Palmer_Diana_-_Spełnione_marzenia.pdf

(549 KB) Pobierz
11817145 UNPDF
Diana Palmer
Spełnione marzenia
PROLOG
Leo Hart czuł się osamotniony. Ostatni z braci, Rey,
ożenił się i wyprowadził z rodzinnego domu niemal rok
temu. Leo został sam, a jego jedyna towarzyszka, stara
i cierpiąca na artretyzm gospodyni, odwiedzała go ostat­
nio zaledwie dwa razy w tygodniu i w dodatku wiecznie
straszyła odejściem na emeryturę. Leo - wielki amator
pierników - najbardziej obawiał się tego, że nikt nie upie­
cze mu ulubionego piernika i będzie zmuszony jeździć
codziennie na śniadanie do kafejki, w mieście, co przy
napiętym rozkładzie zajęć na ranczu byłoby niezwykle
kłopotliwe.
Leo rozparł się wygodniej w fotelu w swoim gabinecie.
Nie, nie zazdrościł braciom. Wręcz przeciwnie, był szczęś­
liwy, że ułożyli sobie życie. Wszyscy oprócz Rey a i Me-
redith mieli dzieci: Simon i Tira dwóch synków, Cag
i Tess - jednego, Corrigan i Dorie byli już rodzicami
chłopca i właśnie urodziła im się córeczka.
Jednak, jeśli się nad tym zastanowić, Leo musiał przy­
znać, że ostatnio brakowało kobiet w jego życiu. Wrzesień
dobiegał końca, a on spędził całe lato, harując na ranczu.
Ostatnio, zupełnie nieoczekiwanie, zaczęło mu to do­
skwierać.
Smutne rozmyślania przerwał dzwonek telefonu.
6
DIANA PALMER
- Może wpadniesz na kolację? - rozległ się w słu­
chawce głos Reya.
- Nie zaprasza się brata na kolację podczas własnego
miesiąca miodowego - ze śmiechem odpowiedział Leo.
- Ależ, Leo, pobraliśmy się w ostatnie Boże Narodze­
nie - przypomniał Rey.
- Jeszcze sporo czasu minie, zanim skończy się wasz
miesiąc miodowy. Tak czy siak, dzięki za zaproszenie.
Mam robotę.
- Robota nie zastąpi ci kontaktów z ludźmi - skarcił
go Rey.
- Nie nadajesz się na mentora - zaśmiał się Leo. - Mo­
że innym razem - dodał wymijająco. Pożegnał się z bra­
tem i odłożył słuchawkę.
Przeciągnął się, napinając mięśnie szerokich pleców
i mocnych ramion. Niezwykłą tężyznę fizyczną zawdzię­
czał nieustannej pracy na ranczu. Czasem zastanawiał się,
czy ciężką harówką nie próbuje zagłuszyć innych męskich
potrzeb. Cóż, kiedyś nie unikał kontaktów z kobietami, co
więcej, dziewczyny nawet do niego lgnęły, ale teraz,
w wieku trzydziestu pięciu lat, takie powierzchowne, krót­
kotrwałe związki przestały go zaspokajać.
Właściwie zamierzał spędzić spokojny weekend w do­
mu, a tymczasem Marilee Morgan, przyjaciółka Janie
Brewster, namówiła go na wyprawę do Houston. Mieli
zjeść razem obiad i obejrzeć balet, na który Mariłee zdo­
była bilety. Leo lubił balet, a dżip Marilee był w warszta­
cie i dziewczyna potrzebowała samochodu, najlepiej z za­
ufanym szoferem.
Marilee była dość ładna, miała klasę i choć nie wyda-
SPEŁNIONE MARZENIA
7
wała się Leo ani trochę pociągająca, przyjął jej propozycję.
Właściwie mógł być pewien, że Marilee nigdy w życiu nie
zaprosiłaby go na randkę w rodzinnym Jacobsville. Tu
plotki rozeszłyby się po całym miasteczku z szybkością
zarazy i oczywiście zaraz następnego dnia dotarłyby do
Janie, a nagła skłonność tej smarkuli do niego stanowiła
dla wszystkich tajemnicę poliszynela.
Jednak największy wpływ na decyzję Leo miał jeden
bardzo istotny fakt - spotkanie z Marilee zwalniało go
z jutrzejszego obiadu u starego przyjaciela i partnera
w interesach, Freda Brewstera - ojca Janie. Wprawdzie
Leo bardzo lubił towarzystwo Freda, ale ostatnio, z powo­
du nieoczekiwanego wybuchu uczuć ze strony jego córki,
sprawy nieco się skomplikowały.
Leo miał wobec Janie dość mieszane uczucia. Odstra­
szały go przekonania młodziutkiej studentki psychologii
- dwudziestojednoletnia Janie właśnie skończyła drugi
rok studiów i najwyraźniej była pod wielkim wrażeniem
poznawanej na uczelni dziedziny wiedzy.
Leo nie mógł odmówić dziewczynie urody. Smukła,
drobna Janie miała piękne, długie włosy w trudnym do
opisania złoto-brązowym kolorze i błyszczące, szmarag­
dowe oczy. Ale Leo wciąż pamiętał ją jako dziesięciolet­
niego podlotka z aparatem na zębach. Janie była od niego
dużo młodsza i taka dziecinna. Gdy próbowała z nim flir­
tować... To było takie naiwne, doprawdy śmiechu warte.
No i nie potrafiła gotować. Jej gumiasty kurczak słynął
w całej okolicy, a piernik zasługiwał na miano śmiercio­
nośnej broni. Gdyby ktoś dostał nim w głowę, z pewno­
ścią padłby na miejscu.
8
DIANA PALMER
To właśnie ta ostatnia myśl - o zabójczym pierniku
- wpłynęła na ostateczną decyzję Leo. Sięgnął po słu­
chawkę i wykręcił numer Marilee.
- Cześć, Leo - usłyszał miękki głos.
- O której mam cię jutro odebrać?
- Mam nadzieję, że nie wspominałeś Janie o naszej wy­
prawie? - zapytała nieśmiało Marilee po chwili wahania.
- Wiesz przecież, że unikam spotkań z Janie - odparł
Leo zniecierpliwiony.
- Tak tylko chciałam się upewnić. - Marilee usiłowała
zatuszować niepokój śmiechem. - Będę gotowa o szóstej.
- Doskonale - Leo zakończył rozmowę i odłożył słu­
chawkę.
Następnie bezzwłocznie wykręcił numer Brewsterów.
Pech chciał, że telefon odebrała właśnie Janie.
- Cześć, Janie - powitał ją lekkim tonem.
'- Cześć, Leo - odparła dziewczyna, dysząc lekko, jak­
by skądś biegła. - Dać ci tatę?
- Nie, przekaż mu tylko, proszę, krótką wiadomość.
Muszę odwołać jutrzejszy obiad. Mam randkę - oznajmił
z udanym spokojem.
Po drugiej stronie telefonu na ułamek sekundy zapadła
niemal grobowa cisza.
- Ach tak.
- Przykro mi, ale zapomniałem, że jestem umówiony,
kiedy przyjąłem zaproszenie twojego taty - skłamał Leo.
Nagle poczuł się jak drań. - Przekażesz mu moje prze­
prosiny?
- Tak, oczywiście. Baw się dobrze - odparła Janie zdu­
szonym głosem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin