Whitney Phyllis A. - Szalona miłość.pdf

(1474 KB) Pobierz
249460804 UNPDF
PHYLLIS A.
WHITNEY
Szalona miłość
Tytuł oryginału: The Winter People
0
249460804.003.png 249460804.004.png
1
Spałam, gdy nagle coś mnie obudziło. Zaczęłam nadsłuchiwać.
Słyszałam zacinający w okna śnieg, zamieć i wycie wiatru wśród sosen.
Dźwięk, który mnie obudził, dochodził jednak z wewnątrz. Usłyszałam, że
do zamka u drzwi wsunięto klucz.
Machinalnie przesunęłam ręką po łóżku, by odnaleźć Glena; w tej
samej chwili przypomniałam sobie, że późnym popołudniem wybiegł po
kłótni z domu, wsiadł do jaguara i z rykiem silnika, zygzakiem zjechał z
urwiska na drogę. Ale przecież nie był zły na mnie. Pokłócił się z nią.
Uniosłam się nieco, owinęłam kołdrą, chroniąc się przed dojmującym
chłodem i w ciemnościach z natężeniem wpatrywałam się w drzwi
prowadzące do przedpokoju.
Chrobot przekręcanego klucza rozległ się powtórnie.
W ciągu tych kilku tygodni, które przeżyłam w High Towers, w
drzwiach pokoju Glena nigdy nie było klucza. Był to właściwie nasz pokój,
lecz jako młoda mężatka nie czułam się tu jeszcze domownikiem. Z
korytarza nie dobiegał żaden inny dźwięk, ani szmer oddalających się
kroków, ani delikatny odgłos oddechu. Po obu stronach drzwi wyczuwało
się tylko jej i moje intensywne nadsłuchiwanie. I jeszcze mocne, głuche
bicie mojego przerażonego serca. Wiedziałam, co zrobiła, ale nie
wiedziałam dlaczego.
Cichutko zsunęłam się z łóżka. Ogarnął mnie chłód wielkiego pokoju.
Boso przemierzałam zimną podłogę. Zacisnęłam palce na chińskiej gałce u
1
249460804.005.png
drzwi i przekręciłam ją nieznacznie, mimo oporu. Jej palce bowiem również
obejmowały gałkę i przeciwstawiały się mojemu naciskowi.
Wybuch śmiechu zaskoczył mnie — był to jakby przejaw triumfu i
zadowolenia z siebie; ona cieszyła się z tego, że przejrzałam ją tak szybko.
Nie dbając dłużej o zachowanie ciszy, poszła korytarzem do swojego
pokoju, pozwalając mi obracać gałką, ile tylko zechcę. Niestety,
bezskutecznie.
Zamknęła mnie na klucz w pokoju, w którym mieszkałam wraz z
Glenem, a on wyjechał. Nie mógł mi pomóc, ponieważ znajdował się poza
domem gdzieś, w gęstym śniegu, który sypał na północne wzgórza New
Jersey i na zamarznięte jezioro, położone poniżej wzgórza. Wzgórza, na
którym od osiemdziesięciu lat stał dom w całej swej bezwstydnej
pretensjonalności.
Znalazłam pikowany szlafrok i wsunęłam ramiona w długie rękawy.
Powoli zapinając guziki dygotałam z zimna. Dzięki bieli śniegu za oknem w
pokoju nie było jeszcze całkiem ciemno. Podeszłam do okna i przycisnęłam
czoło do szyby, próbując przeniknąć wzrokiem zamieć, trzeszcząc na
wietrze, tarła o parapet.
Ktoś nie zgasił światła na dziedzińcu i w blasku lampy widać było
śnieżycę. Wiatr za oknem gnał grube płaty śniegu, jakby zbijając je w jedną
ruchomą ścianę, która zamykała mnie we wnętrzu domu, tak samo jak
więziły zamknięte drzwi, odcinając od normalnego świata.
Choćby nawet za oknem nie było zamieci, poza kręgiem światła
płonącej na dziedzińcu lampy czaiłby się tylko mrok wiejskiej nocy. Nie
byłoby widać jeziora, lasów i wzgórz, a w kamiennym domu po drugiej
2
249460804.006.png
stronie jeziora nie paliłoby się o tej godzinie żadne światło. A która jest teraz
godzina?
Zaciągnąwszy szczelnie zasłony, by się odgrodzić od białego,
wirującego szaleństwa, wróciłam do pokoju. Palcami po omacku
poszukałam lampy do czytania, stojącej obok rzeźbionego palisandrowego
łóżka i nacisnęłam kontakt. Mały zegar na nocnym stoliku wskazywał wpół
do trzeciej. Glen wyjechał przed prawie dziesięcioma godzinami. Przy takiej
śnieżycy nawet w biały dzień nie byłoby mu łatwo wrócić do domu. Ciotka
Nomi odjechała z Glenem. Powinnam była uczynić to samo, ale nie dał mi
szansy — zostałam więc w domu z dziwaczką, która uwięziła mnie w
pokoju. Gdyby zechciała, mogłaby otworzyć zamek równie łatwo, jak
przedtem go zamknęła i wejść do mnie. Nie mogłam znieść tej myśli.
Niezdarnie zabrałam się do rozpalania ognia w kominku. Po kilku
nieudanych próbach drzazgi na podpałkę błysnęły i płomienie wystrzeliły w
górę, ogarniając drewno. Przysunęłam niski podnóżek na dywanik przed
kominkiem i usiadłam z kolanami podciągniętymi pod brodę, wyciągając
ręce ku językom ognia. Kiedy pochyliłam się do przodu, włosy swobodnie
opadły mi na ramiona, błyszcząc w świetle ognia niczym srebro. Glen lubił
mnie z rozpuszczonymi włosami. Lubił nocą przesuwać palce pomiędzy
pasmami i zanurzać twarz w ich miękkości i zapachu.
Pomyślałam, że tak bardzo kocham Glena. Naprawdę go kocham! Ale
nie rozumiem go, a niekiedy nawet mnie przeraża.
Zaplotłam włosy w gruby, opadający na plecy warkocz. Nie znosiłam
rankiem mieć włosów w nieładzie, a w domu nie było Glena, który
przywiązywał wagę do uczesania. W pewnym sensie właśnie dzięki włosom
znalazłam się w High Towers. Zawsze byłam z nich dumna. Podczas gdy
3
249460804.001.png
inne kobiety próbowały się robić na platynowe blondynki, ja miałam
naturalny odcień włosów po matce Norweżce. Mój ojciec zawsze mawiał, że
resztę odziedziczyłam po Blake'ach, szczególnie po drobnej i delikatnej
babci Angielce. Ale włosy i oczy miałam po Bernardinie. Otrzymałam też
imię po matce, lecz na szczęście tatuś uważał, że jest zbyt poważne dla
dziecka i wszyscy nazywali mnie Dina. Tylko jedna osoba zawsze mówiła
do mnie „Bernardina". Byłam więc Diną Blake. A teraz jestem Diną
Chandler.
Ogień pochłaniał drewniane kłody, które trzaskały w kominku i trochę
grzały. Poprzez syk ognia nadsłuchiwałam warkotu samochodu. Ale po
odległych drogach nic nie jechało, nic nie wjeżdżało do góry podjazdem.
Wiedziałam, że nikt nie mógł teraz tędy przejeżdżać. Na dworze rosły zaspy
śniegu, a domem wstrząsały gwałtowne podmuchy wiatru.
Wewnątrz domu też nikt się nie ruszał. Tamta, przezornie zamknęła się
w pokoju, była zadowolona, że udało jej się mnie nastraszyć.
Czy moje małżeństwo było udane? Czy czułam się szczęśliwa? —
myślałam. Oczywiście, na początku każda młoda mężatka musi odczuwać
wątpliwości, ale czy moja miłość do Glena nie była przypadkiem
beznadziejna? Była w nim zaskakująca oziębłość przypominająca chłód
lodowatych śnieżnych zasp, jakże jednak sprzeczna z licznymi przejawami
radości i ufności, które najczęściej ją przesłaniały. Potrafił ogarnąć
wszystko, mnie też. Lubiłam być porywana.
Nie chciałam zbyt długo rozmyślać, by nie rozpamiętywać tego, co już
się wydarzyło. Ten nieznaczny chłód w Glenie często mnie paraliżował. To
dziwne, ale najczęściej rozmyślałam o tym wtedy, kiedy Glena przy mnie
nie było. Gdy się pojawiał, wypełniał sobą pokój, dom, wszystkie moje
4
249460804.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin