Perez-Reverte Arturo - Przygody kapitana Alatriste 02 - W cieniu inkwizycji.rtf

(1020 KB) Pobierz

 

ARTURO PEREZ-REVERTE

 

 

 

Przygody Kapitana Alatriste

II

W CIENIU INKWIZYCJI

Tytuł oryginału: Las aventuras del Capitan Alatriste

2. Limpieza de sangre

(tłum. Filip Łobodziński)

2004

       

       

 

                                            Dla Carloty, której bić się przyszło

                                           

                                            Są księża, dworki, poeci, szlachcice,

                                            Znaki honoru na herbowych tarczach,

                                            Złotem z Ameryk pękate szkatułki,

                                            Posępne wedle traktów szubienice,

                                            Galery, spiski, lamenty żebracze

                                            I szczęk rapierów we wszystkich zaułkach.

                                            [Tomas Borras, Kastylia]

       

I. ROBOTA PANA DE QUEVEDO

       

        Owego dnia na placu Mayor trwała korrida, atoli rotmistrzowi straży Martinowi Saldańi widowisko całe koło nosa przemknęło. Przed kościołem Świętego Ginesa znaleziono akurat lektykę z siedzą w niej uduszoną niewiastą. W jej dłoniach spoczywała sakiewka z pięćdziesięcioma eskudami i ręcznie sporządzony, lubo niepodpisany świstek: Na mszę w jej intencji. Natknęła się na nią była o brzasku pewna pobożnisia, która w te pędy zakrystiana powiadomiła, ten proboszcza, ów zaś z kolei, udzieliwszy naprędce rozgrzeszenia sub conditione [Sub conditione (łac.) - warunkowe (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza] co rychlej zaalarmowałd. Kiedy rotmistrz na placyk przed Świętym Ginesem się pofatygował, wokół lektyki tłoczyli się jużsiedzi i ciekawscy. Istny jarmark zdąż się na miejscu uczynić i dopiero kilku pachołw zdoło gawiedź odsunąć, by sędzia i skryba mogli protokół sporządzić, a Martin Saldańa nieboszczce w spokoju się przyjrzeć.

        Saldańa do rzeczy każdej zabierał się z niesłychaną powolnością, jak gdyby czasu mu nigdy nie zbywało. Może skutkiem swej kondycji weterana - wojował był we Flandrii, nim mu żona, jak powiadali, załatwiła godność w stolicy - rotmistrz madryckiej straży zwykł swą odprawiać nad wyraz flegmatycznie. Do tego stopnia, że pewien poeta prześmiewca, beneficjant Ruiz de Villaseca, w decymie zjadliwej napisał, jako to rotmistrz niby „wół nieskory" postępuje, iże mu szarża szarżować nie zezwala. Przyznać tu wszelako musimy, że Martin Saldańa, lubo w niektórych momentach powolny, nie zwlekał nigdy, kiedy chwycić miał za rapier, lewak, sztylet albo grzecznie nabite pistolety, jakie za pasem zwykł nosić i dźwięczeć nimi groźnie. Sam rzeczony beneficjant Villaseca, który w ciele od rapiera trzy nowe otwory zyskał pode drzwiami własnego domostwa - a było to nocą w trzy dni po tym, jak na schodach pod Świętym Filipem rozbrzmiała jego wspomniana wyżej decyma - móby przyświadczyć o tym w czyśćcu, w piekle czy gdzie go tam diabli ostatecznie zatargali.

        Tym razem atoli przeciąe spojrzenie, jakim dowódca straży nieboszczkę obrzucił, na niewiele się zdało. Niewiasta wyglądała na leciwą, bliżej pięćdziesięciu wiosen niźli czterdziestu, siedziała odziana w czarną szatę i czepiec, z którego wnosić można było, że to ważna pani albo przynajmniej dama do towarzystwa. W kieszonce miała różaniec, klucz i pomięty obrazek Najświętszej Panienki z Atochy, a z szyi zwisał jej złoty łcuch z medalikiem świętej Aguedy. Z rysów dawało się wyczytać, że za młodu wzięciem musiała się cieszyć. A nie było na niej żadnych znamion przemocy za wyjątkiem owego sznurka jedwabnego, co to nadal jej szyję opasywał, i ust półotwartych w przedśmiertnym skurczu. Miarkując z kolorów i zesztywnienia członków, snadź uduszono ją poprzedniego wieczoru w tejże lektyce, gdy do kościoła wnijść się sposobiła. Sakiewka z pieniędzmi za spokój jej duszy mogła zdradzać już to przewrotne poczucie humoru, już to niezmierne  miłosierdzie  chrześcijańskie  sprawiciela.  Bą  co bą, w owej mrocznej, niespokojnej, pełnej przeciwieństw Hiszpanii naszego miłciwego katolickiego monarchy Filipa Czwartego, gdzie byle swawolny birbant lub fanfaron chełpliwy księdza woł, ledwie ranę od pistoletu czy od rapiera otrzymał, w owej Hiszpanii szlachetny morderca nie mó zdziwienia budzić.

        Z tego wszystkiego Martin Saldańa zdał nam sprawę po południu. A dla większej akuratności powiedzieć się godzi, że opowiedział rzecz całą kapitanowi Alatriste, gdyśmy się z nim spotkali przy bramie Guadalajary. My wychodziliśmy włnie w dużej ciżbie z placu Mayor, Saldańa zaś wracał z oględzin zmarłej niewiasty, której trup wyłony został w Świętym Krzyżu w trumnie dla wisielców, ażeby ktoś rozpoznać. Rotmistrz nie wdawał się w szczegóły, dzielnością byków owego dnia walczących bardziej zainteresowany niźli zbrodnią, której wyjaśnienie mu zlecono. Całkiem logiczne to skądinąd, jako że w ówczesnym, pełnym niebezpieczeństw Madrycie co rusz trupa na ulicy znajdowano, coraz rzadsze natomiast były przednie festyny z bykami i pojedynkami na laski. Te ostatnie, rodzaj turnieju konnego rozgrywanego między drużynami szlachty, w którym i król nasz miłciwie panujący czasami partycypował, bardzo podupadły, kiedy jęli doń stawać galanci i fircyki, kokardom, wstążeczkom i damom większą uwagę poświęcający niżojeniu przeciwnikowi skóry jak się należo. Przeto i samo widowisko ledwo przypominało potyczki z czasów wielkiego Filipa Drugiego, dziadka naszego monarchy, że nie wspomnę o epoce, gdy nasze rycerstwo z Maurami boje toczyło. Co się zaś byków tyczy, wciąż była to w początkach naszego stulecia największa rozrywka dla ludu hiszpańskiego. Siedemdziesiąt tysięcy dusz liczyła podówczas nasza stolica, i jak tylko wypędzano rogate bestie, z tej liczby dwie trzecie ciągnęły na plac Mayor i owacjami nagradzały męstwo tudzież zwinność zuchwalców, co czoło zwierzętom stawiali. Albowiem w owym okresie ani szlachcice, ani grandowie Hiszpanii, ani zgoła przedstawiciele z królewskiego rodu nie wahali się na arenę wjechać na swych najlepszych rumakach, by pikę w kłąb samca z Jaramy [Jarama - jedna z największych hodowli byków przeznaczonych do korridy, znajdująca się na południe od Madrytu.] zatopić, albo i pieszo stawali z rapierem w garści, budząc zachwyt ciżby, zgromadzonej już to pod arkadami placu (jak to gmin zwykł czynić), już to na balkonach wynajętych za ćwierć sta albo i pół sta eskudów (mówię tu o dworakach, nuncjuszu tudzież ambasadorach). Czyny podobne opiewano później w przyśpiewkach i wierszykach, zarówno te chwalebne, a było ich niemało, jak i te bardziej krotochwilne czy zabawne, także nierzadkie. Tu szczególnie najświatlejsze umysły Dworu, nie omieszkały nigdy, ostrza muzy swej sprawdzić. Jako to wówczas, kiedy byk jeden w pogoń za strażnikiem się puścił - a trzeba waszmościom wiedzieć, że już w owym czasie podwładni sędziów nie cieszyli się względami gawiedzi, przeto cała publiczność stronę bydlęcia wzięła:

        Ów czworonóg rację miał,

        Gdy strażnika pognał precz,

        Czworo rogów - trudna rzecz,

        Przeto dwa uprzątnąć chciał.

        Zdarzyło się też i tak, że przy jakiejś okazji admirał Kastylii, na rosłego samca nacierając, przypadkiem ranił swą piką hrabiego de Cabra. I już nazajutrz po najruchliwszych placach Madrytu krąży takie to sławetne strofy:

        Admirał chwacko się do dzieła zabrał,

        Pikę chwycił, lecz ta widza nadziała.

        Teraz wstyd będzie w herbie Admirała,

        Tamten nazwisko zmieni na Makabra.

        Powróćmy atoli do tamtej niedzieli z podżyłą nieboszczką, do Martina Saldańi i jego druha serdecznego, kapitana Diega Alatriste. Nie dziwota, że rotmistrz wtajemniczył mego pana w sprawę, która pócie na korridę mu uniemożliwiła, ten zaś opowiedział przyjacielowi ze szczegółami przebieg walki. W jej trakcie my z kapitanem znajdowaliśmy się śd zwykłej publiczności i skubaliśmy siemię sosny i łubinu w cieniu sukiennic, podczas gdy z balkonu Domu Piekarzy widowisko podziwiała sama rodzina królewska. Byki pokazano cztery, wszystkie należycie dzikie, a jak mogliśmy się przekonać, hrabiowie de Obita-morda i de Guadalmedina wyśmienicie piką...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin