Himilsbach_Łzy_Sołtysa_opowiadania[FreyjaPFO].rtf

(651 KB) Pobierz
łzy sołtysa

łzy sołtysa

i inne

opowiadania

 

 

jan himilsbach


spis treści

·         Łzy Sołtysa              3

·         Baca              19

·         Zima stulecia              24

·         Party przy świecach              27

·         Świca              42

·         Sroka              44

·         Wawa              47

·         W imieniu prawa              49

·         Policmajster Kielak              52

·         Kara Boża              55

·         Dziewczyna              56

·         Ślub w agonii              57

·         Hrabia              60

·         Florka              65


Łzy Sołtysa

W nocy zaczął siępić drobny deszcz. Tego dnia w celi było ciemniej niż w słoneczne dni. Przez kosz, zawieszony za kratami do wewnątrz, wpadało niewiele dziennego światła i dlatego zapalono światło. Po zasłaniu łóżek i porannej toalecie w milczeniu oczekiwali na apel, a potem na śniadanie. Dla Borysa był to ostatni apel przed opuszczeniem wiezienia. Po śniadaniu otworzono cele i wszyscy z oddziału wyszli na korytarz, ustawili się w dwójki, przyszli strażnicy i poprowadzili ich do warsztatów. W celi pozostał jedynie Borys. Spakował bez pośpiechu swoje rzeczy w koc i cierpliwie czekał, aż oddziałowy przyjdzie po niego. Przyszedł około południa.

-  Tadeusz Nowakowski - powiedział oddziałowy.

- Tak jest.

- Spakowany? -Tak jest.

-  To idziemy.

Borys wziął swój węzełek i wyszedł na korytarz. Dozorca zamknął cele. i poprowadził go na dół, a potem przez dziedziniec do magazynu mundurowego. Za piąć paczek papierosów odprasowali Borysowi spodnie i kurtkę-wiatrówkę, dali mu pastę, do butów. Po półgodzinie Borys w białej koszuli, krawacie, odprasowanych spodniach i lekkich pantoflach na nogach, z neseserem w ręku, prowadzony przez oddziałowego przeszedł do pomieszczeń dyrekcji więziennej. Tu skrupulatnie przeszukano mu kieszenie w poszukiwaniu jakiegoś grypsu. Nie sprzeciwiał się. Po rewizji usiadł

na ławce i zapalił papierosa. Wypisywanie  akt więziennych trwało kilkanaście minut. Na koniec oddano mu depozyt. Pieniędzy zarobionych było ponad trzy tysiące złotych, stary dowód osobisty i kilka drobiazgów. Kiedy już wychodził ze zwolnieniem więziennym w ręku, milicjanci wprowadzili do pomieszczeń administracji trzech aresztowanych.

Borys wyszedł za bramę, na ulicą obcego miasta. Nagłe zetknięcie się z wolnością zaskoczyło go. Stał na pustej ulicy bezradny jak dziecko, nic wiedząc, w którą stronę ruszyć. Spojrzał za siebie na zimne mury więzienia. Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Zapragnął być jak najdalej od tego miejsca. Ruszył w prawo od bramy. Szedł szybko, nie odwracając się, z głową wtuloną w ramiona. Przy załamaniu ulicy przeczytał napis. Brzmiał romantycznie: „Aleja Słoneczna". Borys uśmiechnął się gorzko. Więzienie pozostało daleko za nim. Tak doszedł do centrum miasta. Mimo wczesnego popołudnia poczuł głód. Wszedł do pierwszej napotkanej restauracji. Przy zastawionych wódką stolikach siedzieli wytatuowani mężczyźni. Usiadł przy jakimś stole. Podeszła kelnerka, zamówił setkę wódki, piwo i kotlet schabowy z kapustą. W lustrze naprzeciw dostrzegł swoje odbicie. Twarz miał bladą, prawie pożółkłą. Kelnerka postawiła przed nim zamówienie. Zapłacił zanim odeszła od stolika. Jednym haustem wypił alkohol i popił piwem. Potem wziął się do jedzenia. Po obiedzie zapalił papierosa i opuścił restaurację. Szedł wolno nic spiesząc się. Przystawał przy witrynach sklepowych. Wszedł do sklepu z pamiątkami i kupił sobie portfel na dokumenty i pieniądze. Jakiegoś przechodnia zapytał o drogę na dworzec, tamten długo i zawile zaczął mu tłumaczyć, którędy ma iść, jak to zwykle bywa najpierw w prawo, potem w lewo, i jeszcze raz w lewo. Borys niewiele zrozumiał z tych wyjaśnień, jednak poszedł we wskazanym kierunku. Potem kierował się odgłosami gwizdów lokomotyw i przetaczanych wagonów. Niebawem znalazł się na dworcu.

W ogromnej poczekalni ze ścianami wykładanymi kwadracikami kolorowej glazury, w której hulał wiatr, poruszając płaczliwie wahadłowymi drzwiami, na szerokich ławkach ustawionych pośrodku siedziało kilku podróżnych, udających się zapewne w dalszą drogę, i kilka okutanych bab z podmiejskim bagażem.

Borys podszedł do tablicy z rozkładem jazdy pociągów i zadzierając głowę począł czytać miejscowości wypisane na rozkładzie. Było mu obojętne dokąd ma jechać, byleby jak najszybciej opuścić to miasto. Podszedł do okratowanego okienka kasy, gdzie siedziała korpulentna blondynka.

- Na Śląsk poproszę - powiedział Borys.

- Dokąd? - spytała zdziwiona kobieta.

- Wszystko jedno dokąd.

- Z przesiadką w Warszawie - powiedziała. - Bezpośredniego połączenia ze Śląskiem nie mamy.

- Niech będzie z przesiadką - zgodził się Borys i podał jej kredytowany bilet. Kobieta zapatrzona w twarz Borysa odruchowo przystawiła pieczęć i oddała bilet Borysowi.

Chwilę pokręcił się po stacji i wyszedł na miasto. Do odjazdu pociągu pozostały jeszcze trzy godziny. Chodził obcymi ulicami aż do zmęczenia. W kiosku ulicznym kupił bułki z kiełbasą na drogę i dwie butelki piwa. Na kwadrans przed odjazdem wsiadł do podstawionego pociągu. Jakiś czas siedział samotnie w przedziale, dopiero przed samym odjazdem wszedł młody ksiądz. Z miłym uśmiechem spytał Borysa, czy są wolne miejsca. Borys w milczeniu skinął głową.

Po drodze przybywało ludzi. Wsiadali prawic na każdej stacji, tak że kiedy późnym wieczorem zbliżali się do Warszawy, wszystkie miejsca w przedziale były zajęte, nawet na korytarzu było tłoczno.

W Warszawie Borys postanowił zatrzymać się kilka dni. W dworcowym biurze informacji zapytał o nocleg. Skierowano go do Domu Turysty. Przydzielono mu łóżko

w pokoju zbiorowym. Spala tu już jakaś wycieczka. Zajął wolne łóżko, ale nie od razu się położył. Zostawił swoje rzeczy i wyszedł na miasto. Deszcz przestał padać. W mokrym asfalcie jezdni odbijały się światła latarni ulicznych i neony sklepowe. Szedł przed siebie, bez celu, opustoszałymi ulicami. Co jakiś czas mijały go wolno radiowozy milicyjne, a raz nawet polewaczka zraszająca już i tak mokrą jezdnię. Późno wrócił do hotelu, po ciemku, nic zapalając światła, rozebrał się i wsunął pod koc. Rano, kiedy się obudził, był sam, wycieczkowicze wynieśli się już na zwiedzanie miasta. Borys wyskoczył z pościeli, obmył się szybko, ubrał i zszedł na dół. W recepcji zostawił torbę podróżną, w kiosku kupił poranną prasę i poszedł do przyhotelowej restauracji na śniadanie. Było to pierwsze wolnościowe śniadanie. Obsłużyła go młoda, sympatyczna kelnerka. Po raz pierwszy od dwóch lat zjadł to, na co miał ochotę. Potem zamówił kawę i jął przeglądać gazety. Po przejrzeniu pierwszych stron nieco dłużej zatrzymał się na ogłoszeniach, gdzie poszukiwano pracowników.

Jedno ogłoszenie szczególnie przykuło jego uwagę. Oto fabryka traktorów w Ursusie ogłosiła zapotrzebowanie na tokarzy, stawki w akordzie według układu zbiorowego w przemyśle maszynowym.

Borys dokończył kawę, zapłacił rachunek, zwinął gazetę, wetknął ją do kieszeni kurtki i wyszedł na miasto. Dzień był podobny do poprzedniego. Niebo zasnute ciężkimi, czarnymi chmurami, ale deszcz nic padał. Było jeszcze dość wcześnie i Borys postanowił przejść się pieszo na dworzec. Po kilkunastu minutach jazdy pociągiem znalazł się na miejscu. W bramie wypisano mu przepustkę do działu zatrudnienia. Poszedł we wskazanym kierunku. Zakład był rozległy. W parku w równych rzędach stały nowo wyprodukowane traktory. Cieszyły oczy świeżym lakierem i niklem. Nigdzie nie widać było ludzi, jedynie z długich i wysokich hal dobiegał huk i łoskot maszyn.

W dziale kadr przyjęła Borysa jedna z wielu pracujących tu urzędniczek, młoda kobieta o sympatycznym wyglądzie.

-  Pan w jakiej sprawie? - spytała.

- Chciałem dowiedzieć się o pracę.

-  W jakim charakterze?

- Jestem tokarzem. Tu w gazecie jest wasze ogłoszenie.

- Tak. Czy posiada pan zwolnienie z ostatniego miejsca pracy?

      - Tak.

-  Proszę napisać podanie, życiorys i dołączyć zwolnienie z pracy.

-  Kiedy z tym mogę przyjść?

- A, jeszcze jedno. Musi pan pójść do urzędu zatrudnienia i poprosić o skierowanie do nas do pracy. To wszystko. Kiedy pan do nas może przyjść? Choćby jutro od godziny ósmej rano.

Po opuszczeniu biura Borys wsiadł w najbliższy pociąg i pojechał do Warszawy. Pierwsze kroki skierował do Dzielnicowej Komendy Milicji, skąd odesłano go do milicyjnego biura zatrudnienia. W milicyjnym pośrednictwie pracy oddał urzędniczce swoje zaświadczenie o zwolnieniu z więzienia. Ta przeczytała je dokładnie i zapytała:

-  Gdzie chcielibyście pracować?

- Jest praca w moim zawodzie.

-  (idzie?

-  W fabryce traktorów w Ursusie. Byłem tam dzisiaj. Nawet dobrze płacą.

-  A jak z mieszkaniem i meldunkiem?

-  Wynajmę na razie jakiś pokój, zamelduję się tymczasowo, liczę na waszą pomoc.

Urzędniczka wypisała Borysowi skierowanie i podała mu wraz ze zwolnieniem z więzienia.

-Gdybyście potrzebowali pomocy, zgłoście się do nas.

Jeszcze tego samego dnia Borys napisał podanie o przyjęcie do pracy i życiorys, a następnego dnia ponownie zjawił się w' fabryce. Przyjęła go ta sama urzędniczka, odebrała od niego dokumenty i wskazała krzesło. Z uwagą zaczęła przeglądać papiery. W miarę czytania twarz jej coraz bardziej tężała, wokół ust pojawił się grymas. Borys przyglądał się jej uważnie, usiłował odgadnąć jej myśli. W miarę upływu czasu jego pewność, że wszystko skończy się pomyślnie i że zostanie przyjęty do pracy w zakładzie, ustępowała zwątpieniu. Urzędniczka skończyła czytać, jeszcze raz od początku przerzuciła papiery, a potem, jak człowiek, który usiłuje odpędzić od siebie zmęczenie, przejechała dłonią po twarzy od czoła do podbródka i zamyśliła się na moment.

- Juk długo pan siedział? - spytała.

- Dwa lata.

- Można wiedzieć za co?

- Za awanturę. Stanąłem w obronie kolegi.

- No nie wiem - powiedziała -ja tutaj panu nic nie poradzę. Niech pan zaczeka, pójdę do kierownika.

Jak po ciężkiej chorobie dźwignęła się od biurka i poszła do pokoju obok. Długo nie wracała, a kiedy zjawiła się, powiedziała, oddając Borysowi dokumenty:

-Niech pan wejdzie do kierownika, czeka na pana.

W pokoju, do którego wszedł Borys, siedział za biurkiem, gładko uczesany, nienagannie ubrany młody człowiek. Kierownik wskazał Borysowi fotel, a kiedy ten zajął wskazane miejsce, przystąpił od razu do rzeczy.

- Rzeczywiście potrzebujemy tokarzy.

Borys siedział i w milczeniu przyglądał się człowiekowi za biurkiem.

- Ale widzi pan - ciągnął dalej kierownik - nasz zakład jest specyficznym zakładem, jest to kombinat prawie, ciągle rozbudowujemy się, załogę mamy młodą, zdyscyplinowaną. Obawiam się, czy da pan sobie u nas radę.

- Tam, skąd przychodzę, dyscyplina z pewnością była nie mniejsza, niż w waszym zakładzie. Przez dwa lata nie opuściłem ani jednej dniówki. Przełożeni byli ze mnie zadowoleni. Uważam, że powinniście mi pomóc. Tam, w więzieniu, robiono wszystko, żeby przywrócić mnie społeczeństwu, odbyłem karę i myślę, że jestem człowiekiem, któremu w szczególności należy przyjść z pomocą. Chcę i muszę pracować, nie myślę kraść.

- Panu jest potrzebna doraźna pomoc, mam na myśli pomoc finansową, jakąś chwilówkę, żeby pan miał na początek za co żyć. Nic mamy gwarancji, że pan po otrzymaniu od nas jakichś pieniędzy nie spakuje manatek i nie pojedzie dalej. To jedna sprawa, a druga, panu potrzebne jest jakieś mieszkanie, my panu tego nie możemy zapewnić, przynajmniej w tej chwili.

-  Mam trochę pieniędzy na życie, wynajmę sobie jakiś pokoik przy rodzinie, milicja pomoże mi w zameldowaniu, rozmawiałem już na ten temat.

Kierownik z zakłopotaniem przetarł oczy, potem w zamyśleniu popatrzył chwilę na Borysa.

- Niech pan zostawi te dokumenty - powiedział wreszcie - i niech pan przyjdzie jutro z rana. Zobaczę, co da się dla pana załatwić.

Borys wstał, ukłonił się i wyszedł, jego dokumenty pozostały na biurku kierownika. Idąc do wyjścia przez dział personalny pełen kobiet, odniósł wrażenie, że wszystkie już wiedzą o jego dwuletnim pobycie w więzieniu.

Po wyjściu z fabryki minął perony przeszedł na drugą stronę torów w kierunku, gdzie mieściło się przyzakładowe osiedle fabryki. Kupując papierosy w kiosku z gazetami, wdał się w rozmowę z kobietą za szkłem, zapytał czy może przypadkiem wie o jakimś niedrogim pokoju do wynajęcia.

Kobieta za szkłem nie z chęci przyjścia mu z pomocą, lecz przez prostą kobiecą ciekawość spytała:

- A pan by chciał z rodziną zamieszkać?

- Sam.

- Ale żonę pan ma?

- Jestem kawalerem.

- Najlepiej to poszukać sobie kobiety z mieszkaniem.

-  Tak by było najlepiej - zgodził się. - Bogatej i z mieszkaniem.

- Pan się śmieje?

- Nie śmieję się, mówią całkiem poważnie.

- Ja panu doradzą coś, niech pan napisze na karteczce, że samotny, młody mężczyzna poszukuje pokoju przy rodzinie, a ja tą karteczką wsadzą za szkło, tak, żeby wszyscy widzieli. U mnie sporo ludzi kupuje gazety, papierosy. Może ktoś się zgłosi, niech pan przyjdzie pojutrze.

Borys usłuchał rady, napisał karteczką, podziękował kobiecie, pożegnał się z nią i wrócił na stację.

W recepcji Domu Turysty, gdzie złożył na przechowanie swój bagaż, zapytał jeszcze szatniarza, czy może wie o jakimś pokoiku do wynajęcia. Szatniarz obiecał, że popyta swoich znajomych.

- Z mieszkaniami to u nas nie jest lekko - powiedział. - Czasami trafiają się, ale ludzie chcą tyle za pokój, co Cygan za matkę.

Na tym rozmowa się skończyła. Borys zszedł na dół do restauracji na obiad, a po obiedzie wybrał się na spacer po mieście. Idąc ulicą spotkał niespodziewanie znajomego, a właściwie znajomy rozpoznał go wśród wielu przechodniów

- Jak się masz, Borys - przywitał go.

- Cześć, Rogalski - ucieszył się Borys. - Co ty tu robisz?

Był to znajomy z więzienia. Od roku już się nie widzieli.

- Kiedy cię wypuścili? .....Dwa dni temu.

- Gidzie mieszkasz? - wypytywał Rogalski. - Co robisz?

- Nigdzie nie mieszkam, szukam mieszkania, śpię na razie w Domu Turysty, niedaleko stąd. Trafia mi się robota w Ursusie.

Rogalski zamyślił się.

- Może da się coś załatwić, widzisz ja niedawno ożeniłem się i mieszkam u żony. Moi starzy zostali sami, może bym z nimi pogadał, mają dwa pokoje z kuchnią. Mogliby zamieszkać w jednym pokoju, a ty w drugim. Ile mógłbyś zapłacić?

- Miesięcznic nawet do tysiąca.

-  Dobra jest, jeszcze dzisiaj z nimi pogadam. U nich miałbyś fajnie, wyrko, pościel, jest telewizor w domu. Bądź jutro o piątej w tym miejscu, gdzie stoimy, no teraz muszę lecieć, bo żona czeka na mnie, idziemy do kina.

- Jakbyś mi załatwił, to flacha murowana.

- A może i ty byś poszedł z nami do kina. Borys skorzystał z zaproszenia.

-  Moja żona, a to kolega z wojska - przedstawił Rogalski.

Rogalska podała Borysowi chłodną, wilgotną dłoń, którą ten z szacunkiem ucałował.

- Tadeusz Nowakowski.

- Nie widzieliśmy się ponad rok - pospieszył z wyjaśnieniem Rogalski. - Kiedyś w wojsku spaliśmy na jednej sali, łóżko w łóżko. Boże! Jaki świat jest mały! Namawiam Tadeusza, żeby poszedł z nami do kina.

Kobieta jakby się na moment zawahała. Obaj to zauważyli. Po chwili niespeszona powiedziała:

- No, bardzo chątnie. Idziemy do kina na włoski film, znajomi mówili mi, że bardzo dobry.

- Jeżeli państwo nie bądą mieli nic przeciwko, to chętnie się z państwem wybiorą. Nie mam tu nic do roboty, nikogo znajomego, szcząście, że mąż pani mnie poznał.

To pan nietutejszy? - spytała Rogalska. Nie, proszą panią. Przyjechałem z daleka.

-  Kolega pracuje w Ursusie, ma kłopoty z mieszkaniem. Pomyślałem, ze może by u moich rodziców. Są dwa pokoje.

Rogalska nic nie odpowiedziała. Biernie poddała się mężowi, który ujął ja pod ramię.

- Jeśli chcemy dostać się do kina, to musimy pospieszyć się z kupnem biletów.

Całą drogę do kina szli w milczeniu. Borys kątem oka obserwował żonę kolegi. Usiłował odgadnąć, kim ona jest i gdzie pracuje. Z zachowania Rogalskiego wnioskował, że ona jest panią domu i nadaje ton rodzinie.

Przed kasami było pusto, a w poczekalni kilkanaście osób cisnęło się do bufetu z napojami i słodyczami.

- Z okazji spotkania napijemy się piwka? - rzucił myśl Rogalski.

- Nie ma żadnego piwka - sprzeciwiła się stanowczo żona. - Tobie w głowie tylko piwko!

- No i weź się tu, człowieku, ożeń - odezwał się niby żartem speszony Rogalski.

- Żona ma rację - poparł ją Borys.

Kobieta z wdzięcznością spojrzała na Borysa, przynajmniej u niego znalazła zrozumienie.

- Henio - powiedziała -jest zupełnie jak dziecko. Trzeba go na każdym kroku pilnować, a już nie daj Boże pozwolić mu na coś, wlazłby wtedy człowiekowi na głowę.

- Wszyscy mężczyźni są do siebie podobni, nie wiem, co by się z nimi stało, gdyby nie kobiety.

- No słyszysz, co pan mówi? Zawsze byłam pewna, że nie wszyscy mężczyźni są tacy lekkomyślni jak ty.

- Widzę, żeście się już dogadali. Dwoje przeciwko jednemu. Jednostka zerem, jak by powiedział nasz wielki uczony. Poddaję się.

Otworzono drzwi widowni i grupka ludzi, opychając się łakociami, weszła w półmrok sali. Film był nudny, od samej czołówki aż po koniec, do tego stopnia, że nawet z tej małej garstki widzów kilka osób opuściło salę w czasie projekcji.

Po wyjściu z kina Borys pożegnał Rogalskich i ruszył do hotelu. Następnego dnia z rana zjawił się w fabryce. Przyjął go osobiście kierownik.

-  Nie jest źle, panie Nowakowski, jest nawet lepiej, niż się spodziewałem. Od jutra jest już dla pana praca, a za jakieś trzy dni, być może, znajdzie się dla pana miejsce w hotelu robotniczym budowlanych. Są tam dwuosobowe pokoje, jest na miejscu stołówka. Niech pan teraz przejdzie do tej pani, która z panem już rozmawiała.

Borys skłonił się kierownikowi i tyłem wycofał z pokoju. Znajoma urzędniczka założyła Borysowi teczkę z aktami i na kawałku karteczki wypisała nazwisko majstra, do którego powinien się zgłosić.

- Gdzie to jest? - spytał Borys.

- Jak to panu wytłumaczyć - zastanawiała się, po czym sięgnęła po słuchawkę telefonu. Nakręciła czterocyfrowy numer i poprosiła o rozmowę z panem Kubikiem. Zgłosił się Kubik.

-  Tu mówi dział kadr, przyjęliśmy dla pana tokarza, proszę niech pan przyśle kogoś do nas po nowicjusza.

Po kilku minutach zjawił się Kubik we własnej osobie. Człowiek niskiego wzrostu, nadmiernie rozbudowany w barach, niemłody już, o nalanej twarzy, dobrym spojrzeniu i posiwiałych skroniach. Przybyły taksującym spojrzeniem obrzucił Borysa i zwrócił się do urzędniczki.

-  Pani mnie wzywała? - spytał niskim głosem.

-  Tak. To jest nasz nowy pracownik - powiedziała, wskazując Borysa.

Kubik skłonił się i podał Borysowi krótką rękę o mocnym uścisku.

-  Kubik.

- Nowakowski.

-  Idziemy - rzucił Kubik.

Skłonili się urzędniczce i opuścili biuro. Po wyjściu przed budynek udali się w głąb zakładu. Po przebyciu kilkudziesięciu metrów Kubik wprowadził Borysa do długiej, niskiej hali ze szklanym dachem.

- To jest nasze królestwo - poinformował.

Oprowadzał Borysa po całej hali, pokazał mu jego stanowisko, tokarnię, przy której od jutra rana Borys miał przystąpić do pracy. Następnie pokazał mu swój oszklony kantor, z którego widać było całą halę. Na koniec wypisał Bo-rysowi kwit do magazynu odzieżowego na odebranie ubrań roboczych, butów, ręczników, mydła i wreszcie zaprowadzi! go do pomieszczenia, gdzie mieściły się metalowe szafki pracowników.

Kiedy Borys odebrał z magazynu wszystkie niezbędne rzeczy łącznie z kłódką do szafki, i zamknął ją dokładnie, poszedł do kantoru majstra.

- Na którą mam się jutro stawić? - spytał.

-  O szóstej zaczynamy pracę, pan rozpocznie trochę później. Jutro dam panu numerki na narzędzia, a dziś proszę iść jeszcze do kadr, żeby wystawili stalą przepustkę. Do widzenia.

W kadrach wydano mu tymczasową przepustkę, bo nie miał fotografii. O piątej spotkał się z Rogalskim, tak jak było umówione. Noc spędził już na nowym miejscu, u starych Rogalskich.

Nazajutrz rano przed szóstą Borys wraz z innymi odbił swoją kartę przy wejściu na teren fabryki. Przy warsztatach naprawczych czekał na niego Kubik. Borys przywitał się z nim i z kilkoma mężczyznami, którzy stali obok.

- Chodź, pan, pokażę panu narzędziownię, potem dam panu numerki.

Przeszli poza halę warsztatów do niskich, murowanych budynków. Nie było tu jeszcze nikogo, musieli chwilę zaczekać. Kubik wydobył z kieszeni papierosy i poczęstował Borysa. Zapalili. Stali w milczeniu. Po którymś zaciągnięciu się dymem Kubik, strącając małym palcem popiół z papierosa, ze wzrokiem utkwionym w czubki własnych butów, zapytał:

-  Skąd pan pochodzi?

-  Urodziłem się we Lwowie, wychowywałem różnie.

- To znaczy?

- Dużo by o tym gadać.

-  Nie pij pan z moimi ludźmi. Będą pana na pewno ciągnąc na gorzałę. Ostrzegam. Dzisiaj wypije pan z jednym wkupne, a jutro w dyrekcji będą o wszystkim wiedzieli. Jest tu paru takich, których bardzo interesuje jak kto żyje. Poniał?

-  Poniał.

- Znasz się pan na rysunku?

-Znam. Skończyłem technikum mechaniczne.

- Gdzie?

-  Czeladnika zrobiłem w domu wychowawczym, a technika w mieście, poza zakładem.

Przyszli ludzie do narzędziowni.

- Dzień dobry, panie majster- pozdrowili Kubika, który zerknął na zegarek.

- O której to przychodzi się do roboty?

- A co się stało?

- To, że czekam na was od dwudziestu minut. Robotnicy zamilkli, otworzyli narzędziownię i przepuścili Kubika.

-  Panowie, to jest nasz nowy pracownik, chciałbym, żebyście byli fair. To wszystko, co miałem do powiedzenia. A pan, jak odbierze potrzebne narzędzia, przyjdzie do mnie, dam panu robotę.

Borys odebrał komplet noży, klucz do futerek, suwmiarki, mikromień i kilka pilników. Później zjawił się

w kantorze Kubika, gdzie otrzymał zlecenie na pobranie materiału, zlecenie na robotę i rysunek. W godziną później przebrany w robocze ubranie stal pochylony nad pracujący tokarnią.

Około południa zjawił się Kubik. Chwilą w milczeniu przypatrywał się Borysowi, a potem zapytał:

- No, jak leci?

- Normalnie.

- Gdzie pan ostatnio pracował?

- W więzieniu.

- Widzę, że się pana żarty trzymają- zaśmiał się Kubik, wyraźnie ubawiony odpowiedzią. - Ja pytam pana poważnie.

- Ja też panu poważnie odpowiadam. Przez dwa lata siedziałem.

Kubik niespodziewanie sposępniał, w milczeniu pokręcił głową i powiedział do siebie w zamyśleniu, jakby przy nim Borysa nie było: „"laki młody i już w więzieniu."

Po tych słowach odszedł dalej na oddział.

Z soboty na niedzielę nad ranem zaczął padać deszcz, ciął z ukosa o szyby i bębnił w blaszany parapet za oknem. Borys obudził się i już nie mógł zasnąć. Próbował, ale sen nie przychodził. Przewracał się z boku na bok, palił papierosy jednego za drugim jak w chwili największego zdenerwowania. Kiedy zupełnie rozwidniło się, ulewa przeszła w mżawkę, dzień był ponury jak w każdą niedzielę, kiedy pada de...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin