Stephen King - Strefa smierci.pdf

(1816 KB) Pobierz
Microsoft Word - Stephen King - Strefa smierci
STEPHEN KING
STREFA
ĺ MIERCI
Przeło Ň
Krzysztof Sokołowski
7054695.002.png
PROLOG
l
Jeszcze przed matur Ģ John Smith zd ĢŇ ył zapomnie ę o ci ħŇ kim upadku, którego doznał na lodzie
owego styczniowego dnia 1953 roku. Tak naprawd ħ , to ju Ň w ostatniej klasie podstawówki miałby
wielkie kłopoty, Ň eby go odgrzeba ę w pami ħ ci. Ojciec i matka o niczym si ħ nie dowiedzieli.
Je Ņ dzili na ły Ň wach na oczyszczonym ze Ļ niegu skrawku Runaround Pond w Durham. Starsi
chłopcy grali w hokeja starymi, posklejanymi ta Ļ m Ģ kijami, zamiast bramek u Ň ywaj Ģ c dwóch koszy na
ziemniaki. Maluchy tylko popierdzały sobie w kółko, jak to maluchy od niepami ħ tnych czasów; nogi
komicznie wyginały im si ħ w kostkach, a z ust wypływały na kilkustopniowy mróz obłoczki pary. W
rogu, na oczyszczonym lodzie płon ħ ły dwie opony, buchaj Ģ ce czarnym dymem; wokół ognia siedziało
kilkoro rodziców, przygl Ģ daj Ģ cych si ħ swym pociechom. Czasy pojazdów Ļ nie Ň nych jeszcze nie
nadeszły i sporty zimowe ci Ģ gle polegały na ę wiczeniach ciała, a nie silnika spalinowego.
Johnny wyszedł z domu stoj Ģ cego tu Ň przy granicy Pownal. Przez rami ħ miał przewieszone
ły Ň wy. Jak na sze Ļ ciolatka je Ņ dził całkiem nie Ņ le. Nie a Ň tak dobrze, by przył Ģ czy ę si ħ do starszych i
gra ę z nimi w hokeja, ale wystarczaj Ģ co, by kr ħ ci ę ósemki wokół innych pierwszoklasistów, którzy
albo rozpaczliwie wywijali r ħ kami, próbuj Ģ c usta ę , albo padali na tyłki.
Wła Ļ nie sun Ģ ł powolutku wzdłu Ň granicy oczyszczonego lodu, marz Ģ c o tym, by umie ę jecha ę do
tyłu jak Timmy Benedix, słuchaj Ģ c lodu j ħ cz Ģ cego i trzaskaj Ģ cego tajemniczo pod warstw Ģ Ļ niegu, a
tak Ň e krzyków graczy, ryku silnika ci ħŇ arówki jad Ģ cej przez most do cementowni w Lisbon Falls,
pomruku rozmów dorosłych. W ten chłodny, jasny zimowy dzie ı Johnny był szcz ħĻ liwy, Ň e Ň yje. Nie
miał Ň adnych problemów, o niczym nie my Ļ lał i nie pragn Ģ ł niczego... chyba tylko tego, by je Ņ dzi ę do
tyłu jak Timmy Benedix.
Przejechał koło ogniska i dostrzegł, jak kilku dorosłych przekazuje sobie butelk ħ whisky.
- Zostaw troch ħ dla mnie! - krzykn Ģ ł do Chucka Spiera. Chuck miał na sobie wielk Ģ kurtk ħ
drwala i zielone flanelowe spodnie.
U Ļ miechn Ģ ł si ħ .
- Spadaj, mały. Chyba matka ci ħ woła.
Sze Ļ cioletni John Smith odpowiedział mu u Ļ miechem i odjechał. A przy lodowisku, od strony
drogi zauwa Ň ył schodz Ģ cego w dół samego Timmy'ego Benedixa, a za nim jego ojca.
- Timmy! - krzykn Ģ ł. - Patrz!
Obrócił si ħ i pojechał niezgrabnie do tyłu. Nie zdaj Ģ c sobie z tego sprawy, zbli Ň ał si ħ do
hokeistów.
- Hej, mały! - krzykn Ģ ł kto Ļ . - Z drogi!
Johnny nie usłyszał. Udało mu si ħ ! Jechał do tyłu. Złapał rytm - od jednego razu! Trzeba było tak
jako Ļ wygina ę nogi...
Zafascynowany, spojrzał w dół. Co te Ň wyczyniaj Ģ te jego nogi?
Kr ĢŇ ek hokejowy, stary, poryty i wy Ň łobiony po brzegach, przemkn Ģ ł obok nie zauwa Ň ony. Jeden
ze starszych chłopaków, niezbyt dobry ły Ň wiarz, rzucił si ħ w po Ļ cig głow Ģ w przód, Ļ lepy na Ļ wiat.
Chuck Spier dostrzegł niebezpiecze ı stwo. Zerwał si ħ na równe nogi i wrzasn Ģ ł:
- Johnny! U w a g a...!
Chłopiec podniósł głow ħ , a w nast ħ pnej chwili kiepski ły Ň wiarz r Ģ bn Ģ ł w niego z pełn Ģ
szybko Ļ ci Ģ , cał Ģ mas Ģ swych osiemdziesi ħ ciu kilogramów.
Johnny pofrun Ģ ł z rozrzuconymi ramionami. Chwilk ħ Ņ niej jego głowa zetkn ħ ła si ħ z lodem i
zrobiło mu si ħ czarno przed oczami.
Czarno... czarny lód... czarno... czarny lód... czarny. Czarny.
Powiedzieli mu, Ň e zemdlał. Natomiast on był pewny tylko tej dziwnej, powtarzaj Ģ cej si ħ my Ļ li i
tego, Ň e w którym Ļ momencie dostrzegł nad sob Ģ kr Ģ g twarzy - przera Ň eni hokei Ļ ci, zaniepokojeni
doro Ļ li, małe, ciekawskie dzieciaki, głupio u Ļ miechni ħ ty Timmy Benedix. Chuck Spier trzymał go w
ramionach.
Czarny lód. Czer ı .
- Co? - zapytał Chuck. - Johnny... dobrze si ħ czujesz? Strasznie si ħ waln Ģ łe Ļ .
- Czarny - mówił ochryple chłopak. - Czarny lód. Nie ładuj go wi ħ cej, Chuck.
2
7054695.003.png
M ħŇ czyzna rozejrzał si ħ wokół, lekko przestraszony, a potem znów spojrzał na Johnny'ego.
Dotkn Ģ ł wielkiego guza wyrastaj Ģ cego na czole chłopca;
- Przepraszam - tłumaczył si ħ niezdarny hokeista - nawet go nie widziałem. Małe dzieci powinny
trzyma ę si ħ z dala od boiska. Takie s Ģ zasady. - Rozejrzał si ħ niepewnie dookoła, czekaj Ģ c, Ň eby kto Ļ
go poparł.
- Johnny? - Chuckowi nie podobały si ħ oczy chłopca. Były ciemne, dalekie; odległe i chłodne. -
Dobrze si ħ czujesz?
- Nie ładuj go wi ħ cej - powtórzył Johnny, nie zdaj Ģ c sobie sprawy z tego, co mówi, my Ļ l Ģ c tylko
o lodzie, o czarnym lodzie. - Wybuch. Kwas.
- To co, mo Ň e jednak zabra ę go do lekarza? - zapytał Chuck Billa Gendrona. - Bredzi.
- Poczekajmy troch ħ - doradził Bili.
Po chwili Johnny'emu rozja Ļ niło si ħ w głowie.
- W porz Ģ dku - szepn Ģ ł. - Posad Ņ cie mnie. - Timmy Bene-dix ci Ģ gle głupawo si ħ u Ļ miechał, niech
go wszyscy diabli! Johnny zdecydował, Ň e poka Ň e mu to i owo. Pod koniec tygodnia b ħ dzie kosił
wokół niego ósemki... do tyłu i do przodu.
- Chod Ņ tu i usi Ģ d Ņ na chwil ħ przy ognisku - powiedział Chuck. - Strasznie si ħ waln Ģ łe Ļ .
Johnny nie opierał si ħ , kiedy wzi ħ li go pod r ħ ce i odprowadzili do ogniska. Zapach topi Ģ cej si ħ
gumy, silny i ostry, wywołał lekkie mdło Ļ ci. Bolała go głowa. Ciekawie pomacał guza rosn Ģ cego mu
nad lewym okiem. Miał wra Ň enie, Ň e sterczy na kilometr.
- Pami ħ tasz, kim jeste Ļ , i w ogóle? - spytał go Bili.
- Jasne. Pewnie, Ň e pami ħ tam. Wszystko w porz Ģ dku.
- Jak nazywaj Ģ si ħ rodzice?
- Herb i Vera. Herb i Vera Smith.
Bili i Chuck spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami.
- Chyba w porz Ģ dku - stwierdził Chuck, a pó Ņ niej powtórzył po raz trzeci: - Ale cholernie si ħ
waln Ģ ł, nie? Rany!
- Dzieciaki. - Bili popatrzył rozkochanym wzrokiem na swe o Ļ mioletnie bli Ņ niaczki, je Ň d ŇĢ ce
r ħ ka w r ħ k ħ , po czym przeniósł spojrzenie na Johnny'ego. - Mogło zabi ę dorosłego.
- Ale nie Polaka - odpowiedział mu Chuck i obaj wybuchn ħ li Ļ miechem. Butelka Bushmillsa
ruszyła w drog ħ .
Dziesi ħę minut pó Ņ niej Johnny był znów na lodzie. Ból głowy prawie znikł. Guz sterczał mu z
czoła jak jaka Ļ dziwna huba. Kiedy wrócił do domu na obiad, wcale nie pami ħ tał ju Ň o upadku, o tym,
Ň e stracił przytomno Ļę i miał czarno przed oczami; zapomniał z rado Ļ ci, Ň e odkrył, jak je Ņ dzi ę do tyłu.
- Na lito Ļę bosk Ģ ! - krzykn ħ ła Vera Smith na jego widok. - Co ci si ħ stało?
- Upadłem - odparł Johnny, siorbi Ģ c zup ħ pomidorow Ģ Campbella.
- Dobrze si ħ czujesz, synku? - matka delikatnie dotkn ħ ła guza.
- Jasne, mamo!
I rzeczywi Ļ cie czuł si ħ dobrze... z wyj Ģ tkiem koszmarów, które pojawiały si ħ potem przez jaki Ļ
miesi Ģ c... koszmarów i tego, Ň e w ci Ģ gu dnia bywał czasami bardzo senny, co mu si ħ nigdy przedtem
nie zdarzało. I min ħ ło mniej wi ħ cej wtedy, kiedy ust Ģ piły koszmary.
Czuł si ħ wspaniale.
Pewnego ranka w połowie lutego Chuck Spier stwierdził, Ň e w jego starym De Soto z
czterdziestego ósmego roku kompletnie siadł akumulator. Próbował doładowa ę go z akumulatora
furgonetki. Wła Ļ nie podł Ģ czał drugi przewód, kiedy akumulator wybuchł mu w twarz, szpikuj Ģ c j Ģ
odłamkami i opryskuj Ģ c kwasem. Chuck stracił oko. Vera stwierdziła, Ň e tylko łasce boskiej
zawdzi ħ cza, i Ň nie stracił obu. Dla Johnny'ego była to straszna tragedia; w tydzie ı po wypadku
odwiedził z tat Ģ Szpital Ogólny w Lewiston. Widok Wielkiego Chucka, le ŇĢ cego w szpitalnym łó Ň ku,
wyn ħ dzniałego i jakby skurczonego, pot ħŇ nie nim wstrz Ģ sn Ģ ł; tej nocy Johnny Ļ nił, Ň e to o n le Ň y w
szpitalu.
W nast ħ pnych latach od czasu do czasu miewał przeczucia... wiedział, jak Ģ piosenk ħ nadadz Ģ w
radiu, jeszcze nim j Ģ zapowiedziano, tego rodzaju sprawy... ale nigdy nie wi Ģ zał ich z wypadkiem na
lodzie. Ju Ň o nim nie pami ħ tał.
A przeczucia te nigdy nie były wa Ň ne ani nawet cz ħ ste. A Ň do nocy na jarmarku i maski nie
zdarzyło si ħ nic zdumiewaj Ģ cego. A Ň do drugiego wypadku.
Ņ niej cz ħ sto o tym my Ļ lał.
3
7054695.004.png
Sprawa z kołem fortuny zdarzyła si ħ przed drugim wypadkiem.
Jak ostrze Ň enie z dzieci ı stwa.
2
Było lato 1955 roku roku i domokr ĢŇ ca niezmordowanie przemierzał Nebrask ħ i Iow ħ pod
pal Ģ cym sło ı cem. Siedział za kierownic Ģ mercury'ego kombi z 1953 roku. Auto przejechało dobrze
ponad sto dwadzie Ļ cia tysi ħ cy kilometrów i silnik nie chodził ju Ň tak cicho jak niegdy Ļ . Domokr ĢŇ ca
był pot ħŇ nie zbudowany; ci Ģ gle jeszcze wygl Ģ dał na wykarmionego kukurydz Ģ wiejskiego chłopaka ze
ĺ rodkowego Zachodu. W lecie 1955 roku, zaledwie cztery miesi Ģ ce po tym, jak zbankrutował jego
biznes z malowaniem domów, Greg Stillson nie miał jeszcze dwudziestu trzech lat.
Baga Ň nik i tylne siedzenie mercury'ego zawalone były kartonami pełnymi ksi ĢŇ ek. Wi ħ kszo Ļę z
nich stanowiły Biblie. We wszystkich kształtach i kolorach. Oto wersja podstawowa, Ameryka ı ska
Jedyna Prawdziwa Biblia z szesnastoma kolorowymi ilustracjami, sklejona klejem samolotowym, za
dolara sze Ļę dziesi Ģ t pi ħę , z gwarancj Ģ , Ň e nie rozleci si ħ przez co najmniej dziesi ħę miesi ħ cy; potem, w
tanim wydaniu kieszonkowym, Ameryka ı ski Jedyny Prawdziwy Nowy Testament za sze Ļę dziesi Ģ t
pi ħę centów, bez ilustracji, lecz ze słowami Pana Naszego Jezusa Chrystusa, wydrukowanymi na
czerwono; wreszcie dla bogaczy Ameryka ı skie Jedyne Prawdziwe Słowo Bo Ň e De-luxe za
dziewi ħ tna Ļ cie dolarów i dziewi ħę dziesi Ģ t pi ħę centów, oprawione w imitacj ħ białej skóry (nazwisko
wła Ļ ciciela mo Ň na wypisa ę na złotym li Ļ ciu na okładce), zawieraj Ģ ce dwadzie Ļ cia cztery kolorowe
ilustracje i w Ļ rodku wolne kartki na wpisywanie urodzin, Ļ lubów i pogrzebów. Słowo Bo Ň e De-luxe
mogło przetrwa ę w jednym kawałku nawet całe dwa lata. Le Ň ał tam te Ň karton broszurek
zatytułowanych: Jedyna prawdziwa Ameryka: komunistyczno- Ň ydowski spisek przeciw naszym Stanom
Zjednoczonym.
Greg zarabiał na tej ksi ĢŇ eczce, wydrukowanej na tanim, kiepskim papierze, wi ħ cej ni Ň na
wszystkich Bibliach razem wzi ħ tych. Ksi ĢŇ eczka wyja Ļ niała, jak to Rotszyldowie, Rooseveltowie i
Greenblattowie opanowuj Ģ gospodark ħ Ameryki i rz Ģ d Ameryki. Udowadniała na wykresach, Ň e
ņ ydzi s Ģ najbli Ň ej spokrewnieni z komunistami-marksistami-leninistami-trocki-stami, a przez nich z
samym Antychrystem.
Maccartyzm upadł w Waszyngtonie dopiero niedawno; na ĺ rodkowym Zachodzie gwiazda Joye
McCarthy'ego Ļ wieciła całkiem jasno, a Margaret Chase Smith za jej słynn Ģ Deklaracj ħ sumienia
ochrzczono tu „suk Ģ ". Poza opowie Ļ ciami o komunizmie, wiejskich wyborców Grega Stillsona
najwyra Ņ niej niezdrowo fascynowała idea, Ň e to ņ ydzi rz Ģ dz Ģ Ļ wiatem.
Greg skr ħ cał wła Ļ nie na gruntowy podjazd na farm ħ , jakie Ļ trzydzie Ļ ci kilometrów na zachód od
Ames w stanie Iowa. Farma wygl Ģ dała na opuszczon Ģ - zasłony w oknach i zamkni ħ ta stodoła - ale
przecie Ň nie wiesz, póki nie spróbujesz. To motto oddało Gregowi Stillsonowi spore usługi w ci Ģ gu
tych dwóch lat, od kiedy przeniósł si ħ z matk Ģ z Oklahomy do Omaha. Interes z malowaniem domów
nie był niczym wielkim, ale Greg musiał pozby ę si ħ z ust smaku Jezusa (prosz ħ mi wybaczy ę to
drobne blu Ņ nierstwo). Lecz teraz wrócił do domu - cho ę nie na kazalnic ħ - głosi ę konieczno Ļę
odrodzenia i czuł ulg ħ , Ň e sko ı czył si ħ ju Ň ten interes z cudami.
Otworzył drzwi i kiedy wysiadał z samochodu, zza stodoły wyłonił si ħ wielki, gro Ņ ny pies.
Poło Ň ył uszy po sobie, zaszczekał gło Ļ no.
- Cze Ļę , dobry piesek - powiedział Greg. Głos miał niski, przyjemny i dono Ļ ny; w wieku
dwudziestu trzech lat wy ę wiczył sobie głos czarodzieja.
Dobry piesek nie zareagował na ten przyjazny ton. Podchodził bli Ň ej, wielki i zły, i miał zamiar
urz Ģ dzi ę sobie wczesny obiad z domokr ĢŇ cy. Greg wsiadł wi ħ c do auta, zamkn Ģ ł drzwi i dwukrotnie
przycisn Ģ ł klakson. Z twarzy spływał mu pot; na białym lnianym garniturze, pod pachami, pojawiły
si ħ okr Ģ głe, szare plamy. Zatr Ģ bił jeszcze raz. ņ adnej odpowiedzi. Chłopstwo załadowało si ħ do swego
international harvestera czy innego studebakera i pojechało do miasta.
Greg u Ļ miechn Ģ ł si ħ .
Zamiast wrzuci ę wsteczny bieg i opu Ļ cie podjazd, si ħ gn Ģ ł za siebie i wyci Ģ gn Ģ ł pompk ħ ... pełn Ģ
amoniaku.
Odci Ģ gn Ģ ł tłok i wysiadł z samochodu, u Ļ miechni ħ ty. Siedz Ģ cy na podje Ņ dzie pies poderwał si ħ i
natychmiast ruszył na niego warcz Ģ c.
Greg nadal si ħ u Ļ miechał.
4
7054695.005.png
- W porz Ģ dku, piesku - powiedział tym swoim przyjemnym, mocnym głosem. - No, chod Ņ .
Podejd Ņ do mnie. - Nie znosił tych wstr ħ tnych kundli, biegaj Ģ cych po małych podwóreczkach jak
aroganccy mali Cezarowie; sporo mówi to o ich wła Ļ cicielach, nie?
- Cholerne chłopstwo - mrukn Ģ ł pod nosem, nie przestaj Ģ c si ħ u Ļ miecha ę . - No, chod Ņ , piesku.
Pies zbli Ň ył si ħ . Przysiadł na łapach, gotowy do skoku. W oborze zaryczała krowa, wiatr szele Ļ cił
cicho w kłosach zbó Ň . Pies skoczył, a u Ļ miech Grega zmienił si ħ w twardy, gorzki grymas. Przycisn Ģ ł
tłok pompki i strzelił wprost w oczy i nos zwierz ħ cia gryz Ģ c Ģ mgiełk Ģ amoniaku.
Złowrogi warkot zmienił si ħ w krótkie, rozpaczliwe skomlenie, a pó Ņ niej, gdy zacz Ģ ł si ħ
prawdziwy ból, w przeci Ģ głe wycie. Pies podwin Ģ ł ogon; nie był ju Ň stró Ň em podwórka, lecz
przegranym kundlem.
Twarz Grega Stillsona pociemniała; oczy zw ħ ziły sie w szparki. Zrobił szybki krok do przodu i
nog Ģ obut Ģ w trzewik z metalowym czubkiem w Ļ ciekle kopn Ģ ł psa w podbrzusze. Pies zawył piskliwie
i, obolały i przera Ň ony, przypiecz ħ tował swój los obracaj Ģ c si ħ i zamiast ucieka ę do stodoły,
wypowiedział wojn ħ prze Ļ ladowcy.
Warkn Ģ ł, odwrócił si ħ , zaatakował na Ļ lepo, złapał praw Ģ nogawk ħ spodni Grega i rozdarł j Ģ .
- Ty sukinsynu! - krzykn Ģ ł zaskoczony, w Ļ ciekły m ħŇ czyzna i ponownie kopn Ģ ł psa, tym razem
tak silnie, Ň e zwierz ħ potoczyło si ħ po ziemi. Podszedł do niego i ci Ģ gle wrzeszcz Ģ c, wymierzył mu
kolejnego kopniaka. Pies, któremu łzawiły oczy, którego nos płon Ģ ł z bólu, zorientował si ħ wreszcie,
jak niebezpieczny jest ten szaleniec, ale było ju Ň za pó Ņ no.
Greg Stillson Ļ cigał go po podwórku, dysz Ģ c i wrzeszcz Ģ c; po policzkach spływał mu pot. Kopał
psa, a Ň zwierz ħ mogło tylko ze skowytem czołga ę si ħ po ziemi. Kundel krwawił z kilkunastu ran;
zdychał.
- Nie trzeba było mnie gry Ņę - szepn Ģ ł Greg. - Słyszysz? Czy ty mnie słyszysz? Nie trzeba było
mnie gry Ņę , ty durny kundlu. Nikt nie Ļ mie wej Ļę mi w drog ħ . Słyszysz? Nikt. - Zakrwawionym butem
wymierzył kolejnego kopniaka, lecz pies ju Ň nic nie czuł. ņ adnej w tym satysfakcji. Greg poczuł ból
głowy. Wszystko przez to sło ı ce. Wszystko przez to, Ň e Ļ cigał tego psa w sło ı cu. Szcz ħĻ cie, je Ļ li nie
zasłabnie.
Zamkn Ģ ł na chwil ħ oczy, oddychaj Ģ c gwałtownie. Pot spływał mu po twarzy jak łzy, l Ļ nił jak
klejnoty w ostrzy Ň onych na je Ň a włosach. U jego stóp le Ň ał zdychaj Ģ cy pies. Kolorowe plamy Ļ wiatła
ta ı czyły w rytm bicia serca na tle czerni zamkni ħ tych powiek.
Bolała go głowa.
Czasami Greg zastanawiał si ħ , czy przypadkiem nie wariuje. Jak teraz. Chciał tylko prysn Ģę na
psa amoniakiem i odp ħ dzi ę go do stodoły, a potem zostawi ę w drzwiach wizytówk ħ , Ň eby którego Ļ
dnia wróci ę i pohandlowa ę . A teraz? Co za burdel! Nie mo Ň e teraz zostawi ę wizytówki, no nie?
Otworzył oczy. Pies le Ň ał u jego stóp, ci ħŇ ko dysz Ģ c; z pyska ciekła mu krew.
- Nie trzeba było drze ę mi spodni - powiedział Greg psu. -Te spodnie kosztowały mnie pi ħę
dolców, ty cholerny kundlu.
Musi si ħ st Ģ d wynie Ļę . Wcale mu nie zale Ň y, Ň eby wysiadaj Ģ cy ze swego studebakera Clem
Dupek, jego Ň ona i sze Ļ cioro
dzieciaków zobaczyli, jak ich Burek zdycha u stóp Wielkiego Brzydkiego Domokr ĢŇ cy. Straciłby
prac ħ . Towarzystwo Jedynej Prawdziwej Ameryki nie zatrudniało domokr ĢŇ ców zabijaj Ģ cych psy
chrze Ļ cijan.
Chichocz Ģ c nerwowo, Greg wrócił do swego mercury'ego, wsiadł i szybko zjechał z podjazdu.
Skr ħ cił na wschód w gruntow Ģ drog ħ , biegn Ģ c Ģ prosto jak strzelił w Ļ ród pól kukurydzy, i wkrótce
jechał ju Ň równo sto dziesi ħę , zostawiaj Ģ c za sob Ģ trzykilometrow Ģ chmur ħ kurzu.
Z cał Ģ pewno Ļ ci Ģ nie chciał teraz straci ę pracy. Jeszcze nie. Zarabiał nie Ņ le - na dodatek do
towaru, o którym Towarzystwo Prawdziwej Ameryki wiedziało, Greg dokładał troch ħ rzeczy, o
których nie miało poj ħ cia. Jako Ļ wi Ģ zał koniec z ko ı cem. A poza tym, w podró Ň y spotykał wielu
ludzi... wiele dziewczyn. Fajne Ň ycie, ale...
Ale nie był zadowolony.
Jechał przed siebie. Głowa go bolała. Nie, nie czuł satysfakcji. Uwa Ň ał, Ň e jest stworzony do
celów wi ħ kszych ni Ň podró Ň owanie w kółko po ĺ rodkowym Zachodzie, sprzedawanie Biblii i
fałszowanie formularzy, daj Ģ ce dodatkowe dwa dolce dziennie. Czuł, Ň e jest stworzony... jest
stworzony...
Do wielko Ļ ci.
5
7054695.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin