Rafał Ziemkiewicz - Felietony - Ściema.pdf

(53 KB) Pobierz
Ściema
14 lipca 2004
Ściema
Media relacjonujące konwencję SLD zupełnie nie zauważyły, że popełniono tam
przestępstwo, choć sam fakt odnotowały. Mam na myśli, oczywiście, publiczne odśpiewanie przez
grupie partyjnej młodzieży Międzynarodówki. Ciekawe, że takie sprawy przechodzą u nas
niezauważone. Gdyby ktoś odśpiewa! publicznie na partyjnej konferencji „Haili, Hailo” albo pieśń
o Horście Wesselu, nikt nie miałby wątpliwości, że dopuszczono się aktu propagowania ideologii
nazistowskiej, co jest w Polsce zakazane, i to bodaj nawet przez konstytucję. O ile dobrze
pamiętam, na równi z nazizmem zabrania polskie prawo także propagowania ideologii
komunistycznej. Ale też jestem przekonany, że gdyby chciało mi się bawić wpisanie doniesień o
przestępstwie, to prokuratura po odczekaniu iluś tam zwyczajowych miesięcy odpisałaby mi, że
publiczne śpiewanie hymnu Międzynarodówki komunistycznej propagowaniem ideologii głoszonej
przez tę organizację nie jest. Ciekawe, prawda?
Jedna ze śpiewających młodych członkiń SLD udzieliła parę dni później „Gazecie
Wyborczej” wywiadu, który zatytułowano „Czerwony mi nie przeszkadza”. Wywiad jak wywiad,
ot, zwierza się ze swego życia uczuciowo-ideologicznego panienka na intelektualnym i
emocjonalnym poziomie przeciętnej piętnastolatki, która nie wiedzieć czemu zamiast w Antonio
Banderasie zakochała się akurat w Marksie i Engelsie. Głupia gęś widać nigdy nie słyszała, że w
imię tego „czerwonego” wymordowano sto kilkadziesiąt milionów ludzi, że zrobiono to w ramach
realizowania planów wytyczonych właśnie przez organizację, której hymn sobie tak wesoło z
kolegami zaśpiewała. Co ją tam obchodzi. Dla niej „ czerwony” to taka fajna zabawa, można sobie
pośpiewać i pobawić się w wyzwalanie „gejów i lesbijek” - ze zdjęcia w gazecie poznaję bowiem
osobę, która udzielała się w jakimś telewizyjnym programie na temat homoseksualizmu, do którego
nieopatrznie dałem się zaprosić. Zresztą ramię w ramię z nią śpiewał na kongresie lewicy niejaki
Biedroń, sławny z organizowania „parad równości”; reszty miłośników Międzynarodówki nie
znam, ale bardzo prawdopodobne jest, że i oni są z tej samej paczki. W nowej interpretacji
komunistycznego hymnu „wyklętym ludem ziemi” nie są już bowiem ci, „których dręczy głód” (bo
jaki tam głód w dobie fast-foodów, kiedy zewnętrzną oznaką biedy nie jest już chudość, a
przeciwnie, otyłość?), tylko tacy, którym dyskomfort sprawia zupełnie co innego niż żołądek.
Trzeba być lepszym głupkiem, zważywszy, że gremia śpiewające Międzynarodówkę bynajmniej
tolerancji wobec homo w swym programie nie miały, przeciwnie, jeszcze parę lat po upadku ZSSR
za pederastię zsyłano na Sybir.
Ale tzw. wiodące media nie mioty do tego głowy, bo bez reszty zajęte są ostrzeganiem przed
łysymi aktywistami LPR. Powoli wraca przy tej okazji, przede wszystkim do „Polityki” i „Gazety
Wyborczej”, charakterystyczny język antyprawicowej publicystyki z początku lat
dziewięćdziesiątych. Roman Giertych nie jest bohaterem moich marzeń, a jego partię mam wręcz
za zaprzeczenie idei narodowej - bo idea ta każe kierować się, jako wartością nadrzędną, dobrem
państwa i narodu, a więc także podporządkowywać dobru wspólnemu wszelkiego rodzaju
sprawiedliwość społeczną, która zawsze realizowana jest ze szkodą dla gospodarczych podstaw
narodowego bytu i powoduje demoralizację, a po dłuższym czasie wręcz degrengoladę
beneficjentów „socjalu”. Tymczasem większość aktywistów LPR, licytując się z postkomuną i
Lepperem, głosi w najlepsze wszystko to, co dla Polski zabójcze. Może są naprawdę zbyt głupi,
żeby zrozumieć związek między stroną „ma” a stroną „winien”, może za całe intelektualne
wyposażenie do polityki wystarczają im bełkoty pana Krajskiego w „Naszym Dzienniku” - a może
to po prostu kolejni cwaniacy, kombinujący, tak jak poprzednicy, że przed wyborami trzeba
wciskać ciemnotę, żeby wygrać, a jak się już wygra, to zobaczymy.
To wszystko jednak nie zmienia faktu, że to nie LPR, ale postkomunistyczny układ wciąż
doi nasze państwo, niszczy jego struktury i powoduje jeden skandal po drugim. To nie żadna tajna
liga narodowa straszy w Polsce, tylko Łapiński, Naumann, Kralkowska i inni fachowcy Millera. To
nie żadni łysi wykonują dziwne manewry wokół spółek skarbu państwa i zagranicznych inwestycji,
tylko zaufani ludzie pana prezydenta. I nie wydaje się, jak na razie, by trwałości tego układu
cokolwiek zagrażało. W tej sytuacji dobór medialnych priorytetów wydaje się służyć nie
informowaniu wyborców, a właśnie odwrotnie, odwracaniu ich uwagi. W czym zresztą nasze tzw.
wiodące media mają wielkie tradycje.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin