Dębski aa-a kotki dwa jeden potwór.txt

(61 KB) Pobierz
Eugeniusz D�bski

"Aa-a, kotki dwa, jeden potw�r..."

McGuire dobrze zna� to spojrzenie - w niezrozumia�y spos�b oko Devey'a stawa�o 
si� bardziej przejrzyste, jakby klarowa�o si� pod wp�ywem nag�ej my�li. Dlatego 
lekko tylko si� zaj�kn�� i kontynuowa� dalej:
-...nie da�o si� wytrzyma� - musia�em go poprosi�, �eby si� zatrzyma� i 
sprawdzili�my w�z. I wiesz co si� okaza�o? - m�wi� w roztargnieniu dalej 
rozgl�daj�c si� mo�liwie dyskretnie i nie czekaj�c na reakcj� sier�anta. - Si� 
okaza�o... - Zgubi� tok
perory, nerwowo omiata� spojrzeniem ulic�. I nic nie zauwa�a�. - I si� okaza�o, 
�e - prosz� ciebie - �e w baga�niku zosta�y cztery karasie i zacz�y si� psu�... 
Tak, psu�, kurza melodia... - Sko�czy� mu si� koncept. Zerkn�� na Devey'a. - Co 
jest?
- Stop - mrukn�� Kat. Siedzia� od p� minuty nieruchomy i zamy�lony, w jednym ze 
swych s�ynnych trans�w skojarzeniowych, kiedy widok czego� uruchamia� sortowanie 
kawa�k�w innych widok�w, s��w, gest�w. Jak przyzna� si� kiedy� w zaufaniu 
Stevowi sam nie
wiedzia� co ma w g�owie i niemal zawsze dziwi� si�, �e akurat TO tam by�o. - 
Aha! Cofnij do �mietnika, tam obok hydrantu.
Pomin�� fakt, �e trzeba najpierw zatrzyma� w�z, Steve mi�kko wdusi� peda� 
hamulca, prze�o�y� d�wigni� i zerkaj�c tylko w lusterka boczne cofn�� 
czterdzie�ci metr�w, zatrzyma� przy dw�ch kub�ach, jeden przykryty by� pokrywk�, 
drugi nie mia� kapelusza,
zawarto�� wylewa�a si� na chodnik.
- Nikomu nie chce si� przenie�� pokrywki - powiedzia� Devey patrz�c przed 
siebie, teraz wygl�da� jak cz�owiek, kt�ry widzi zupe�nie co innego ni� inni 
okoliczni ludzie. McGuire, z poczuciem, �e po raz milionowy robi z siebie 
idiot�, popatrzy� do przodu
i - jak zawsze - nic przed mask� wozu nie zobaczy�.
- W jednym jest pe�no, a w drugim pewnie pe�no miejsca - kontynuowa� analiz� 
postawy spo�ecze�stwa wobec kub��w �mietnikowych.
Steve bezg�o�nie zgrzytn�� z�bami, nauczy� si� tej sztuczki w czwartym dniu 
wizyty te�ciowej i szlifowa� wykonanie przez pozosta�e sze��dziesi�t osiem dni 
jej pobytu. Devey opu�ci� szyb� leniwym ruchem wysun�� r�k�, nie patrz�c si�gn�� 
do kub�a i
przeni�s� do wozu jeden ze z�oto-karminowych papierk�w. Foliowane od wewn�trz 
opakowanie s�ynnego batonika Paradiso, dw�ch czekoladowych rurek wype�nionych 
r�nym nadzieniem, na �rodku jednej rurki migda�, drugiej - orzeszek laskowy, 
oba mi�ciutkie i
pachn�ce. Opakowanie by�o rozdarte w spiral�, jakby kto� trzymaj�c jeden koniec 
nerwowo, po�piesznie odwija� reszt� papierka okr�g�ymi regularnymi ruchami.
Devey upu�ci� papierek i nagle si�gn�� po drugi, wygl�da� identycznie, sier�ant 
chwyci� ca�� gar�� i podni�s� do g�ry.
-Takie same serpentyny - powiedzia� McGuire - jakby to ta sama osoba odwija�a. 
Tylko kto jest w stanie zapakowa� si� tak� ilo�ci�...
Devey drgn��, sykni�ciem uciszy� Steve'a, wyrwa� mikrofon z gniazda.
-Dy�urny, tu Dwudziestka. Jestem w po�owie Hirsh Avenue, tu� za skrzy�owaniem z 
Jedenast�, powiedz mi - w tej dzielnicy nie by�o jakich� kradzie�y w marketach? 
Chodzi o �ywno��, a przede wszystkim s�odycze. Odbi�r.
Czekali w milczeniu. McGuire pomy�la�: Gdyby tu kto� by�, to bym si� z nim 
za�o�y�, �e sier�ant trafi� w dych�.
- Dwudziestka, uwa�aj - dwie ulice dalej w�a�cicielka sklepu zg�asza�a kradzie�e 
s�odyczy, sprawdzali�my, ale nie by�o efekt�w; potem zacz�a zg�asza� jakie� 
wariactwa - �e na ta�mie wida� znikanie baton�w Paradiso i tak dalej. 
Sprawdzili�my r�wnie�,
ale nic tam nie wida�. To tyle z tej dzielnicy. Odbi�r.
- Dzi�kuj�, dy�urny. Bez odbioru. - Od�o�y� mikrofon i dopiero teraz zaszczyci� 
spojrzeniem Steve'a. - Co� mi �wita�o z tymi batonami.
- No co? - mrukn�� ten. - Mamy z�odzieja albo z�odziei baton�w, a dalej co? 
Wzi��e� mo�e te ma�e kajdanki, te specjalne na dzieci�ce r�czyny?
Devey milcza�, rytmicznie pomrukiwa� silnik, McGuire nagle przydusi� peda� gazu, 
�eby zmusi� sier�anta do jakich� dzia�a�, drgania silnika przenios�y si� 
cz�ciowo na karoseri�, w�z si� wahn��, antena zako�ysa�a si� i wykre�li�a na 
tle nieba
kilkana�cie zygzak�w.
- Poczekaj - powiedzia� Devey i wyskoczy� z wozu. Steve rozpar� si� wygodnie, 
poszuka� w pod�okietniku klawiszy steruj�cych u�o�eniem fotela i wystuka� 99, co 
odpowiada�o bardzo relaksuj�cemu uk�adowi. - Zaraz wracam...
-Yhy...
Spod na wp�przymkni�tych powiek wpatrywa� si� w pulsuj�cy dwoma kropkami zegar, 
czas p�yn�� poszatkowany tymi mrugni�ciami, wypychany z czasomierza rytmicznymi 
spazmami elektronicznego uk�adu. Rytm mrugni��, niemal zbie�ny z biciem serca po 
kilkuset
uderzeniach zacz�� mie� hipnotyczne dzia�anie na McGuire'a, poczu� odp�ywanie, 
us�ysza� w�asne posapywanie, obsun�� si� w fotelu przygotowany na kr�tk� smaczn� 
drzem...
-Steve! - "�eby ci� po�ama�o w krzy�u!" pomy�la� McGuire, gdy wyskakuj�c ze snu 
uprzytomni� sobie gdzie si� znajduje i kto plasn�� d�oni� w dach radiowozu. - 
Dawaj, co� jest!
Nie czekaj�c na reakcj� partnera ruszy� do bramy pewien, �e tamten pod��a za 
nim. Steve dogoni� go przy windzie.
-Wiarogodny �wiadek Numer Dwa powiedzia�a, �e te papierki mog�y by� tylko z 
mieszkania numer osiem. Podobno widzia�a, jak zrzucano je przez okno.
McGuire odruchowo rozejrza� si� chc�c zobaczy� wysuni�ty na korytarz w�sz�cy nos 
Wiarogodnego �wiadka Numer Dwa, w gwarze policyjnej W�cibskiej Staruszki, 
stworzenia nie wiadomo dlaczego zawsze ozdobionego w�skim ostrym noskiem.
-Zrzucano tak celnie, �e wi�kszo�� jest w kuble? - podzieli� si� w�tpliwo�ciami 
Steve wchodz�c za Deveyem do pokrytej wielowarstwowym graffiti windy.
-W�a�nie-w�a�nie - palec Devey'a zawis� na chwil� nad tablic� steruj�c�, 
sier�ant obliczy�, na kt�rym pi�trze jest lokal numer osiem, wdusi� tr�jk�. - 
Poza tym tam mieszka matka z c�rk�. Matka po wielokrotnym leczeniu na oddzia�ach 
psychiatrycznych,
c�rka z bezw�adem n�g. C�rka ma nieca�e cztery latka, matki nie widziano od 
kilku tygodni.
Winda sapn�a, szcz�kn�a czym�, jakby w powolnym zdobywaniu wysoko�ci musia�a 
rozsuwa� g�ow� jakie� zapory, zatrzyma�a si� i nagle obsun�a o kilka 
centymetr�w w d�, wywo�uj�c nieprzyjemny ch�odny skurcz przepony. Wyszli obaj i 
rozejrzeli si� po
korytarzu: nieprzyjemny widok - zniszczony trakt winda-mieszkanie, �lady 
wielokrotnego przypalania �cian, jakby jaki� dociekliwy sadysta chcia� z nich 
wyci�gn�� potrzebne mu informacje. Wyrwany w�� i kran hydrantu, we wn�ce z�o�one 
dwa czy trzy
po�amane kije bassebalowe i typowa opakowaniowa makulatura. Na suficie wisia�y 
niezliczone ma�e czarne kr�tkie stalaktyciki. Devey zatrzyma� si� i wpatrywa� 
chwil� w czarne str�czki. Wskaza� je McGuire'owi, a ten skin�� g�ow� i 
powiedzia� cicho:
-Spluwasz na tynk, zdrapujesz patyczkiem zapa�ki troch� mokrego tynku i 
zapalaj�c strzelasz zapa�k� w g�r�, zapa�ka przyczepia si� tym tynkowym 
klajstrem i wypala si� robi�c takie fajne czarne plamki na suficie.
-Ten kraj ma przesrane, je�li uwa�asz to za fajn� zabaw� - mrukn�� Devey 
wskazuj�c, �e powinni p�j�� w lewo. Min�li drzwi, na kt�rych zosta� �lad po 
oderwanej dawno temu sz�stce, potem przebili si� przez fal� ci�kiego smrodu 
emitowanego przez drzwi z
wypisan� szerokim z�otym mazakiem si�demk�. Zatrzymali si� pod drzwiami dziwnie 
czystymi, z wycieraczk� pod drzwiami, plastykow� "posrebrzan�" �semk� na 
wysoko�ci cz�. Nas�uchiwali chwil�, ale drzwi nie zdradza�y �adnej z domowych 
tajemnic. Devey
nacisn�� przycisk dzwonka, Steve poczu� nagle jaki� ch��d na karku, zd��y� 
pomy�le�, �e jako� trzeba by�o inaczej to rozegra�. Za drzwiami rozleg� si� 
g�o�ny i wyra�ny dzieci�cy g�osik:
-Kto ta-am?
-Otw�rz, dzieczynko - zawahawszy si� powiedzia� Devey.
-Ja jestem kotek, a ty?
Sier�ant rzuci� szybkie spojrzenie na Stecve'a.
-Ja si� nazywam Devey, a obok mnie stoi Steve McGuire, chcemy porozmawia� z 
twoj� mamusi�... - I niespodziewanie Kat doko�czy�: -... kotku.
-Mamusia teraz �pi - odpowiedzia�a rado�nie ma�a - ale mog� pana wpu�ci�.
Drzwi szcz�kn�y zamkiem, McGuire zako�ysa� si� wprawiaj�c g�rn� po�ow� cia�a w 
ruch, podczas gdy stopy pozosta�y na miejscu poniewa� Devey dziwnie drgn��, 
jakby chcia� uskoczy� za granic� framugi drzwi. Potem zadziwi� Steve'a po raz 
drugi w ci�gu
minuty wsadzaj�c kciuk za po�� marynarki i przeje�d�aj�c nim po kiraw�dzi paska. 
Robi� tak, i nie tylko on, odruchowo sprawdzaj�c czy po�y odchylaj� si� g�adko i 
nie przeszkodz� w wyj�ciu broni. McGuire przypomnia� sobie zimny powiew w plecy 
i odchyli�
po�� kurtki. Devey przekr�ci� klamk� i pchn�� wolno drzwi, spodziewali si�, �e 
za nimi b�dzie jaki� w�zek z dzieckiem, ale ma�a zd��y�a ju� odjecha�. Sier�ant 
wsun�� si� do d�ugiego kichowatego hallu, z kt�rego kilkoro drzwi prowadzi�o do 
r�nych
pomieszcze�.
-Gdzie jeste�? - zapyta�.
-Tu-u!
Devey cicho podszed� do otwartych drzwi, zatrzyma� si� z r�kami za plecami. 
McGuire ze zdziwieniem zauwa�y�, �e splecione palce sier�anta podryguj�. Od 
progu u�miechn�� si�.
-Dzie� dobry - powiedzia�. - Ja jestem Devey, a ty Kotek, tak?
-Kotek mnie nazywa mamusia - powiedzia�o dziecko. - I Sandra. Ona mnie 
gimnastykuje, na zmian� z Conym, ale jego nie lubi�, bo zawsze chce wszystko 
zobaczy� - co jest w safkach i szufladach i w og�le.
McGuire zrobi� p� kroku, ale Devey nie posun�� si� i Steve zrozumia�, �e 
sier�ant nie chce, by i on pokazywa� si� ma�ej. Na palcach okr�ci� si� wok� 
w�asnej osi usi�uj�c odgadn�� rozmieszczenie innych pomieszcze� i ich 
przeznaczenie. Przy okazji
chwyci� jaki� zapachowy trop, co� specyficznie zapachnia�o. Chemicznie i 
s�odkawo. Narkotyki?
Zmarszczy� brwi i w�szy�, zobaczy�, �e Devey us�ysza� jego w�szenie i sam, 
zachowuj�c u�miech, wci�ga powietrze przez nos.
-A mamusia �pi? - zapyta� sier�ant.
-Tak. Musis by� cicho - ostrzeg�a powa�nie ma�a.
Nie wiadomo dlaczego Steve uzna�, �e nale�y uszanowa�, koniecznie uszanowa�, jej 
��danie.
-Dobrze - powiedzia� Devey, cicho powiedzia�. - A gdzie mamusia �pi? Mog� 
zobacz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin