288 XIII SZKICE AMERYKA�SKIE II Przybycie do Percy � Wybrany kanion � Wozy, konie i mu�y � Karawana � Przewodnicy � Pierwsi Indianie i Indianki � Przybycie komisarza indyjskiego � Obietnice ze strony Ut�w � Regulamin wyprawy � Naczelnik obozowy i jego obowi�zki � Naczelnik my�liwski � Lewa R�ka � M�wka Lewej R�ki � Wieczerza u Irlandczyka � Pierwszy nocleg na wozie � Przyjaciel Ward � Ci�g�e k��tnie � Naczelnik Woothrup � Inni towarzysze � Ranek � Zaprz�ganie mu��w � Spos�b ruszania z miejsca � Metysowie: Smith i Bull � G�ry S�odkiej Wody (Sweet Water Mts.) � P�nocne Wid�y Platty � Czarne G�ry (Black Hills) � Pos�pny widok Czarnych G�r � Kierunek P�nocnych Wide� � S�siedztwo wody � Zaro�la � Pierwszy strumie� � Antylopy � Pierwszy strza� � Lunch � Nocleg na stepie � Wyb�r miejsca � Mu�y � Chwile trwogi � Stra�e � Stampedy indyjskie � Jak kradn� mu�y i konie? � Obozowisko widziane z ciemno�ci � My�li o Europie � Nawo�ywania stra�y � Sen ze zm�czenia � Przebudzenie � Jednostajne dnie � Boczne kaniony � Nieobecno�� ptak�w � Kaniony kalifornijskie i Wyomingu � Zniech�cenie � Z�y humor Lewej R�ki � Ry� � Drugi ry� i ruch lassa � Unikam walki no�y � Bowie- knife i sposoby u�ywania go � Zwierz fixed � Plac�wka indyjska � �lady Indian � Alarm w obozie � Obawa stampedu � Rady starego strzelca � Noc na stra�y � Pr�na trwoga � �lady bawo��w � Pierwszy baw� � Wypadek naczelnika karawany z nied�wiedzic� � �Fa�szywy koniec� drzewa � Pochwytany nied�wiadek Zamiarem naszym by�o spolowa� obszerny kanion ci�gn�cy si� mi�dzy dwoma r�wnoleg�ymi pasmami G�r S�odkiej Wody (Sweet Water Mts.). Kanion ten nosi nazw� kanionu P�nocnych Wide� Platty, �rodkiem jego bowiem p�ynie rzeka tego� nazwiska (North Fork of Platte R.). Improwizowany naczelnik naszej wyprawy, M. Woothrup (Uutropp), wys�a� poprzednio list polecaj�cy go do p. Mac Clell, komisarza rz�dowego rezerwacji indyjskiej Ut�w, do kt�rych nale�y kanion wspomniany, pan Mac Clell za� mia� porozumie� si� z naczelnikami indyjskich wojownik�w i wyrobi� nam nie tylko prawo bezpiecznego pobytu, ale i wszelk� pomoc z ich strony. Przy pieni�dzach, jakie rozrzucali na wszystkie strony moi towarzysze, wszystko, z pocz�tku przynajmniej, sz�o i �atwo, i sk�adnie. Przybywszy do Percy, stacji le��cej nad North Fork of Platte R., zastali�my ju� wszystko przygotowane. Wozy dla nas wraz z mu�ami i ko�mi wierzchowymi nadesz�y z Cheyenne. Do ka�dego wozu przydany by� mulnik, razem wi�c sze�ciu mulnik�w do sze�ciu woz�w, nie licz�c dw�ch przewodnik�w Metys�w: Smitha i Bulla, oraz starego strzelca zwanego Left Hand (Lewa R�ka, ma�kut), kt�rego prawdziwego nazwiska nie mog�em si� dopyta�, ale z kt�rym zaprzyja�ni�em si� wielce od razu. Gdym wyszed�szy z wagonu przypatrzy� si� wozom i ca�emu stadu mu��w przeznaczonych do ich ci�gnienia (po o�m do wozu, pr�cz zapasowych), s�dzi�em, �e jedziemy zak�ada� jakie nowe miasto na pustyni. Wozy te, ogromne, na ci�kich ko�ach wyrobionych z niezmiernie twardego drzewa hicoro s� to prawdziwe domy. Dachy ich, kryte matami i grubym pasiastym p��tnem pitsburskim, stanowi� wyborn� ochron� od deszczu, �niegu i wichru. Wn�trza mog� pomie�ci� do dziesi�ciu os�b. Zapasy �ywno�ci, sk�adaj�ce si� z suszonego mi�sa, suchar�w, ry�u, pudding�w, wina i wszelkiego rodzaju konserw�w, by�y wystarczaj�ce na kilka miesi�cy, zw�aszcza �e mogli�my je odnawia� �wie�� zawsze zwierzyn�. Mieli�my tak�e pot�n� ilo�� w�dki i tytoniu, dw�ch artyku��w najwi�cej cenionych przez Indian. Siedzenia woz�w przeznaczonych nie na zapasy, ale na noclegi, wys�ane by�y sk�rami bawolimi, z kt�rych jedna mia�a s�u�y� za materac, druga za ko�dr�. Niepodobna te� wymy�le� przykrycia bardziej ciep�ego i bardziej ochraniaj�cego od wszelkich zmian atmosferycznych. Wybierali�my si�, w ca�ym znaczeniu tego s�owa, dostatnio i wygodnie. Wozy by�y ustawione ju� na stepie w dobrym porz�dku � tylko zaprz�ga� i jecha�, mu�y i konie wierzchowe sta�y tu� obok dworca kolejowego w ogrodzeniu, pod nadzorem mulnik�w � gdy tymczasem przewodnicy nasi, Metysowie, kr�c�c si� tu i �wdzie, po raz ostatni przepatrywali, czy wszystko jest w dobrym porz�dku. Dla Percy przybycie woz�w, mu��w, koni i nasze wreszcie by�o wypadkiem wielkiej wagi. Indianie, kt�rych kilka obdartych wigwam�w stoi ko�o stacji, okoliczni mieszka�cy, a raczej mieszka�cy s�siednich stacji, poschodzili si� i pozje�d�ali ogl�da� d�entelmen�w z San Francisco. Pusta zwykle stacja zaroi�a si� lud�mi i gwarem ludzkim. Indianie, poubierani w derki z literami U. S., umalowani na nosach i policzkach na czarno, przy tym brudni i obdarci, przygl�dali si� nam i naszej broni jakby czemu�, czego nie ogl�dali nigdy jeszcze; nadesz�y i ich skwawy z dzie�mi na plecach, zamkni�tymi w �ubianych kobia�kach; pochylone, brzydkie, zwi�d�e, stare, z w�osami spadaj�cymi na oczy, podobne jak dwie krople wody do Cyganek. Pocz�y wyci�ga� r�ce i �ebra�, z pocz�tku l�kliwie, potem, zach�cone obfitymi datkami, natarczywie i g�o�no. Za ich przyk�adem poszli i m�owie. Zrobi� si� ha�as i wrzawa nie do opisania, psy szczeka�y, mu�y w ogrodzeniu pocz�y kwicze�, mu�nicy kl��. Powiedzia�em Woothrupowi, aby�my ruszyli natychmiast; on jednak pragn�� najprz�d u�o�y� regulamin podr�y, a po wt�re doczeka� si� wiadomo�ci od Mac Clella, kt�re mia�y nadej�� wieczorem. Jako� wieczorem przyjecha� z Cheyenne sam Mac Clell, cz�owiek niezmiernie ugrzeczniony, o twarzy najbardziej z�odziejskiej, jak� sobie mo�na tylko wyobrazi�. O�wiadczy�, �e zrobi� wszystko, co by�o w jego mocy, �e Utanie obiecali mu tak�e wszystko, co b�dzie w ich mocy, �e maj� nam doda� eskort� przy Medicina R., s�owem, �e mo�emy by� zupe�nie bezpieczni. M�wi�c to podchlebia� si� i umizga� do moich towarzysz�w, nie dlatego �eby mu na nich co� zale�a�o, ale poniewa� wiedzia�, �e wi�kszo�� z nich nale�y do bogatszych ludzi w San Francisco. Tego� dnia wieczorem u�o�ony zosta� dzienny porz�dek wyprawy. Naczelnikiem jej mia� pozosta�, jak dot�d, Woothrup. Do niego nale�a�o dogl�da� porz�dku w pochodzie, wyznacza� godziny spoczynku i miejsca na przystanki, urz�dza� obozowiska, rozstawia� stra�e, godzi� sprzeczki, je�liby jakowe mi�dzy towarzyszami wynik�y, czuwa� nad zapasami �ywno�ci, wydziela� z nich odpowiedni� ilo�� za ka�dym razem, a na koniec wyznaczy� kierunek wyprawy, w czym m�g� zasi�gn�� rady swego Ma�ki i dw�ch Metys�w przewodnik�w, jako najlepiej z krajem obznajmionych. Stowarzyszonym zostawiona by�a wszelka swoboda. W czasie pochodu, gdzie nie zachodzi�a potrzeba trzymania si� razem, mogli konno albo pieszo od��cza� si� od karawany i przetrz�sa� okolice, nie pojedynczo jednak, ze wzgl�du na bezdro�a, Indian i nied�wiedzi, ale po dw�ch najmniej. Postanowili�my tak�e nie oddala� si� od karawany dalej nad dwie lub trzy mile, aby w potrzebie mog�a nadej�� spieszna pomoc. Pr�cz tego, w razie gdyby przewodnicy odkryli stada bawo��w, antylop lub szarego nied�wiedzia, mieli�my dzia�a� wsp�lnie pod wodz� osobnego naczelnika, kt�rego specjalnym obowi�zkiem by�o kierowa� my�liwskimi ob�awami. Grzeczni Amerykanie chcieli mi ofiarowa� ten ostatni urz�d; ja jednak nie maj�c znajomo�ci kraju i uczestnicz�c po raz pierwszy w wypra- wie na bawo�y, wym�wi�em si� od niego przedstawiaj�c na moje miejsce starego Lew� R�k�, kt�ry, jakkolwiek cz�owiek prosty i nieokrzesany, mia� pod tym wzgl�dem najwi�cej do�wiadczenia. Propozycja moja by�a przyj�ta jednomy�lnie, co wielce pochlebi�o staremu i zyska�o mi szczeg�ln� jego przyja��. Powiedzia� nam przy tej okoliczno�ci speech do�� zabawny: �D�entelmeni! � rzek� poprawiaj�c swoj� futrzan� czapk� i splun�wszy pot�n� ilo�� �utego tytoniu � ludzie m�wi�, �e do�� cz�sto u�ywam a little whisky (po trochu w�dki), ale zar�czam wam, �e nikomu nic do tego, i przysi�gam na t� r�k�, �e nie upijam si� wi�cej nad dwa albo trzy razy do roku. Pr�cz tego chc� by� powieszonym, je�li nie znam tak dobrze g�r, jak ka�dy chrze�cijanin chodz�cy na dw�ch nogach w Wyomingu. Co si� tyczy Indian (stary wymawia� �ind�us�) � I don�t care (nie dbam o nich) � i to wszystko jest bardzo dobrze. Dzi�kuj� wam, d�entelmeni, i goddam m�j j�zyk! �e nie umiem lepiej podzi�kowa�!� Po tej zar�wno rozczulaj�cej, jak trafiaj�cej do serca przemowie stary strzelec w�o�y� nowy zwitek tytoniu do ust i odszed� do mulnik�w, po czym wszyscy razem udali�my si� na wieczerz� do szynku a zarazem i piekarni stoj�cej ko�o stacji. Wieczerza sk�ada�a si� z sardynek, jaj, szynki i japo�skiej herbaty z w�dk�, kt�r� pili�my w blaszankach, w jakie ka�dy zaopatrzy� si� jeszcze w San Francisco. Po wieczerzy i pomyciu naczy� przyszed� czas na spoczynek. Gospodarz jednak, Irlandczyk z twarz� obrz�k�� od pija�stwa, ofiarowa� nam nocleg w szopie, gdzie, jak m�wi�, by�o kilka ton s�omy j�czmiennej, ale my, chc�c przyzwyczai� si� do naszego przysz�ego �ycia, postanowili�my spa� na wozach, na kt�rych zreszt� by�o mo�e wygodniej ni� w szopie. Na dworze by�o ciemno, a przy tym wiatr z pustyni p�nocy przejmowa� do �ywego. Obwin�wszy si� jednak w sk�r� bawol� i maj�c tak�� drug� pod sob� wkr�tce uczu�em b�ogie ciep�o rozchodz�ce si� po ko�ciach. Ale kwik mu��w gryz�cych si� w ogrodzeniu i kl�twy mulnik�w, kt�rzy nadeszli, aby je uspokoi�, nie pozwala�y nam zasn��. Zapalili�my wi�c fajki i pocz�li gaw�dzi�. Na wozie by�o nas czterech: Woothrup, Thompson, Ward i ja; Ward, kt�rego zna�em z Bohemian Clubu blisko od roku, a z kt�rym sprzecza�em si� od pierwszego poznania, pocz�� ze mn� zwyk�� dysput� o Kaliforni�. Urodzony i wychowany w Kalifornii, z ojca Amerykanina a matki Hiszpanki, nie chce przyzna�, aby istnia� jakikolwiek kraj pod jakimkolwiek wzgl�dem od Kalifornii doskonalszy. Nieraz sprzecza si� ze mn� o rzeczy tak b�ahe, �e inni �miej� si� z niego i przezywaj� go Crazy Ward (...
ABDITA