Polska Niobe.pdf

(163 KB) Pobierz
Dokument2
POLSKA NIOBE
RELACJA ŚWIADKA MARIANNY SOROKI ( fragment) [1].
Nazywam się Marianna Soroka. Urodziłam się 8 września 1908 roku we wsi Wola
Ostrowiecka, powiat Lubomi, woj., Wołyń w rodzinie chłopskiej. W roku 1943 byłam matką
pięciorga dzieci: Stanisława – lat 15; Edwarda – lat 12; Janka – lat 10; Leona –lat 6 i Józefa
1,5 roku. Mój mąŜ Stanisław był rolnikiem 8-hektarowego gospodarstwa rolnego. śyło się
nam chociaŜ ubogo, ale spokojnie i szczęśliwie.
Kiedy wracam myślą do tamtych czasów, do tamtych dni, to słyszę gwar moich
kochanych dzieci, który wypełniał cały dom. GdzieŜ one są? Odeszły tak nagle. Mój BoŜe.
Trudno mi wspomnieć tamte dni. Była niedziela, 29 sierpnia 1943 roku. Poszłam do kościoła
na Ostrówki, bo tam była nasza parafia, na sumę, na godzinę 11-tą. Ksiądz Dobrzański
podczas kazania podał do wiadomości wiernych, Ŝe Ukraińcy szykują się do mordowania
Polaków we wsiach Wola Ostrowiecka i Ostrówki. Ostrzegł swoich parafian, aby czuwali, bo
nigdy nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Całą noc czuwaliśmy, bo właśnie w nocy
spodziewaliśmy się napaści Ukraińców na naszą wioskę.
Noc minęła spokojnie. Nadszedł zwykły dzień, poniedziałek 30 sierpnia 1943 roku.
Wraz ze wschodem słońca robiłam obrządek w gospodarstwie wraz z męŜem. Dzieci spały.
Tymczasem we wsi działy się dziwne rzeczy. Do wsi wola Ostrowiecka od strony zachodniej
wkroczyły zwarte oddziały Ukraińców na koniach i pieszo,uzbrojone w karabiny i pistolety.
Nikt we wsi nie spodziewał się, Ŝe Ukraińcy w biały dzień mogli wkroczyć do wsi. Tego
jeszcze nie było. Zobaczyłam Ukraińca na koniu, który jechał w kierunku naszego domu.
Ogarnęła mnie trwoga, ale zachowałam spokój. Mój mąŜ Stanisław krzątał się po podwórku.
Ukrainiec na koniu zbliŜył się ku nam, pozdrowił i zawiadomił nas, Ŝeby męŜczyźni stawili
się na zebranie na placu szkolnym. To jest obowiązek. CóŜ było czynić. Stanisław przebrał
się, coś niecoś się posilił i udał się na to zebranie, z którego juŜ nigdy nie powrócił. Został
wraz z innymi zarąbany siekierami i wrzucony do rowu za stodołą StraŜyca.
Nie upłynęło wiele czasu, kiedy znowu pojawiło się tym razem dwu konnych
Ukraińców, którzy tym razem wzywali wszystkich mieszkańców na zebranie na plac szkolny.
W przeczuciu zagroŜenia wysłałam syna Edwarda- lat 12 z krowami na pastwisko. Do
chłopaka strzelano, lecz dzięki opatrzności BoŜej uszedł z Ŝyciem. Ukrył się w zaroślach, ja
zaś z czwórką pozostałych dzieci udałam się wraz z sąsiadami na to zebranie. Tymczasem
Ukraińcy – mordercy nie zapędzili nas na szkolny plac, lecz do stodoły sąsiada i tam nas
zamknęli. Spośród nas wybierali męŜczyzn i pędzili pod eskortą. A kiedy juŜ nie stało
męŜczyzn, zabierali kobiety i dzieci i pędzili pod eskortą uzbrojonych bandytów w nieznanym
kierunku. Nie wiem o której godzinie, ale było to chyba grubo po południu, rozległy się
strzały z broni maszynowej od strony południowej wsi Wola Ostrowiecka.
Wśród Ukraińców powstał popłoch. JuŜ nie wyprowadzali ze stodoły grupki kobiet i
dzieci, ale zaczęli strzelać do zebranych w stodole. Powstała panika wśród zebranych w
stodole. Wielu zginęło od pierwszych strzałów. Trójka moich dzieci: Stanisława, Janek i
Leon, została zabita przez Ukraińców-morderców. Ja zaś ze swoim najmłodszym synkiem na
ręku wybiegłam ze stodoły. Biegłam, biegłam. Usłyszałam huk i w tym samym czasie
okropny krzyk mojego dziecka Józia. Upadłam trzymając dzieciaka na ręku. Poczułam ból w
ramieniu lewej ręki. Krew sączyła się z rany. Kula dum-dum przeszyła mięsień i kość
ramienia lewej ręki. Nie zdawałam sobie sprawy, czy mój syn Józio Ŝyje, czy tez nie. Byłam
bardzo osłabiona z upływu krwi.
Nie pamiętam ile trwało to omdlenie. Wkrótce poczułam pragnienie, więc zaczęłam
się czołgać. Na moje szczęście pojawi się cudem ocalały brat mojego męŜa Aleksander
Soroka. On to przyniósł mi wody, która ugasiłam moje pragnienie. Lecz wkrótce znów
straciłam przytomność. Obudził mnie z omdlenia właśnie szwagier Aleksander. Poprosiłam
Aleksandra, aby poszedł do mojego mieszkania, wziął prześcieradło i pociął na bandaŜe i
owiną moja ranę. Wkrótce Soroka Aleksander przyniósł płótno-prześcieradło i naftę.
Naftą wydezynfekował ranę i owinął czystym płótnem. Poczułam ulgę. Postanowiłam
dowlec się do swojego domu, by tam umrzeć. CóŜ mi pozostało. Ci, których kochałam
najbardziej odeszli na zawsze. Chciałam się z nimi połączyć tam, na drugim Świecie, u pana
Boga....”
WSPOMNIENIA DZIECI KRESÓW
Cudem ocalona
W 1943 r. (miałam wówczas dziesięć lat) nasza wieś Aleksandrówka na Wołyniu boleśnie
doświadczyła kilku napadów rezunów ukraińskich wywodzących się z naszych i sąsiednich
wiosek. Najtragiczniejszy z nich miał miejsce 15 lipca około godziny 9 wieczorem. Bandyci –
uzbrojeni w widły, siekiery, maczugi, noŜe oraz broń palną okrąŜyli naszą wioskę i zaczęli
spędzać ludzi w jedno miejsce. A gdy ktoś próbował uciekać, wówczas strzelali za nim.
Schwytane dzieci brali za nogi i głową uderzali o węgieł domu czy innego budynku.
Pamiętam dokładnie, jak moi rodzice podeszli do nas, do czwórki dzieci, mówiąc, Ŝe banda
jest bardzo blisko i musimy uciekać z wioski. Zrozpaczeni, w pośpiechu poŜegnali się z nami.
Ojciec do przygotowanych przez mamę węzełków włoŜył nam na drogę / zamiast pieniędzy,
którym w domu ograbionym przez wojnę nie było/ po butelce bimbru mówiąc, Ŝe gdy
będziemy głodne, to ktoś da nam za niego kromkę chleba, lub talerz gorącej strawy.
Rozbiegliśmy się w róŜne strony. Gdy dobiegłam do pszenicznego zagonu, padł strzał i
poczułam straszny ból w nodze. Karabinowa kula przeszła przez stopę. PoraŜona postrzałem
upadłam i zaczęłam się czołgać przez zboŜe do najbliŜszej wysokiej miedzy, pod którą
wygrzebałam jamę i w niej przeleŜałam do świtu.
Do poranka słychać było odgłosy strzelaniny i przeraŜające krzyki męczonych i
mordowanych ludzi. Noga coraz gorzej bolała. Byłam bliska omdlenia. Wtedy
przypomniałam sobie o wódce w węzełku. Z koszuli, nasączonej alkoholem, zrobiłam sobie
opatrunek. Ziemię, która leŜała obok wygrzebanej jamy rozsypałam garściami po zboŜu, aby
nikt nie mógł domyśleć się, Ŝe pod miedzą ktoś jest. Mijały dzień po dniu, wyczerpał się
skromny zapas Ŝywności i głód oraz pragnienie zaczęły mi coraz bardziej dokuczać. Za napój
słuŜył mi bimber, a jedzeniem były ziarna wyłuskane z kłosów zbóŜ. Po tygodniu, w niedziele
czy poniedziałek – nie pamiętam dokładnie – usłyszałam we wsi jakieś odgłosy. Po chwili
rozpoznałam głos Ukrainki – Ulany Sidor, naszej sąsiadki, z którą rodzice moi dobrze Ŝyli, a
ja nawet nazywałam „ciocią”. Głodna i obolała odwaŜyłam się pójść do niej, ale nie mogłam
stanąć na zranioną nogę, która mocno spuchła i bardzo mnie bolała. Z trudem doczołgałam się
na pobliskie podwórze, na którym była owa „ciocia” i ze łzami w oczach zaczęłam ja prosić o
kawałek chleba. Ona groźnie popatrzyła na mnie i z nienawiścią w oczach na cały głos
wyrzuciła z siebie: „ Ty, polska mordo, jeszcze Ŝyjesz!? Następnie chwyciła za stojącą przy
ścianie motykę. Ze strachu nie czułam bólu okaleczonej nogi, tylko poderwałam się i
zaczęłam uciekać. Mściwa Ukrainka, goniąc za mną, zgubiła mój ślad. Chyba myślała, Ŝe
uciekłam na drogę, a ja, klucząc między zabudowaniami, powróciłam do swojej kryjówki w
zboŜu pod miedzą. Noga bardzo opuchła i tak bolała, Ŝe nie mogłam się ruszyć. Pod
opuchlizną w ogóle nie było widać stopy.
śywiłam się tylko ziarnami zboŜa i – stale się modląc tak, jak nauczyła mnie mama – coraz
częściej myślałam o śmierci.
Najprawdopodobniej po jedenastu dniach Ukraińcy postanowili zrobić porządek po
tym napadzie, gdyŜ dookoła unosił się niesamowity fetor rozkładających się ciał. Szli więc od
podwórza do podwórza, dróŜkami i po zboŜach, a gdy znaleźli jakiegoś nieboszczyka, to go
zakopywali na miejscu.
Prześladowcy byli coraz bliŜej mnie, a ja przeraŜona nie wiedziałam co mam robić i w tym
momencie usłyszałam nad sobą głos jednego z Ukraińców, z którym moi rodzice teŜ zawsze
Ŝyli w sąsiedzkiej zgodzie. Nazywał się on Harasym Łukajczuk. Szedł wolno i dyskretnie
mówił do mnie: „ Nie ruszaj się stąd, moŜe cię nie zauwaŜą. Wieczorem przyjdę po ciebie.
Twój brat jest juŜ u mnie.” Poszedł dalej, a ja miałam szczęście, bo nikt więcej nie zbliŜał się
do mojej kryjówki. Wieczorem Łukajczuk, tak jak obiecał, przyszedł do mnie. Wsadził mnie
w worek, zarzucił na plecy i zaniósł do swojego domu. W izbie obejrzał postrzeloną nogę.
Była bardzo opuchnięta i cała czerwona. Po namyśle orzekł, Ŝe nie moŜna zwlekać, tylko
trzeba jechać do szpitala, do Kowla. Ukrainiec Łukajczuk obwiązał mi twarz chustką i włoŜył
mnie do tzw. maniaka, z którego karmi się konie w czasie postoju. Następnie przysypał mnie
obrokiem i połoŜył na wóz. Natomiast mego ukrywanego brata Stanisława, który był ranny w
brodę w czasie ucieczki przed rezunami, posadził obok siebie i ruszyliśmy w drogę. Gdy
dojechaliśmy do Lasu Świniarzyńskiego, wyskoczyli z zarośli bandyci i zaczęli wypytywać
woźnicę, gdzie i po co jedzie. Nasz wybawca, Harasym Łukajczuk wytłumaczył im, Ŝe wiezie
bardzo chorego syna do lekarza i wskazał na mojego brata. Rezuni dali mu wiarę i pozwolili
nam odjechać.
Tak dotarliśmy szczęśliwie do Kowla, gdzie przyjęto nas do zatłoczonego szpitala, a mnie
zrobiono operację. Brat wyzdrowiał wcześniej i wypisano go z leczenia, ja zostałam dłuŜej.
Po około 20 dniach przyszła do mnie w odwiedziny mama. o której od dawna nic nie
wiedziałam. Niestety, mama nie mogła być przy mnie dłuŜej, bo zostawiła ojca i rodzeństwo
ukrytych w lesie, w pobliŜu naszego domu.
Pewnego dnia lekarz oznajmił, Ŝe z nogi nic nie będzie, bo się nie goi i trzeba będzie ją
uciąć. Strasznie się rozpłakałam, ale cóŜ mogłam zrobić. Tego samego dnia przyszedł do
szpitala mój wybawca – Łukajczuk - . Wiadomość, którą mi przekazał, całkiem mnie dobiła.
Moi rodzice oraz brat i siostra zostali w sposób bestialski zamordowani. Rodzice świadomi
faktu, Ŝe ze wszystkimi Ukraińcami zawsze Ŝyli w wyjątkowej zgodzie i z nikim nie mieli
Ŝadnych zatargów, opuścili las i wrócili do wioski. Jeszcze tego samego dnia miejscowi
rezuni otoczyli nasz dom, włamali się do środka i najpierw bagnetami zakłuli moją 11-letnią
siostrę Irenę. Później zaczęli znęcać się nad mamą. Ojciec wyrwał się z łap oprawców i stanął
w jej obronie. Wówczas jeden z Ukraińców zastrzelił go. Następnie długo pastwili się nad 13-
letnim bratem Henrykiem, zanim wyzionął ducha. Wszystkich pochowano na kukurzysku po
spalonej stodole.
Lekarz w Kowlu na szczęście zmienił decyzję i zdecydował odwieźć mnie do szpitala w
Łucku. Tu zostałam poddana kolejnej operacji. W łuckim szpitalu przebywałam od sierpnia
do grudnia. Gdy wypisano mnie z leczenia, nie wiedziałam co mam robić, bo w mieście
nikogo nie znałam. Wyruszyłam więc o lasce do Włodzimierza Wołyńskiego, mając nadzieję,
Ŝe spotkam tam kogoś znajomego. Niestety, bardzo się zawiodłam. Domem moim stało się
więc na cały zimowy miesiąc targowisko, a łóŜkiem stragan, na którym w dzień handlowano.
Ludzie na rynku karmili mnie z litości. Byłam brudna, zmarznięta i zawsze głodna. W mroźne
noce ukradkiem wślizgiwałam się do przydomowych komórek i chlewów. śyłam w ciągłym
strachu, bojąc się napotkanych ludzi, gdyŜ nie potrafiłam odróŜnić, kto jest Polakiem a kto
Ukraińcem. Tak teŜ spędziłam BoŜe Narodzenie i Nowy 1944 Rok.
Którejś nocy usłyszałam odgłosy jadących wozów konnych i polską mowę. Podeszłam
do krawędzi szosy, aby zobaczyć co się dzieje. Na jednej z furmanek rozpoznałam swojego
brata Władysława. Po krótkiej rozmowie posadził mnie na wóz i zabrał ze sobą. Okazało się,
Ŝe brat jest w partyzantce i do jednego z oddziałów 27 Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej,
stacjonującego w lasach koło Zasmyk, wiezie prowiant. Jakiś czas byłam z partyzantami,
robiąc wszystko co mogłam przy kuchni polowej. Po pewnym czasie brat stwierdził, Ŝe dłuŜej
nie mogę Ŝyć w tak trudnych warunkach. Poza tym w dalszym ciągu bolała mnie noga,
zaczęła puchnąć i ponownie musiałam chodzić o lasce. Któregoś dnia brat zabrał mnie z lasu i
zawiózł do znajomego we Włodzimierzu. Nie wiem jak się nazywali moi nowi opiekunowie,
gdyŜ byłam tam krótko, bowiem rodzina ta postanowiła uciec z miasta pulsującego
nienawiścią do Polaków. Mnie ponownie pozostał rynek i Ŝebranie o kawałek chleba. Ze
wstydem wyciągałam rękę do obcych ludzi. Jedni się litowali, inni wyganiali precz.
Trwało to do chwili ucieczki Niemców i rozpoczęcia masowych wysiedleń Polaków
za linię Bugu. Wysiedleńcy całymi gromadami szli i jechali furmankami do Polski, a ja wraz
z nimi podpierając się laską. Po pewnym czasie jeden z wozów zatrzymał się i woźnica
zapytał mnie, dokąd idę? Odpowiedziałam, Ŝe tam, gdzie wszyscy. Wziął mnie więc na
furmankę i zabrał ze sobą. Po kilku dniach rodzina ta dotarła do Sitańca w Zamojskiem, gdzie
osiedliła się na stałe. Ja z konieczności zostałam u nich na długie cztery lata jako parobek. Za
jedzenie i byle jakie odzienie pracowałam ponad siły. Nie wysyłano mnie do szkoły. Spałam
w kuchni pod stołem na worku wypchanym słomą. Moi gospodarze, mimo, Ŝe byli
małŜeństwem bezdzietnym, nie potraktowali mnie, sierotę, jak swoje dziecko. Szczególnie
gospodyni była osobą pozbawioną uczuć macierzyńskich, obojętna na niedolę i łzy dziecka.
Czasem myślałam, Ŝe nie jest Polką. Jedynie jej mąŜ, gdy zaharowana, padająca ze zmęczenia
płakałam, litował się nade mną i starał się ulŜyć mi w pracy.
Ludzie na wsi bardzo mnie Ŝałowali i współczuli mojej cięŜkiej doli. Pewnego razu
kierownik szkoły, który najbardziej bolał nad moim losem, przechodząc koło łąki zobaczył,
Ŝe przy 2-3 stopniowym przymrozku pasę boso krowy, nie wytrzymał i napisał skargę do
jakiejś instytucji. W niedługim czasie przyjechała kilkuosobowa komisja i zabrała mnie do
Domu Dziecka w Puławach.
Niedługo minie 50 lat od chwili, gdy jako 10-letnie dziecko straciłam rodziców,
rodzeństwo i dom rodzinny.
Najpiękniejsze lata zazwyczaj beztroskiego dzieciństwa i młodości przeŜyłam w nędzy,
poniewierce, głodzie, chorobie i cięŜkiej pracy. Widziałam rzeczy tragiczne i straszne, wręcz
niewyobraŜalne. Nieraz byłam bliska śmierci. Prosiłam teŜ Boga, by zabrał mnie do siebie,
gdyŜ jestem sama, chora, bezbronna i głodna, pozbawiona miłości rodziców. Niepojęty w
swej dobroci Stwórca jednak nie pozwolił zgasić płomienia mojego Ŝycia. To, Ŝe przetrwałam
grozę tamtych lat poŜogi, krwi i zagłady Polaków, zawdzięczam jedynie Wszechmogącemu
Bogu.
W maju 1991 roku, dzięki staraniom i szczególnej pomocy Pani Teresy Radziszewskiej,
sekretarz Zarządu Głównego Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na
Wołyniu, udało mi się ekshumować szczątki mojej rodziny z Aleksandrówki i przenieść je na
cmentarz w Hrubieszowie oraz sprawić katolicki pogrzeb. Marzyłam o tym przez prawie pół
wieku i wreszcie spadł mi kamień z serca. Jestem bardzo szczęśliwa, Ŝe doczekałam chwili,
gdy mogę uklęknąć przy grobie moich NajbliŜszych i modląc się, odbywać z nimi nigdy nie
kończącą się rozmowę.
Relacja Leokadii Skowrońskiej [2]
Najtragiczniejsze chwile mojego Ŝycia. [3]
Był rok 1943 – czwarty rok czarnej nocy okupacji hitlerowskiej. Być Polakiem w tym
okresie, to Ŝyć w ustawicznym strachu i niepewności; dniem i nocą czyhała na nas Polaków
śmierć.
Miałem wtedy 13 lat, mieszkałem na wołyńskiej wsi Wola Ostrowiecka; wszyscy jej
mieszkańcy byli Polakami. Była to wieś o zabudowie zwartej; Domy i zabudowania stały
jeden obok drugiego, 200 numerów. Większość zabudowań była kryta słomą.
Mieszkańcy tej wsi Ŝyli zgodnie i przyjaźnie, zarówno między sobą, jak i z mieszkańcami
sąsiednich wsi ukraińskich. Pamiętam, Ŝe jako pastuch krów przyjaźniłem się z chłopcami i
dziewczynami – pastuchami Ukraińcami. Nic nie zapowiadało tragicznych wydarzeń, jakie
nastąpiły w pamiętnym sierpniu 1943 roku.
Po wkroczeniu Niemców na polskie Kresy Wschodnie, Ukraińcy podjęli wielostronną
z nimi współpracę; wstępowali masowo w szeregi policji i Ŝandarmerii. Niemcy wysługiwali
się nimi przy mordowaniu śydów, jeńców sowieckich, jak tez Polaków. Prowodyrzy i
agitatorzy ukraińskich szowinistycznych organizacji nie próŜnowali; szerzyli zapoŜyczoną
ideologię faszystowską i najgorsze wzorce postępowanie przejęte od nazistów, wśród
prostego chłopstwa ukraińskiego, budząc w najniŜsze zwierzęce instynkty.
Do grona tych propagatorów szowinistycznych haseł weszli, hańbiąc swój stan księŜa
prawosławni i grekokatolicy. Oni to z ambon szerzyli nienawiść do Polaków, później święcili
narzędzia zbrodni i rozgrzeszali zbrodniarzy. Nastroje ulegały szybko zmianom; my, dzieci
przestaliśmy się bawić razem na pastwiskach; dorośli Ukraińcy gromadzili broń. Ukraińscy
policjanci i Ŝandarmi będący na słuŜbie okupanta dezerterowali wraz z całym ekwipunkiem,
kradziono i rabowano teŜ broń z magazynów, a było jej sporo porzuconej przez kolejne
wycofujące się armie.
śyliśmy w ciągłym napięciu. W dzień Niemcy rekwirowali Ŝywność i przeprowadzali
„łapanki”; młodzieŜ wywozili do Niemiec na roboty. W nocy Ukraińcy podobnie jak Niemcy
rekwirowali Ŝywność oraz konie z wozami. Przed jednymi i drugimi kryliśmy się, utworzono
teŜ grupę samoobronną, która czuwała i ostrzegała przed niebezpieczeństwem. Co noc z dala
słychać było strzały, a grozę potęgowały łuny poŜarów. Pojawiły się teŜ, wypisywane na
parkanach groźby i obelgi. Krótkie noce lipcowe i sierpniowe były pełne grozy i niepewności;
spaliśmy w ubraniach, czuwając.
29 sierpnia 1944 r., a była to niedziela, nie pasłem krów, wyręczyła mnie w tym moja
mama. Dzień spędziłem w gronie przyjaciół, a było nas razem sześciu trzynastolatków. Kto
mógł przewidzieć, Ŝe tylko ja przeŜyję następny dzień ? Tej nocy 29/30 sierpnia mieszkańcy
wioski Wola Ostrowiecka nie poszli spać.
Doszły nas wieści, Ŝe w sąsiadujących z nami wsiach ukraińskich utworzyło się duŜe
zgrupowanie Ukraińców okazujących wrogą postawę w stosunku do Polaków. Dzisiaj po
latach, wiem, Ŝe tłumy Ukraińców przepojone nienawiścią do Polaków, wznoszące okrzyki w
rodzaju: „HajŜe na Lachiw, budem ich rizaty” to ukraińska tzw. „powstańcza armia”, która
uciekając przed Armia Czerwoną parła na zachód, by zapaść w wertepy Bieszczad, urządzić
sobie tam legowisko i czekać na trzecią wojnę światową.
Wszyscy mieszkańcy wioski trwali całą noc w pogotowiu, by bez zwłoki opuścić
wioskę, jeśli ta ukraińska horda ją zaatakuje. Wystawiono czujki, które miały uprzedzić nas o
ewentualnym zagroŜeniu.
Noc miała się ku końcowi – świtało. I wtedy właśnie, na tle porannej zorzy, wyłonił
się zwartym tłum Ukraińców, który zmierzał od ukraińskiej wsi Sokół, do równieŜ ukraińskiej
wsi Przekórka. Ten manewr Ukraińców wprowadził naszą samoobronę w błąd. Odwołano
alarm. Tymczasem Ukraińcy zmienili kierunek i weszli do wsi od strony, z której ich się nie
spodziewano. Były to oddziały zwarte uzbrojone w broń maszynową i karabiny pochodzenia
niemieckiego i radzieckiego.
Zachowanie tych ludzi nie zapowiadało nic złego. MoŜna powiedzieć, Ŝe okazywali
mieszkańcom wioski duŜą Ŝyczliwość, nawet dzieci częstowali cukierkami. Pamiętam,
podszedł do mnie młody Ukrainiec, pogładził po głowie, zapytał jak się nazywam, ile mam
lat, gdzie mieszkam, a wszystko to z Ŝyczliwym uśmiechem Rozpoczął się prawie normalny
dzień Ŝycia wsi, tyle, Ŝe czuło się jakąś grozę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin