Zapomniany holocaust.doc

(87 KB) Pobierz
Zapomniany holocaust - Polacy pod okupacją niemiecką 1939-1944

Zapomniany holocaust - Polacy pod okupacją niemiecką 1939-1944
Richard C.Lukas

 

okladka

 

Fragmenty książki Richarda C.Lukasa "Zapomniany holocaust - Polacy pod okupacją niemiecką 1939-1944"

Hitlerowcy pragnęli stworzyć społeczeństwo oparte na kryteriach rasowych. Spomiędzy Polaków i osób innych narodowości wschodniej Europy wybierali tych, którzy nadawali się do zniemczenia. Polski naród traktowany był na równi z Żydami, Cyganami, Białorusinami i Ukraińcami jako rasa obca. Niemniej, zdaniem hitlerowców, około trzech procent Polaków zamieszkujących anektowane tereny, stanowiło dobry materiał do germanizacji. Cel był oczywisty; 9 maja 1940 roku Himmler oświadczył: "Ze względów narodowych i politycznych konieczne jest zabezpieczenie anektowanych terenów wschodniej Europy, a później Generalnej Guberni dla osób krwi teutońskiej po to, by uczynić ową zagubioną germańską krew przydatną dla naszego społeczeństwa". Hitlerowcy planując wzrost "pożądanej rasowo" populacji niemieckiej, hamowali jednocześnie rozwój polskiej inteligencji, która z niemieckiego punktu widzenia była ongiś niemiecka, ale z biegiem czasu spolonizowała się. Istnieje zdumiewająca opinia strony niemieckiej, że przywódcy polskiego ruchu oporu posiadali znaczny procent krwi nordyckiej, który "pozwala im aktywnie działać w przeciwieństwie do pogrążonych w fatalizmie elementów słowiańskich". Rzeczywiście: gdyby osoby te zgermanizować, Polacy pozostaliby bez dynamicznych przywódców.

Hitlerowcy szczegółowo klasyfikowali ludzi, w których żyłach płynęła germańska krew i zależnie od kategorii przydzielali im prawa i obowiązki. Volkslista (Lista Narodowa) dzieliła ludzi na cztery kategorie. Klasę I stanowili Niemcy, którzy przed wojną popierali hitlerowców. Do klasy II należeli Niemcy, którzy wprawdzie nie brali udziału w toczonej przez hitlerowców batalii, ale posiadali narodowość niemiecką. Do klasy III zaliczani byli ludzie pochodzenia niemieckiego, którzy choć związani w jakiś sposób z narodem polskim, pragnęli poddać się germanizacji; do tej kategorii wliczano również Niemców żyjących w związkach mieszanych -kobiety lub mężczyzn -oraz pochodzące z takich związków dzieci. Klasę IV stanowili ludzie pochodzenia germańskiego, którzy spolonizowali się i opierali germanizacji". Osoby mieszczące się w którejś z kategorii Volkslisty, ale wypierające się związków z Niemcami, traktowane były bardzo surowo. Zazwyczaj kończyło się to wysyłką do Niemiec lub do obozu koncentracyjnego. Brunhilda Muszyńska, z domu von Wattman, poślubiona Polakowi, wyparła się swego niemieckiego pochodzenia, czym wyprowadziła z równowagi przesłuchującego ją hitlerowca. "Skoro daje tak fatalny przykład narodowi, któremu zawdzięcza swą pozycję i zdolności umysłowe, proponuję odesłać ją niezwłocznie do Niemiec".

 

Hitlerowcy czynili wysiłki, by programem germanizacji objąć całe grupy etniczne, np. mieszkańców Warmii, Mazur i Kaszub. Masowa germanizacja była dla nich rzeczywiście korzystniejsza, gdyż oszczędzała im poniżających śledztw, kontroli oraz przesłuchań. W ten właśnie sposób zgermanizowano większą część Śląska. Akcji tej towarzyszyło tworzenie kartotek personalnych zawierających odciski palców obywateli. Oznaczało to całkowitą likwidację polskiego życia kulturalnego na tamtych terenach. Polskie podziemie nie uważało tych ludzi za zdrajców, ponieważ Volksdeutschami stawali się pod przymusem. Tych natomiast, którzy z własnej woli rejestrowali się jako Volksdeutsche -zwłaszcza w Generalnej Guberni, gdzie nie istniał tego rodzaju przymus -uznawano za renegatów i sądzono zgodnie z prawem podziemnego państw. W miarę trwania wojny Niemcy starali się powiększać szeregi Volksdeutschów; w tym celu odrzucano nawet pompatyczne hasła o rasowej czystości. Jeden z przywódców polskiego podziemia, Stefan Korboński, oświadczył, że w roku 1942 na terenach włączonych do Rzeszy automatycznie wciągano na Volkslistę i wcielano do armii niemieckiej Polaków w wieku poborowym. Podczas operacji na Zamojszczyźnie Niemcy przesiedlili jedną trzecią ludności tamtych terenów do Niemiec celem germanizacji. Ta farsa zniemczania mogłaby nawet być śmieszna, gdyby nie pociągała za sobą tylu ofiar. Jedno z najnowszych opracowań historycznych wyjątkowo trafnie opisuje tę sytuację: "Rodziny, które kwalifikowały się do statusu Volksdeutschów, mogły równolegle ubiegać się o to, by tylko część rodziny trafiła na tę listę. W ten sposób zyskiwały swych przedstawicieli w dwóch światach, których losy mogły różnie się potoczyć. Dawało to z obu stron fałszywe dokumenty, kradzione kartki żywnościowe i podrobione drzewa rodowe. Od dawna bowiem hitlerowscy urzędnicy rywalizowali ze sobą. Gauleiter Forster zarejestrował wszystkich mieszkających w Gdańsku Polaków jako Niemców; po prostu aby dokuczyć SS".

Jak już mówiłem, ważny element niemieckiego programu degradacji biologicznej narodu polskiego i związanego z tym wzrostu potęgi Niemiec, stanowiło odbieranie rodzicom i germanizacja polskich dzieci. Program ten realizowano przede wszystkim na ziemiach anektowanych, ale także z terenów Generalnej Guberni deportowano do Niemiec i poddano przymusowej germanizacji tysiące polskich dzieci. Znalazły się tam osoby nie tylko pochodzenia niemieckiego, ale też dzieci z polskich rodzin, jeśli odpowiadały hitlerowskim kryteriom rasowym. 18 czerwca 1941 roku Himmler oświadczył: "Uważam za słuszne, aby odbierać małe dzieci polskim rodzinom o szczególnie dobrych cechach rasowych i kształcić je później w naszych specjalnych instytucjach i domach dziecka, które jednak nie powinny być zbyt duże". Operację germanizacji polskich dzieci Niemcy zapoczątkowali na ziemiach włączonych do Rzeszy. Najpierw wywożono małych mieszkańców polskich domów dziecka; później akcję rozszerzono na dzieci adoptowane. W drugiej fazie realizacji programu Niemcy zaczęli wysyłać dzieci do starej Rzeszy. Na Śląsku, gdzie wszystkich mieszkańców uważano za Niemców, germanizacja nie pociągała za sobą deportacji, lecz gdy rodzice lub rodzice przybrani nie chcieli podpisać Volkslisty, odbierano im dzieci. Podatne na wynarodowienie były dzieci Polek wysłanych do Niemiec na roboty przymusowe. Jeśli słowiańskie robotnice nie spełniały kryteriów rasowych, hitlerowcy nakazywali aborcję. Jeśli natomiast ciąża z ich punktu widzenia rokowała pomyślny wynik, szczególnie gdy ojcem dziecka był Niemiec, dopuszczano do jego urodzenia, po czym oddawano je Narodowo-Socjalistycznemu Stowarzyszeniu Opieki Społecznej.

Czasem, gdy rodzice trafili do więzienia, obozu koncentracyjnego lub na roboty przymusowe do Niemiec, władze siłą odbierały dziecko, nawet jeśli znalazło się pod opieką krewnych. Ten sam los spotykał dzieci, których rodzice zginęli w egzekucji. Wspomniałem już, że tysiące dzieci o niebieskich oczach i jasnych włosach wysłano z Zamojszczyzny do Rzeszy celem zgermanizowania. Tylko w ramach tej jednej akcji deportowano 30 000 osób; szacuje się, że spośród nich do Rzeszy trafiło 4 454 dzieci w wieku od dwóch do czternastu lat. Inną metodą była wysyłka dorastającej młodzieży -chłopców i dziewcząt -na roboty przymusowe, by eksploatować ją rasowo i ekonomicznie. Gdy dziecko zostało wysłane do Niemiec, nie oznaczało to jeszcze, że będzie Niemcem. Hitlerowcy poddawali je eksperymentom medycznym i psychologicznym dla określenia podatności na wynarodowienie. Specjaliści od rasy preferowali dzieci nie starsze niż ośmio-dziesięcioletnie, lecz w wielu przypadkach kryteriom tym odpowiadały nawet nastolatki w wieku siedemnastu i więcej lat. Podczas selekcji specjaliści klasyfikowali je do jednej z trzech kategorii: mające cechy pożądane, mieszczące się w granicach normy oraz niepożądane w punktu widzenia rasy aryjskiej. Celem testu było nie tyle ustalenie niemieckiego pochodzenia kandydatów, co wybranie dzieci wybitnych pod względem fizycznym i umysłowym. Dzieci, które zostały przeznaczone do germanizacji, umieszczano w szkołach lub instytucjach prowadzonych przez Lebensborn, SS lub NSV. Niemcy przede wszystkim starali się zniszczyć polską tożsamość. Dzieciom nie wolno było mówić w języku ojczystym; gdy nie stosowały się do tego zakazu, bito je i głodzono. Jeśli rodzice żyli, dzieciom nie wolno było spotykać się z nimi. Wcielano je do hitlerowskich organizacji młodzieżowych, jak Hitlerjugend albo Bund Deutscher Maedel. Celem zupełnego wynarodowienia Niemcy zmieniali im polskie nazwiska i wystawiali fałszywe metryki urodzenia. Często nowe nazwiska zachowywały pierwsze litery polskiego oryginału -i tak: Sosnowska stawała się Sosemann, Mikołajczyk-Micker, a Witaszek -Wittke; najwyraźniej intencją Niemców było, aby nazwiska te zlały się w pamięci dziecka, a ich pierwotne brzmienie całkowicie zamazało się w pamięci. Czasami nowe nazwisko stanowiło transliterację poprzedniego: Piątek -Pionteck, Jesionek -Jeschonnek. Niektóre były dokładnym tłumaczeniem: Ogrodowczyk -Gaertner, Młynarczyk -Mueller. Trudno dokładnie ustalić liczbę małych Polaków poddanych procesowi germanizacji, ale jedno z polskich źródeł szacuje ją na około 200 000.

(...)

Polscy robotnicy deportowani do Rzeszy nosili na ubraniach literę "P" w kolorze fioletowym, odróżniającą ich od ludności miejscowej, której nie wolno było nazbyt po ludzku odnosić się do obcych, ani też utrzymywać z nimi kontaktów towarzyskich. Polakom zakazano chodzenia do kościoła i do kina, używania środków transportu publicznego oraz nawiązywania kontaktów seksualnych. "Metody takie stosować bez najmniejszych wyrzutów sumienia" -głosiła jedna z dyrektyw. Wielu Niemców otrzymało surowe wyroki sądowe za okazywanie sympatii Polakom. Człowiek nazwiskiem Karl Lossin płacił za bilety kolejowe pewnego Polaka i chodził z nim do kina; sąd niemiecki skazał go za to na dziewięć miesięcy więzienia. Za podarowanie Polakowi pudełka papierosów, czterdziestodziewięcioletni Niemiec z Halberstadtu został na miesiąc pozbawiony wolności. Kiedy pewien bauer pozwolił Polakowi utrzymywać korespondencję z rodziną, poszedł do aresztu na cztery miesiące. Jeden z niemieckich apeli głosił: "Niemcy! Polacy nie mogą być waszymi towarzyszami. Polacy są niższą rasą, bez względu na to czy pracują na farmie, czy w fabryce. Bądźcie zawsze prawdziwymi Niemcami i nie zapominajcie, że należycie do Rasy Panów" (Herrenvolk).

Osobom narodowości polskiej nie wolno było utrzymywać stosunków seksualnych nawet pomiędzy sobą; za stosunki z Niemkami lub (w przypadku kobiet) z Niemcami groziła śmierć. Na początku 1941 roku Himmler z tego właśnie powodu nakazał egzekucję 190 polskich pracowników rolnych. Już w obozie w Buchenwaldzie hitlerowcy wybrali najmłodszych polskich więźniów do roli katów przy wieszaniu współrodaków. Przedłużająca się wojna pochłaniała życie coraz większej liczby Niemców i hitlerowcy zaczęli wcielać do armii tysiące Polaków. Premier Władysław Sikorski wyliczył, że w czerwcu 1942 roku zagarnęli do wojska 70 tysięcy mieszkańców Pomorza i 100 tysięcy Ślązaków; większość z nich służyła w jednostkach pomocniczych. Sikorski stwierdził: "Zdecydowany opór i masowa dezercja ofiar tych kaperskich łapanek, niesłychanych w XX wieku, już teraz prowadzą do licznych wyroków śmierci w ojczystym kraju". W roku 1943 OSS (Biuro Służb Strategicznych) donosiło o Polakach walczących w jednostkach niemieckich we Francji, a nawet na froncie wschodnim.

Wszystkie narody, które znalazły się podczas II wojny światowej pod okupacją hitlerowską, poznały smak terroru. Żaden jednak naród nie wycierpiał tyle, co Polacy, którzy ginęli nie tylko za czynny lub bierny opór, ale też za zwykłe nieprzestrzeganie godziny policyjnej czy handel na czarnym rynku; często wreszcie za sam fakt bycia Polakiem. Za różne antyniemieckie oświadczenia lub manifestowanie swych uczuć -Niemcy określali to mianem "wrogiego nastawienia" -rozstrzeliwano nawet dzieci poniżej szesnastu lat. Polak częstokroć ginął za to, że nie ustąpił z drogi nadchodzącemu z przeciwka Niemcowi albo że nie zdjął przed nim czapki. Na Francuzów czy Belgów Niemcy jakoś nie urządzali łapanek i nie strzelali do nich na ulicach z byle powodu, a często i bez najmniejszej przyczyny. Ludzie żyli w ciągłym strachu przed aresztowaniem, torturami, śmiercią. Nikt nie był pewien, czy wychodząc rano z domu, powróci tam wieczorem.

Niemcy mordowali Polaków z różnych powodów: w ramach represji, akcji odwetowych, czy po prostu z rasowej nienawiści. W żadnym kraju okupowanej Europy hitlerowska machina terroru nie była tak rozwinięta jak w Generalnej Guberni. W okresie od października 1939 roku do września roku 1944 na terenach Polski stacjonowało od 50 do 80 tysięcy esesmanów i policjantów, wspieranych siłami Wehrmachtu, które rzadko kiedy liczyły mniej niż 400 tysięcy żołnierzy; w czerwcu 1941 roku ich liczba sięgnęła 2 milionów, a we wrześniu 1944 roku -miliona. Jakkolwiek najdotkliwszych strat doznała Warszawa -od listopada 1939 roku do lipca 1944 roku zginęło w niej w sumie 35-40 tysięcy mieszkańców -to pozostałe miasta, takie jak Radom, Lublin, Kielce czy Częstochowa, również padły ofiarą terroru. Pisałem już, że podczas kampanii wrześniowej najeźdźcy mordowali raczej przypadkowe osoby i dopiero potem przystąpili do bardziej systematycznej akcji wobec polskiej inteligencji oraz "przeciwników politycznych". W latach 1939-41 ludność rdzennie polska była bardziej jeszcze niż Żydzi narażona na aresztowania, deportację i śmierć; Żydów bowiem dopiero zapędzano do gett. Emmanuel Ringelblum, znany żydowski historyk, któremu pomoc Polaków przedłużyła życie, zanotował w swoim dzienniku pod datą 8 maja 1940 roku, że Polacy deportowani są do Rzeszy, a żydowscy fryzjerzy muszą ich przedtem strzyc. Jak zauważył inny żydowski historyk, Polacy pragnący uniknąć grożących deportacją lub egzekucją łapanek odkryli "niezwykły sposób ratunku -gwiazdę Dawida". Kupowali mianowicie lub pożyczali te odznaki, by przy ich pomocy wymknąć się obławie. W tym czasie nawet Żyd, jeśli udowodnił, że nie jest ukrywającym się Polakiem, był bezpieczny. Z czasów poprzedzających masowy wywóz Żydów do obozów śmierci, pochodzi raport informatora OSS, że Polacy traktowani są przez Niemców dużo gorzej niż Żydzi. Gubernator Frank nie mylił się mówiąc, że represje Niemców nie mają nic wspólnego z akcjami obronnymi. 19 stycznia 1940 roku oświadczył: "Do Polaków odnoszę się jak do wszy. W przypadkach, gdy stosowane przez nas środki nie odnoszą skutku lub jakaś akcja Polaków daje mi powód do wkroczenia, bez wahań podejmuję najbardziej drakońskie środki". Po raz pierwszy zasadę zbiorowej odpowiedzialności zastosowano na przedmieściach Warszawy -w osiedlu Zielonka. Hitlerowcy aresztowali tam 11 osób, ale dwie z nich zbiegły. Resztę zatem zastrzelono. Pośród ofiar znalazło się trzech szesnasto czy siedemnastoletnich harcerzy. Pretekstem do mordu stał się wykonany ręcznie plakat ze słowami polskiej poetki, Marii Konopnickiej: "Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, ni dzieci nam germanił". We wsi Wawer pod Warszawą Niemcy zamordowali 75 osób. Pośród nich znalazł się czterdziestoletni urzędnik Narodowego Banku Gospodarczego w Warszawie, Daniel Gering, z pochodzenia Niemiec. Ku zdumieniu hitlerowców ten człowiek noszący nazwisko marszałka Rzeszy upierał się, że jest Polakiem. "Czy wiesz, czym to grozi?" -spytali. "Tak, wiem, ale jestem Polakiem" -odrzekł Gering. Dwukrotnie wywoływali go z szeregu domagając się, żeby powiedział im tylko, że jest Niemcem. Gering odmawiał. Wtedy pobili go dotkliwie. Zgodnie z relacją świadka, kiedy Gering upierał się przy polskości, po prostu został zmasakrowany. W 1944 roku w Krakowie Frank oświadczył zebranym Niemcom: "Nie wahałem się ogłosić, że za życie każdego Niemca odda życie 100 Polaków".

W rzeczywistości odwet pociągał za sobą często dużo większą liczbę ofiar. Zdarzało się, że w rewanżu za śmierć jednego Niemca ginęło 200-400 Polaków. Na Lubelszczyźnie w odwecie za śmierć jednej rodziny niemieckich osadników, hitlerowscy wymordowali całą ludność wsi Józefów. Zgodnie z zaleceniem generała SS, Bacha-Żelewskiego, każdy oficer w randze od kapitana wzwyż miał prawo, bez odwoływania się do wyższych instancji, w odwecie za śmierć Niemca odebrać życie od 50 do 100 Polakom. Polskie podziemie donosiło o wzmożonej fali terroru, jaki nastąpił pod koniec roku 1942 i na początku 1943 i charakteryzował się ogromną ilością łapanek, których ofiary zsyłano na roboty przymusowe lub zabijano na miejscu. 21 stycznia 1943 roku komendant główny AK, gen. Rowecki, pisał do polskich władz w Londynie: "Przez kraj przeszła nowa fala terroru". Rowecki miał rację -polowania na ludzi w całej Generalnej Guberni w połowie stycznia osiągnęły takie natężenie, że Polacy obawiali się, iż Niemcy zamierzają eksterminować całą polską ludność, podobnie jak to czynili z Żydami. Jedno z lewicowych pism podziemnych radziło odpowiednio przygotować się na wypadek aresztowania: schować przy sobie pieniądze i jakieś proste narzędzia, by móc potem podjąć próbę ucieczki z pociągu wiozącego aresztowanych na śmierć. "Jeśli komuś grozi aresztowanie, powinien ukryć się tak, jak pozwalają na to miejscowe warunki, a najważniejszym nakazem obecnej chwili jest wzajemna pomoc i współpraca w imię przetrwania narodu i społeczeństwa" -upominała Gwardia Ludowa.

Terror osiągnął punkt kulminacyjny jesienią 1943 roku, kiedy Frank nakazał w Warszawie publiczne egzekucje. Jego dekret zawierał klauzulę, w myśl której policji wolno było na miejscu zastrzelić każdego podejrzanego. Pierwsza uliczna kaźń odbyła się w Warszawie 16 października 1943 roku i pochłonęła życie 25 osób. Od tej chwili codziennie prawie, aż do 15 lutego 1944 roku, miały miejsce podobne egzekucje; dopiero po zamachu na Franza Kutscherę, szefa SS i policji w dystrykcie warszawskim, egzekucje wstrzymano. Ale w ruinach warszawskiego getta ciągle rozstrzeliwano ludzi, tyle że potajemnie. Między 16 października 1943 roku a 15 lutego 1944 odbyły się 33 uliczne kaźnie, w których śmierć poniosło l 528 niewinnych osób. Zabijanym w publicznych egzekucjach Niemcy związywali ręce i zakrywali oczy; jednak początkowo nie kneblowali ust. Pozwalało to ofiarom na chwilę przed śmiercią wznosić patriotyczne okrzyki w rodzaju: "Niech żyje Polska!"; dlatego też oprawcy zaczęli owijać im głowy, a do ust wciskać szmaty nasączone jakimś narkotykiem. Jeszcze później zalepiano skazańcom usta gipsem lub zaklejano plastrem. Początkowo ludzie szli na śmierć w ubraniach; z czasem kazano im się rozbierać do bielizny. Odbierano nawet buty. Czasami dostawali więzienne ubrania lub zgoła tylko papierowe spodnie. Tych, którzy przeżyli pierwsze strzały, dobijano uderzeniami kolb. Po egzekucjach oprawcy ładowali zwłoki do ciężarówek, wywozili w ruiny getta i tam palili. Nocą przez megafony wyczytywane były nazwiska ofiar. Polacy nie znosili tych, czytanych chrapliwym głosem, monotonnych rejestrów, ale słuchali ich, szukając nazwisk przyjaciół i krewnych. Zasadę zbiorowej odpowiedzialności stosowano zarówno w miastach, jak i na wsi. W mieście jednak nikt nie był pewien, na kogo padnie los. Każdy mógł trafić na łapankę lub zostać rozstrzelany. Na prowincji natomiast Niemcy ogłaszali nazwiska znanych w danej okolicy osób, które na okres dwóch-trzech miesięcy brano na zakładników. Jeśli w tym czasie ruch oporu zabił jakiegoś Niemca, ludzie ci odpowiadali za to własnym życiem.

Głośno było o mordzie, dokonanym na 192 osobach w czeskiej wiosce Lidice, spacyfikowanej za śmierć generała SS, Reinharda Heydricha. Jeden z polskich kurierów zauważył jednak, że "w Polsce mieliśmy tysiące takich Lidic". Zgodnie z jednym z polskich źródeł, z 769 akcji represyjnych przeprowadzonych na polskich wsiach, każda pochłonęła co najmniej dziesięć ofiar. W sumie, w latach 1939-1945 Niemcy wymordowali 19 792 osoby; bez wątpienia miała miejsce trudna do ustalenia liczba podobnych akcji, o których nie wspominały żadne raporty, gdyż każda z nich pochłonęła życie mniej niż 10 osób. Hitlerowcy spacyfikowali około 300 wiosek; spośród nich należy wymienić te, w których straciło życie co najmniej sto osób: Rajsk (140 zabitych), Krassowo-Czestiki (259), Michniów (203), Skloby (215), Kulno (100), Cyców (111), Olszanka (103), Borów (232), Łazek (113), Szczecyń (368), Józefów (169), Sumin (118), Jamy (147), Kitów-Nawóz (174), Sochy (181), Milejów (150), Kaszyce (117), Wanajty (109), Mrozy (ponad 117), Krusze (148), Lipniak (370). Podczas pacyfikacji bombardowano też niektóre wsie, jak na przykład: Monty Dolne, Monty Górne, Pawłów, Tokary, Sochy i Klew.

Dwa tysiące obozów koncentracyjnych, których sieć niczym pajęczyna spowijała terytorium całego kraju, stanowiło najdramatyczniejsze świadectwo lat okupacji i skutków hitlerowskiej doktryny rasowej w Polsce. Obozy, takie jak w Bełżcu, Chełmnie, Sobiborze czy Sztutowie (Stuffhof), budowano wyłącznie w celu eksterminacji. Trzy największe obozy zagłady -Oświęcim-Brzezinka, Majdanek i Treblinka -pochłonęły miliony ludzkich istnień. Leżący na zachodzie obecnego terytorium Polski obóz w Gross Rosen traktowany był początkowo jako obóz pracy. Na terenach Niemiec również istniało szereg obozów; najbardziej znane z nich to: Dachau, Ravensbrueck, Buchenwald, Sachsenhausen i Mauthausen. Główne jednak obozy śmierci umieszczono w Polsce. Tutaj bowiem mieszkało najwięcej przyszłych ofiar hitleryzmu -Polaków i Żydów.

W przeciwieństwie do Żydów, którzy ginęli najczęściej w komorach gazowych, większość Polaków została stracona w masowych egzekucjach, zginęła z głodu lub w efekcie morderczej pracy. Również jednak w obozach znalazły śmierć setki tysięcy Polaków. Pierwszymi więźniami Oświęcimia stali się właśnie Polacy, którzy do 1942 roku, to jest do czasu, gdy zaczęli napływać tam Żydzi, stanowili w obozie znakomitą większość. W Stutthof do roku 1942 również 90 procent więźniów stanowili Polacy. Pierwszej egzekucji przy użyciu trujących gazów dokonano na 300 Polakach i 700 radzieckich jeńcach wojennych. Do obozów koncentracyjnych trafiło tylu Polaków, że praktycznie każda polska rodzina miała kogoś, kto byt torturowany i stracony w obozie. Przez Dachau przeszło ich 35 tysięcy, w Ravensbrueck uwięziono około 33 tysiące polskich kobiet. W Sachsenhausen zginęło 20 tysięcy obywateli polskich; w Mauthausen -30 tysięcy, a w Neuengamme -17 tysięcy.

W wyniku trwającej blisko sześć lat wojny zginęło 6 028 000 obywateli polskich, czyli dwadzieścia dwa procent ogólnej liczby mieszkańców -największy odsetek ze wszystkich okupowanych krajów Europy. W przybliżeniu połowę ofiar stanowili rodowici Polacy, pozostałe 50 procent -polscy Żydzi. Około 5 384 000 osób, czyli 89,9 procent ofiar (tak Żydów, jak i osób narodowości polskiej) zginęło w więzieniach, obozach śmierci, podczas nalotów bombowych, na skutek egzekucji, w wyniku likwidacji gett, wskutek epidemii, w efekcie głodu, wyczerpującej pracy i koszmarnych warunków życia.

 

http://www.naszawitryna.pl/ksiazki_32.html

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin