Stephen King - Strefa smierci.pdf
(
1816 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - Stephen King - Strefa smierci
STEPHEN KING
STREFA
ĺ
MIERCI
Przeło
Ň
ył
Krzysztof Sokołowski
PROLOG
l
Jeszcze przed matur
Ģ
John Smith zd
ĢŇ
ył zapomnie
ę
o ci
ħŇ
kim upadku, którego doznał na lodzie
owego styczniowego dnia 1953 roku. Tak naprawd
ħ
, to ju
Ň
w ostatniej klasie podstawówki miałby
wielkie kłopoty,
Ň
eby go odgrzeba
ę
w pami
ħ
ci. Ojciec i matka o niczym si
ħ
nie dowiedzieli.
Je
Ņ
dzili na ły
Ň
wach na oczyszczonym ze
Ļ
niegu skrawku Runaround Pond w Durham. Starsi
chłopcy grali w hokeja starymi, posklejanymi ta
Ļ
m
Ģ
kijami, zamiast bramek u
Ň
ywaj
Ģ
c dwóch koszy na
ziemniaki. Maluchy tylko popierdzały sobie w kółko, jak to maluchy od niepami
ħ
tnych czasów; nogi
komicznie wyginały im si
ħ
w kostkach, a z ust wypływały na kilkustopniowy mróz obłoczki pary. W
rogu, na oczyszczonym lodzie płon
ħ
ły dwie opony, buchaj
Ģ
ce czarnym dymem; wokół ognia siedziało
kilkoro rodziców, przygl
Ģ
daj
Ģ
cych si
ħ
swym pociechom. Czasy pojazdów
Ļ
nie
Ň
nych jeszcze nie
nadeszły i sporty zimowe ci
Ģ
gle polegały na
ę
wiczeniach ciała, a nie silnika spalinowego.
Johnny wyszedł z domu stoj
Ģ
cego tu
Ň
przy granicy Pownal. Przez rami
ħ
miał przewieszone
ły
Ň
wy. Jak na sze
Ļ
ciolatka je
Ņ
dził całkiem nie
Ņ
le. Nie a
Ň
tak dobrze, by przył
Ģ
czy
ę
si
ħ
do starszych i
gra
ę
z nimi w hokeja, ale wystarczaj
Ģ
co, by kr
ħ
ci
ę
ósemki wokół innych pierwszoklasistów, którzy
albo rozpaczliwie wywijali r
ħ
kami, próbuj
Ģ
c usta
ę
, albo padali na tyłki.
Wła
Ļ
nie sun
Ģ
ł powolutku wzdłu
Ň
granicy oczyszczonego lodu, marz
Ģ
c o tym, by umie
ę
jecha
ę
do
tyłu jak Timmy Benedix, słuchaj
Ģ
c lodu j
ħ
cz
Ģ
cego i trzaskaj
Ģ
cego tajemniczo pod warstw
Ģ
Ļ
niegu, a
tak
Ň
e krzyków graczy, ryku silnika ci
ħŇ
arówki jad
Ģ
cej przez most do cementowni w Lisbon Falls,
pomruku rozmów dorosłych. W ten chłodny, jasny zimowy dzie
ı
Johnny był szcz
ħĻ
liwy,
Ň
e
Ň
yje. Nie
miał
Ň
adnych problemów, o niczym nie my
Ļ
lał i nie pragn
Ģ
ł niczego... chyba tylko tego, by je
Ņ
dzi
ę
do
tyłu jak Timmy Benedix.
Przejechał koło ogniska i dostrzegł, jak kilku dorosłych przekazuje sobie butelk
ħ
whisky.
- Zostaw troch
ħ
dla mnie! - krzykn
Ģ
ł do Chucka Spiera. Chuck miał na sobie wielk
Ģ
kurtk
ħ
drwala i zielone flanelowe spodnie.
U
Ļ
miechn
Ģ
ł si
ħ
.
- Spadaj, mały. Chyba matka ci
ħ
woła.
Sze
Ļ
cioletni John Smith odpowiedział mu u
Ļ
miechem i odjechał. A przy lodowisku, od strony
drogi zauwa
Ň
ył schodz
Ģ
cego w dół samego Timmy'ego Benedixa, a za nim jego ojca.
- Timmy! - krzykn
Ģ
ł. - Patrz!
Obrócił si
ħ
i pojechał niezgrabnie do tyłu. Nie zdaj
Ģ
c sobie z tego sprawy, zbli
Ň
ał si
ħ
do
hokeistów.
- Hej, mały! - krzykn
Ģ
ł kto
Ļ
. - Z drogi!
Johnny nie usłyszał. Udało mu si
ħ
! Jechał do tyłu. Złapał rytm - od jednego razu! Trzeba było tak
jako
Ļ
wygina
ę
nogi...
Zafascynowany, spojrzał w dół. Co te
Ň
wyczyniaj
Ģ
te jego nogi?
Kr
ĢŇ
ek hokejowy, stary, poryty i wy
Ň
łobiony po brzegach, przemkn
Ģ
ł obok nie zauwa
Ň
ony. Jeden
ze starszych chłopaków, niezbyt dobry ły
Ň
wiarz, rzucił si
ħ
w po
Ļ
cig głow
Ģ
w przód,
Ļ
lepy na
Ļ
wiat.
Chuck Spier dostrzegł niebezpiecze
ı
stwo. Zerwał si
ħ
na równe nogi i wrzasn
Ģ
ł:
- Johnny! U w a g a...!
Chłopiec podniósł głow
ħ
, a w nast
ħ
pnej chwili kiepski ły
Ň
wiarz r
Ģ
bn
Ģ
ł w niego z pełn
Ģ
szybko
Ļ
ci
Ģ
, cał
Ģ
mas
Ģ
swych osiemdziesi
ħ
ciu kilogramów.
Johnny pofrun
Ģ
ł z rozrzuconymi ramionami. Chwilk
ħ
pó
Ņ
niej jego głowa zetkn
ħ
ła si
ħ
z lodem i
zrobiło mu si
ħ
czarno przed oczami.
Czarno... czarny lód... czarno... czarny lód... czarny. Czarny.
Powiedzieli mu,
Ň
e zemdlał. Natomiast on był pewny tylko tej dziwnej, powtarzaj
Ģ
cej si
ħ
my
Ļ
li i
tego,
Ň
e w którym
Ļ
momencie dostrzegł nad sob
Ģ
kr
Ģ
g twarzy - przera
Ň
eni hokei
Ļ
ci, zaniepokojeni
doro
Ļ
li, małe, ciekawskie dzieciaki, głupio u
Ļ
miechni
ħ
ty Timmy Benedix. Chuck Spier trzymał go w
ramionach.
Czarny lód. Czer
ı
.
- Co? - zapytał Chuck. - Johnny... dobrze si
ħ
czujesz? Strasznie si
ħ
waln
Ģ
łe
Ļ
.
- Czarny - mówił ochryple chłopak. - Czarny lód. Nie ładuj go wi
ħ
cej, Chuck.
2
M
ħŇ
czyzna rozejrzał si
ħ
wokół, lekko przestraszony, a potem znów spojrzał na Johnny'ego.
Dotkn
Ģ
ł wielkiego guza wyrastaj
Ģ
cego na czole chłopca;
- Przepraszam - tłumaczył si
ħ
niezdarny hokeista - nawet go nie widziałem. Małe dzieci powinny
trzyma
ę
si
ħ
z dala od boiska. Takie s
Ģ
zasady. - Rozejrzał si
ħ
niepewnie dookoła, czekaj
Ģ
c,
Ň
eby kto
Ļ
go poparł.
- Johnny? - Chuckowi nie podobały si
ħ
oczy chłopca. Były ciemne, dalekie; odległe i chłodne. -
Dobrze si
ħ
czujesz?
- Nie ładuj go wi
ħ
cej - powtórzył Johnny, nie zdaj
Ģ
c sobie sprawy z tego, co mówi, my
Ļ
l
Ģ
c tylko
o lodzie, o czarnym lodzie. - Wybuch. Kwas.
- To co, mo
Ň
e jednak zabra
ę
go do lekarza? - zapytał Chuck Billa Gendrona. - Bredzi.
- Poczekajmy troch
ħ
- doradził Bili.
Po chwili Johnny'emu rozja
Ļ
niło si
ħ
w głowie.
- W porz
Ģ
dku - szepn
Ģ
ł. - Posad
Ņ
cie mnie. - Timmy Bene-dix ci
Ģ
gle głupawo si
ħ
u
Ļ
miechał, niech
go wszyscy diabli! Johnny zdecydował,
Ň
e poka
Ň
e mu to i owo. Pod koniec tygodnia b
ħ
dzie kosił
wokół niego ósemki... do tyłu i do przodu.
- Chod
Ņ
tu i usi
Ģ
d
Ņ
na chwil
ħ
przy ognisku - powiedział Chuck. - Strasznie si
ħ
waln
Ģ
łe
Ļ
.
Johnny nie opierał si
ħ
, kiedy wzi
ħ
li go pod r
ħ
ce i odprowadzili do ogniska. Zapach topi
Ģ
cej si
ħ
gumy, silny i ostry, wywołał lekkie mdło
Ļ
ci. Bolała go głowa. Ciekawie pomacał guza rosn
Ģ
cego mu
nad lewym okiem. Miał wra
Ň
enie,
Ň
e sterczy na kilometr.
- Pami
ħ
tasz, kim jeste
Ļ
, i w ogóle? - spytał go Bili.
- Jasne. Pewnie,
Ň
e pami
ħ
tam. Wszystko w porz
Ģ
dku.
- Jak nazywaj
Ģ
si
ħ
rodzice?
- Herb i Vera. Herb i Vera Smith.
Bili i Chuck spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami.
- Chyba w porz
Ģ
dku - stwierdził Chuck, a pó
Ņ
niej powtórzył po raz trzeci: - Ale cholernie si
ħ
waln
Ģ
ł, nie? Rany!
- Dzieciaki. - Bili popatrzył rozkochanym wzrokiem na swe o
Ļ
mioletnie bli
Ņ
niaczki, je
Ň
d
ŇĢ
ce
r
ħ
ka w r
ħ
k
ħ
, po czym przeniósł spojrzenie na Johnny'ego. - Mogło zabi
ę
dorosłego.
- Ale nie Polaka - odpowiedział mu Chuck i obaj wybuchn
ħ
li
Ļ
miechem. Butelka Bushmillsa
ruszyła w drog
ħ
.
Dziesi
ħę
minut pó
Ņ
niej Johnny był znów na lodzie. Ból głowy prawie znikł. Guz sterczał mu z
czoła jak jaka
Ļ
dziwna huba. Kiedy wrócił do domu na obiad, wcale nie pami
ħ
tał ju
Ň
o upadku, o tym,
Ň
e stracił przytomno
Ļę
i miał czarno przed oczami; zapomniał z rado
Ļ
ci,
Ň
e odkrył, jak je
Ņ
dzi
ę
do tyłu.
- Na lito
Ļę
bosk
Ģ
! - krzykn
ħ
ła Vera Smith na jego widok. - Co ci si
ħ
stało?
- Upadłem - odparł Johnny, siorbi
Ģ
c zup
ħ
pomidorow
Ģ
Campbella.
- Dobrze si
ħ
czujesz, synku? - matka delikatnie dotkn
ħ
ła guza.
- Jasne, mamo!
I rzeczywi
Ļ
cie czuł si
ħ
dobrze... z wyj
Ģ
tkiem koszmarów, które pojawiały si
ħ
potem przez jaki
Ļ
miesi
Ģ
c... koszmarów i tego,
Ň
e w ci
Ģ
gu dnia bywał czasami bardzo senny, co mu si
ħ
nigdy przedtem
nie zdarzało. I min
ħ
ło mniej wi
ħ
cej wtedy, kiedy ust
Ģ
piły koszmary.
Czuł si
ħ
wspaniale.
Pewnego ranka w połowie lutego Chuck Spier stwierdził,
Ň
e w jego starym De Soto z
czterdziestego ósmego roku kompletnie siadł akumulator. Próbował doładowa
ę
go z akumulatora
furgonetki. Wła
Ļ
nie podł
Ģ
czał drugi przewód, kiedy akumulator wybuchł mu w twarz, szpikuj
Ģ
c j
Ģ
odłamkami i opryskuj
Ģ
c kwasem. Chuck stracił oko. Vera stwierdziła,
Ň
e tylko łasce boskiej
zawdzi
ħ
cza, i
Ň
nie stracił obu. Dla Johnny'ego była to straszna tragedia; w tydzie
ı
po wypadku
odwiedził z tat
Ģ
Szpital Ogólny w Lewiston. Widok Wielkiego Chucka, le
ŇĢ
cego w szpitalnym łó
Ň
ku,
wyn
ħ
dzniałego i jakby skurczonego, pot
ħŇ
nie nim wstrz
Ģ
sn
Ģ
ł; tej nocy Johnny
Ļ
nił,
Ň
e to o n le
Ň
y w
szpitalu.
W nast
ħ
pnych latach od czasu do czasu miewał przeczucia... wiedział, jak
Ģ
piosenk
ħ
nadadz
Ģ
w
radiu, jeszcze nim j
Ģ
zapowiedziano, tego rodzaju sprawy... ale nigdy nie wi
Ģ
zał ich z wypadkiem na
lodzie. Ju
Ň
o nim nie pami
ħ
tał.
A przeczucia te nigdy nie były wa
Ň
ne ani nawet cz
ħ
ste. A
Ň
do nocy na jarmarku i maski nie
zdarzyło si
ħ
nic zdumiewaj
Ģ
cego. A
Ň
do drugiego wypadku.
Pó
Ņ
niej cz
ħ
sto o tym my
Ļ
lał.
3
Sprawa z kołem fortuny zdarzyła si
ħ
przed drugim wypadkiem.
Jak ostrze
Ň
enie z dzieci
ı
stwa.
2
Było lato 1955 roku roku i domokr
ĢŇ
ca niezmordowanie przemierzał Nebrask
ħ
i Iow
ħ
pod
pal
Ģ
cym sło
ı
cem. Siedział za kierownic
Ģ
mercury'ego kombi z 1953 roku. Auto przejechało dobrze
ponad sto dwadzie
Ļ
cia tysi
ħ
cy kilometrów i silnik nie chodził ju
Ň
tak cicho jak niegdy
Ļ
. Domokr
ĢŇ
ca
był pot
ħŇ
nie zbudowany; ci
Ģ
gle jeszcze wygl
Ģ
dał na wykarmionego kukurydz
Ģ
wiejskiego chłopaka ze
ĺ
rodkowego Zachodu. W lecie 1955 roku, zaledwie cztery miesi
Ģ
ce po tym, jak zbankrutował jego
biznes z malowaniem domów, Greg Stillson nie miał jeszcze dwudziestu trzech lat.
Baga
Ň
nik i tylne siedzenie mercury'ego zawalone były kartonami pełnymi ksi
ĢŇ
ek. Wi
ħ
kszo
Ļę
z
nich stanowiły Biblie. We wszystkich kształtach i kolorach. Oto wersja podstawowa, Ameryka
ı
ska
Jedyna Prawdziwa Biblia z szesnastoma kolorowymi ilustracjami, sklejona klejem samolotowym, za
dolara sze
Ļę
dziesi
Ģ
t pi
ħę
, z gwarancj
Ģ
,
Ň
e nie rozleci si
ħ
przez co najmniej dziesi
ħę
miesi
ħ
cy; potem, w
tanim wydaniu kieszonkowym, Ameryka
ı
ski Jedyny Prawdziwy Nowy Testament za sze
Ļę
dziesi
Ģ
t
pi
ħę
centów, bez ilustracji, lecz ze słowami Pana Naszego Jezusa Chrystusa, wydrukowanymi na
czerwono; wreszcie dla bogaczy Ameryka
ı
skie Jedyne Prawdziwe Słowo Bo
Ň
e De-luxe za
dziewi
ħ
tna
Ļ
cie dolarów i dziewi
ħę
dziesi
Ģ
t pi
ħę
centów, oprawione w imitacj
ħ
białej skóry (nazwisko
wła
Ļ
ciciela mo
Ň
na wypisa
ę
na złotym li
Ļ
ciu na okładce), zawieraj
Ģ
ce dwadzie
Ļ
cia cztery kolorowe
ilustracje i w
Ļ
rodku wolne kartki na wpisywanie urodzin,
Ļ
lubów i pogrzebów. Słowo Bo
Ň
e De-luxe
mogło przetrwa
ę
w jednym kawałku nawet całe dwa lata. Le
Ň
ał tam te
Ň
karton broszurek
zatytułowanych:
Jedyna prawdziwa Ameryka: komunistyczno-
Ň
ydowski spisek przeciw naszym Stanom
Zjednoczonym.
Greg zarabiał na tej ksi
ĢŇ
eczce, wydrukowanej na tanim, kiepskim papierze, wi
ħ
cej ni
Ň
na
wszystkich Bibliach razem wzi
ħ
tych. Ksi
ĢŇ
eczka wyja
Ļ
niała, jak to Rotszyldowie, Rooseveltowie i
Greenblattowie opanowuj
Ģ
gospodark
ħ
Ameryki i rz
Ģ
d Ameryki. Udowadniała na wykresach,
Ň
e
ņ
ydzi s
Ģ
najbli
Ň
ej spokrewnieni z komunistami-marksistami-leninistami-trocki-stami, a przez nich z
samym Antychrystem.
Maccartyzm upadł w Waszyngtonie dopiero niedawno; na
ĺ
rodkowym Zachodzie gwiazda Joye
McCarthy'ego
Ļ
wieciła całkiem jasno, a Margaret Chase Smith za jej słynn
Ģ
Deklaracj
ħ
sumienia
ochrzczono tu „suk
Ģ
". Poza opowie
Ļ
ciami o komunizmie, wiejskich wyborców Grega Stillsona
najwyra
Ņ
niej niezdrowo fascynowała idea,
Ň
e to
ņ
ydzi rz
Ģ
dz
Ģ
Ļ
wiatem.
Greg skr
ħ
cał wła
Ļ
nie na gruntowy podjazd na farm
ħ
, jakie
Ļ
trzydzie
Ļ
ci kilometrów na zachód od
Ames w stanie Iowa. Farma wygl
Ģ
dała na opuszczon
Ģ
- zasłony w oknach i zamkni
ħ
ta stodoła - ale
przecie
Ň
nie wiesz, póki nie spróbujesz. To motto oddało Gregowi Stillsonowi spore usługi w ci
Ģ
gu
tych dwóch lat, od kiedy przeniósł si
ħ
z matk
Ģ
z Oklahomy do Omaha. Interes z malowaniem domów
nie był niczym wielkim, ale Greg musiał pozby
ę
si
ħ
z ust smaku Jezusa (prosz
ħ
mi wybaczy
ę
to
drobne blu
Ņ
nierstwo). Lecz teraz wrócił do domu - cho
ę
nie na kazalnic
ħ
- głosi
ę
konieczno
Ļę
odrodzenia i czuł ulg
ħ
,
Ň
e sko
ı
czył si
ħ
ju
Ň
ten interes z cudami.
Otworzył drzwi i kiedy wysiadał z samochodu, zza stodoły wyłonił si
ħ
wielki, gro
Ņ
ny pies.
Poło
Ň
ył uszy po sobie, zaszczekał gło
Ļ
no.
- Cze
Ļę
, dobry piesek - powiedział Greg. Głos miał niski, przyjemny i dono
Ļ
ny; w wieku
dwudziestu trzech lat wy
ę
wiczył sobie głos czarodzieja.
Dobry piesek nie zareagował na ten przyjazny ton. Podchodził bli
Ň
ej, wielki i zły, i miał zamiar
urz
Ģ
dzi
ę
sobie wczesny obiad z domokr
ĢŇ
cy. Greg wsiadł wi
ħ
c do auta, zamkn
Ģ
ł drzwi i dwukrotnie
przycisn
Ģ
ł klakson. Z twarzy spływał mu pot; na białym lnianym garniturze, pod pachami, pojawiły
si
ħ
okr
Ģ
głe, szare plamy. Zatr
Ģ
bił jeszcze raz.
ņ
adnej odpowiedzi. Chłopstwo załadowało si
ħ
do swego
international harvestera czy innego studebakera i pojechało do miasta.
Greg u
Ļ
miechn
Ģ
ł si
ħ
.
Zamiast wrzuci
ę
wsteczny bieg i opu
Ļ
cie podjazd, si
ħ
gn
Ģ
ł za siebie i wyci
Ģ
gn
Ģ
ł pompk
ħ
... pełn
Ģ
amoniaku.
Odci
Ģ
gn
Ģ
ł tłok i wysiadł z samochodu, u
Ļ
miechni
ħ
ty. Siedz
Ģ
cy na podje
Ņ
dzie pies poderwał si
ħ
i
natychmiast ruszył na niego warcz
Ģ
c.
Greg nadal si
ħ
u
Ļ
miechał.
4
- W porz
Ģ
dku, piesku - powiedział tym swoim przyjemnym, mocnym głosem. - No, chod
Ņ
.
Podejd
Ņ
do mnie. - Nie znosił tych wstr
ħ
tnych kundli, biegaj
Ģ
cych po małych podwóreczkach jak
aroganccy mali Cezarowie; sporo mówi to o ich wła
Ļ
cicielach, nie?
- Cholerne chłopstwo - mrukn
Ģ
ł pod nosem, nie przestaj
Ģ
c si
ħ
u
Ļ
miecha
ę
. - No, chod
Ņ
, piesku.
Pies zbli
Ň
ył si
ħ
. Przysiadł na łapach, gotowy do skoku. W oborze zaryczała krowa, wiatr szele
Ļ
cił
cicho w kłosach zbó
Ň
. Pies skoczył, a u
Ļ
miech Grega zmienił si
ħ
w twardy, gorzki grymas. Przycisn
Ģ
ł
tłok pompki i strzelił wprost w oczy i nos zwierz
ħ
cia gryz
Ģ
c
Ģ
mgiełk
Ģ
amoniaku.
Złowrogi warkot zmienił si
ħ
w krótkie, rozpaczliwe skomlenie, a pó
Ņ
niej, gdy zacz
Ģ
ł si
ħ
prawdziwy ból, w przeci
Ģ
głe wycie. Pies podwin
Ģ
ł ogon; nie był ju
Ň
stró
Ň
em podwórka, lecz
przegranym kundlem.
Twarz Grega Stillsona pociemniała; oczy zw
ħ
ziły sie w szparki. Zrobił szybki krok do przodu i
nog
Ģ
obut
Ģ
w trzewik z metalowym czubkiem w
Ļ
ciekle kopn
Ģ
ł psa w podbrzusze. Pies zawył piskliwie
i, obolały i przera
Ň
ony, przypiecz
ħ
tował swój los obracaj
Ģ
c si
ħ
i zamiast ucieka
ę
do stodoły,
wypowiedział wojn
ħ
prze
Ļ
ladowcy.
Warkn
Ģ
ł, odwrócił si
ħ
, zaatakował na
Ļ
lepo, złapał praw
Ģ
nogawk
ħ
spodni Grega i rozdarł j
Ģ
.
- Ty sukinsynu! - krzykn
Ģ
ł zaskoczony, w
Ļ
ciekły m
ħŇ
czyzna i ponownie kopn
Ģ
ł psa, tym razem
tak silnie,
Ň
e zwierz
ħ
potoczyło si
ħ
po ziemi. Podszedł do niego i ci
Ģ
gle wrzeszcz
Ģ
c, wymierzył mu
kolejnego kopniaka. Pies, któremu łzawiły oczy, którego nos płon
Ģ
ł z bólu, zorientował si
ħ
wreszcie,
jak niebezpieczny jest ten szaleniec, ale było ju
Ň
za pó
Ņ
no.
Greg Stillson
Ļ
cigał go po podwórku, dysz
Ģ
c i wrzeszcz
Ģ
c; po policzkach spływał mu pot. Kopał
psa, a
Ň
zwierz
ħ
mogło tylko ze skowytem czołga
ę
si
ħ
po ziemi. Kundel krwawił z kilkunastu ran;
zdychał.
- Nie trzeba było mnie gry
Ņę
- szepn
Ģ
ł Greg. - Słyszysz? Czy ty mnie słyszysz? Nie trzeba było
mnie gry
Ņę
, ty durny kundlu. Nikt nie
Ļ
mie wej
Ļę
mi w drog
ħ
. Słyszysz? Nikt. - Zakrwawionym butem
wymierzył kolejnego kopniaka, lecz pies ju
Ň
nic nie czuł.
ņ
adnej w tym satysfakcji. Greg poczuł ból
głowy. Wszystko przez to sło
ı
ce. Wszystko przez to,
Ň
e
Ļ
cigał tego psa w sło
ı
cu. Szcz
ħĻ
cie, je
Ļ
li nie
zasłabnie.
Zamkn
Ģ
ł na chwil
ħ
oczy, oddychaj
Ģ
c gwałtownie. Pot spływał mu po twarzy jak łzy, l
Ļ
nił jak
klejnoty w ostrzy
Ň
onych na je
Ň
a włosach. U jego stóp le
Ň
ał zdychaj
Ģ
cy pies. Kolorowe plamy
Ļ
wiatła
ta
ı
czyły w rytm bicia serca na tle czerni zamkni
ħ
tych powiek.
Bolała go głowa.
Czasami Greg zastanawiał si
ħ
, czy przypadkiem nie wariuje. Jak teraz. Chciał tylko prysn
Ģę
na
psa amoniakiem i odp
ħ
dzi
ę
go do stodoły, a potem zostawi
ę
w drzwiach wizytówk
ħ
,
Ň
eby którego
Ļ
dnia wróci
ę
i pohandlowa
ę
. A teraz? Co za burdel! Nie mo
Ň
e teraz zostawi
ę
wizytówki, no nie?
Otworzył oczy. Pies le
Ň
ał u jego stóp, ci
ħŇ
ko dysz
Ģ
c; z pyska ciekła mu krew.
- Nie trzeba było drze
ę
mi spodni - powiedział Greg psu. -Te spodnie kosztowały mnie pi
ħę
dolców, ty cholerny kundlu.
Musi si
ħ
st
Ģ
d wynie
Ļę
. Wcale mu nie zale
Ň
y,
Ň
eby wysiadaj
Ģ
cy ze swego studebakera Clem
Dupek, jego
Ň
ona i sze
Ļ
cioro
dzieciaków zobaczyli, jak ich Burek zdycha u stóp Wielkiego Brzydkiego Domokr
ĢŇ
cy. Straciłby
prac
ħ
. Towarzystwo Jedynej Prawdziwej Ameryki nie zatrudniało domokr
ĢŇ
ców zabijaj
Ģ
cych psy
chrze
Ļ
cijan.
Chichocz
Ģ
c nerwowo, Greg wrócił do swego mercury'ego, wsiadł i szybko zjechał z podjazdu.
Skr
ħ
cił na wschód w gruntow
Ģ
drog
ħ
, biegn
Ģ
c
Ģ
prosto jak strzelił w
Ļ
ród pól kukurydzy, i wkrótce
jechał ju
Ň
równo sto dziesi
ħę
, zostawiaj
Ģ
c za sob
Ģ
trzykilometrow
Ģ
chmur
ħ
kurzu.
Z cał
Ģ
pewno
Ļ
ci
Ģ
nie chciał teraz straci
ę
pracy. Jeszcze nie. Zarabiał nie
Ņ
le - na dodatek do
towaru, o którym Towarzystwo Prawdziwej Ameryki wiedziało, Greg dokładał troch
ħ
rzeczy, o
których nie miało poj
ħ
cia. Jako
Ļ
wi
Ģ
zał koniec z ko
ı
cem. A poza tym, w podró
Ň
y spotykał wielu
ludzi... wiele dziewczyn. Fajne
Ň
ycie, ale...
Ale nie był zadowolony.
Jechał przed siebie. Głowa go bolała. Nie, nie czuł satysfakcji. Uwa
Ň
ał,
Ň
e jest stworzony do
celów wi
ħ
kszych ni
Ň
podró
Ň
owanie w kółko po
ĺ
rodkowym Zachodzie, sprzedawanie Biblii i
fałszowanie formularzy, daj
Ģ
ce dodatkowe dwa dolce dziennie. Czuł,
Ň
e jest stworzony... jest
stworzony...
Do wielko
Ļ
ci.
5
Plik z chomika:
Integra_vel_Ruki-san
Inne pliki z tego folderu:
Stephen King - Gdzie mieszkają tygrysy.pdf
(33 KB)
Stephen King - Dolina Jeruzalem.pdf
(162 KB)
Stephen King - Człowiek, który kochał kwiaty.pdf
(38 KB)
Stephen King - Czarny Lud.pdf
(60 KB)
Stephen King - Truskawkowa wiosna.pdf
(65 KB)
Inne foldery tego chomika:
Chmielewska Joanna
Christie Agata
Gaiman Neil
Lovecraft H.P
Paolini Christophe (ENG)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin