3. Przeszłość.rtf

(14 KB) Pobierz

Przeszłość

 

Gdy wróciłam do domu z Seattle, zastałam Charliego jak zawsze rozłożonego na kanapie przed trelewizorem. Oglądał właśnie jakiś mecz, który musiał być bardzo ciekawy, bo nie zauważył nawet, że wróciłam.

- Hej tato, już wróciłam - powiedziałam.

- Oh, Bella nie słyszałem jak wchodziłaś. I jak tam po zakupach?

- Dobrze, kupiłam sobie tą sukienkę i parę książek. - odparłam.

- No pokaż tą suknie - powiedział uśmiechając się.

Wyjęłam z reklamówki sukienkę i rozłożyłam ją przed nim. Była to prosta, czarna i długa sukienka z rozcięciem do kolana. Nie była zbytnio wyzywająca, ale d kategorii grzecznych sukieneczek się nie zaliczała.

- No, no ładna. Szybko wróciłyście myślałem, że będę musiał sam dziś gotować - zażartował Charlie.

-  Na szczęście mama nauczyła mnie goto... - urwałam w połowie słowa. Wspominanie mamy nie przychodziło mi łatwo, minęło pół roku odkąd umarła, a ja dalej nie mogłam się z tym pogodzić.

Charlie zerwał się na nogi, podszedł do mnie i mnie przytulił.

- Wiem, że jest ci ciężko. Mnie też jej brakuje.

Powstrzymałam łzy i odsunęłam się od taty.

- Okej nic mi nie jest, na co masz ochotę? Może spaghetti?

- Czemu nie? - powiedział.

Schowałam sukienkę do reklamówki i zaniosłam razem z książkami do swojego pokoju, a później poszłam do kuchni i zaczęłam szukać makaronu i sosu do spaghetti byłam pewna, że jak ostatnio robiłam zakupy kupowałam je. Przeszukałam całą kuchnie i nie znalazłam. Spojrzałam zrezygnowana na zegar, była dopiero trzecia po południu, a sklep był otwarty do czwartej, więc miałam szanse jeszcze by kupić ten głupi sos i makaron.

- Tato muszę jechać do sklepu.

- A zdążysz?

- Tak jest dopiero trzecia.

- Jedź ostrożnie.

Ubrałam kurtkę, wzięłam kluczyki do auta i wyszłam z domu. Świeże i wilgotne powietrze orzeźwiło mnie trochę i poprawiło humor. Podeszłam do mojej starej czerwonej furgonetki, którą jeździłam do szkoły. Chciałam nią jechać z dziewczynami do miasta, ale one stwierdziły, że lepiej będzie jak pojedziemy autobusem, bo nie chcą tracić czasu jeśli moje auto stanie w połowie drogi na holowanie go. Też wątpiłam w to żeby to auto dojechało tam, więc nie protestowałam. Charlie wykupił je od swojego przyjaciela żebym nie musiała chodzić na piechotę do szkoły. Mieszkaliśmy na uboczu, więc do szkoły miałam tak z cztery kilometry.

Miałam przeczucie, że ta stara furgonetka długo nie pociągnie. Wsiadłam do samochodu, puściłam dość głośno moją ulubioną płytę, w której skład wchodziły piosenki hip hopowe i ruszyłam. Do najbliższego sklepu było dalej niż do szkoły, co bardzo mnie irytowało. Zaparkowanie przed sklepem oczywiście nie stanowiło problemu, gdyż w tym miasteczku dużego ruchu nie było.

- Dzień dobry - powiedziałam wchodząc do sklepu.

- Oh dzień dobry Bello - odpowiedziała pani Weber, mama Angeli. Lubiłam ją, bo nie była jedną z tych miejscowych plotkar do, których należały mama Jessici i Mike Newtona. Moja koleżanka była bardzo podobna do matki, tak jak ona nie interesowała się plotkami,  co bardzo mi odpowiadało.

Chodziłam między regałami szukając sosu, gdy usłyszałam głos za sobą:

- Hej Bella.

Odwróciłam się na pięcie by sprawdzić kto do mnie mówi. Był to Mike.

- Cześć Mike - przywitałam się i wróciłam do szukania.

- Ee chciałem zapytać czy wybierasz się na bal? - spytał niepewnie.

- Tak wybieram się - odpowiedziałam spokojnie.

- Może... Może poszłabyś ze mną? - wyjąkał.

Nie zdziwiło mnie to pytanie, więc jeszcze spokojnie odpowiedziałam:

- Przykro mi Mike, ale spóźniłeś się. Idę na bal z Arthurem - zgodziłam się z nim pójść, bo wydawał się najnormalniejszym chłopakiem z tej głupiej szkoły. Cóż, nie był idealny, ale nie wyróżniał się niczym specjalnym, co nie narażało mnie na gniew Jessici, ani na zniszczenie reputacji.

- Ah tak?

- No tak. Wybacz, ale spieszę się - wyminęłam go i ruszyłam do kasy.

- Do poniedziałku - krzyknął za mną, ale mu nie odpowiedziałam.

Zapłaciłam i  ruszyłam do samochodu. Pogoda nie była najlepsza, ale w dziwny sposób patrzenie w zachmurzane niebo przynosiło mi ukojenie. Zapomnienie, które przez ostatnie miesiące pozwalało mi oderwać się od problemów. Najczęściej wieczorem siedziałam na parapecie w swoim pokoju i wpatrywałam się w ciemne niebo. To mi pomagało zebrać siły i żyć w miarę normalnie. Wsiadłam do samochodu, kładąc zakupy na siedzeniu obok i zapaliłam silnik.

Dość szybko wróciłam do domu. Tato o tym nie wiedział, ale lubiłam szybko jeździć, a tym starym autem wyciągałam góra siedemdziesiąt na godzinę, co irytowało mnie prawie tak mocno jak ten głupek Mike.

- To ty Bello? - usłyszałam wchodząc do domu.

- Tak to ja.

Zdjęłam kurtkę i poszłam prosto do kuchni. Rozpakowałam zakupy i zabrałam się za gotowanie. W drzwiach kuchni pojawił się Charlie.

- Może ci pomóc? - spytał.

- Nie dzięki poradzę sobie - odpowiedziałam. - Zresztą jak ostatnio próbowałeś gotować to o mało nie spaliłeś domu! Jak ty sobie radziłeś, gdy mnie nie było?!

- Cóż, mało używałem kuchni, zazwyczaj jadłem w barze u Cindy.

- Ah tak... to wszystko tłumaczy - powiedziałam.

- Co tłumaczy? - spytał zdezorientowany.

- To, że tak kiepsko wyglądałeś jak tu przyjechałam.

- Oj, nie przesadzaj Bello -  jęknął wycofując się z kuchni do salonu, aby obejrzeć wiadomości.

Ugotowałam makaron, zrobiłam sos i zawołałam Charliego kładąc talerz na stole.

- A ty nie będziesz jadła? - spytał zdziwiony.

- Nie jestem głodna. Może później.

Była dopiero piąta popołudniu, a ja już miałam ochotę się położyć. Nie zrobiłam tego tylko żeby nie zdenerwować taty, niekiedy umiał być naprawdę upierdliwy. Opierałam się o blat i myślałam czym by się tu zająć.

- Wiesz muszę posprzątać i zrobić pranie, więc zjem jak skończę - powiedziałam wychodząc z kuchni.

Ruszyłam do pokoju Charliego zmieniłam pościel, a brudną włożyłam do kosza na brudne ubrania. To samo zrobiłam w swoim pokoju. Pozbierałam również ubrania, które walały się po moim pokoju, gdyż zazwyczaj nie miałam czasu ich odkładać na miejsce, więc po prostu lądowały na ziemi. Później wszystko włożyłam do pralki i ją nastawiłam. Zostało mi jeszcze powycieranie kurzy, odkurzanie i pomycie podłóg co zajęło mi w sumie dwie godziny. Gdy już skończyłam i zeszłam na dół tata jak zwykle oglądał mecz. Odgrzałam sobie obiad, bo byłam już bardzo głodna, w końcu nie jadłam dziś nic oprócz śniadania. Była już ósma więc mogłam bez wzbudzania podejrzeń u Charliego iść do swojego pokoju.

- Już idziesz spać kochanie? - spytał gdy mijałam drzwi salonu.

- Tak położę się dziś wcześniej, te zakupy były bardzo męczące.

- Dobranoc Bello.

- Dobranoc.

Podreptałam schodami do pokoju i rozłożyłam się na łóżku. To był naprawdę długi i męczący dzień. Przypomniałam sobie rozmowę z Charliem na temat mamy i nagle do oczu napłynęły mi łzy. Już ich nie powstrzymywałam, nie miałam już sił wmawiać sobie, że muszę się z tym pogodzić, że mama nie chciałaby mnie widzieć w tym stanie. Przypomniały mi się jej słowa:

- Pamiętaj córeczko, że zawsze cię kochałam i zawsze będę przy tobie. Może nie będziesz mnie widzieć, ale zawszę będę w twoim serduszku - mówiła przytulając mnie do siebie. - To kazali ci dać twoi prawdziwi rodzice gdy będziesz starsza, i nie obwiniaj swoich prawdziwych rodziców za to, że cię zostawili, nie mieli wyjścia. I proszę nie mów Charliemu, że ci powiedziałam, proszę - powiedziała dając mi średniej wielkości pudełko. - Kocham cię i zawsze byłaś dla mnie jak rodzona córka - po tych słowach umarła. Patrzyłam jak umiera! Do tej pory mam koszmary, w których widzę ten sam obraz. Umierającą w moich ramionach mamę.

Wstałam i podeszłam do szafy, zastanowiłam się i wyjęłam to pudełko, które Renee wręczyła mi. Nie otwierałam go wcześniej, bo nie miałam odwagi. Usiadłam na łóżku, otworzyłam pudełko, przez chwilę się zawahałam, ale wysypałam na pościel jego zawartość. Teraz na mojej pościeli leżał kawałek papieru był to zapewne list, stare zdjęcie i coś bardzo dobrze zawiniętego w czarny materiał. Nie powiedziałam oczywiście Charliemu o tym co mi powiedziała mama. Przyjrzałam się zdjęciu, znajdowała się na nim kobieta z dzieckiem, która siedziała na krześle i mężczyzna, który stał za nią spoglądając z czułością na nią i dziecko. Zerwałam się na nogi i podeszłam do lustra z fotografią w ręku. Przyjrzałam się mężczyźnie i kobiecie, a później na własne odbicie. Podobieństwo było tak uderzające, że nie mogłam uwierzyć. Kobieta miała długie, ciemne i falowane włosy dokładnie takie jak ja, a moje oczy były identyczne jak mężczyzny. Przejechałam ręką po swoim policzku, skórę miałam bladą, ale osoby na zdjęciu byli równie bladzi co Edward, Emmett i Jasper. Byli nadzwyczaj urodziwi, a dzieciątko, które trzymała kobieta było owinięte czarnym materiałem. Na odwrocie zdjęcia był napis "Anthony, Elizabeth i mała Isabella".  Z powrotem usiadłam na łóżku i wzięłam do rąk zawiniętą rzecz. Co to mogło być? - zastanawiałam się. Rozwinęłam i zobaczyłam srebrny wisiorek. Był on w kształcie koła z wypukłym znakiem przedstwiającym jakiś herb. Nie miałam pojęcia co oznacza ten symbol, ale bez zastanowienia zawiesiłam sobie medalik na szyi. Czułam taką potrzebę, wreszcie uświadomiłam sobie, że to jedyna pamiątka po moich biologicznych rodzicach. W głowie brzmiały mi słowa Renee: "To kazali ci dać twoi prawdziwi rodzice gdy będziesz starsza, i nie obwiniaj swoich biologicznych rodziców za to, że cię zostawili, nie mieli wyjścia..." Nasuwało mi się wiele pytań. Dlaczego mnie zostawili? Co ich do tego zmusiło?! Otworzyłam list w nadziei, że znajdę tam odpowiedzi na moje pytania.

 

Droga Bello!

 

Wiemy że masz wiele pytań dotyczących nas i swojej przeszłości. Wiedz że nie zostawiliśmy Cię bo Cię nie kochaliśmy, kochamy Cię bardzo nawet nie wiesz jak mocno. Musieliśmy tak postąpić, żeby Cię chronić, wybacz nam. Medalik, który Ci zostawiliśmy jest częścią potężnej broni, strzeż jej! Drugą część posiada następca królewskiej rodziny, sam pewnie nie wie więcej niż ty teraz, ale zna on człowieka, który wam wszystko wyjaśni, a na imię mu Carlisle. Uważaj na siebie i działaj roztropnie. Twoją misją jej odnalezienie następcy, drugiej części medalionu i Carlislea.

 

Kochający rodzice.

 

Zamarłam. A list nie dał mi więcej odpowiedzi, co więcej pytań. Jaka misja?! Jaki Carlisle?! Jaka broń?! Jaki następca?! Co jest do cholery?! I jak ja niby mam go znaleźć?! - pytania mnożyły się i mnożyły. Wszystkie oprócz jednego były bez odpowiedzi. Odpowiedź natomiast otrzymałam na najważniejsze dla mnie pytanie, czy rodzice mnie kochali? Z listu wynikało, że tak, nie mogłam uwierzyć z jaką łatwością przyszło mi uwierzenie w to, że to prawda, że kochali mnie. Tylko czemu zostawili? I tak pogrążona w rozmyślaniach, załzawiona usnęłam.

Następny dzień minął spokojnie, popołudnie spędziłam nad książkami. Po śmierci Renee zaniedbałam, tą cześć mojego życia, więc teraz muszę to nadrobić. Świadomość, że moi prawdziwi rodzice prawdopodobnie jeszcze żyją tylko dodawała mi siły. Byłam w ostatniej klasie, a do końca roku zostało tylko pół roku, później mam zamiar poszukać tego całego królewicza, a on mam nadzieje powie mi coś więcej. I ostatni najważniejszy cel to znaleźć rodziców. Będę musiała jakoś wmówić Charliemu, że jadę na studia, ale to najmniejszy problem. Teraz muszę się skupić na nauce. Nie miałam zamiaru zawracać sobie głowy niczym innym, żadnych balów, chłopaków... Jeden głupi chłopak o którym nie mogłam zapomnieć... Dlaczego teraz?! To co, że Edward był przystojny... Nie znasz go - skarciłam się w myślach - nie wiesz jaki jest w środku, a wygląd to nie wszystko, po za tym masz misję! I pewnie już go nie spotkasz... Jakaś część mnie na ten wniosek zajęczała z bólu... Czemu on tak na mnie działa?!

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin