Kirst Hans Hellmut – Opowieść o przyjacielu(z txt)
Agencja Praw Autorskich i Wydawnictwo INTERART
Warszawa 1994
Producent wersji brajlowskiej:
Altix Sp. z o.o.
ul. W. Surowieckiego 12a
02-785 Warszawa
tel. 644-94-78
Opowieść o przyjacielu.
Jest to próba opowiedzenia o smutkach i radościach, niemal klasycznych tragediach i komediach,
które wydarzyły się w życiu pewnego młodego psa. Wydaje się, że nie ominęło go nic, co w tego ro-
dzaju przedstawieniach ma miejsce. Oczywiście on sam nie był tego świadom. Jego nadzwyczajny ins-
tynkt sprawiał jednak, że ze wszystkich opresji udawało mu się wychodzić cało i szczęśliwie.
Początkowo wszystkim, którzy spotkali tego niezwykłego psa, jego żądza przygód wydawała
się nieco zuchwała i dziwna, ale niebawem także niesłychanie fascynująca. A to małe, kudłate stworze-
nie zdawało się tym cieszyć.
Potwierdza się w tej opowieści fakt, że psy - obojętne jakiej rasy - są niezwykle oddanymi, wier-
nymi i ofiarnymi towarzyszami ludzi. Z początku jednak także w jego wypadku dominował jedynie
utarty pogląd, że psy są stworzeniami, które w każdej chwili można wytresować - czy to z myślą o po-
lowaniach, czy pilnowaniu mienia, czy też po to, by potulnie leżały u stóp swych właścicieli. Podobne
doświadczenia zostały jednak oszczędzone psu, który jest bohaterem tej opowieści.
Przez całe swoje życie zabiegał zresztą o to sam, zaskakując swoich opiekunów inteligencją
i pomysłami. I trwało to przez wiele lat, przy czym jedno było pewne: ten pies chciał po prostu żyć
i cieszyć się życiem.
To, co tak dziwnie i nieco kuriozalnie się zaczęło, wkrótce przeistoczyło się w barwny kalejdo-
skop zdarzeń. Bywały też chwile, w których ten mały pudel jawił się jako wielki czarodziej, niejedno-
krotnie zaskakujący swojego pana.
Rok wydawał się pomyślny dla całej rodziny. Wszystkim dopisywało zdrowie, także interesy
rozwijały się dobrze. Po łagodnej wiośnie zapowiadało się pyszne lato.
Ogród pełen był rozśpiewanych ptaków, na które daremnie polowały wałęsające się koty. Przed
domem zakwitły pierwsze róże, a łąka dojrzała już niemal do pierwszego koszenia. W pobliskim sta-
wie, z którego wypływał mały strumyk, co noc przeraźliwie rechotały żaby, co wcale nie przeszkadza-
ło notorycznym śpiochom.
Nic jednak nie zapowiadało jeszcze tego, co miało się tu wkrótce wydarzyć. A może już wtedy
czaił się przy płocie ktoś z naładowaną śrutem dubeltówką? A może czekały już także groźne owczar-
ki, gotowe skoczyć do gardła każdemu, kto próbowałby się do nich zbliżyć? A czy ktokolwiek myślał
wówczas o następstwach tak zwanych zdobyczy techniki: o pędzących samochodach, które w jednej
chwili zamieniały zwierzęta w krwawą miazgę; o chemikaliach stosowanych do ochrony roślin i tępie-
nia robactwa, które groziły poważnymi zatruciami; o ludziach, dla których czworonożne stworzenia
były tylko śmierdzącą, nic nie znaczącą bryłą mięsa i kości, zanieczyszczającą jedynie otoczenie?
Z pewnością wszystko to istniało; jednak większość ludzi nie chciała mieć nic wspólnego z tego rodza-
ju problemami, tym bardziej że prawdopodobnie nie było nikogo, kto zwróciłby im na to uwagę. Lecz
w tym wypadku pojawia się ktoś, kto tego wszystkiego ma doświadczyć.
Był to mężczyzna, który po dłuższym pobycie za granicą powrócił do swego domu, położonego
z dala od wielkiego miasta. Wróciwszy, nie spodziewał się, że spotka go coś niezwykłego czy niemiłe-
go; tym bardziej iż został powitany z niesłychaną serdecznością.
Mężczyzna ten, jak mówili wokół ludzie, miał niezwykle atrakcyjną żonę. Była to kobieta po-
godna, pełna radości życia, a przy tym dość uparta. Jako prawdziwa domatorka postanowiła poświęcić
się rodzinie. Nie trwało długo, a mężczyzna dowiedział się, iż wkrótce zostanie ojcem. Na świat, ku
jego radości, miała przyjść niebawem dziewczynka.
Miał więc prawo sądzić, iż będzie go czekało od tej chwili tak zwane uporządkowane życie ro-
dzinne, co potwierdziła idylla najbliższego Bożego Narodzenia, a i innych wspólnie spędzonych świąt
i dni wolnych od pracy.
Pewnego razu, gdy wrócił do domu, żona niespodziewanie powitała go już na progu garażu.
Wybiegła mu na spotkanie, jakby nie mogła doczekać się jego powrotu. Objęła go nawet, co nie było
w jej zwyczaju, w każdym razie nie zdarzyło się w tym uporządkowanym małżeńskim pożyciu już od
dawna. Była przy tym dziwnie podenerwowana.
- Czy coś się stało? - zapytał mężczyzna.
- Oczywiście nie musisz, jeśli nie będziesz chciał - zaczęła żona tajemniczo, niemal błagalnym
tonem. - Ale może się nawet ucieszysz z tej niespodzianki, którą ci przygotowałam. Wierzę, że bę-
dziesz zadowolony; jeśli nawet nie od razu, to na pewno po jakimś czasie. Jestem o tym przekonana.
Nie denerwuj się tylko, że sama o tym zadecydowałam.
Niepokój mężczyzny narastał, zwłaszcza że żona próbowała jeszcze - oczywiście nadaremnie -
wziąć od niego walizkę, by zanieść ją do domu. Mężczyzna, zdziwiony tym do reszty, zatrzymał się
w połowie drogi między garażem a domem i zażądał, nawet dość, jak na niego, energicznym tonem: -
Powiedz mi wreszcie, co się stało?
Żona zaczęła mu więc wyjaśniać: - W domu jest jeszcze ktoś, kto już teraz będzie do nas należał.
Mam nadzieję, że nie będziesz się gniewał, zaakceptujesz go - a może nawet polubisz?
- Kogo? Powiedz mi wreszcie, o co chodzi? - jego głos zdradzał niepokój, mimo to słychać
w nim było pewność siebie. Był zresztą przyzwyczajony do różnych zaskakujących sytuacji, których
nie szczędziło mu życie zawodowe.
- A więc, czego chcesz tym razem? - zapytał.
Poprawił się jednak szybko: - To znaczy, chciałem powiedzieć... Powiedz wreszcie, czym chcesz
mnie tym razem zaskoczyć?
Niespodziankę, która na niego czekała, ujrzał mężczyzna, gdy tylko wszedł z żoną do domu.
W dużym salonie na parterze, wciąż jeszcze z walizką w ręce, spostrzegł jakieś małe, czarne jak wę-
giel, kudłate stworzenie. To był pies! Na widok mężczyzny podbiegł do niego machając ogonem. To,
co od razu rzuciło się mężczyźnie w oczy, to wilgotny, błyszczący nos i dwoje skrzących się, uważ-
nych, przezroczystych jak źródlana woda oczu.
- A więc to jest ta niespodzianka - stwierdził mężczyzna z wyraźną ulgą, niemniej mocno zdzi-
wiony. Być może wyobrażał sobie coś znacznie gorszego. Po chwili, jakby z pewnym wyrzutem, za-
czął wyjaśniać żonie, że mogłaby wcześniej taką sprawę przynajmniej z nim uzgodnić, chociażby o niej
wspomnieć. Gdy wreszcie ochłonął nieco i odstawił walizkę, zapytał: - Skąd się tu właściwie wziął?
- To nasz nowy przyjaciel! - odpowiedziała żona, by po chwili dodać...
moje.zbiory