NR ID : b00136 Tytu� : Kamizelka Autor : Boles�aw Prus Niekt�rzy ludzie maj� poci�g do zbierania osobliwo�ci kosztowniejszych lub mniej kosztownych, na jakie kogo sta�. Ja tak�e posiadam zbiorek, lecz skromny, jak zwykle w pocz�tkach. Jest tam m�j dramat, kt�ry pisa�em jeszcze w gimnazjum na lekcjach j�zyka �aci�skiego... Jest kilka zasuszonych kwiat�w, kt�re trzeba b�dzie zast�pi� nowymi, jest... Zdaje si�, �e nie ma nic wi�cej opr�cz pewnej bardzo starej i zniszczonej kamizelki. Oto ona. Prz�d sp�owia�y, a ty� przetarty. Du�o plam, brak guzik�w, na brzegu dziurka, wypalona zapewne papierosem. Ale najciekawsze w niej s� �ci�gacze. Ten, na kt�rym znajduje si� sprz�czka, jest skr�cony i przyszyty do kamizelki wcale nie po krawiecku, a ten drugi, prawie na ca�ej d�ugo�ci, jest pok�uty z�bami sprz�czki. Patrz�c na to od razu domy�lasz si�, �e w�a�ciciel odzienia j zapewne co dzie� chudn�� i wreszcie dosi�gn��, tego stopnia, na kt�rym kamizelka przestaje by� niezb�dn�, ale natomiast okazuje si� bardzo potrzebnym zapi�ty pod szyj� frak z magazynu pogrzebowego. Wyznaj�, �e dzi� ch�tnie odst�pi�bym komu ten szmat sukna, kt�ry mi robi troch� k�opotu. Szaf na zbiory jeszcze nie mam, a nie chcia�bym znowu trzyma� chorej kamizelczyny mi�dzy w�asnymi rzeczami. By� jednak czas, �em j� kupi� za cen� znakomicie wy�sz� od warto�ci, a da�bym nawet i dro�ej, gdyby umiano si� targowa�. Cz�owiek miewa w �yciu takie chwile, �e lubi otacza� si� przedmiotami, kt�re przypominaj� smutek. Smutek ten nie gnie�dzi� si� we mnie, ale w mieszkaniu bliskich s�siad�w. Z okna mog�em co dzie� spogl�da� do wn�trza ich pokoiku. Jeszcze w kwietniu by�o ich troje: pan, pani i ma�a s�u��ca, kt�ra sypia�a, o ile wiem, na kuferku za szaf�. Szafa by�a ciemnowi�niowa. W lipcu, je�eli mnie pami�� nie zwodzi, zosta�o ich tylko dwoje: pani i pan, bo s�u��ca przenios�a si� do takich pa�stwa, kt�rzy p�acili jej trzy ruble na rok i co dzie� gotowali obiady. W pa�dzierniku zosta�a ju� tylko - pani, sama jedna. To jest niezupe�nie sama, poniewa� w pokoju znajdowa�o si� jeszcze du�o sprz�t�w: dwa ��ka, st�, szafa... Ale na pocz�tku listopada sprzedano z licytacji niepotrzebne rzeczy, a przy pani ze wszystkich pami�tek po m�u zosta�a tylko kamizelka, kt�r� obecnie posiadam. Lecz w ko�cu listopada pewnego dnia pani zawo�a�a do pustego mieszkania handlarza starzyzny i sprzeda�a mu sw�j parasol za dwa z�ote i kamizelk� po m�u za czterdzie�ci groszy. Potem zamkn�a mieszkanie na klucz, powoli przesz�a na dziedziniec, w bramie odda�a klucz str�owi, chwil� popatrzy�a w swoje niegdy� okno, na kt�re pada�y drobne p�atki �niegu, i - znik�a za bram�. Na dziedzi�cu zosta� handlarz starzyzny. Podni�s� do g�ry wielki ko�nierz kapoty, pod pach� wetkn�� dopiero co kupiony parasol i owin�wszy w kamizelk� r�ce czerwone z zimna, mrucza�: - Handel, panowie... handel!... Zawo�a�em go. - Pan dobrodziej ma co do sprzedania? - zapyta� wchodz�c. - Nie, chc� od ciebie co� kupi�. - Pewnie wielmo�ny pan chce parasol?... - odpar� �ydek. Rzuci� na ziemi� kamizelk�, otrz�sn�� �nieg z ko�nierza i z wielk� usilno�ci� pocz�� otwiera� parasol. - A fajn mebel!... - m�wi�. - Na taki �nieg to tylko taki parasol... Ja wiem, �e wielmo�ny pan mo�e mie� ca�kiem jedwabny parasol, nawet ze dwa. Ale to dobre tylko na lato!... - Co chcesz za kamizelk�? - spyta�em. - Jake kamyzelkie?... - odpar� zdziwiony, my�l�c zapewne o swojej w�asnej. Ale wnet opami�ta� si� i szybko podni�s� le��c� na ziemi. - Za te kamyzelkie?... Pan dobrodziej pyta si� o te kamyzelkie?... A potem, jakby zbudzi�o si� w nim podejrzenie, spyta�: - Co wielmo�nego pana po take kamyzelkie?!... - Ile chcesz za ni�? �ydowi b�ysn�y ��te bia�ka, a koniec wyci�gni�tego nosa poczerwienia� jeszcze bardziej. - Da wielmo�ny pan... rubelka! - odpar� roztaczaj�c mi przed oczyma towar w taki spos�b, a�eby okaza� wszystkie jego zalety. - Dam ci p� rubla. - P� rubla?... taky ubj�r?... To nie mo�e by�! - m�wi� handlarz. - Ani grosza wi�cej. - Niech wielmo�ny pan �artuje zdr�w!... - rzek� klepi�c mnie po ramieniu. - Pan sam wi, co taka rzecz jest warta. To przecie nie jest ubj�r na ma�e dziecko, to jest na doros�e osoby... - No, je�eli nie mo�esz odda� za p� rubla, to ju� id�. Ja wi�cej nie dam. - Ino niech si� pan nie gniewa! - przerwa� mi�kn�c. - Na moje sumienie, za p� rubelka nie mog�, ale - ja zdaj� si� na pa�ski rozum... Niech pan sam powie: co to jest wart, a ja si� zgodz�!... Ja wol� do�o�y�, byle to si� sta�o, co pan chce. - Kamizelka jest warta pi��dziesi�t groszy, a ja d daj� p�l rubla. - P� rubla?... Niech b�dzie ju� p� rubla!... - westchn�� wpychaj�c mi kamizelk� w r�ce. - Niech b�dzie moja strata, byle ja z g�by nie robi�... ten wjatr!... I wskaza� r�k� na okno, za kt�rym k��bi� si� tuman �niegu. Gdym si�gn�� po pieni�dze, handlarz, widocznie co� przypomniawszy sobie, wyrwa� mi jeszcze raz kamizelk� i pocz�� szybko rewidowa� jej kieszonki. - Czeg� ty tam szukasz? - Mo�em co zostawi� w kieszeni, nie pami�tam! - odpar� najnaturalniejszym tonem, a zwracaj�c mi nabytek doda�: - Niech ja�nie pan do�o�y cho� dziesi�tk�!... - No, bywaj zdr�w! - rzek�em otwieraj�c drzwi. - Upadam do n�g!... Mam jeszcze w domu bardzo porz�dne futro... I jeszcze zza progu, wytkn�wszy g�ow�, zapyta�: - A mo�e wielmo�ny pan ka�e przynie�� serki owczych?... W par� minut znowu wo�a� na podw�rzu: "Handel! handel!..." - a gdym stan�� w oknie, uk�oni� mi si� z przyjacielskim u�miechem. �nieg zacz�� tak mocno pada�, �e prawie zmierzch�o si�. Po�o�y�em kamizelk� na stole i pocz��em marzy� to o pani, kt�ra wysz�a za bram� nie wiadomo dok�d, to o mieszkaniu, stoj�cym pustk� obok mego, to znowu o w�a�cicielu kamizelki, nad kt�rym coraz g�stsza warstwa �niegu narasta... Jeszcze trzy miesi�ce temu s�ysza�em, jak w pogodny dzie� wrze�niowy rozmawiali ze sob�. W maju pani raz nawet - nuci�a jak�� piosenk�, on �mia� si� czytaj�c "Kuriera �wi�tecznego". A dzi�... Do naszej kamienicy sprowadzili si� na pocz�tku kwietnia. Wstawali do�� rano, pili herbat� z blaszanego samowaru i razem wychodzili do miasta. Ona na lekcje, on do biura. By� to drobny urz�dniczek, kt�ry na naczelnik�w wydzia�owych patrzy� z takim podziwem jak podr�nik na Tatry. Za to musia� du�o pracowa�, po ca�ych dniach. Widywa�em nawet go i o p�nocy, przy lampie, zgi�tego nad stolikiem. �ona zwykle siedzia�a przy nim i szy�a. Niekiedy spojrzawszy na niego przerywa�a swoj� robot� i m�wi�a tonem upominaj�cym: - No, ju� do�� b�dzie, po�� si� spa�. - A ty kiedy p�jdziesz spa�?... - Ja... jeszcze tylko doko�cz� par� �cieg�w... - No... to i ja napisz� par� wierszy... Znowu oboje pochylali g�owy i robili swoje. I znowu po niejakim czasie pani m�wi�a: - K�ad� si�!... k�ad� si�!... Niekiedy na jej s�owa odpowiada� m�j zegar wybijaj�c pierwsz�. Byli to ludzie m�odzi, ani �adni, ani brzydcy, w og�le spokojni. O ile pami�tam, pani by�a znacznie szczuplejsza od m�a, kt�ry mia� budow� wcale t�g�. Powiedzia�bym, �e nawet za t�g� na tak ma�ego urz�dnika. Co niedziel�, oko�o po�udnia, wychodzili na spacer trzymaj�c si� pod r�ce i wracali do domu p�no wiecz�r. Obiad zapewne jedli w mie�cie. Raz spotka�em ich przy bramie oddzielaj�cej Ogr�d Botaniczny od �azienek. Kupili sobie dwa kufle doskona�ej wody i dwa du�e pierniki, maj�c przy tym spokojne fizjognomi� mieszczan, kt�rzy zwykli jada� przy herbacie gor�c� szynk� z chrzanem. W og�le biednym ludziom niewiele potrzeba do utrzymania duchowej r�wnowagi. Troch� �ywno�ci, du�o roboty i du�o zdrowia. Reszta sama si� jako� znajduje. Moim s�siadom, o ile si� zdaje, nie brak�o �ywno�ci, a przynajmniej roboty. Ale zdrowie nie zawsze dopisywa�o. Jako� w lipcu pan zazi�bi� si�, zreszt� nie bardzo. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczno�ci dosta� jednocze�nie tak silnego krwotoku, �e a� straci� przytomno��. By�o to ju� w nocy. �ona, utuliwszy go na ��ku, sprowadzi�a do pokoju str�ow�, a sama pobieg�a po doktora. Dowiadywa�a si� o pi�ciu, ale znalaz�a ledwie jednego, i to wypadkiem, na ulicy. Doktor, spojrzawszy na ni� przy blasku migotliwej latami, uzna� za stosowne j� przede wszystkim uspokoi�. A poniewa� chwilami zatacza�a si�, zapewne ze zm�czenia, a doro�ki na ulicy nie by�o, wi�c poda� jej r�k� i id�c t�omaczy�, �e krwotok jeszcze niczego nie dowodzi. - Krwotok mo�e by� z krtani, z �o��dka, z nosa, z p�uc rzadko kiedy. Zreszt�, je�eli cz�owiek zawsze by� zdr�w, nigdy nie kaszla�... - O, tylko czasami! - szepn�a pani zatrzymuj�c si� dla nabrania tchu. - Czasami? to jeszcze nic. Mo�e mie� lekki katar oskrzeli. - Tak... to katar! - powt�rzy�a pani ju� g�o�no. - Zapalenia p�uc nie mia� nigdy?... - Owszem!... - odpar�a pani, znowu staj�c. Troch� si� nogi pod ni� chwia�y. - Tak, ale zapewne ju� dawno?... - pochwyci� lekarz. - O, bardzo... bardzo dawno!... - potwierdzi�a z po�piechem. - Jeszcze tamtej zimy. - P�tora roku temu. - Nie... Ale jeszcze przed Nowym Rokiem... O, ju� dawno! - A!... Jaka to ciemna ulica, a w dodatku niebo troch� zas�oni�te... - m�wi� lekarz. Weszli do domu. Pani z trwog� zapyta�a str�a: co s�ycha�? -i dowiedzia�a si�, �e nic. W mieszkaniu str�owa tak�e powiedzia�a jej, �e nic nie s�ycha�, a chory drzema�. Lekarz ostro�nie obudzi� go, wybada� i tak�e powiedzia�, �e to nic. - Ja zaraz m�wi�em, �e to nic! - odezwa� si� chory. - O, nic!... - powt�rzy�a pani �ciskaj�c jego spotnia�e r�ce. -Wiem przecie, �e krwotok mo�e by� z �o��dka albo z nosa. U ciebie pewnie z nosa... Ty� taki t�gi, potrzebujesz ruchu, a ci�gle siedzisz... Prawda, panie doktorze, �e on potrzebuje ruchu?... - Tak! tak!... Ruch jest w og�le potrzebny, ale ma��onek pani musi par� dni pole�y�. Czy mo�e wyjecha� na wie�? - Nie mo�e... - szepn�a pani ze smutkiem. - No - to nic! Wi�c zostanie w Warszawie. Ja b�d� go odwiedza�, a tymczasem - niech sobie pole�y i odpocznie. Gd...
kazamPL