Dębski Fetor i stare koronki.txt

(40 KB) Pobierz
EUGENIUSZ D�BSKI

Fetor i stare koronki

Przeczyta�em na czczo poranne wydanie lokalnej gazety.   By�em sam w mieszkaniu,
Phil na obozie, Pyma w swoim biurze projektu i promocji. Teba chyba pojecha�a z
Pym�, a jej syn, Monty Python, u�o�y� si� w salonie z czubkiem nosa  wycelowanym
w ch�odziark�. I czeka�. Gdziekolwiek le�a�, a sprawdzi�em to kilka razy z
kompasem w r�ku, zawsze mia� ciemne otwory czarnego nosa wymierzone w �y��
�arcia. Przynajmniej nie prze�ywa� egzystencjalnych rozterek.
Przymierzy�em si� nawet do klawiatury, ale co� mi powiedzia�o: "To nie jest
dzie� na dobre s�owa!". To by� �smy niedobry dzie�. 
M�g�bym wyj�� na spacer z Montypytem, mo�e spotka�bym m�od� ekshibicjonistk�. To
by by�o mi�e. A gdyby nie okaza�a si� m�oda albo niespecjalnie
ekshibicjonistyczna - m�g�bym j� skatowa� werbalnie: "Ale� masz ma�e te piersi. 
Wstyd! Przecie� s� ma�ci na wypryski!". Ona by si� zesroma�a i uciek�a, a ja
mia�bym lepszy humor. 
Ziewn��em. Doprowadzony do desperacji si�gn��em po przys�an� ksi��k�.
Bestseller. Osiem dziewi��dziesi�t dziewi��. Cztery warianty ok�adki. Otworzy�em
w �rodku. Historia owdowia�ego plantatora, kt�ry doros�ego syna i �eni si� z
posiadaj�c� c�rk� rozw�dk�. Po jakim� czasie syn i c�rka rozw�dki maj� ku sobie
i �eni� si�. Pasierbica sta�a si� jednocze�nie synow�. Fajnie. Potem synowi
urodzi� si� syn, a plantatorowi c�rka. Wtedy syn syna, czyli wnuk... Aha,
wcze�niej - syn plantatora mia�, po �lubie ojca, macoch�, a po swoim �lubie -
r�wnocze�nie te�ciow�. Wnuk plantatora: jako syn syna by� wnukiem, jako syn
synowej... te� wnuk. Czyta�em dalej. Co do c�rki rozw�dki - proste: mia�a ojca i
te�cia jednocze�nie. Potem zrobi�o si� tak ciekawie, �e musia�em wraca� do
poprzednich akapit�w. Mia�o si� ku temu, by plantator zosta� w�asnym dziadkiem i
wnuczk�.
By�o mi smutno. Przewidywa�em, �e us�ysz� od Samuelsa, mojego agenta: "M�g�by�,
Owen, napisa� co� r�wnie chwytaj�cego za serce. Zamiast w�cieka� si�, �e robi�
to  durnie, a inni g�upcy kupuj�". Telefon uwolni� mnie od wymy�lania
odpowiedzi. Nie rzuci�em si� do urz�dzenia, podszed�em wolno i dostojnie.
- Detektyw Owen Yeates? - G�os by� mocny, to znaczy mocno przenoszony, starczy,
nieco skrzypi�cy. W�adczy.  Kobiecy albo m�ski. - Czy tak?
- Tak, ale...
- Mam dla pana zaj�cie, ch�opcze.
U�miechn��em si� z wdzi�czno�ci�, wyczuwaj�c pasmo dobrego humoru.
- Nie jestem ch�opcem od mniej wi�cej...
- Mam k�opoty ze z�odziejami i chc� ci� wynaj��!
- Ja nie prowadz� takich spraw...
- W ksi��ce telefonicznej jest twoje og�oszenie! - W g�osie pojawi�a si� gro�ba.
- Mam zg�osi� w�adzom konieczno�� cofni�cia ci licencji?
Ksi��ka telefoniczna! M�j Bo�e... Od kilkunastu lat ju� ich nie wydawano. 
- Prosz�... - Cholera, "pan" czy "pani"? - ... pos�ucha�. Ta ksi��ka, kt�r�
pa... -  ...w kt�rej jest og�oszenie, ma ju�...
- M�wi� niewyra�nie? Chc� ci� wynaj�� i basta! Zawsze si�gam do ostatnich
nazwisk, a nie po cwaniak�w, kt�rzy zmienili nazwiska na "A". Niech ci z ty�u
te� zarobi�. Pomy�la�am wi�c...
Jest! Jednak ona! Dobra pani z...
- ... �e wezm� kogo� honorowego, kto nie wypycha si� na pierwsze miejsca
"Agencji detektywistycznych".
Staruszka wzi�a oddech. Wzruszony zapyta�em o adres.
- ...bo niby dlaczego wszystko maj� zgarnia� ci �ar�oczni na "aa" albo "a"...
S�ucham?
- Gdzie pani mieszka, przyjad� dzisiaj po po�udniu i...
- Dlaczego po po�udniu? Joseph po pana jedzie. Czekam.
Od�o�y�em s�uchawk�. Potrz�sn��em g�ow�, by oddzieli� imaginacje od
rzeczywisto�ci. A wi�c  to si� wydarzy�o. Wpad�em w pop�och. Notes? Notes - tak,
to zawsze maj� detektywi. Pisak. Bro�? Nie, to kradzie�. Mo�e ukradli jej... Co
si�, na Boga, krad�o p� wieku temu? Po�ciel z ogrodu? Psa? Sadzonki r� i
wycieraczki?
Kto� uruchomi� taster przy furtce. Sta� tam obci�gni�ty sk�r� szkielet w
kaszkiecie z wytw�rni film�w. Joseph, ani chybi.
- Pan szanowny Owen Yeates? - Zasalutowa� dystyngowanie. Czy b�dzie nietaktem,
je�li przeprosz� go, wpadn� do mieszkania i po�wicz� przy lustrze oddawanie
honor�w? Gdybym tak zasalutowa� Ezrze M.P.?! -Powstrzyma�em si�. - Pani
Grodehaar prosi o zaj�cie si� jej spraw�.
Wykona� �wiczony od setek lat zwrot z jednoczesnym usuni�ciem si� z drogi.
Zobaczy�em, �e przed moj� bram� stoi RR. Matko jedyna! Chyba Silver Shadov!? Na
mi�kkich nogach dotar�em do furtki i wpi�em si� wzrokiem w samoch�d. 
Dla samej przeja�d�ki tym cudem wezm� zlecenie pani Grodehaar. Zw�aszcza �e
chyba nie chodzi o wycieraczk�.  Za plecami rozjazgota�y si� nie zamkni�te drzwi
do domu. Machn��em r�k�, same si� zamkn�, Montypyt dostanie za kwadrans swoj�
wo�owin�. Na ulicy nie zd��y�em si�gn�� klamki - szkielet Josepha ju� tam by�.
Przypomnia� mi si� szkolny dowcip przyniesiony przez Phila: "To jest szkielet
Einsteina, a ten ma�y to szkielet ma�ego Einsteina". Wsiad�em.
Zapach! Sk�ra, pracowicie piel�gnowana sk�ra. Drewno, drewno tak eleganckie:
maho�, palisander i heban... Z�oto i troch� kamieni p�szlachetnych. Ruszyli�my.
Ale jak! M�g�bym oddziela� bez strat ��tko od bia�ka.
- Czy �yczy pan drinka? 
W barku takiego wiekowego rolls-royce'a musia�a by� czterdziestoletnia brandy,
na szcz�cie przechwyci�em w lusterku spojrzenie Josepha.
- Nie, dzi�kuj�.
Z ko�cistej klatki piersiowej wydoby�o si� dyskretne odetchni�cie. Rozpar�em si�
na kanapie.
- Dok�d jedziemy?
- Do posiad�o�ci pani. Hodden Park.
- Nie znam.
- Nie ma jej na  planie. Pani o to zadba�a.
To by� przeciwleg�y skraj miasta. P�yn�li�my dostojnie, a g�wniane wyt�oczki na
trzech i czterech ko�ach czmycha�y nam z drogi. �wiat�a zapala�y si� jak na
zam�wienie, policjanci wci�gali brzuchy i chowali rozlaz�e podbr�dki.  Si�gn��em
do barku, k�tem oka obserwuj�c Josepha. Widzia� m�j ruch, cho� uda�o mu si�
powstrzyma� od zerkni�cia w lusterko. 
Wspania�y szofer. Idea�. Nie mog�em go zawie��, nala�em sobie mineralnej Mont
Sourville, by�a idealnie sch�odzona i mia�a tyle b�belk�w, ile powinna. Co do
sztuki.
Min�li�my Snow Hill, Majestic, przeci�li�my Autostrad� Wschodni�, rzek� i
wjechali�my w Union Square. Nagle skr�cili�my na po�udniowy zach�d, a
przysi�g�bym, �e nie by�o tam widocznej odnogi. Szpaler drzew na rolkach odsun��
si� i niewidoczna i brama wpu�ci�a nasz� limuzyn�. Pochyli�em si�, spr�bowa�em
rozejrze�,by zapami�ta� drog�, ale Joseph dziwnie napi�� mi�nie karku, na
cienkim ko�cianym trzpieniu odznaczy�y si� �y�y. Rozlu�ni�em si� i opad�em na
poduszki. Szofer odetchn��.
Podjechali�my pod klasycystyczne wej�cie pa�acu. Gdybym cudem sforsowa� bram� i
zajecha� tu w�asnym samochodem, to nawet gdyby by� to bastaad, skromnie
zaparkowa�bym z boczku, gdzie g�sta winoro�l, pewnie sze��setletnia, pi�a si�
po murze i jednocze�nie odbija�a nieco w bok na pergol�. Na szcz�cie zajecha�em
RR i nie musia�em si� kry�, wysiad�em i butnie rozejrza�em si� doko�a. Drzwi
wysoko�ci trzech pi�ter otworzy�y si�, za nimi sta�a ju� pokoj�wka z tac�, w
fartuszku i czepeczku. Omal nie rozszlocha�em si� w duchu - kt� mi uwierzy, nie
zabra�em ani jednego ze swych gad�et�w filmuj�cych. 
U�miechn��em si� i po�o�y�em wizyt�wk� na tacy.  Przynajmniej tyle.
- Prosz� do salonu.
Doprowadzi�a mnie do salonu, tam przekaza�a  starszej i o wiele gruszej.
- Napije si� pan czego�? - zapyta�a nowa.
Tylko machn��em r�k�. Rozejrza�em si�. Kilka obraz�w na �cianach, brak
tabliczek, ale kto by nie pozna� Dalego, Gauguine'a, Theilessena. Jeden z
wariant�w "S�onecznik�w" van Gogha powieszono nieco z boku, �eby nie zdominowa�
salonu. 
- Pani prosi - us�ysza�em z ty�u.
"Pani prosi, a pan - szczeni", tak grepsowa� komik Sarkissian, Buddy Zbir. Teraz
nie wyda�o mi si� to �mieszne. Korytarzem obwieszonym trofeami my�liwskimi,
muskaj�c  nozdrza olbrzymich �osi�w i ko�ce tr�b s�oni, dotarli�my pod drzwi.
Dziewczyna chwyci�a za ga�k� klamki i obrzuci�a mnie szybkim kontrolnym
spojrzeniem. Cudem powstrzyma�a si�, by nie za��da� okazania paznokci. Starzej�
si�, wycofa�em przekor� do g��bin ducha i pos�a�em dziewczynie u�miech,
leciute�ko westchn�a. Wsp�czucie?
Wszed�em. 
Pani Grodehaar siedzia�a na kanapie pokrytej pluszem grubym jak futro merynosa w
odcieniu butelkowej zieleni. Oparcie i boki zdobi�y �nie�nobia�e koronki.
Szwajcarskie albo polskie. Z boku stolik niew�tpliwie z pracowni Jeansona,
mi�kkie �wiat�o z lamp Hornicla. Gabinet by� tak pi�kny, �e z trudem przenios�em
uwag� na pani� Grodehaar. Wygl�da�a na wysok�,  mimo �e siedzia�a, by�a szczup�a
i wiotka,  d�onie upstrzone brunatnymi plamami opiera�a na ga�ce laski. Pewnie
mo�na by za t� lask� kupi� kawa� amazo�skiego lasu z Indianami i rzek�. Siwe
w�osy, porz�dnie wyszczotkowane bez �adnych k�pieli od�ywczych. Mia�a na sobie
bluzk� z koronkowymi mankietami  i ko�nierzykiem tak bia��, �e a� b��kitn�, na
to granatow� kamizelk� z cieniutkiej irchy i irchow� sp�dnic�.
Jakby zniecierpliwiona moim niezdecydowaniem wyci�gn�a r�k�. U�cisn��em j�
ostro�nie.
- Mo�e powinnam jednak zafundowa� sobie fryzjera? - zapyta�a. - Ale w moim wieku
to marnowanie cennych chwil. - Wskaza�a r�k� fotel. - Siadaj, ch�opcze.
Pog�aska�em si� po czubku g�owy, gdy usi�d�, zobaczy tonsurk�. Takiej nie
miewaj� ch�opcy.
- Kto� mnie okrada - powiedzia�a i stukn�a lask� w pod�og�. - Nie znosz� tego -
 doda�a tonem zwierzenia. Zacisn�a nieumalowane wargi. - Nigdy nie znosi�am
z�odziei i nie b�d� tego tolerowa�a teraz. 
- Tylko... - usi�owa�em, ot tak, dla psychicznego  komfortu sprzeciwi� si� jej -
... �e ja... - us�ysza�em dr�enie we w�asnym g�osie, wi�c wypali�em: - Ma pani
star� ksi��k� telefoniczn�! 
- No to co? - odwr�ci�a g�ow� w bok. - Skoro firma si� trzyma od lat, to nie�le
o niej �wiadczy.
Da�a mi czas na przyswojenie lekcji i jeszcze raz stukn�a lask�. Otworzy�y si�
drzwi i moja przewodniczka dygn�a.
- Kawy? - zapyta�a pani Grodehaar.
- Poprosz�.
Owen Yeates i "poprosz�". Jak u cioci na imie...
- S�uchasz mnie, m�ody cz�owieku?
- Tak, oczywi�cie.
- Wygl�dasz na rozkojarzonego...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin