Kornel Makuszyński - Bezgrzeszne lata.pdf

(667 KB) Pobierz
2716156 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
2716156.001.png 2716156.002.png
1
KORNEL MAKUSZYŃSKI
BEZGRZESZNE LATA
WYDAWNICTWO TOWER PRESS
GDAŃSK 2001
2
ROZMOWA Z ZEGAREM
O BEZGRZESZNYCH LATACH
Czy też pamiętasz, stary mój zegarze,
Jak w słońce twojej tarczy patrzył żak
I marzył o tym, o czym ja dziś marzę?
Pamiętasz jeszcze?
O, tak, o tak, o tak!
Ode dnia do dnia, od chwili do chwili
Żyliśmy życiu mądremu na wspak,
Godziny marły, a myśmy liczyli
Szczęście na wieczność...
O , tak, o tak, o tak!
A czy pamiętasz, filozofie stary,
Jakeś fałszywy mi wybijał znak
I wszystkie wokół budziłeś zegary,
Gdym pisał wiersze?
O, tak, o tak, o tak!
A czy pamiętasz, jak mnie rozpacz dzika
Zdjęła, gdy stary wziął cię Izaak,
Gdyś hebrajskiego uczył się języka,
By mnie nakarmić?
O , tak, o tak, o tak!
Lub ową chwilę gdzieś na czwartym piętrze,
Gdym gorejący, jak ognisty krzak,
Przysięgał z mocą uczucia najświętsze,
Klnąc się na księżyc?
O, tak, o tak, o tak!
Lub tę, gdyś starym swym zgrzytnął żelazem,
Słusznego swego gniewu dając znak?
O, jakże smutno płakaliśmy razem,
Gdy nas zdradziła!...
O, tak, o tak, o tak!
O, jak to dawno, Sokratesie stary!
Złamanym skrzydłem tłucze ślepy ptak...
Serca się psują, psują się zegary,
Wszystko umiera...
O, tak, o tak, o tak!
Ale raz jeszcze przypomnijmy wzloty,
Wracajmy myślą na gwiaździsty szlak!
3
Cofnij wskazówki i lećmy w wiek złoty...
Niech żyje młodość!
O, tak, o tak, o tak!
4
Rozdział pierwszy
DZIECINNE ARGUMENTY
SŁONECZNEGO PROMIENIA
W chwili kiedy się pochyliłem nad białą kartą papieru i zanim jej dotknąłem piórem, padła
na nią smuga słońca. Jak rozigrane złote dziecko, co ma roześmiane oczy, przeszkadza
człowiekowi zajętemu pracą, tak oto ten słoneczny błysk, co się oderwał od nieba, igra po
moim papierze, po poważnej, sztywnej, pysznej ze swej białości karcie, włazi pod ostre,
zirytowane, czernią atramentu płaczące pióro i w wielkiej ciszy mego pokoju – śmieje się,
śmieje, śmieje...
Nakrywam tę złotą plamę dłonią – ach! – przeciekła mi przez palce i już jest na grzbiecie
ręki; złym wzrokiem i złym westchnieniem odpędzam tego słonecznego motyla, lecz on
wciąż powraca, przebiwszy w słonecznym locie zimno szyby okiennej.
O, jaka to pusta zabawa!
Nie mam czasu na igraszki ze słonecznym promieniem, zabłąkanym ze świata. Jestem
pełen żalów i pełen goryczy. Oto drży pióro moje, jak żądło podnieconej czymś osy, i mimo
stu słonecznych promieni, choćby mi słońce każdą chciało wyzłocić kartę, choćby się dzień
słoneczny położył na moich papierzyskach i grał, i dzwonił złotem swoich promieni – pióro
moje wbije się jak szpon w biel papieru i papier jęknie. Potem czarna, atramentowa krew
długimi sznureczkami liter popłynie z zapiekłej rany.
Tak jest! Tak będzie! Czegóż tedy chcesz, utrapiony promyku słońca?
Uderzyłem pięścią w kartę papieru. Zadrżał złoty blask i – lśni się. Nie uciekł, przerażony,
lecz jak złoty ptak zatrzepotał się razem z kartą i po chwili – beztroski, znowu śmiać się
zaczyna i po papierze krąży, i śmieje się, śmieje, śmieje.
Daremna jest walka z pustotą.
Jestem jednak człowiekiem łagodnym, nie będę wiódł walki – z czym? z kim? – z
mizernym promykiem! Czy uderzyłem kiedy roześmiane dziecko? Nie. Uczynię więc
ustępstwo, niegodne dojrzałego serca, i będę się starał wytłumaczyć złotej swawoli, że jest
niedowarzona, dokuczliwa i natrętna jak mucha. Pochylam więc twarz nad niecierpliwą i już
bladą z pasji kartą i zbliżywszy usta do złotego blasku, co żywy i niespokojny wałęsa się po
Zgłoś jeśli naruszono regulamin