Mackenzie Myrna - Odnaleziona muzyka.pdf

(616 KB) Pobierz
12809261 UNPDF
Myrna Mackenzie
Odnaleziona muzyka
Pona & Irena
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jestem tak zdesperowana, że jeśli jakiś mężczyzna nie
zjawi się wkrótce w naszym miasteczku, wybiorę się na po­
lowanie - zrzędziła Sunny, wywołując uśmiech na twarzy
przyjaciółki.
- Nie przesadzaj, moja droga. Zresztą, komu dziś po­
trzebni są mężczyźni? Jestem pewna, że o tej porze dnia
filiżanka dobrej kawy bardziej poprawi ci nastrój. - Ellie
Donahue starała się ją pocieszyć, nalewając kusząco pach­
nący napój. - Ja stawiam - dodała głośniej.
Ostatnie słowa skierowane były zarówno do przygnę­
bionej przyjaciółki, jak i Lydii, siwej sześćdziesięciolatki,
u której pracowała, pomagając obsługiwać porannych go­
ści „Red Rose Cafe".
- Nie, nie - wtrąciła Lydia. - To na koszt lokalu. Ale,
Ellie, ona ma rację. Każdą z nas potrzebuje mężczyzny.
A w miasteczku tak niewielu ich pozostało.
Ellie już miała zaprotestować, gdy do rozmowy włączyła
się Rosellen January, postawna właścicielka apteki.
- Ellie, nawet nie waż się wspominać Bradyego, Caleba
czy pana Fippsa - ostrzegła ją, machając dłonią. - Dosko­
nale wiesz, co Lydia miała na myśli! Chcę faceta, który nie
Pona & Irena
wystraszy się, gdy go zagadnę, wciąż będzie w moim łóżku,
gdy nadejdzie ranek i, na litość boską, będzie miał poniżej
dziewięćdziesiątki - wykrzyknęła dramatycznie. - W Red
Rose nie ma nikogo takiego. Młodzi uciekają, kiedy tylko
nadarzy się okazja. Ci, którzy zostają, są za leniwi lub za
głupi, żeby był z nich jakiś pożytek.
- A jednak Red Rose to wciąż nasz dom - westchnęła
Ellie, wzruszając ramionami.
- Tak, ale on umiera - odezwała się smutno Joyce Hi-
ves, bawiąc się końcem długiego, kasztanowego warkocza.
- Maleńkie, prowincjonalne miasteczka mają swój nieza­
przeczalny urok, ale niedługo zupełnie się wyludnią. Teraz
jest nas niecałe trzy tysiące, a ludzie wciąż wyjeżdżają.
- Właśnie. Sklep przestaje przynosić dochody i boję się,
że będę musiała go zamknąć. A jeśli w moim łóżku na­
tychmiast nie pojawi się facet, to ja też wyschnę! Czy ty
tego nie czujesz, Ellie? - wybuchła Sunny, przyglądając się
wrogo swojej kawie.
Ellie była wdzięczna losowi, że nie miała skłonności do
rumienienia się. Mimo to dosadne komentarze przyjaciół­
ki poruszyły ją do głębi. Wiedziała, o czym myślą i mówią
kobiety w Red Rose. Choć miała dwadzieścia dziewięć lat,
nie doświadczyła jeszcze żaru pożądania. Jej doświadcze­
nia w tej dziedzinie były znikome, ale już dawno uznała,
że nie warto się śpieszyć. Matka Ellie urodziła siedmioro
dzieci w ciągu dziesięciu łat, wszystkie przed trzydziestką.
Kolejne ciąże nadwątliły jej zdrowie, a potem borykała się
z wychowywaniem licznej gromadki.
Nie tylko przykład matki odstraszał Ellie od zwiąż-
Pona & Irena
ków z mężczyznami. Jej ojciec nigdy nie interesował się
swoim licznym potomstwem. Był dość okrutny dla żony
i dziewięcioletnia Ellie nie tęskniła za nim specjalnie, gdy
w końcu zmarł. Potem, gdy miała dziewiętnaście lat, Gun-
ther Thurlo, mieniący się jej przyjacielem, próbował z niej
zedrzeć sukienkę, a kiedy się broniła, obrzucił ją stekiem
wyzwisk. Trzy lata później o )ej rękę starał się Avery Johns.
Szybko wyszło na jaw, że pragnął jej tylko jako matki dla
swoich czworga dzieci, gdyż następnego dnia po jej od­
mowie oświadczył się innej. Na podstawie tych doświad­
czeń Ellie doszła do wniosku, że nie potrzebuje mężczyzny
w swym życiu.
Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy dwie z jej sióstr,
Lana i Ronnie, które wcześnie wyszły za mąż za chłopców
z Red Rose, wkrótce potem się rozwiodły. Pozostałe cztery,
Allie, bliźniaczki Becca i Judy oraz Suze opuściły miastecz­
ko na czas nauki i już do niego nie wróciły. Żadna z nich
nie przejawiała ochoty do wyjścia za mąż. Dlatego choć El­
lie rozumiała potrzeby Sunny, nie zamierzała wychodzić za
mąż i przeżywać takiego piekła jak jej matka.
- Zależy mi na przetrwaniu naszego miasteczka ~ od­
parła po namyśle.
- Cóż, to niemożliwe bez dopływu świeżej krwi -
stwierdziła Lydia. - Cierpią na tym nasze interesy. Czy ci
się to podoba, czy nie, potrzebujemy mężczyzn w Red Rose.
Takich, którzy odświeżą i zaludnią miasteczko.
- Więc co zrobimy? - spytała Ellie.
Nie po raz pierwszy odbywały tę rozmowę. Jednak
tym razem sprawy wyglądały dużo poważniej. Sunny
Pona & Irena
i Lydia miały rację. W miasteczku było coraz mniej ludzi
i kolejne sklepiki plajtowały, a ich właściciele wyjeżdżali.
Nie można było znaleźć pracy. Im mniej było mężczyzn,
tym więcej kobiet decydowało się opuścić Red Rose.
Młodzież, która nie miała rozrywek na miejscu, starała
się szukać ich gdzie indziej. Smutna prawda wyglądała
tak, że na trzy kobiety w Red Rose przypadał jeden męż­
czyzna. I to tylko dlatego, że był zbyt stary lub za młody,
by opuścić miasteczko.
- Możemy urządzić festyn i mieć nadzieję, że chociaż
niektórzy mężczyźni z sąsiednich miasteczek zechcą tu za­
mieszkać - zaproponowała Delia, błękitnooka blondynka,
która pracowała w kwiaciarni.
- Już tego próbowałyśmy- przypomniała ppnuro Lydia.
- Zjedli wszystkie smakołyki, wypili całe piwo i rozjechali
się do domów.
- Powinniśmy wybudować coś, co zwróci na nas uwagę
i ściągnie turystów - Joyce Hives się ożywiła.
- Tego też już próbowałyśmy - westchnęła Ellie, wspo­
minając z obrzydzeniem ohydnego manekina, który został
umieszczony na obrzeżach miasteczka.
- Powinnyśmy działać bardziej zdecydowanie'- ogło­
siła Sunny.
- Potrzebny nam ktoś, kto wie, czego pragną mężczyź­
ni, ma pieniądze i pomysł, jak ich tu sprowadzić. Potrzeb­
ny nam jakiś doradca, taki biznesowy konsultant -podsu­
mowała Lydia.
- To ma sens - Ellie się zgodziła.
- Parker Monroe jest konsultantem. Doradza w spra-
Pona & Irena
Zgłoś jeśli naruszono regulamin