Janusz Meissner- Orlęta i orły 03 - Eskadra.rtf

(60 KB) Pobierz

Janusz Meissner

ESKADRA

1

Pierwszego września roku 1939 przednie straże wojsk Hitlera przekroczyły polską granicę. Tego samego dnia o świcie wszystkie większe miasta w Polsce i większość lotnisk wojskowych została zbombardowana przez potężną flotę powietrzną Niemiec, Wbrew zabiegom dyplomatów Trzecia Rzesza uderzyła. Uderzyła całą potęgą trzech armii swojej Luftwaffe i olbrzymim taranem dywizji pancernych, którym mogliśmy przeciwstawić nieco czołgów, piechotę i kawalerię na ziemi oraz około czterystu samolotów bojowych w powietrzu...

Na kilka dni przedtem Grey został wezwany do Dowództwa Lotnictwa, gdzie otrzymał szczegółowe instrukcje I wraz z awansem na kapitana i powołaniem do służby czynnej. W parę dni potem rzut powietrzny Pierwszej Ochotniczej Eskadry, odtąd zwanej „eskadrą orłów", stanął na dobrze zamaskowanym lotnisku polowym, gdzie oczekiwał już rzut kołowy ze sprzętem ziemnym i mechanikami.

Działania bojowe eskadry zaczęły się natychmiast, a praca trwała od świtu do nocy.

Mimo przygniatającej przewagi Luftwaffe wyrażającej się stosunkiem ośmiu samolotów niemieckich na każdy polski, mimo dużej różnicy w prędkości i uzbrojeniu maszyn na korzyść wroga, chłopcy wychodzili cało z pierwszych walk; Zrozumieli już, że Polska sama nie zdoła się obronić, ale przecież łączył ją sojusz z Francją i z Wielką Brytanią!

Przetrzymać najgorsze; doczekać, aż przyjdzie odsiecz. — to była myśl, w której szukali oparcia.

Jakoż trzeciego września Wielka Brytania, a po niej Francja wypowiedziały Niemcom wojnę.

Teraz im dadzą szkołę! — powiedział Bielak. Ale Grey zdawał się nie podzielać tego mniemania.

Będziemy walczyć do ostatka — rzekł. — Może nam pomogą, ale musimy liczyć przede wszystkim na siebie. To będzie bardzo trudna wojna — dodał. — Ani Polska, ani Francja i Anglia nie są tak uzbrojone jak Niemcy.

Ale przecież w końcu wygramy? — zapytał Szczerbiński.

Grey spojrzał na niego z uśmiechem;

W końcu wygramy — powiedział pewnym głosem.— Właśnie dlatego każdy polski pilot jest teraz tak potrzebny. Dlatego wy też jesteście w służbie. To jest walka o samo istnienie nas, Polaków, jako narodu. Musimy zwyciężyć.

Łącznik z dowództwa, panie kapitanie — zawołał przez okno jeden z podoficerów.

Dawać go tu! — zerwał się Grey.

Przed namiot zajechał motocykl. Wszedł zakurzony, spotniały kierowca z kopertą w ręku. Grey pokwitował odbiór i złamawszy pieczęć zaczął czytać.

Piloci i Gałecki na odprawę — powiedział po chwili. — Zawołaj ich do mojej kwatery — zwróci! się do Szczerbińskiego.

W pięć minut później zeszli się w czystym domku kolonisty, który zajmował Grey na skraju wsi. Serca biły im mocno: może zacznie się natarcie?

Przeczucia ich nie zawiodły; — Już od świtu na naszym odcinku zaczyna się koncentracja przed natarciem — zaczął Grey. — Jednocześnie po stronie nieprzyjaciela zauważono obecność nowych trzech dywizjonów myśliwskich i lotnictwa bombowego, które niewątpliwie będzie się starało zdezorganizować komunikację na naszych tyłach. Chodzi o to, aby od czwartej rano do ósmej wieczorem nie dopuścić ani jednego niemieckiego samolotu poza nasze linie na odcinku trzydziestu kilometrów frontu; Na prawo będziemy wspierani przez 143 eskadrę myśliwską, na lewo przez 142. Za nami znajduje się 141 eskadra. Chodzi o uzyskanie na krótki czas przewagi lotniczej.

Słuchali w skupieniu i widać było, że nie tylko rozumieją, jak trudne zadanie przypadło im w udziale, lecz że zdecydowani są raczej polec wszyscy, ilu ich jest, niż pozwolić na wdarcie się choćby jednej maszyny poza ten kordon, który kazano im utrzymać.

Strefa naszego działania leży między Kuźnicą a Barcinem, to znaczy wynosi czterdzieści kilometrów. Od Barcina na południe działać będzie eskadra 143. Naszą rezerwę stanowi 142, ich zaś 141. Wyślę cztery patrole po trzy samoloty pod dowództwem Wireckiego, Kramera, Radlicza i Szczerbińskiego. Kolejność ułożycie między sobą. Gałecki przygotuje dla mnie dwie maszyny; będę was odwiedzał co godzinę; Kiedy rozpoczniecie walkę, a rozpocząć ją trzeba z każdą maszyną, która będzie leciała od strony nieprzyjaciela, reszta zostanie zaalarmowana przez artylerię spod Barcina. Jeżeli zdarzyłoby się to podczas mego lotu, wszystkie pozostałe i patrole natychmiast startują, aby przybyć z pomocą i zaatakują nieprzyjaciela zależnie od okoliczności. Miejsce zbiórki po walce: nad Kuźnicą, po czym w powietrzu pozostaje patrol dyżurny, a reszta w szykach patrolowych trójkami powraca na lotnisko ze mną. Na wypadek gdyby walka miała odciągnąć nas od strefy patrolowania, dyżurny patrol wycofa się i pozostanie w tej strefie. Nie można ani na chwilę zostawić jej bez dozoru. Zrozumiano? Wysokość lotu dla wszystkich patroli: dwa i pól do trzech tysięcy metrów. A teraz — do maszyn. Przejrzeć karabiny, amunicję, silniki. O dziewiątej — spać! Wirecki przyniesie mi jeszcze spis i kolejność patroli. Koniec.

Do godziny ósmej panował w powietrzu i na ziemi spokój, jeżeli nie liczyć dwóch samolotów rozpoznawczych, które tylko na chwilę ukazały się na zachodzie, aby natychmiast zawrócić w kierunku południowym. Baterie pod Barcinem milczały; Dalekie, wysunięte na północny wschód okopy leżały ciche i jakby martwe, szczerząc żółte zęby piaszczystych przedpiersi i zygzakami podpełzając ku wsi;

Wieś właściwie nie istniała: była stosem rumowisk i nadpalonych albo zwęglonych belek walających się między żałośnie wycelowanymi w niebo kominami. Wszyscy już znali te kominy i stanowiska strzeleckie przed nimi. To były nasze rowy.

O paręset metrów dalej prostą linią przebiegał wyszczerbiony tu i ówdzie bombami samolotów tor kolejowy ukryty w dolinie. Ten tor leżał głuchy i bezczynny polśniewając w słońcu podwójną linią szyn, czerniejąc lejami pocisków i wyrwanymi podkładami.

O jego posiadanie bezskutecznie walczyła dywizja.

Grey wystartował dziesięć minut przed ósmą i biorąc po drodze wysokość poleciał zobaczyć, co się dzieje z patrolem. W powietrzu był patrol Wireckiego. Następny z kolei patrol, pod dowództwem Kramera, tworzyli Plichta i Nowak. Wszyscy inni byli też w pogotowiu.

Siedzieli w cieniu namiotów i palili zamieniając od czasu do czasu po parę słów nie mających właściwie żadnego sensu: gadali, aby zabić czas i skrócie nieznośna długie chwile oczekiwania. Nikt nie słuchał tego, co mówili inni, i każdy myślał, kiedy wreszcie zadźwięczy telefon z dowództwa artylerii.

Oczekiwali na ten dzwonek, a jednak kiedy zadźwięczał krótko i nerwowo, porwali się z miejsc jak zelektryzowani. Radlicz ujął słuchawkę i zameldował się głosem przerywanym wzruszeniem.

Potem przez kilkanaście sekund słuchał w milczeniu, powtarzając tylko: „tak jest", albo „tak, panie pułkowniku". a chłopcy, wpatrzeni w jego twarz blednącą i rumieniącą się. na przemian, z trudem hamowali niecierpliwość.

Lecimy zaraz — powiedział wreszcie. — Czołem, panie pułkownika — i oddzwonił.

Co? — spytali jednocześnie.

Biją się. Przyleciały trzy myśliwskie patrole po pięć maszyn. Musimy się śpieszyć. Zdaje się, że dwie maszyny 143 eskadry już lam są.

Potem dopadli samolotów.

Biją się na dwóch tysiącach — krzyknął jeszcze Radlicz i ruszył do startu ze swoim patrolem.

Tuż za nim startowała trójka Kramera, a potem Szczerbińskiego. Było pięć po ósmej, więc spotkanie mogło nastąpić zaledwie przed pięciu minutami. Alarm z baterii przybywał w porę.

Gnali na pełnym gazie i wkrótce zobaczyli znajome zarysy okopów. Wtedy idący najwyżej patrol Kramera skręcił w lewo: Radlicz nie zauważył manewru i gnał dalej na wprost, omiatając wzrokiem horyzont, a Szczerbiński wykręcał za Kramerem, gdy nagle zobaczył wysoko nad sobą siedem bombowców z czarnymi krzyżami na skrzydłach.

W tej samej chwili jednak dostrzegł je także patrol Kramera, gdyż zwinął się w miejscu i pociągnął za nimi niepostrzeżenie wchodząc im za ogony.

Leszek pozostawił je Kramerowi, a sam starał się odkryć, co skłoniło poprzednio Andrzeja do zwrotu na północ Przeleciał na czele patrolu nad stanowiskami artylerii, szukając na ziemi wskazówek, których nie mógł znaleźć w powietrzu, co do kierunku, w jakim należało dążyć z odsieczą Wireckiemu.

Ziemia potwierdziła kierunek północny, w którym Kramer rzucił swój klucz: między liniami okopów leżał rozbity Messerschmitt-110.

Polecieli w tamtą stronę i już po kilku minutach zobaczyli walkę.

W ostrym zakręcie gnały za polską maszyną trzy Messerschmitty. Wymykała im się zręcznie raz po raz przechodząc do natarcia i grzmiąc krótkimi seriami. Pomimo przygniatającej przewagi liczebnej przeciwników, pilot dawał sobie jakoś radę i stale był niebezpieczny. Jeszcze nim patrol Leszka mógł pośpieszyć mu z pomocą, przerzucając samolot w wywrocie złapał na celownik jednego z nieprzyjaciół i widocznie unieszkodliwił go zupełnie, bo nagle Messerschmitt zszedł w tył na skrzydło, zawahał się jakby i bezwładnie runął w korkociąg. Szczerbiński patrzył, czy nie wypryśnie ze zwoju poniżej, ale Me wirował coraz gwałtowniej, aż grzmotnął między żółte okopy i buchnął dymem pożaru.

Tymczasem patrol zbliżał się ku trzem maszynom walczącym nadal. Na znak przodownika Ahrens wziął wysokość na pełnym gazie, aby udaremnić ewentualną napaść nowych sił nieprzyjaciela. Kozłowski, który był na lewo, wszedł pod ogon jednego z Messerschmittów, a Leszek zaatakował drugiego, zjawiając się nieoczekiwanie między nim a słońcem. W tej chwili miał go na celowniku i bez namysłu nacisnął spust. Widział, jak pociski smugowe chlaszczą po kadłubie Niemca i jak Messerschmitt zwichnąwszy nagle łuk podciągniętego wirażu spada aż do ziemi.

I to już po wszystkim? — przeleciało mu przez głowę.

Nie miał czasu zastanawiać się nad tym dłużej, bo spostrzegł nagle cały kłąb walczących samolotów o jakieś trzysta metrów poniżej na lewo. Jednocześnie zauważył, jak walka między pozostałym Niemcem a dwoma Pezetelami zbliża się ku końcowi: siedziały mu nad i pod kadłubem, zaledwie o trzydzieści metrów od niego i prały po kabinie pilota. Wysoko nad nimi krążyła na straży maszyna Ahrensa.

Ogarnął to wszystko jednym rzutem oka i znurkował, aby wmieszać się do walczącego roju na dole.

Tu była cięższa praca. Dwa Pezetele walczyły zaciekle przeciw ośmiu wrogom.

W jakimś zakręcie Leszek dostrzegł posiekane burty samolotu Bielaka. To, że pilot żył jeszcze, wydało mu się cudem, ale bardziej zadziwiające było, że pozostawał nietknięty w wirze pocisków wypluwanych przez trzy otaczające go ; Messerschmitty. Nie mógł ruszyć się spomiędzy nich i przejść do natarcia, tak ciasno go ścisnęły. Szczerbiński bał się strzelać, aby go nie trafić.

Drugi P-ll był w położeniu niewiele co lepszym. Atakował jednego z Niemców, wystawiając się pod ostrzał trzech pozostałych;

Nagle dwaj z nich zwrócili się przeciw Kozłowskiemu, a jeden z atakujących Bielaka — przeciw Szczerbińskiemu. Zasypali się wzajemnie pociskami i nagle Niemiec rzucił się w dół unikając czołowego zderzenia. Szczerbiński bez wahania pozostawił go pod sobą i ostrzelał inną maszynę, która właśnie na krótką chwilę weszła w obręb działania jego karabinów.

Potem już nie mógł widzieć, co się dzieje z innymi. Poczuł uderzenia pocisków w stery, w ogon, w kadłub, tuż za sobą.

Szarpnął maszynę do pętli. Zobaczywszy napastnika w chwili przewrotu na plecach, skończył manewr immelmanem, by zaatakować. Nie zdążył; z obu boków kropiły po kadłubie pociski dwóch innych samolotów, a pod ogon prały długie serie od tyłu. Był w matni.

Zakatrupią mnie — pomyślał.

Ale w tej chwili strzały umilkły. To Ahrens widząc, co się dzieje pod nim, nie wytrzymał, runął z góry jak jastrząb i celnym ogniem zwalił na ziemię jedną z maszyn atakujących Leszka.

Sytuacja stawała się poważna. Pogorszyła się jeszcze, gdy, nie wiadomo skąd przybyły, wmieszał się do walki świeży patrol myśliwski nieprzyjaciela. Teraz każdy z chłopców miał przeciw sobie trzy samoloty zgniatające go ku ziemi.

Wtedy przybył ratunek. Niemal w ostatniej chwili.

Między walczących wpadł zwinny, kąśliwy jak osa Pezetel z lśniącym w słońcu napisem: „Grey".

Tak, to Grey przybywał, aby w niespełna trzydzieści sekund uzyskać swoje trzecie i czwarte zwycięstwo tego dnia. Stało się to tak błyskawicznie, że nikt nie zdołał nawet zauważyć, kiedy dowódca eskadry brał na cel Niemców.

Potem rzucił się między Bielaka a nacierające na nago Messerschmitty, niemal otarł się skrzydłami o ich kadłuby i rozpędził na cztery wiatry atak, aby już w następnym ułamku sekundy wpakować innemu hitlerowcowi całą serię w cylindry silnika. Wszędzie go było pełno; jakby nie jeden, lecz trzech Greyów spadło na karki Niemców. Rzucał maszyn od jednej grupy walczących do drugiej, gonił, rozbijał w puch!

Już po paru minutach zdawało się, że Pezetele rozporządzają przewagą.

Nie wytrzymały tego natarcia lub raczej tego szeregu. krótkich i szybkich jak myśl uderzeń, samoloty nieprzyjacielskie. Prysły na wszystkie strony, rzuciły się do ucieczki.

Dwa z nich pomknęły na wschód ponad Kuźnicą, w kierunku linii polskich. Za tymi pogonił Wirecki, jakby na niewidzialnej nici uczepiony pod kadłubem bliższego.

Zauważywszy pomyłkę w kierunku ucieczki, piloci niemieccy położyli się w dwa odśrodkowe łuki wirażów. Stefan skręcił za swoim na prawo i stracił z oczu drugiego. Raz, czy może dwa razy, oglądał się za nim, ale na próżno; więc postanowił skończyć z tym jednym.

Gnał na pełnych obrotach, nie zbliżając się wprawdzie, ale i nie pozwalając mu się oddalić. Dzieląca ich odległość ciągle wynosiła około trzystu metrów. Nie chciał strzelać z tak daleka, aby nie marnować amunicji, której zostało mu niewiele. Był przecież sam i pędził w głąb nieprzyjacielskiego terytorium. Musiał liczyć się z ewentualnością stoczenia jeszcze jednej walki w powrotnej drodze.

Ale czas mijał, a uciekający nie był ani o cal bliżej niż poprzednio.

Ostatecznie trzeba było zdecydować się i albo ostrzelać go zaraz, albo dać za wygraną.

Wirecki, wybierając pierwszą ewentualność, uchwycił na cel środek Messerschmitta.

Karabiny zatargały się jak ujadające psy na łańcuchu. ,popielate smugi pocisków dotknęły uciekającej maszyny. Zatoczyła się, legła w wiraż, śmignęła w górę i popłynęła dalej. Je jej pilot mylił się sądząc, że na długo uniknął niebezpieczeństwa: Wirecki powtórzył dokładnie każdy jego ruch i natychmiast posłał mu nową serię.

Tym razem była widocznie bliższa celu, bo Niemiec wywinąwszy w górę gwałtowną świecę przymknął gaz i wprowadził swój samolot w korkociąg.

I znowu — jak poprzednio w podciągniętym wirażu — Wirecki szedł za nim w warczących zwojach korkociągu. Znowu wymknął się z nich w tym samym co on momencie, by nacisnąć spust w chwili, gdy sylwetka Messerschmitta znane w celowniku.

Gruchnęła nowa seria. Uciekający obejrzał się, a potem spojrzał w dół, na ziemię. Stefanowi mignęła jasna plamka jego twarzy. Poszedł za kierunkiem wzroku swojej ofiary. Pod nimi leżało jakieś lotnisko. Od szarozielonego pola odrywały się ciemniejsze sylwetki trzech samolotów z czarnymi krzyżami na skrzydłach.

Zaraz też Niemiec przymknął gaz, a Stefan pocisnął ster i na pełnych obrotach otworzył ogień.

Zagrzechotała ostatnia długa seria, po której zabrakło amunicji. Wirecki był bezbronny. Ale jego przeciwnik zszedł w korkociągu do samej ziemi i grzmotnął w środek lotniska zakopując głęboko silnik pod zszarpanymi na bezkształtną masę szczątkami.

Wirecki czuł za sobą pogoń. Chciał zawrócić na wschód, ale odcinały mu odwrót dwa równoległe patrole. Defilada w obliczu sześciu maszyn byłaby samobójstwem, więc z konieczności musiał gnać przed siebie. Postanowił dopuścić ich bliżej i wtedy spróbować wymknąć się przez niespodziewany wywrót. Miał jedną szansę na dziesięć.

Właśnie chciał zmniejszyć gaz, gdy nagle silnik przerwał raz, drugi, trzeci...

Tego tylko brakowało — mruknął. — Musiał dostać w przewody smaru. Ładna historia!

Nie miał już czasu myśleć o konsekwencjach nieostrożności, jaką niewątpliwie była pogoń za nieprzyjacielem tak daleko od własnych linii, bo silnik zakrztusił się po raz ostatni i stanął.

Jednocześnie kadłub został osmagany pierwszymi pociskami pogoni.

Wirecki rozejrzał się w terenie. Pod nim, o paręset metrów zaledwie, widać było rozległą wieś, za którą zaczynały się zagajniki i zarośla przechodzące w las. Wszystko to leżało na poszkarpionych wzgórzach, z wijącą się w parowie drogą.

Śliczne miejsce! — pomyślał. — Jeszcze tu kark skręcę.

Nie chciał ryzykować skoku ze spadochronem. Te szelmy na pewno ustrzeliłyby mnie bez żadnych skrupułów — powiedział sobie.

Słyszał już o podobnych wypadkach: wróg był bezwzględny i nie szanował rycerskich tradycji lotniczych.

Stefan zdecydował się szybko. Wybrał niski zagajnik świerczyny pod samym lasem na łagodniejszym zboczu. Zaczął lądować mając wiatr w lewą burtę. Oba ścigające go klucze przeszły nad nim i położyły się w ostry wiraż, aby ostrzelać zwyciężonego, ale żyjącego jeszcze przeciwnika, albo też' zobaczyć, co się z nim stało.

Kiedy nurkowali na zagajnik, samolot Stefana właśnie zawrócił w miejscu, już na ziemi, zaczepiwszy skrzydłem o jakieś większe drzewo. Był cały i nie uszkodzony. Gdyby nie silnik...

Pociski zagwizdały cienko, bzyknęły blisko, pacnęły w ziemię, zabębniły po skrzydłach.

Stefan śpieszył się. Nie miał czasu myśleć o niebezpieczeństwie. Otworzył kran od benzyny, potem gorączkowo szukał zapałek. Ale zapałek nie było na zwykłym miejscu w prawej kieszeni. To go zaskoczyło. Za nic nie chciał zostawić samolotu w stanie zdatnym do użytku, a czas naglił. Lada chwila mógł zjawić się jakiś oddział wojska. Wtem błysnęła mu myśl. Iskrownik!

Tak, iskrowniki były przecież w porządku. Gorączkowo zerwał maskę silnika. Umoczywszy chustkę w benzynie włożył ją między koniec kabla wysokiego napięcia a maskę motoru. Pokręcił korbką rozrusznika. Sypnęły się iskry i buchnął płomień.

*

Greya ogarnęły złe przeczucia. Od kwadransa krążyli w dwanaście maszyn nad Kuźnicą. Trzynasta nie przybywała.

Grey wiedział już, że była to maszyna Wireckiego: czwarty patrol krążył bez dowódcy...

Z ciężkim sercem dał sygnał. Dyżurny klucz Kramera wziął wysokość i pozostał w strefie patrolowania. Inni w ciasnym szyku lecieli za dowódcą eskadry.

Na lotnisku czekał Gałecki z mechanikami. Czas dłużył się im okropnie i kiedy wreszcie na horyzoncie zamajaczyły znajome sylwetki maszyn, werkmistrz aż strzepnął palcami z zadowolenia.

Potem zaklął soczyście i zapalił papierosa, a później zaczął liczyć maszyny.-

Dziewięć — powiedział zaniepokojony. — Albo zostało czterech na patrolu, albo...

Szyk podchodził pod wiatr. Gałecki poznał maszynę Greya i odetchnął z ulgą: ten przynajmniej wraca. Ale kogo brak?

Samoloty kolejno osiadły na rżysku. Grey wyskoczył pierwszy i z jego zasępionej twarzy werkmistrz wyczytał smutną wiadomość.

Wirecki — powiedział dowódca:

Zginął, panie kapitanie?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin