Dłużniewski Odlot.txt

(281 KB) Pobierz
Andrzej D�u�niewski

Odlot

Wydawnictwo Ksi��kowe
Projekt ok�adki
Ireneusz Sakowski
Zdj�cie na ok�adce
Piotr Cie�la
Edytor
Hanna Cie�la
Opracowanie redakcyjne
Agnieszka Trzebska
Korekta
Barbara Tyburska
Sk�ad i �amanie
Pracownia Graficzna D�browa S�awomir L�kocy, Ireneusz Sakowski
� Copyright by Wydawnictwo Ksi��kowe Tw�j STYL, Warszawa 2000 � Copyright by 
Andrzej Dlu�niewski, Warszawa 2000
ISBN 83-7163-174-X CENA 31 A
Wydawnictwo Ksi��kowe Tw�j STYL Wydanie I Warszawa 2000
ZAMIAST WST�PU
Rok 1998 sta� si� dla mnie rokiem przemiany. Nagle wiele z tego, co uwa�a�em za 
m�dre, wyda�o mi si� g�upie i odwrotnie - w najwi�kszych g�upotach dopatrzy�em 
si� ziarenek m�dro�ci. Troch� siedz� w domu z t� przemian�, troch� spaceruj�, 
nie daleko, troch� te� przesiaduj� w kawiarnianych ogr�dkach z poznanymi 
niedawno panem Zbyniem i profesorem. To dobrze, �e znam ich od niedawna. W 
przeciwnym razie mogliby zbytnio si� dziwi� mojej przemianie, a tak my�l�, �e 
taki jak jestem, by�em zawsze. Pan Zbynio jest opanowany i, jak mi si� wydaje, 
stoik z natury. U�miecha si� i ze spokojem daje si� ponosi� my�lom we wszystkie 
strony, nic nie trac�c, niczym filozof zanurzony w wodzie. Troch� gorzej z 
profesorem. Jest impulsywny, niewyrozumia�y i p�pkuje jak ka�dy artysta. �wiat 
zosta� wymodelowany przez niego, Pan B�g jest tylko str�em tego porz�dku, a 
inni maj� s�ucha� i nie zawraca� g�owy. W�a�nie dlatego profesor patrzy na mnie 
inaczej ni� pan Zbynio. Jestem w porz�dku, kiedy go s�ucham, kiedy jednak sam 
chc� co� powiedzie�, irytuje si� i na og� pospiesznie odchodzi. Mog� wi�c 
liczy� na wyrozumia�o�� pana Zbynia i zawsze dobr� rad�, natomiast z profesorem 
musz� uwa�a�.
DLACZEGO PAN ZBYNIO
Pyta� mnie kto� niedawno, dlaczego pana Zbynia, o kt�rym cz�sto opowiadam, 
nazywam poufale �pan Zbynio", a nie �pan Zbigniew", czy cho�by �pan Zbyszek".
Ot� po pierwsze: Tak mi zosta� przedstawiony, a kiedy spyta�em, czy mog� si� do 
niego zwraca� w ten spos�b, powiedzia�:
- Ale� naturalnie.
Po drugie: Gdyby tylko chcia�, m�g�by by� pilotem, a ja - nawet gdybym nie wiem, 
jak chcia� - nie m�g�bym.
Po trzecie: Pan Zbynio nie nale�y do tych, kt�rzy byli w Chicago, ani nie nosi 
na sobie niczego w pepitk�.
Wreszcie po czwarte: Jest pewien precedens. Ze zdrobnieniem �Zbynio" wi��e si� 
inny pan Zbynio.
By� czas stanu wojennego, a �ci�lej, jego z�owroga pora - godzina policyjna. I 
ten w�a�nie pan Zbynio musia� zosta� u nas i spa� na kanapie. Nie wiedzia� nic o 
tym nasz ma�y synek. Zauwa�y� go dopiero rano. Podszed� do kanapy i spyta�:
-  Kto ty jeste�?
A on uchyli� ko�dr� i powiedzia�:
-  Zbynio.
Wtedy nasz syn pu�ci� si� biegiem do mnie i do �ony.
-  S�uchajcie, tam jest jaki� Zbynio. Nie ma ju� po pi�te. Jest pan �Zbynio". 
Spotykamy si� i rozmawiamy o przer�nych sprawach.
PRZYS�OWIA
Wypili�my ju� po kilka kieliszk�w mocnej starki, ale rozmowa nasza by�a powa�na 
i dotyczy�a polityki.
-  Jest dla mnie rzecz� niezrozumia�� - m�wi� pan Zbynio, - �e nar�d po 50 
latach zbrodni i upokorze� wybiera sobie na prezydenta  komunist�,   komunist�  
podkre�lam,   bo  w  �adnych postkomunist�w nie wierz�.
- Te� tego nie rozumiem - powiedzia�em. A po chwili:
-  M�dro�ci� narodu s� przys�owia.
-  Bujda na resorach - pan Zbynio gwa�townie zaprzeczy�.
-  Napijemy si� jeszcze? - spyta�em.
Odpar�, �e z przyjemno�ci�. Wi�c wypili�my jeszcze.
- Jak ci� widz�, tak ci� pisz�. Czy� nie tak? - spyta� nagle.
-  No tak - odpowiedzia�em.
-  Ostro�nie, bo nie szata zdobi cz�owieka.
- Trudna sprawa - powiedzia�em.
- Trudna sprawa - pan Zbynio powt�rzy� za mn�.
- Trudna b�dzie teraz, prosz� s�ucha�.
-  Ma kij dwa ko�ce?
-  Ma - odpowiedzia�em.
- To prosz� zwi�za� koniec z ko�cem.
- To za trudne dla mnie, panie Zbyniu.
-  Napijmy si� jeszcze.
Naturalnie, �e si� napili�my, bo tak nam si� chcia�o. W ko�cu czasami mo�na.
Wtedy Pan Zbynio spyta� jeszcze, co s�dz� o takim to powiedzonku, �e Polak m�dry 
po szkodzie.
-  Czy ja co� s�dz�? - spyta�em - chyba nie.
- Wi�c panu powiem. Czcza przechwa�ka.
SYRENKA
-  Nie pami�tam, czy jest wi�cej Syrenek - m�wi� pan Zbynio. - Jedna nad Wis��, 
o tej wszyscy wiemy. Druga ta, kt�r� przenosz� z mur�w na Rynek i ta trzecia 
malutka na Piwnej nad antykwariatem.
-  No tak, znam je wszystkie i te� nie pami�tam, czy s� jakie� jeszcze.
- Ale, ale, panie Zbyniu, czy mamy jaki� plan, idziemy gdzie�?
- P�jdziemy do kawiarni Zamkowej, b�dziemy sobie rozmawia�, a Yoltaire b�dzie 
si� nam przygl�da�.
-  Doskonale. Chod�my.
-  Bystrze si� nam przygl�da - powiedzia�em, kiedy ju� siedzieli�my.
-Wi�c, na tej ma�ej Syrence - pan Zbynio m�wi� dalej - zawieszono, kto� 
zawiesi�, bia�o-��t� szarf� w czasie pierwszej wizyty papie�a i ona wisia�a tak 
kilka miesi�cy. Wypadki toczy�y si� szybko, pami�ta pan ten okres. Bia�o-��ta 
szarfa nieco zszarza�a, ale dalej zdobi�a Syrenk�.
Pan Zbynio zastanowi� si� przez chwil�.
-  Nie, to nie by�o par� miesi�cy, to by�o przez rok lub nawet d�u�ej. W tym 
czasie - m�wi� dalej - wszystkie bramy i przej�cia by�y otwarte. Z Piwnej na 
�wi�toja�sk� mo�na by�o przej�� na kilkana�cie sposob�w. Mo�na by�o podw�rkami 
wyj�� na plac Zamkowy. Wszystko by�o otwarte. Nagle wszystko pozamykano, 
pojawi�y si� domofony, zosta�y dwa przesmyki i szeroka drewniana brama mi�dzy 
Zapieckiem a pasmanteri�. Wtedy te� znikn�a szarfa z ma�ej Syrenki.
Teraz pan Zbynio zwr�ci� si� do Voltaire'a.
- Tak to by�o, panie filozofie, w tamtych latach w Warszawie.
KO�LA Z KOZI�
Idziemy sobie z panem Zbyniem ulic� Freta. Chcemy skr�ci� we Franciszka�sk�, 
kiedy to w�a�nie z Franciszka�skiej skr�ca we Freta potwornie gruba baba. Prawie 
�e zderzyli�my si� my dwaj z ni� jedn�.
- Ale gruba! - powiedzia� po chwili pan Zbynio, kiedy byli�my ju� za rogiem.
- No to uwaga, teraz skr�camy w lewo, panie Zbyniu. No i niech pan powie, czy 
panu si� nie myl� Ko�la z Kozi�? - spyta�em.
-  Nie, nigdy jako�.
ENTROPIA
Fakt, �e wszystko stygnie, jest oczywisty, ale gdyby tak mia�o stygn�� i stygn�� 
przez ca�� wieczno��, to by ju� dawno wystyg�o.
W zwi�zku z tym �adnej niesko�czono�ci nie ma, za to jest B�g i chwa�a Bogu, �e 
jest.
Wszystko to powiedzia�em kt�rego� razu panu Zbyniowi i doda�em jeszcze, �e jest 
to absolutny kres mojego wykszta�cenia, �e nic wi�cej nie wiem. A pan Zbynio 
uprzejmie zaznaczy�, �e to co wiem, to wcale nie jest ma�o i jeszcze to, �e 
wiedza jest potrzebna inteligencji, bo sama inteligencja mo�e prowadzi� na 
manowce. Wtedy ja powiedzia�em, �e te� tak my�l� i jako przyk�ad poda�em 
Rumuni�, kt�ra - gdyby si� nie wiedzia�o, gdzie le�y - powinna znajdowa� si� na 
Jamajce. I spyta�em:
-  Nieprawda�?
-  Tak - odpar�. - I te� mogliby�my m�wi� Rumek zamiast Romek. Nieprawda�?
10
PAN HULOT
-  Najwi�kszym osi�gni�ciem kultury francuskiej ostatniego p�wiecza jest krok 
pana Hulot - powiedzia� nagle pan Zbynio.
Szli�my sobie, wi�c s�ysz�c to a� przystan��em.
-  Krok pana Hulota - powiedzia� pan Zbynio. - Absolutny wdzi�k,  absolutny  
szyk,  absolutny dystans  do wszystkiego, absolutna wy�szo�� bez krzty 
nonszalancji. Wystarczy? - spyta�.
Przypomnia�em sobie, jak idzie pan Hulot i powiedzia�em:
-  Chyba...
-  �e chyba mam racj�, chce pan powiedzie�? - przerwa� pan Zbynio.   -  
Powiedzia�em  to   niedawno  w  Instytucie  Kultury Francuskiej w czasie jakiej� 
idiotycznej dyskusji na temat sztuki - m�wi� dalej. - I chyba nikt mnie nie 
zrozumia�. A powiem panu jeszcze, �e film, nawet dwugodzinny, w kt�rym pan Hulot 
tylko idzie i idzie, by�by arcydzie�em.
11
W�SY
-  Widzi pan, panie Zbyniu - powiedzia�em - mia�em kiedy� w�sy. Pocz�tkowo 
wydawa�o mi si�, �e jestem podobny do cara Miko�aja II, by�em z siebie 
zadowolony. Zdarzy�o si� jednak kt�rego� razu, �e po d�u�szym przyjrzeniu si� w 
lustrze, z przodu i z boku, stwierdzi�em, �e podobny jestem raczej do m�odego 
D�ugaszwili i natychmiast zgoli�em w�sy. I wtedy to spotka�em na schodach 
s�siadk�, a ona powiedzia�a:
-  Lepiej jak bez brody.
-  I wie pan, ta jej uwaga przez d�u�szy czas nie dawa�a mi spokoju. A w�a�ciwie 
do dzi� jej nie rozumiem. Lepiej jak bez brody? Co to mia�o znaczy�? Nigdy nie 
mia�em brody, nie mam wi�c poj�cia. Przypominam sobie to czasem i przychodzi mi 
do g�owy, �e takich osobliwych zagadek mam wi�cej w pami�ci. Id� kiedy� d�ugim 
korytarzem w Gmachu Malarstwa, kogo� tam odwiedza�em, na �awce siedzi dw�ch 
starszych pan�w, mo�e profesor�w, i s�ysz�: �sztuka to ko�". Albo na ulicy, te� 
najpewniej wyrwane z kontekstu: �Niemcy to brudasy". Albo wielkimi i precyzyjnie 
wykre�lonymi literami napis na murze cmentarza �ydowskiego: �Madame, jutro, 
jutro". Nie wszystkie oczywi�cie pami�tam. Rozproszone cz�stki jakich� sens�w 
albo nonsens�w. Nie wiadomo.
12
MOTYLE
-  Motyle, tyle a tyle - powiedzia� pan Zbynio.
- To okropne, co pan m�wi - odpowiedzia�em.
-  No widzi pan, a na tym w�a�nie polega praca urz�dnik�w w Ministerstwie  
Kultury.  Ale powiem panu  co�  innego,  te� o motylach: nie znaj� swoich 
dziadk�w. Dziad motyla - s�ysza� pan o czym� takim?
-  Nie. Czy tym te� zajmuj� si� urz�dnicy? - spyta�em jeszcze.
-  Nie, nie. Tym nie.
13
KOTKA
Na ko�cu Ko�cielnej, obok Ko�cio�a Panny Marii, jest kilka �awek. Nie maj� 
oparcia, ale mo�na na nich siedzie� d�ugo, bo wida� z tego miejsca Wis��.
Kt�rego� dnia usiedli�my tam z panem Zbyniem. Milczeli�my wpatruj�c si� w 
p�yn�c� wod�. I wtedy powiedzia�em nagle.
-  Nie rozumiem, dlaczego po niemiecku jest das Wasser? Dlaczego jest der FluJ3?
Dlaczego fi�skie maa, najpi�kniejsze s�owo, jakie znam na okre�lenie Ziemi, nie 
ma w og�le rodzaju? Dlaczego w rumu�skim, kt�ry ma rodzaje, ziemia jest nijaka?
- To uczone pytania - przerwa� mi pan Zbynio.
-  Tak w paru s�owach pokaza�em panu, jak bardzo jestem uczony, nieprawda�?
Pan Zbynio u�miechn�� si�.
-  Chyba musimy wraca�.
Wstali�my i ruszyli�my wzd�u� muru Ko�cio�a. Z du�ego kasztanowca...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin