Piers Anthony - Xanth 08 - Okrutne Kłamstwo.txt

(660 KB) Pobierz
     ANTHONY PIERS
        
        
        
  OKRUTNE KŁAMSTWO
        
        

        
        1. WIDMOWA WYPRAWA
        Ivy, przez bezmyślność, miała zakaz opuszczania Zaniku Roogna, więc - oczywiście - była bezbrzeżnie znudzona. Jej matce ostatnio urósł spory brzuch, ale Iren nadal objadała się, udając, że to cudowne i wyglądało na to, że nie ma już czasu dla córki. Co gorsze, ojciec, Król Dor, zamówił dla Ivy małego braciszka. Ivy nie potrzebowała i nie chciała małego braciszka. Jak mogli bezmyślnie zamówić coś takiego nie konsultując się uprzednio z najbardziej zainteresowaną osobą? A poza tym, na cóż komu dziecko - a szczególnie chłopiec?
        Jednak już przysłali to okropieństwo i Iren najwidoczniej uczciła ten fakt, używając odchudzającego zaklęcia, ponieważ nagle wróciła do poprzedniej wagi, ale nadal prawie nie miała czasu dla Ivy. Niech licho porwie wszystkie kapusty! Ivy doszła do wniosku, że nawet Mundania nie mogła być gorsza niż to.
        Przez jakiś czas bawiła się prezentami przysyłanymi przez koleżankę - Rapunzel, która miała bardzo długie włosy i również otrzymała zakaz opuszczania rodzinnego zamku. Ivy była jeszcze mała i nie umiała czytać ani pisać, tak więc wymieniały między sobą drobne upominki, co zazwyczaj zupełnie wystarczało. Jednak jak długo można bawić się zabawkami? Niebawem Ivy miała tego dość.
        W końcu i bez końca zaczęła całymi godzinami obserwować magiczny arras w swoim pokoju; oglądanie tej głupiej tkaniny stało się jej jedyną rozrywką. Ruchome obrazy ukazywały wszystko, co kiedykolwiek wydarzyło się w krainie Xanth. Jednak obrazy były rozmazane, a ponadto Ivy niezbyt interesowała się historią. O ileż zabawniej było w puszczy, gdzie można bawić się z chmurami, •wikłaczami i tykwami!
        Gdy gobelin odgrywał sceny z przeszłości odległej o kilkaset lat, Ivy zdała sobie sprawę z tego, że ma towarzystwo. W komnacie był jeden z zamkowych duchów. Prawdę mówiąc, on też oglądał arras.
        Oczywiście, Ivy nie obawiała się duchów; prawdę powiedziawszy, było wprost przeciwnie. Zjawy unikały jej, ponieważ kłopoty zdawały się podążać o pół kroku za dziewczynką, a widmowi mieszkańcy Zamku Roogna, jak większość tych stworzeń, cenili sobie spokój ducha. Tak więc obecność tego widma zdziwiła Ivy, chociaż jej nie
        zaniepokoiła. Zerknęła na ducha, lecz jego kształty były zupełnie niewyraźne i nie zdołała rozpoznać, który to. Zapytała:
        - Kim jesteś?
        - Jestem Jordan - odparł cicho zapytany. Duchy z trudem
wydawały choćby najcichsze dźwięki, ponieważ nie miały czym, ale
udawało im się to, jeśli mocno się starały.
        Och, tak. Jordan był tym, który dawno temu, kiedy Ivy jeszcze nie było na świecie, pomógł Imbri ocalić Zamek Roogna przed hordami Jeźdźca.
        - Co robisz?
        - Oglądam moją historię.
        Kiedy skupiła na nim uwagę, duch stał się wyraźniejszy, zmieniając się z bezkształtnej chmury w wydęte prześcieradło, co wyszło jego wyglądowi na dobre. Ivy zainteresowała się bardziej.
        - Twoją historię? Przecież to historia Xanth, głuptasie!
        - Ja żyłem w Xanth czterysta lat temu - rzekł Jordan, przybie
rając postać podobną do ludzkiej.
        
        — Czy było wtedy równie nudno jak teraz?
        — Nie, było cudownie! - rzekł duch z większym niż dotychczas
ożywieniem. - To była wspaniała wyprawa - jak sądzę.
        — Sądzisz? - Ivy chciała wyjaśnić tę zagadkę, gdyż jeśli w Za
mku Roogna było coś interesującego, zamierzała to odkryć.
        
        - No cóż, w jej trakcie umarłem.
        - Hmm, ja zaraz umrę z nudów - zapewniła go Ivy.
        - Och, nie - zaprotestował Jordan. - Jesteś czarodziejką.
Dorośniesz i zostaniesz Królem Xanth.
        To nie było dla Ivy niczym nowym, ale jej zainteresowanie wzrosło. Teraz Jordan był już w pełni uformowanym mężczyzną, częściowo białym, a po części przezroczystym, dość dużym, młodym i przystojnym. Biały kosmyk włosów opadał mu lekko na prawe oko, także białe. Większość duchów przybierała ten kolor; Ivy nie wiedziała, dlaczego.
        -	Jak umarłeś?
Jordan potrząsnął głową.
        -- Chyba niezbyt dobrze to pamiętam. Jestem nieżywy już od dawna.
        - Przecież to tak łatwo zapamiętać! - wykrzyknęła Ivy. -
Śmierć to ważne wydarzenie, podobnie jak narodziny!
        - A ty pamiętasz, jak się urodziłaś?
        Oczywiście, że nie. Rodzą się zwierzęta. Ja zostałam znaleziona pod liściem kapusty. Powinnam wtedy kopnąć tę główkę kapusty, bo teraz znaleźli pod nią Dolpha i zrobili z niego mojego małego braciszka.
        Wydęła wargi, rozjątrzona tym wspomnieniem.
        - Gdybym była mądra, wymknęłabym się w nocy i wrzuciła
wszystkie główki kapusty do fosy, zanim pojawił się Dolph. To
pewnie jego wina, że mnie uziemili.
        - Tak, z chłopcami jest sporo kłopotów - przyznał duch. -
Prawie tyle, ile z dziewczynkami.
        - Co o?
        Duch przezornie odsunął się dalej, pojmując, że powiedział coś prowokacyjnego i niewłaściwego. Każdy wie, że chłopcy są znacznie gorsi od dziewczynek. Jednak Ivy postanowiła wybaczyć mu tę pomyłkę, ponieważ nawet upiorne towarzystwo jest lepsze niż żadne.
        - Opowiedz mi o przygodzie twego życia.
        - Hmm, ją również niezbyt dobrze pamiętam. Wiem, że była
ekscytująca, pełna potworów, czarowników, mieczów, magii oraz
pięknych kobiet, ale szczegóły zatarły mi się w pamięci.
        - Zatem skąd wiesz, że gobelin pokazuje teraz twoje życie? -
spytała czujnie Ivy.
        - Poznaję sceny z mojego życia, kiedy widzę je na arrasie. Walka
ze smokiem, pocałunek kobiety - zaczynam sobie przypominać.
Wiem, że to przeżyłem.
        - Walka ze smokiem? - zapytała Ivy. - Chyba nie ze Smokiem
z Rozpadliny?
        - Zdaje się, że tego nie spotkałem - rzekł Jordan. - On żyje do
dziś, prawda? A zatem nie mogłem go zabić.
        - To dobrze.
        Smok z Rozpadliny stał się przyjacielem Ivy i nie chciała, żeby stało mu się coś złego, nawet czterysta lat temu. Rozpadliny pilnowała teraz Stacey Parowiec, smoczyca. W końcu Stanley dorośnie i wróci do Rozpadliny, ale nastąpi to w odległej przyszłości i dziewczynka wcale się tym nie martwiła.
        -	A kogo całowałeś?
Duch skupił się.
        Kilka pięknych kobiet, jak sądzę, ale najmocniej tę ostatnią. Okrutnie mnie okłamano i umarłem. Dlatego nienawidzę jej. Jednak po śmierci znalazłem lepszą kobietę, więc może, mimo wszystko, wyszło mi to na dobre.
        Ta historia stawała się po prostu fascynująca!
        - Jak mogłeś znaleźć sobie kobietę po śmierci?
        - Martwą kobietę, rzecz jasna. Będącą duchem, tak jak ja.
Ivy znała zjawy Zamku Roogna od zawsze, ale nigdy nie przyszło
        jej do głowy, aby wypytywać je o ich życie.
        - I co się z nią stało?
        - Nadal tu jest, oczywiście. To Renee.
        - Och, Renee! Czasem słyszę jak śpiewa. Ciche, smutne pio
senki.
        -	Tak, ona często jest smutna. Jednak to cudowna osoba.
Gdybym znów był żywy, ożeniłbym się z nią.
        -	Głuptasie, duchy nie mogą żyć ponownie! - skarciła go Ivy.
        -	A co z Millie?
        Millie-zjawa rezydowała w Zamku Roogna przez osiemset lat, zanim została wskrzeszona. Poślubiła Władcę Zombich i teraz mieli dwójkę nastoletnich bliźniąt, Hiatusa i Lacunę, którzy czasami pilnowali Ivy.
        — To prehistoria - ucięła Ivy. - Z czasów, gdy Dobry Mag
Humfrey praktykował jeszcze jako staruszek. Pomógł przywrócić jej
życie. Każdy o tym wie. Jednak Dobry Mag Humfrey już nie
wskrzesza duchów, a nikt inny nie wie, jak to zrobić. W jaki sposób ty
mógłbyś ożyć?
        — No cóż, mój dar to umiejętność gojenia - odparł Jordan. -
A zatem, gdyby moje kości zostały znalezione i poskładane razem,
może...
        — Gdzie są twoje kości?
        — Nawet jeśli kiedyś wiedziałem, zapomniałem - wyznał zmie
szany duch.
        Tak więc Jordan stanowił prawdziwą zagadkę. Teraz Ivy była naprawdę zainteresowana.
        -	To okrutne kłamstwo - na czym polegało?
Jordan rozłożył ręce.
        -	Tego też nie pamiętam. Myślałem, że jeśli ponownie zobaczę
wszystko na arrasie...
        -	Czemu nie - przystała Ivy. Spojrzeli na gobelin. Pokazywał
skalną ścianę stromego, niemal pionowego urwiska. Spełzał po niej
ogromny ślimak - z jakimś człowiekiem kurczowo uczepionym jego
skorupy.
        -	Och tak, ten ślimak - rzekł Jordan. - A tam, na nim, jadę ja.
Ivy nigdy nie przyszło do głowy, żeby jeździć na ślimaku,
        z pewnością dlatego, że nigdy nie spotkała dostatecznie dużego okazu.
        -	Dokąd jedziesz?
        -	Nie pamiętam, ale musiałem gdzieś się dostać.
        — A dlaczego na nim jedziesz, zamiast zejść na własnych nogach?
Ten ślimak strasznie się wlecze.
        — Tego też nie pamiętani. Jednak sądzę, że nie miałem wyboru.
Może gdybym mógł dostrzec więcej szczegółów...
        Spojrzeli z bliska i obraz trochę się powiększył, jak każda rzecz, którą Ivy obdarzyła baczniejszą uwagą. Dostrzegli jakiś cień, jakby monstrualnego ptaka, ale nie zdołali stwierdzić, jak wielkie i gdzie było to urwisko. Ślimak poruszał się denerwująco powoli; nie ulegało wątpliwości, że będą musieli czekać co najmniej godzinę, zanim
        przesunie się dalej. Na tym polegał problem z arrasem; ukazywał obrazy ze stałą szybkością. Można go było zresetować, ale wtedy zazwyczaj przeskakiwał do zupełnie innej sceny i trzeba było czekać całe tygodnie, aż wróci do poprzedniej. Tak więc, jeżeli chciałeś zobaczyć zakończenie jakiejś historii, najprościej było pozwolić mu odegrać ją w tym powolnym tempie. Niemiła perspektywa dla znudzonego dziecka.
        Jednak ciekawość Ivy, raz obudzona, nie dawała się zbyć byle czym.
        -	Musimy poznać prawdę - stwierdziła. - Chcę wiedzieć
wszystko o tym ślimaku - i o twoim życiu, a szczególnie o okrutnym
kłamstwie.
        Oparła ręce na biodrach gestem podpatrzonym u matki, podkreślając siłę tego postanowienia.
        -	Jestem pewny, że przypomniał...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin