spojrzał w stronę
siedzącego naprzeciw niego mężczyznę.
- Myślę, że Elena może mieć rację. Powinniśmy być przygotowani, że za jego
przykładem zbuntuje się ktoś jeszcze. A do tego nie możemy dopuścić –
powiedział po chwili milczenia Diego.
- Więc postanowione – zadecydował Ananiasz – Goran musi zostać
wyeliminowany.
- Zajmę się tym – powiedział Fabrizio.
- Nie – zaprotestował Ananiasz – Diego, czy mógłbyś zająć się tą sprawą. Ty
znasz go lepiej niż każdy z nas. Goran zaskoczył nas wszystkich. Nikt nie
spodziewał się, że będzie tak silny. A jedynie ty byłeś z nim tak blisko.
- Dobrze – powiedział krótko Diego.
- W takim razie postanowione. Dziękuję wam za przybycie – powiedział
Ananiasz. Gdy wszyscy już wyszli, Ananiasz poprosił Diego by jeszcze chwilę
został.
- Potrzebujesz mojej pomocy? – zapytał Ananiasz
- Poradzę sobie. Franco mi pomoże.
str. 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin